Urodziła się w 1967 roku. Dzieciństwo spędziła w podwarszawskim Brwinowie w starym domu, który pobudzał jej wyobraźnię. Uwielbiała zaszywać się na strychu i czytać książki pośród zakurzonych skrzyń pełnych mrocznych tajemnic. Rodzice nauczyli ją rysować mapy i od tej pory marzyła już tylko o dalekich podróżach i poszukiwaniu skarbów. W trzeciej klasie liceum obejrzała film Poszukiwacze zaginionej Arki i zdecydowała, że będzie robić w życiu to samo co Indiana Jones.
Marta Guzowska od ponad dwudziestu lat jest archeologiem. Pracowała w Troi, w najbardziej prestiżowych wykopaliskach świata pod okiem samego „Davida Bowie archeologii” – profesora Manfreda Korfmanna. Mówi, że jako archeolog nie trzyma się swoich korzeni, nie są one dla niej tak ważne, ponieważ bada korzenie całych cywilizacji. Autostopem zjeździła całą Turcję, wyspy greckie i pół basenu Morza Śródziemnego. Mieszkała w wielu miejscach na świecie, nie zawsze bezpiecznych. W Turcji przeżyła trzęsienie ziemi, w Izraelu drugą intifadę. Ponad rok spędziła w Atenach, mieszkała też w Heidelbergu, Tybindze, Freibergu, Kopenhadze, Budapeszcie i na Krecie. Od ośmiu lat żyje z rodziną w Wiedniu i tam pisze swoje książki. To kobieta pragmatyczna, błyskotliwa i silna – podobnie jak Simona Brenner, bohaterka jej nowej powieści.
Dom Marty Guzowskiej w Wiedniu jest nowoczesny i kosmopolityczny. Jej życiowym partnerem jest Węgier, a z dziećmi porozumiewają się w trzech językach. Pomimo wielkiej miłości do własnej rodziny, pisarka ponad wszystko uwielbia życie w ruchu. Jej drugim domem są wykopaliska. Odkąd w jej życiu pojawiły się dzieci, swoje doświadczenia przelewa na papier kolejnych powieści, w których „zabija dla przyjemności”. Odpoczywa najchętniej w muzeach, zwykle tam pisze ostatnie rozdziały swoich książek.
W każdym z nas, do końca, tli się jakaś iskierka. Pozwala dostrzec światło w ciemności i przeżyć nawet w okrutnym świecie, bo czym jest nadzieja, bez której nie można żyć, i ta, której lepiej się wystrzegać, bo wydaje się iluzją, zaprzeczeniem rzeczywistości?
Bez nadziei nie ma wyjścia. Jak zwierzę zamknięte w klatce szamoczesz się przez pierwsze chwile, chcąc uwolnić, a potem zastygasz w bezruchu. Nadzieja nie jest biernym oczekiwaniem, jest poszukiwaniem odpowiedzi i rozwiązań. Bez niej pozostaje bezczynność, która prowadzi donikąd. Życia nie da się przewidzieć, w życiu wszystko może się zdarzyć.
Franka Kruk zmaga się z życiowymi problemami. Codzienność przytłacza, ale zawsze jest ten cień nadziei na lepsze jutro. Brak pieniędzy, brak zleceń i pustka dookoła. Zgłasza się do niej żona byłego komendanta policji w Brwinowie i zleca sprawę wyjaśnienia smierci męża. Kilka dni wcześniej mężczyzna popełnił samobójstwo, ale kobieta żyje w przekonaniu, że to morderstwo. Franka rozgrzebuje przeszłość, dociera do tajemnic i staje w obliczu niebezpieczeństwa, ale musi zmierzyć się z brutalną prawdą.
Drugi tom tryptyku kryminalnego "Trzy cnoty". Przeszłość wybrzmiewa bezustannie i osacza niepokojem. Nadzieja i lęk, dwa bieguny. Obawa przed najgorszym i tęsknota za lepszym. Warto coś robić nawet gdy nikłe szanse, że spełni się to czego pragniemy. Nadzieja czasem może okazać się zabójcza.
Bohaterka znalazła się w rzeczywistości, która nie jest łatwa. Zagubiona, potyka się o życiowe rozczarowania i wpada w egzystencjonalną pustkę. Samotnie zmaga się z wieloma problemami, a te narastają. Próbuje chronić najbliższych, ale nie wychodzi to najlepiej. Trudne relacje z córką, chory ojciec, była kochanka nieżyjącego męża i wiadomość o upozorowanej jego śmierci. To zbyt dużo dla jednej osoby. Musi stawić czoła wielu przeciwnościom. Podejmuje decyzje, które irytują.
W dotarciu do prawdy nie ułatwia jej małomiasteczkowa społeczność i towarzysząca zmowa milczenia. Każdy czegoś się tu boi, coś skrywa, kłamie. Nie dba o córkę, nie opiekuje się ojcem. Goni za cieniem, który mignął na ciemnej drodze. Niespodziewane spotkanie niszczy wewnętrzny świat.
Polecam.
Strata dotyka najbardziej,
kiedy nieprawdą wybrzmiewa.
W sercu złość i żal się rodzą,
złość, która z duszy łzy wylewa.
Bolesne doświadczenia ranią,
zostawiają za sobą goryczy smak.
Aż stają się zadrą głęboką,
krzykem, rozjuszeniem emocji,
a matczyna relacja odbiega w dal.
Życie tęsknotą jest,
walką z przeszłością.
Życie trudem jest,
skrzywdzoną miłością.
Tajemnice przeszłości,
wrócą niespodziewanie.
Śmierć, która śmiercią nie była,
ponownie końcem się stanie.
„Zabójcza nadzieja” to powieść o utracie, krzywdzie, która wciąż na duszy uwiera i tajemnicy sprzed lat, która otwiera swoje wrota i zachłannie zagarnia umysł. Bez pytań, nie dając podpowiedzi, na głęboką wodę rzucając bohaterkę w spiralę wydarzeń. To historia o małomiasteczkowym milczeniu, domniemaniach i domysłach w sprawie samobójstw, które nie są tak oczywiste, jakby się mogło wydawać. Mnożą się pytania, a odpowiedzi na nie brak. To też historia o relacji między matką i córką, która jest nikła i wątła, zaduszona gdzieś głęboko poprzez trudne wydarzenia z przeszłości.
Niestety, to nie ta sama Franka, wyszczekana detektywka z pierwszego tomu, którą polubiłam. Zupełnie dla mnie niezrozumiałe było w tej książce jej zachowanie, irytujące niemiłosiernie. Brakowało jej determinacji, nieustępliwości i chęci działania. Gdyby los nie popychał jej ku poznaniu prawdy, sama niewiele by zdziałała.
Starałam się ją jednak zrozumieć. Miejsce i czas, w jakim się znalazła, strata, jakiej doświadczyła i wciąż wiszące nad nią widmo powrotu osoby, która budzi w niej lęk jest w jakimś stopniu usprawiedliwieniem jej wiecznie krzyczącego usposobienia. Może miało być to jej wewnętrzną bronią przed tym, czego doznała. Jednak zupełnie nie rozumiem odsuwania na bok problemów własnej córki, spychania ich gdzieś na boczny tor.
Nie do końca dobre wrażenia wynagrodziło mi jednak zakończenie książki - dynamiczne, zaskakujące i nieprzewidywalne. Dające do myślenia i intrygująco kierujące w stronę zakończenia tego tryptyku.