-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1159
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać415
Biblioteczka
2024-05-30
2024-05-30
2021-02-14
2021-08-23
2021-03-18
2013-04-18
Arcydzieło, absolutnie i niezaprzeczalnie. Pełna czarnego, cynicznego humoru opowiastka o dwóch specyficznych czarodziejach... i Końcu Śmiechu. Pożerająca biedaka śledziona, lisz, któremu urwano szczękę, a który wcześniej przeżuwał buty, i inne podchodzące pod makabreskę pomysły genialnego pisarza sprawiły, że ta pochłonięta przed obiadem lektura na długo zapadnie w pamięci - zwłaszcza komentarzami, które bawiły do łez (być może mam spaczone poczucie humoru, ale trzustka, która ma w zwyczaju ponuro łypać wbiła mnie w fotel...). Nie raz i nie dwa znów po tą pozycję sięgnę, choćby dla samego faktu sympatii dla autora. A prócz tego, dla iście makabrycznego poczucia humoru, które rozbawiło i pouczyło. I trzyma nadal!
Arcydzieło, absolutnie i niezaprzeczalnie. Pełna czarnego, cynicznego humoru opowiastka o dwóch specyficznych czarodziejach... i Końcu Śmiechu. Pożerająca biedaka śledziona, lisz, któremu urwano szczękę, a który wcześniej przeżuwał buty, i inne podchodzące pod makabreskę pomysły genialnego pisarza sprawiły, że ta pochłonięta przed obiadem lektura na długo zapadnie w pamięci...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-11-08
//Opinia do przeczytania również tu: http://kaginbooks.blogspot.com/2016/11/bursztyn-i-popio-margaret-weis.html
Troszkę trwało, nim przysiadłam do tej książki i ją zrecenzować postanowiłam po swojemu.
Czemu?
Bo seria DragonLance średnio do mnie przemawiała zawsze, mimo, iż (paradoksalnie) ją lubiłam. Ale bardziej wolę świat Forgotten Realms. No niestety, wychowałam się na klasycznym RPG D&D, a potem było z górki... ;) Ale... do rzeczy.
"Bursztyn i popiół" mimo wszystko, kompletnie mnie nie pochłonął i nie uwiódł. Wydawał mi się prosty, płaski i miał trochę za wiele odnośników do wcześniejszych części. Jasne, pokrótce historia została opisana - potężna Królowa Ciemności, Takhisis, która niegdyś ukradła świat i stworzyła potężną armię pod wodzą tajemniczej i młodziutkiej Miny - nie żyje. Ta ostatnia zaś, usypując grobowiec dla swej bogini, a następnie stróżując pod nim (niemal dosłownie, jak pies), rozmyśla o swym życiu i porażce. Koniec końców, pojawia się u niej bóg śmierci pod postacią iście czarującego mężczyzny, uwodzi ją, zakochują się w sobie... i nie, nie żyją krótko i boleśnie.Ale mają gromadkę "dzieci".
Do tego dochodzi kontrapunkt, w postaci mnicha, który zamienia jednego boga na drugiego, psa pasterskiego, kobolda i tyle. Dość kiepsko.
Cała akcja toczy się zaś wokół Miny, jej tajemniczego pochodzenia, uratowania syna Bogini Morza (która zachowuje się jak rozkapryszona nastolatka!), pozbycia się "dzieci Miny i Boga Umarłych", polowania na brata kapłana... dużo tego, za dużo. Nakićkane, namieszane, zdecydowanie przedobrzone i średnio potrzebne. Akcja toczy się, owszem, dość wartko, ale jakby po łebkach, brak w niej głębi, akcentu wciągającego, pozytywnie interesującego czytelnika. Dość kiepsko. Nawet bardziej, niż kiepsko, bo po zamknięciu książki szybko zapomniałam, jaka jest jej treść - czyli w zasadzie, nic dobrego. Ja rozumiem i wiem, że książki z tych wcześniej wymienionych serii nie są za długie i często nie są zbyt ambitne (tak!), ale, cholera no... da radę coś z nich wycisnąć, sprawić, że człowiek je zapamięta, uśmiechnie się do nich czy coś takiego. Tu? Cisza... brakowało mi momentami wręcz tego słynnego, iście westernowego krzaczka, przemykającego po pustyni... Chyba ta prosta, niespecjalnie skomplikowana i nieco przewidywalna fabuła tak zadziałała.
A postacie?
Postacie są takie trochę płaskie, niespecjalnie wzbudzające we mnie głębsze uczucia. ot, są. Może poza Miną, bo z niej uczyniono główną bohaterkę, chodzącą piękność i w ogóle, klękajcie narody - momentami miałam aż dość tej postaci. trochę wymuszona miłość do niej, trochę zbyt wymuszone zrobienie z niej geniusza... nie, nie kupuję tego.
Ogólnie? "Uczeń Ciemności" to już bardzo słabsze echo pierwszych "DragonLance-owych" książek. Nie jest źle, jest lekka, prosta i przyjemna fantastyka, która ma wszystko, czego potrzeba w tym gatunku: bohaterów, obce rasy, bogów, magię, zło i dobro... Ale wciąż czegoś mi tu brak. Wciąż jest coś, co powinno być, ale zniknęło gdzieś wśród radosnej pisaniny pani Weis.Ale nie będę narzekać. Jest dobrze. Jest lekko, łatwo i przyjemnie. Na jeden wieczór. W sam raz ;)
//Opinia do przeczytania również tu: http://kaginbooks.blogspot.com/2016/11/bursztyn-i-popio-margaret-weis.html
Troszkę trwało, nim przysiadłam do tej książki i ją zrecenzować postanowiłam po swojemu.
Czemu?
Bo seria DragonLance średnio do mnie przemawiała zawsze, mimo, iż (paradoksalnie) ją lubiłam. Ale bardziej wolę świat Forgotten Realms. No niestety, wychowałam się...
2016-11-09
//Opinia do przeczytania również na: http://kaginbooks.blogspot.com/2016/11/bursztyn-i-zelazo-margaret-weis.html
Nie ukrywam. DragonLance do mnie nie chce przemówić, nie chce dać mi się pokochać.
Nie i basta!
Nie ważne, co bym zrobiła, wielkie, soczyste "NIE" stoi na straży. To nic - serię i tak chcę skompletować... kiedyś ;)
Ale do rzeczy.
Oto, przed nami, drugi tom trylogii "Mrocznego ucznia" (który, oczywiście, w Polsce wydano tylko w dwóch tomach, trzeci, klasycznie, zaginął w praniu). Co się tu nie dzieje, ło panie! Klękajcie narody, albowiem autorka poleciała radośnie po fantazji swojej i fanów. Czego to tu nie było.... Na mój gust, nieco za wiele, zbyt przekombinowałe, zbyt wymyślne i... momentami ewidentnie brakowało pomysłu, jak fabułę pchnąc w przód.
Brat Rhysa podróżuje dalej, w stronę wyznaczonego punktu, bogowie spiskują przeciw sobie w sposób prawie, że absurdalny, Mina na szczęście na moment zostaje "zepchnięta" na boczny tor i nie jest już główną osią, wokół której wszystko się rozgrywa... Ale może po kolei, póki nie wprowadzę większego zamieszania.
Lleu - jeden z Ukochanych boga śmierci, Chemosa, zbiera powoli koszmarne żniwo. Momentami jest to tak naiwne, że aż boli, w jaki sposób to robi. Poza tym, zaczyna się robić męczącym fakt, że trup chodzi, myśli (dobra, w zasadzie przestaje myśleć), zbiera kolejnych wyznawców i tyle. I w zasadzie nie można go zabić. Znaczy, można, ale sposób jest dość... specyficzny. Rhys, Pokrzyk (zasługuje w tej części na uznanie, faktycznie, jest interesującą postacią) i Atta (wybaczcie, że to napiszę, ale to cud, że ten pies żył momentami) podążają jednak cierpliwie za Lleu, szukając sposobu na pozbycie się problemu. Gdy już im się to udaje, trafiają w łapy minotaurów (co było dla mnie bardzo głupim sposobem prowadzenia dalej fabuły, ale niech będzie), w wyniku różnych komplikacji trafiają do pałacu, w którym miała urzędować Mina. A co z nasza laleczką? Siedzi sobie w więzieniu, z którego w końcu udaje się jej uciec i ma na głowie problem natury: ja go kocham, ale on mnie nie kocha. Tak, dokładnie tak, zgadliście - znów wracamy do punktu wyjścia i z praktycznie wszechmocnej Miny mamy słabą i załamaną, i kombinującą, jak w zasadzie to wszystko obejść tak, by było na jej... Chyba najciekawszym - le bardzo słabo rozwiniętym - był wątek bogów, podwodnej twierdzy...Tak, te dwa punkty były dość słabe. Jak zwykle, Morska Wiedźma zachowywała się jak rozkapryszona nastolatka a bogowie magii wydawali się być tacy... miałcy i nijacy, no....
Ogólnie, szału nie ma, pośladków nie urywa. jest to dobra, lekka fantastyka, którą przyjemnie jest wypełnić jeden dzień, oderwać się od obowiązków i pozwolić sobie na chwilę zapomnienia w kompani naiwnej, prostej i momentami bez polotu. A co do polotu... sporym - i to na plus - zaskoczeniem była dla mnie już tylko sama końcówka. Przyznaję się, że autorce udało się mnie zaskoczyć, bo jak wcześniej wszystko wydawało się proste i przewidywalne, tak tu... Ale cicho sza, nie może się wydać, że udało się mnie czymś zaskoczyć w DragonLance, ok? ;)
Nie jest źle, jak mówiłam. Fantastyka nieco przeciętna, prosta i lekka. Po którą pewnie znów kiedyś, w przyszłości - sięgnę. ;)
//Opinia do przeczytania również na: http://kaginbooks.blogspot.com/2016/11/bursztyn-i-zelazo-margaret-weis.html
Nie ukrywam. DragonLance do mnie nie chce przemówić, nie chce dać mi się pokochać.
Nie i basta!
Nie ważne, co bym zrobiła, wielkie, soczyste "NIE" stoi na straży. To nic - serię i tak chcę skompletować... kiedyś ;)
Ale do rzeczy.
Oto, przed nami, drugi tom...
2016-12-05
Opinia do przeczytania na: http://kaginbooks.blogspot.com/2016/12/kraina-minotaurow-richard-knaak.html
Dragon Lance po raz kolejny przewija się przez moje półki, próbując sprawić, że pokocham w końcu tę serię. Niestety, moje serce wciąż oddane jest Forgotten Realms, więc tu zostają ledwie okruszki i serducho bijące szybciej tylko dlatego, że książka jest papierowa, a nie w formie pdf. Wiem, jestem okrutna.
Niestety, nie dostaję w książce tego, co oczekiwałam dostać — dobrych rozwiązań, wciągającej fabuły. Nieliczne postacie, które zapamiętałam, też średnio przebijają się mi przez mgłę pamięci. Pozycja jest po prostu... słaba. Nie, nie kiepska, tylko słaba. Co więcej, z punktu widzenia chronologicznego całego cyklu i tego, jakie powieści poprzedzały historię głównego bohatera, minotaura Kaza — zupełnie straciłam rachubę co-gdzie-kiedy. Z tego, co zdołałam się zorientować, zanim zasiadłam do tej pozycji, powinnam była przeczytać "Legendę o Humie" oraz "Minotaura Kaza". Nie zrobiłam tego i teraz to boli.
Co do samej fabuły — nie jest źle. Ale nie jest też powalająco na kolana jakoś specjalnie. Oto bowiem dawno wygnany ze swej społeczności Kaz, mistrz areny i walk, wyrusza w drogę, by poznać tajemnicę Imperium. Jakiego imperium? Ano właśnie, minotaurów. Krwawe waśnie między klanami, spory i nienawiść między poszczególnymi członkami, zagraża całej wspólnocie i może doprowadzić na skraj zagłady wszystkich. Kaz musi więc rozwikłać zagadkę, walczyć o swoje, a przy okazji przetrwać przygody, mając u swego boku dość... interesującą drużynę.
A skoro o drużynie mowa, to z niej tylko kendera zapamiętałam. Bo w sumie, był najbardziej charakterystyczną i "barwną" postacią. Reszta przeszła mi bez echa jakiegoś większego. Niby są, ale kompletnie ich nie pamiętam, po prostu — pełniły funkcję swoistego w moim odczuciu, zapychacza stron, czegoś, co ma być, co ma prowadzić akcję i wypełniać opowieść o głównym bohaterze, ale...
No, zabrakło mi czegoś, po prostu.
Postacie zresztą to chyba trochę słaby punkt autora, jakim jest Richard A. Knaak. Przynajmniej ja to tak odbieram. Historia nie jest zła, ale nie mając w pamięci choćby wcześniejszych wydarzeń, omija nas sporo różnych niuansów, związanych właśnie z samym Kazem, jego stadem, czy przyjaciółmi. Owszem, teoretycznie jest to wszystko wyjaśnione, ale... wciąż mam wrażenie, że są tu jakieś braki, niedoróbki wręcz, celowe pominięcia. Być może się czepiam dla samego czepiania, być może po prostu sama historia mi nie przypadła do gustu i zapomnę o niej szybko...? Nie wiem, jest to bardzo prawdopodobne. Nie ukrywam, że idea obdarzonych rozumem krów, chodzących na dwóch nogach i mówiących ludzkim głosem, od czasów mitów greckich (i samego minotaura) jakoś mnie nie przekonywała do siebie. Nie wspominając już o tym, że wołowinę wolę widzieć na talerzu w formie pieczeni, a nie szarżującej na mnie z mieczem w dłoni... ;)
W ostatecznym rozrachunku książkaksiążka nie jest zła, po prostu... mnie nie zachwyciła jakoś specjalnie i powalająco. Zdarza się i tak, jednak myślę, że znajdą się osoby, którym spodoba się ta pozycja... ;)
Opinia do przeczytania na: http://kaginbooks.blogspot.com/2016/12/kraina-minotaurow-richard-knaak.html
Dragon Lance po raz kolejny przewija się przez moje półki, próbując sprawić, że pokocham w końcu tę serię. Niestety, moje serce wciąż oddane jest Forgotten Realms, więc tu zostają ledwie okruszki i serducho bijące szybciej tylko dlatego, że książka jest papierowa, a nie w...
Błyskawiczna, pulpowa, lekka i przyjemna, sprawiła kilka razy, że się uśmiałam. Ale też i znacznie poważniejsza, brutalniejsza - świetne zwieńczenie trylogii Doliny Lodowego Wichru.
Nie kończę przygody z naszym Mackbet... Drizztem - po prostu, po niemal w ciągu 6 księgach czas na coś innego.
Nie mniej, zapraszam do poznania się z moją oceną.
https://kaginbooks.blogspot.com/2024/05/392024-259-robert-anthony-salvatore.html
Błyskawiczna, pulpowa, lekka i przyjemna, sprawiła kilka razy, że się uśmiałam. Ale też i znacznie poważniejsza, brutalniejsza - świetne zwieńczenie trylogii Doliny Lodowego Wichru.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNie kończę przygody z naszym Mackbet... Drizztem - po prostu, po niemal w ciągu 6 księgach czas na coś innego.
Nie mniej, zapraszam do poznania się z moją...