Jeśli powiedzą ci, że padłem Juan Marsé 5,2
ocenił(a) na 67 tyg. temu pomimo stylizowanej na koprofilię maniery, pomimo zalatującej na kilometr zmyśleniami fabuły, pomimo beznadziejnie zarysowanych postaci, powieściowa rzeczywistość wygląda na autentyczną. Tym książka różni się od produkcji powstałych i powstających 30, 40 i 50 lat potem, niby narracyjnie zlokalizowanych w podobnym okresie, typu Cień wiatru.
Nie bardzo wiadomo czy rzecz traktować jako powieść sensacyjno-gangsterską (ze szczególnym uwzględnieniem upodobań starszych czytelników do dorastających dziewczynek) czy też może jako ambitny zryw typu refleksja jaki to ten frankizm był straszny i zniszczył całemu pokoleniu życiorysy (wtedy jeszcze oryginalne, zwłaszcza że pisane we wczesnych latach 70-tych, gdy cała ta późnofrankistowska Hiszpania ze złamanymi życiorysami rzuciła się po szyję w odmęty kultury konsumpcyjnej, kupować seaty i telewizory kolorowe).
Pani Rita, Pan Justiniano, Artemi Nin, Elvira, Susana, Ado, Bundó, Sendra, Taylor, Jaime Viñas, Marcos Javaloyes, siostra Paulina, Ñito, Java, Sarnita, Mingo, Luis, Tetas, Martín, Margarita, Juanita, Fueguiña, Virginia, Menchu, Pilar, Ramona, Miamet, Fusam, Palau, Guillén, Ferrán, Lage, Navarro, Ramón, Trini, Conrado Galán, wdowa Galán, Mastresa... jezu, ile tego jest, i dlaczego aż tyle. Wyraźnie to miał być portret zbiorowy. Po trosze autor pewnie jest w większości z tych postaci, z czasów gdy jako dziesięciolatek dorastał w Barcelonie lat 40-tych, pomimo że z drugiej strony zmitologizował również większość z nich, nieraz do formuły groteskowej.
Wolę te zmyślenia, obsesje, idiosynkrazje, bo wyglądają mi na echa tamtych czasów. Nie pracowicie wyprodukowane pod wyniki najnowszych badań czytelniczych różne Zafony, Grandesy czy Moliny, sprawiające wrażenie, że fabułę układał tam algorytm.