Gorzko, gorzko Joanna Bator 8,3
ocenił(a) na 94 tyg. temu O Joannie Bator słyszałam wcześniej dobre rzeczy, ale że ciężko ją dorwać w bibliotece, mogłam najprędzej złapać jej chyba najpopularniejsze dzieło. Pomińmy, ile miesięcy u mnie leżało, nim pochłonęłam je w jakiś tydzień. Bo na lekturę "Gorzko, gorzko", a może i Bator ogółem to trzeba jednak mieć nastrój.
Mogłabym napisać tu tylko, że jestem zachwycona, i to zawierałoby w sobie wszystko: zachwycona językiem, zachwycona klimatem, zachwycona postaciami i fabułą, zachwycona tą subtelną grą z czytelnikiem, opowieścią w opowieści. Nie ma tu dla mnie nic zbędnego, wszystkiego jest w sam raz, cztery kobiety, cztery okresy historyczne, cztery rzeczywistości i wszystko to się zgrabnie splata zarówno na przypisanych płaszczyznach czasowych, jak i pomiędzy nimi. Zbyt Grabinie, chciałoby się chwilami rzec, nim dociera do nas, że wszystko, co ta książka zawiera, to słowa Kaliny, jej odtworzenie rodzinnych dziejów w oparciu o pamiętniki, listy, gazety, pamiątki i ludzką pamięć, ale również jej fantazja, doklejanie domysłów tam, gdzie zieje pustka, być może więc i niektóre powracające motywy to poniekąd wyobraźnia naszej narratorki, pragnącej jakieś ciągłości, łączności w historii. W końcu sama Kalina na koniec przyznaje się do jednego, a istotnego kłamstwa. W końcu każda przeszłość jest bardziej powieścią niż reportażem, cytując Joannę Bator schowaną za Marianną.
Jak rzadko, kiedy blurb obiecuje opowieść o kobietach, jest to opowieść o kobietach. Mężczyźni owszem, są, i kochają, wykorzystują, biją, zostawiają albo marzą całe życie, ale to kobiety są najważniejsze i one sobie nawzajem gotują los, decydując się siebie kochać lub nie, i przenosząc ten bagaż na kolejne pokolenie. Smutne jest czytanie o ich losach, ale i budujące, widzieć, jak Kalina przerywa pewien łańcuch nieszczęść. I każda z bohaterek jest inna, ale wszystkie żywe, soczyste, prawdziwe i mimo różnych grzechów nieoceniane, jedynie opisywane.
Podoba mi się również zastosowanie w tej książce realizmu magicznego poprzez nieśmiertelnego handlarza, media, sekty i ducha wisielca z jego Kilimandżaro, którego wszyscy uznają za oczywistość. Wszystko to zupełnie naturalnie prześlizguje się gładko z urokliwych lasów i wsi w betonowe realia komuny i późniejsze, bo u Bator to, co niewyjaśnione, ma źródło w tęsknotach ludzkich serc i podąża za nimi, ich smutkami oraz żalami, a czasem - nadziejami. Owa magia sączy się nawet przez słowa, tę specyficznie prowadzoną narrację, która brzmi jak zaklęcie albo znana na pamięć baśń, którą za każdym razem opowiada się tak samo.
Nie wiem, co mogę dodać. Chyba tylko, że od siebie polecam, bo Joanna Bator zasługuje na więcej uwagi.