Cztery zachodnie staruchy. Reportaż o duchach i szamanach Jędrzej Morawiecki 7,1
ocenił(a) na 63 lata temu (2014)
„Jedziemy do szamanów miejskich, tych zanurzonych wśród składów i fabryk. Kamłających wśród bloków, karmiących ciasteczkami biurowe duszki i modlących się do strzegących miasta trzech zachodnich staruch. Ujrzeć chcemy szamanizm niezwykły, nieodwracalnie spleciony z buddyzmem, porwany, potrzaskany przez komunizm, odtwarzany przez naukowców, którzy z początkiem lat 90. wdziali szamańskie szaty. Szamanizm sięgający do pierwotnych części mózgu i aspirujący do nowoczesności, szamanizm anarchiczny i korporacyjny zarazem” (str. 12-13). Jest rok 2011*, końcówka zimy – autorzy wsiadają w pociąg Kolei Transsyberyjskiej i udają się do stolicy Buriacji – Ułan Ude, słynącego z największej głowy Lenina. Poznają miasto zza szyb tramwajów, pieszo i jako pasażerowie japońskich SUV-ów, notują obserwacje oraz przeprowadzają wywiady. Działają również w tajdze, poza terenem zurbanizowanym, odwiedzają duchownych buddyjskich i ich świątynie, oglądają owoo i przystrojone drzewa. Dla poszerzenia perspektywy jadą na kilka dni (?) do Ułan Bator, gdzie rozmawiają z polskim misjonarzem oraz następca Chambo-lamy. Nagrywanie rozmów zajmie im marzec i kwiecień, do faktycznej wiosny. Jak na tak krótki okres, gromadzą sporo materiału, który mówi wiele o współczesnym szamanizmie, choć niekoniecznie zaświadczając o jego miejskiej odrębności.
Opisywany szamanizm nie jest odmienny od tego uprawianego w tajdze czy stepie, jest w pełni ludowy i zgodny z oczekiwaniami odbiorców. Po zacytowanym wstępie można by się spodziewać jakiegoś eklektyzmu, osobliwego łączenia skrajności w celu uatrakcyjnienia praktyki, uczynienia jej bardziej widowiskową lub bliższą współczesnym wyznawcom – jednak o niczym podobnym nie ma w tekście mowy, jeśli zdarzają się odstępstwa od tradycji, to nie jest to ostentacyjne i skalkulowane na widowiskowość, ale wynika z warunków bytowych, niekiedy również pewnej niewiedzy co do tradycji czy przyjętych zwyczajów. Niezależnie od tego gdzie się szamanizm uprawia, pod blokiem czy za jurtą, w grę wchodzą te same mechanizmy. Świeże elementy wkradają się w ramach adaptacji do nowych okoliczności, konieczności pogodzenia wierzeń tradycyjnych z chrześcijaństwem czy niemożności odseparowania od nowinek technicznych, odmiennego trybu życia, itd.
Szamanizm wywodzi się z wierzeń i praktyk pierwotnych, plemiennych – jest jak język przed kodyfikacją: lokalny i zmienny – ewoluuje, polega na improwizacji i kreatywności. Ciężko szamana egzaminować lub zarzucać mu jakąś niepoprawność** – każdy ma swoje metody, tylko od jego charyzmy i zaangażowania będzie zależało czy klient odejdzie zadowolony, zapłaci i wróci za jakiś czas, czy też poszuka kogoś innego. Oczywiście znajomość folkloru jest istotna, ale to nie są nauki ścisłe. Fantazja pomaga maskować niewiedzę lub rozszerzyć dany obrządek, nie zubaża go – a wzbogaca. Analizując to zagadnienie trzeba postawić sprawę jasno – szamanizm nie polega na konsekwentnym odtwarzaniu określonych praktyk, na faktycznym łączeniu się z duchami poprzez wypracowane regułki i zaklęcia – to jest teatr. Teatr którego Buriaci potrzebują aby oswoić swoją doczesność, poradzić sobie z problemami które ich przerastają, na które jako jednostki nie mają często wpływu. Pop się pomodli, lama doradzi pokorę, a szaman odprawi rytuał i zadziała aktywnie w naszej sprawie. Nawet jeśli nic z tego nie będzie – podejmie próbę. Da nadzieję, otworzy na nowe możliwości, pomoże znaleźć wyjaśnienie i pogodzić się z daną sytuacją. Jest zatem potrzebny.
Odwiedzający takiego pośrednika zakładają, że ma realny kontakt z sacrum, widzi i słyszy więcej niż inni, szaman również w to wierzy, a im więcej pracuje, tym jego wiara staje się głębsza. Co istotne, buriaccy szamani nie wylewają za kołnierz, wielu z nich ma zdiagnozowane choroby psychiczne, dolegliwości które deformują ich ogląd na rzeczywistość i pozbawiają spokoju. Tak jak przed wiekami, tak i dziś, szamanami zostają ludzie tragicznie doświadczeni: traumą, chorobą, kalectwem, rzekomym objawieniem. Zwykłe sny są przez nich interpretowane są jako kontakt ze światem nadnaturalnym, duszami przodków, demonami lub „gospodarzami” miejsca – rodziny oraz bliscy utwierdzają ich w tym przekonaniu. Racjonalne głosy również padają, z wielu stron, ale wobec zalewu innych opinii i lęku przed zlekceważeniem sił wyższych – są ignorowane. W końcu nikt nie chce ściągnąć na siebie przekleństwa. Dochodzi do tego także fakt, że Związek Radziecki był krajem bez religii, gdzie kulty były piętnowane i praktykowane pokątnie. Federacja Rosyjska działa odmiennie, wspiera rozwój uznanych wyznań (wie że religia to wentyl bezpieczeństwa i narzędzie kontroli). Nie powinno więc dziwić że marginalny szamanizm się rozwija, a starsi praktycy chcieliby aby znalazł się on wśród tych wspieranych. I trwał.
W deklarację z początku reportażu wbudowany jest błędna myśl, że mamy do czynienia z szamanizmem tradycyjnym, retro, oraz tym hybrydowym, pożenionym z New Age, różnymi odłamami chrześcijaństwa, reaktywowanym bez kontaktu z korzeniami, odtwarzanym. Pewnie bywa i tak, być może nie jest to rzadkie – ale książka takich świadectw nie dostarcza.
Bohaterowie robią co mogą, i po prostu kontynuują to co wypracowali przodkowie. Dawniej nie żyli w miastach, dzisiaj tak, i dlatego tam podtrzymują i rozwijają swoje tradycje, niekiedy poprzez rekonstrukcje tego co archaiczne, a jednocześnie uznawane jako typowo szamańskie.
Reportaż jest obszernym zbiorem wypowiedzi szamanów i szamanek, niekiedy również osób niezwiązanych z szamanizmem (opowiadających o duchowości i sprawach bieżących regionu, temat szamanizmu ledwie zahaczających).
Nie mamy tu niestety żadnego porównania jak przebiega seans tradycyjny, a jak „miejski”. Brakuje informacji co do standardów, ram w jakich porusza się pośrednik między światem duchów a ludzi. Opublikowano wiele obszernych wypowiedzi, ale zabrakło równie rozbudowanego komentarza. Aby taki napisać, trzeba by posiedzieć w Ułan Ude zdecydowanie dłużej lub wesprzeć się wiedzą fachowców – szkoda że tego nie zrobiono.
Rozmówcy autorów twierdzą że mamy dziś ogromny wysp szamanów, w dodatku inicjowanych ekspresowo, co więcej dochodzi do prób zrzeszenia i rejestracji, tak by stanowić konkretną, formalną siłę, przeciwwagę dla zorganizowanego, wspieranego przez państwo buddyzmu i prawosławia (oraz islamu). Jest to sztuczne i podyktowane polityką wewnętrzną Federacji Rosyjskiej, ale – co niestety w książce nie pada – jest to też w jakiś sposób analogiczne do sytuacji ze statusem lokalnych wierzeń Japończyków w okresie Meiji (1868–1912). Shintō zyskało wówczas status religii państwowej, i zachowało go do momentu wkroczenia Amerykanów (1945) i demontażu praktyk nacjonalistycznych.
Shintoizm ma wiele wariantów lokalnych, lokalne istoty nadprzyrodzone, ich hierarchie, mity i legendy. Nie wymaga aktu nawrócenia, po prostu jest, jako integralny składnik rzeczywistości w którym nie ma rozdziału między sacrum a profanum – podobnie jest w przypadku rdzennych wierzeń syberyjskich, ale również tych z obu Ameryk, Australii, Afryki, starożytnego Bliskiego Wschodu, a w czasach przedchrześcijańskich także barbarzyńskiej Europy (Europy Celtów, Germanów, Słowian, oraz innych, wcześniejszych ludów). W istocie jest to stan „naturalny” (pierwotny) – wierzenia starożytnych były żywe, zmieniały się – każda grecka wyspa miała swoją wersję mitu, swoje opowieści, niekiedy względem siebie sprzeczne. Zamiast jednego panteonu – kilka lub kilkanaście, każdy z odmienną hierarchią.
Nowoczesne religie bazują na konkretnych doktrynach i wyborach pism, utrwalają je i czynią z nich fundament; starają się zarządzać rzędami dusz i nadają ton – pokazują co się sprawdza, jakie działania mają realną siłę, jakie pomagają uzyskać dofinansowanie, określone nadania lub udział w zyskach i kontroli społecznej. Uczestnictwo w odwiecznej symbiozie oficjalnej religii i struktur państwowych. Część szamanów aspiruje do tego grona. Nie chcą by zastąpili ich kapłani innych kultów, by tradycja przegrała z powszechnie aprobowanym buddyzmem czy chrześcijaństwem. Mają dziś silną konkurencję, i wyciągają wnioski.
Autorzy zaznaczają, że chodzi im o szamanów praktykujących w terenie zurbanizowanym – „Chcieliśmy po prostu opowiedzieć o szamanach-blokersach” mówi Jędrzej Morawiecki w wywiadzie dla polskiego radia*** – jednak nie to jest tu najistotniejsze, ale fakt, że szamani muszą się zaktywizować by spełnić oczekiwania odbiorców. Otwierać na nowe problemy, które mimo nowoczesnej otoczki są identyczne z tymi doświadczanymi wcześniej, przez poprzednie generacje. I to właśnie robią.
_________
* Czas akcji: marzec (str. 35); zima 2011 (w mediach mówi się o awarii elektrowni w Fukushimie [11.03.2011]); prima aprilis [1 kwietnia] (str. 173).
** Oczywiście dążenie do pojednania i wspólnego działania różnych grup szamańskich będzie wymuszało uchwalenie jakichś standardów. W zasadzie te już istnieją – funkcjonują w końcu wyobrażenia jak dany obrządek powinien wyglądać, co zawierać, są też jakieś stopnie wtajemniczenia – nie zmienia to jedna faktu, że szaman ma na ogół wolną rękę i działa solo, poza kontrolą. (Na pewno są również praktyki realizowane grupowo, cykliczne obrzędy i posługi świąteczne, funkcjonuje również system przyuczania, niemniej nie wiąże to rąk sprawnym samoukom – tutaj liczy się samozaparcie i charyzma).
*** "Cztery zachodnie staruchy": opowieść o szamanach-blokersach [01.10.2014] https://www.polskieradio.pl/9/1364/Artykul/1247348,Cztery-zachodnie-staruchy-opowiesc-o-szamanachblokersach
•
Mimo tych mankamentów, książka robi dobre wrażenie i warto ją przeczytać. Obok świadectw prezentujących faktyczny obraz dzisiejszego szamanizmu, znajdziemy tu troszkę elementów prozy podróżniczej i interesujące opisy Ułan Ude. Jest to napisane bardzo zgrabnie, w dobrym stylu – miejscami nieco poetycko, ale w dalszym ciągu klarownie i zrozumiale. Co istotne, autorzy nie traktują nas jak idiotów. Ewidentnie piszą taki reportaż jaki sami chcieliby przeczytać. (Za to wielki plus).
Brakuje natomiast fragmentów które tworzyłyby jakiś rdzeń. Wiele wniosków wyciągamy z wypowiedzi rozmówców, co jest dobrym rozwiązaniem, stawiającym na inteligencję czytelnika, nie powinno jednak skłaniać autorów do rezygnacji z podzielenia się własnymi obserwacjami i ustaleniami fachowców.
Można odnieść wrażenie, że do książki władowano wszystko co udało się przetłumaczyć i obrobić. W przypadku polskiego misjonarza z Mongolii, dostajemy ciekawe świadectwo odnośnie lokalnej duchowości i zapotrzebowań biedniejszej ludności, odbiegające jednak od tematu reportażu, i tym samym dosyć dygresyjne. Spełnia swoją rolę, ale jest zbyt obszerne. Tak naprawdę kilka skróconych wypowiedzi plus komentarz upchane na maksymalnie dwóch stronach wystarczyłyby w zupełności.
W wersji na które zdecydowali się autorzy dostajemy coś, co wyłuskuje nas ze zgłębianego tematu i sprawia wrażenie umieszczonego w książce nieco przypadkowo, z rozpędu.
Gdyby książka była prezentowana jako reporterski wyjazd śladami buriackiej duchowości i szamanizmu, zbiór różnych obserwacji – wypadłaby lepiej. Wtedy taka forma byłaby na miejscu.
Przez cały czas czekamy na to, aż ci miejscy, osobliwi szamani, objawią nam swoje oblicze – zaprezentują przenoszenie złego ducha do tamagochi albo seans z udziałem śnieżącego telewizora. Coś co nas zaskoczy i skonfunduje. Tymczasem wszystko co czytamy jest bardzo tradycyjne i typowe...
Jeśli ktoś będzie chciał ująć to zagadnienie w sposób bardziej popularyzatorski, w ramach artykułu lub własnej książki – znajdzie tu masę materiałów z pierwszej ręki które mu w tym pomogą. Osobiście w tym dostrzegam największą wartość pracy Bartosza Jastrzębskiego (1976) i Jędrzeja Morawieckiego (1977).
Przydałby się jakiś doświadczony redaktor który podpowiedziałby co zmienić by książka wydawała się bardziej przemyślana i tworzyła dopracowaną konstrukcję uplecioną tak, że nie idzie się do niczego przyczepić. Ktoś trzeci.
•
„Zachodnie staruchy” – czymkolwiek są – wzmiankowane są w tekście zaledwie pięć razy:
„– Tego miasta [Ułan Ude] strzegą trzy zachodnie babcie, trzy staruchy [...]” (str. 112).
„Sasza Pachiejew [...] wypowie wreszcie tajemnicę miejskich staruch, pozwoli odnaleźć czwartą z nich” (str. 126).
„Pachiejew wita się z trzema zachodnimi staruchami, bo trzech zachodnich babć, które pilnują Ułan Ude, nie wolno pomijać” (str. 266).
„Na niebo wchodzi powoli czwarta starucha” (str. 271).
(Oraz na str. 13, w fragmencie cytowanym na początku).
Niestety wpisanie w Google frazy „три западные бабушки + Улан-Удэ” nic nie daje. Kompletnie nic.
Początkowo zakładałem, że chodzi o głazy lub formacje skalne (ewentualnie góry),jednak końcówka sugeruje, że mogą to być gwiazdy (planety),lub trzy obiekty na ziemi i jedno ciało niebieskie. Czy tym obiektem może być konkretna instalacja, rzeźba? Niestety autorzy nie zdecydowali się tego wyjaśnić.
•
W wywiadzie jakiego autorzy udzieli serwisowi Xiegarnia.pl (2014),opublikowanym na YouTube, padło wiele zdań których zabrakło w książce:
„[...] elementy azjatyckie [...] w pierwszej książce, w Krasnojarsku zero, no nie są jeszcze takie wyraźne, ale gdzieś nam tam już zaczęło, zaczęliśmy czuć jakąś woń, i spotykać się z ludźmi, z pierwszymi szamanami, i pojawił się taki pomysł, kiedy byliśmy na seminarium w Rosyjskiej Akademii Nauk, że, że być może warto by pojechać jeszcze dalej, chociaż no, wiedzieliśmy też, że wiąże się to z pewnym ryzykiem ponieważ jedziemy do Buriacji, a tam, no zetkniemy się z takim zupełnie już innym kręgiem kulturowym. O tyle o ile będziemy chcieli wejść w Buriatów – a taki się właśnie pomysł pojawił, żeby badać buddyzm i szamanizm (ostatecznie skoncentrowaliśmy się na szamanizmie) – no to wiedzieliśmy że będziemy tymi ludźmi z zewnątrz, że już nie będziemy mieli tego, tej możliwości niejako wtopienia się w ten, w tą społeczność [...] Nie wiedzieliśmy czy to w ogóle wyjdzie, czy będą chcieli z nami rozmawiać, czy będziemy potrafili ich czytać, czy będziemy potrafili skłonić do rozmowy, czy będziemy te rozmowy w stanie pojąć – ale interesowało nas to, [...] jakie formy przybierają takie poszukiwania religijne, w takim obszarze w którym tymi pierwotnymi, tradycyjnymi, najbardziej »naturalnymi« religiami są [...] buddyzm w odmianie tybetańskiej [...] a z drugiej strony jeszcze straszy, jeszcze bardziej archaiczny szamanizm. Interesowało nas to, przede wszystkim co z tego przetrwało. [...] na ile to są rzeczywiście... istnieje jakaś ciągłość, przekaz tradycji, przekaz jakichś praktyk, a na ile jest to na siłę odtwarzane, czy wręcz jest to jakieś cepeliowskie, prawda, czy jest to jakieś przedstawienie dla turystów – o co właściwie, o co właściwie w tym wszystkim chodzi” (Bartosz Jastrzębski).
„[...] staliśmy pod Rosyjską Akademią Nauk w Moskwie i obserwowaliśmy, byliśmy po obserwacji tegoż seansu, szamana – bardzo nietypowego zresztą, bo to było związane też z pomiarem fal mózgowych, czyli zderzenie takiej nowoczesności z czymś co wydawało się bardzo archaiczne, i wtedy staliśmy smagani wiatrem gdzieś pośród tego budynku Rosyjskiej Akademii Nauk, na placu, i pamiętam że Bartek mówi, że to jest kolejna rzecz [...] musimy tam [do Buriacji, na Daleki Wschód] pojechać” (Jędrzej Morawiecki).
Bartosz Jastrzębski i Jędrzej Morawiecki – wywiad [2014]
https://www.youtube.com/watch?v=eaj-Vljwcgc
(Spisywane ze słuchu. Reportaż jest obszernym komentarzem do książki „Cztery zachodnie staruchy”).
•
Ułan Ude jest sporym miastem, zajmującym dużą powierzchnię. Liczy sobie jakieś 377 km², czyli zaledwie o 140 mniej niż Warszawa [517,24 km²] (!). [Jakuck ma zaledwie 122 km², Irkuck 277 km² a Władywostok 331,16 km², Czyta za to aż 534 km² – choć na mapie nie wygląda na duży ośrodek miejski]
Jeśli od Warszawy odłączymy obszar odpowiadający dawnej Pradze-Południe* i nowo przyłączonej Wesołej, uzyskamy miasto o powierzchni zbliżonej do stolicy Buriacji.
_________
* W skład dawnej Pragi-Południe – do 1994 – wchodziła dzielnica o tej samej nazwie oraz dzisiejszy Wawer i Rembertów bez kawałka Kawęczyna.
•
W pokrewnej tematyce, w ramach lekkiej lektury (dla laika):
Milczący Lama. Buriacja na pograniczu światów – Albert Jawłowski (2016)
(Książka o buddyzmie – druga strona medalu. Mimo pewnych wad konstrukcyjnych warto się zapoznać).
Szamańska choroba – Jacek Hugo-Bader (2020)
(Nie czytałem, i póki książka nie znajdzie się w normalnej dystrybucji nie zamierzam – w opcji z najtańszą wysyłka kosztuje 53.90 PLN i jest to póki co jedyna opcja wejścia w jej posiadanie [!]. Nie jest to cena adekwatna do objętości – napisał ją Hugo-Bader, więc na pewno jest to przyjemne czytadło, ale nie za taką ilość złotówek. Autor odwiedzał Bajkał kilkakrotnie, między innymi z synem, i w jego starszych książkach są o tym reportaże).
Mongolia. Wyprawy w tajgę i step – Bolesław A. Uryn (2005)
(Coś tam o szamanach było, co konkretnie – nie pamiętam, ale książka mi się podobała. Troszkę za dużo o survivalu i wędkarstwie, ale pada to i owo o ałmasach oraz potworach z jezior. Ponadto zawiera piękne zdjęcia północnej Mongolii).
Szamani, mumie, ałmysy – Wojciech Grzelak (2006)
(Pasmo Ałtaju ciągnie się zachód od Bajkału, kawał drogi, ale klimaty podobne co w Sajanach, przynajmniej dla Europejczyka. Jest tu troszkę wstawiania kitu odnośnie Yeti, ale poza tym pozycja ciekawa i bardzo przyjemna).
Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów. Konno przez Azję Centralną – Ferdynand Ossendowski (1923)
(Książka o której można gadać godzinami, mimo nieokiełznanej, niepoprawnej autokracji – bardzo ciekawe świadectwo antropologiczne i działająca na wyobraźnie podróż do przeszłości. Książka legenda, z którą zetknąłem się przy okazji tematu Agharty, pod koniec lat 90. albo na początku dwutysięcznych – podczas audycji Nautilus w radiu Zet. Jakimś cudem udało mi się kupić w Empiku „Zaginiony świat Agharti” [1997*] gdzie były fragmenty tej książki, niekiedy znaczą odstające faktograficznie od polskiego oryginału (!).
W ramach uzupełnienia warto sięgnąć po biografię barona von Ungern-Sternberga Jamesa Palmera, oraz biografię samego Ossendowskiego, napisaną przez Witolda Michałowskiego).
* Data polskiego wydania, teraz już są wznowienia i książkę można mieć za grosze. Posiadam dosyć zmaltretowany egzemplarz z ceną wyższą niż okładkowa. Nie wiem jak to się stało, ale wtedy nie żałowałem tego zakupu.
Przez Urianchaj i Mongolię. Wspomnienia z lat 1920–1921 – Kamil Giżycki (1929)
(Urianchaj, czyli dzisiejsza Tuwa – graniczy z Buriacją poprzez wąski przesmyk na wschodzie, ludność turkojęzyczna, ale genetycznie mongolska, pierwotnie wyznająca szamanizm, obecnie głównie buddyzm tybetański – żyją również po drugiej stronie południowej granicy, w Mongolii. Książka zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie i utrwaliła moją fascynację Syberią. Mniej tajemnicza niż bestseller Ossendowskiego, ale czytała mi się lepiej. Polecam).
Mongolia – Elżbieta Dzikowska (2008)
(Album ze zdjęciami partnerki Tony’ego Halika, w dobie internetu nie ma tak naprawdę większego sensu ładować w to pieniędzy, ale łapie się do zestawienia, więc wymieniam. Zbiór pięknych kadrów, barwnych i wyraźnych, pomijających niestety to co w odczuciu ogółu szpetne, np. pejzaże miejskie Ułan Bator, osiedla jurt, itd.).
•
Uwagi (do wydania pierwszego z 2014, Fundacja Sąsiedzi): str. 26 – „osób” do skasowania; str. 44 – Buriaci pytają o Smoleńsk – chodzi oczywiście o katastrofę lotniczą z 10 kwietnia 2010, my to kojarzymy, mimo wszystko warto wstawić przypis; str. 43-44 – „Niechaj atłasowe ciepło rozleje się po członkach [...]” – od tych słów aż do nowego akapitu – rozmyślania oderwane od narracji, mocno przesadzone (w wywiadzie dla Xiegarnia.pl, dostępnym na YouTube, autorzy wspominają, że pilnowali się wzajemnie: „tu i tu za bardzo poleciałeś, to trzeba skrócić, usunąć itd.” – ten fragmencik niestety umknął uwadze jednego ze współautorów); str. 45 – w jaki sposób wchodzą do hotelu, skoro przed chwilą raczyli się w nim trunkami?; str. 117 – sytuacja identyczna jak na str. 45 – dostajemy konkretną informację: bohater wraca do szpitala kontynuować leczenie, wcześniej jednak nie pada że go opuścił – nie do końca jasna narracja, do skorygowania; str. 137 – oprócz ostatecznej ekshumacji w 2002, wcześniej doglądano ciała kilkakrotnie, wymieniono nawet sarkofag (!); str. 231 – bezustannie (nieustannie); str. 239 – wielokropek składający się z dwóch znaków przestankowych (zamiast z trzech); str. 249 – „Nie tylko z Ułan Ude i Buriacji. Zjechali się tu także szamani, którzy kamłają nad Bajkałem” – tak etniczna Buriacja jak i republika autonomiczna o tej samej nazwie (Бурятия/Буряад Улас) leżą nad jeziorem Bajkał (!); str. 265 – z sam (sam z).
+ Znaki nierówności zamiast cudzysłowów zagnieżdżonych (w całej książce).
W książce autorzy konsekwentnie piszą o milicji (str. 59, 82, 85) – tymczasem jeszcze przed ich przybyciem do Ułan Ude, rosyjska milicja została rozwiązana: „1 marca 2011 roku milicja rosyjska została zlikwidowana na mocy ustawy o stróżach prawa i porządku, wszyscy milicjanci otrzymali wypowiedzenia i status »pełniących obowiązki« przed trójstopniową weryfikacją poprzedzającą zatrudnienie w powołanej jednocześnie policji” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Milicja_w_Rosji).