-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1191
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
2016-11-08
2016-11-09
//Opinia do przeczytania również na: http://kaginbooks.blogspot.com/2016/11/bursztyn-i-zelazo-margaret-weis.html
Nie ukrywam. DragonLance do mnie nie chce przemówić, nie chce dać mi się pokochać.
Nie i basta!
Nie ważne, co bym zrobiła, wielkie, soczyste "NIE" stoi na straży. To nic - serię i tak chcę skompletować... kiedyś ;)
Ale do rzeczy.
Oto, przed nami, drugi tom trylogii "Mrocznego ucznia" (który, oczywiście, w Polsce wydano tylko w dwóch tomach, trzeci, klasycznie, zaginął w praniu). Co się tu nie dzieje, ło panie! Klękajcie narody, albowiem autorka poleciała radośnie po fantazji swojej i fanów. Czego to tu nie było.... Na mój gust, nieco za wiele, zbyt przekombinowałe, zbyt wymyślne i... momentami ewidentnie brakowało pomysłu, jak fabułę pchnąc w przód.
Brat Rhysa podróżuje dalej, w stronę wyznaczonego punktu, bogowie spiskują przeciw sobie w sposób prawie, że absurdalny, Mina na szczęście na moment zostaje "zepchnięta" na boczny tor i nie jest już główną osią, wokół której wszystko się rozgrywa... Ale może po kolei, póki nie wprowadzę większego zamieszania.
Lleu - jeden z Ukochanych boga śmierci, Chemosa, zbiera powoli koszmarne żniwo. Momentami jest to tak naiwne, że aż boli, w jaki sposób to robi. Poza tym, zaczyna się robić męczącym fakt, że trup chodzi, myśli (dobra, w zasadzie przestaje myśleć), zbiera kolejnych wyznawców i tyle. I w zasadzie nie można go zabić. Znaczy, można, ale sposób jest dość... specyficzny. Rhys, Pokrzyk (zasługuje w tej części na uznanie, faktycznie, jest interesującą postacią) i Atta (wybaczcie, że to napiszę, ale to cud, że ten pies żył momentami) podążają jednak cierpliwie za Lleu, szukając sposobu na pozbycie się problemu. Gdy już im się to udaje, trafiają w łapy minotaurów (co było dla mnie bardzo głupim sposobem prowadzenia dalej fabuły, ale niech będzie), w wyniku różnych komplikacji trafiają do pałacu, w którym miała urzędować Mina. A co z nasza laleczką? Siedzi sobie w więzieniu, z którego w końcu udaje się jej uciec i ma na głowie problem natury: ja go kocham, ale on mnie nie kocha. Tak, dokładnie tak, zgadliście - znów wracamy do punktu wyjścia i z praktycznie wszechmocnej Miny mamy słabą i załamaną, i kombinującą, jak w zasadzie to wszystko obejść tak, by było na jej... Chyba najciekawszym - le bardzo słabo rozwiniętym - był wątek bogów, podwodnej twierdzy...Tak, te dwa punkty były dość słabe. Jak zwykle, Morska Wiedźma zachowywała się jak rozkapryszona nastolatka a bogowie magii wydawali się być tacy... miałcy i nijacy, no....
Ogólnie, szału nie ma, pośladków nie urywa. jest to dobra, lekka fantastyka, którą przyjemnie jest wypełnić jeden dzień, oderwać się od obowiązków i pozwolić sobie na chwilę zapomnienia w kompani naiwnej, prostej i momentami bez polotu. A co do polotu... sporym - i to na plus - zaskoczeniem była dla mnie już tylko sama końcówka. Przyznaję się, że autorce udało się mnie zaskoczyć, bo jak wcześniej wszystko wydawało się proste i przewidywalne, tak tu... Ale cicho sza, nie może się wydać, że udało się mnie czymś zaskoczyć w DragonLance, ok? ;)
Nie jest źle, jak mówiłam. Fantastyka nieco przeciętna, prosta i lekka. Po którą pewnie znów kiedyś, w przyszłości - sięgnę. ;)
//Opinia do przeczytania również na: http://kaginbooks.blogspot.com/2016/11/bursztyn-i-zelazo-margaret-weis.html
Nie ukrywam. DragonLance do mnie nie chce przemówić, nie chce dać mi się pokochać.
Nie i basta!
Nie ważne, co bym zrobiła, wielkie, soczyste "NIE" stoi na straży. To nic - serię i tak chcę skompletować... kiedyś ;)
Ale do rzeczy.
Oto, przed nami, drugi tom...
2016-12-05
Opinia do przeczytania na: http://kaginbooks.blogspot.com/2016/12/kraina-minotaurow-richard-knaak.html
Dragon Lance po raz kolejny przewija się przez moje półki, próbując sprawić, że pokocham w końcu tę serię. Niestety, moje serce wciąż oddane jest Forgotten Realms, więc tu zostają ledwie okruszki i serducho bijące szybciej tylko dlatego, że książka jest papierowa, a nie w formie pdf. Wiem, jestem okrutna.
Niestety, nie dostaję w książce tego, co oczekiwałam dostać — dobrych rozwiązań, wciągającej fabuły. Nieliczne postacie, które zapamiętałam, też średnio przebijają się mi przez mgłę pamięci. Pozycja jest po prostu... słaba. Nie, nie kiepska, tylko słaba. Co więcej, z punktu widzenia chronologicznego całego cyklu i tego, jakie powieści poprzedzały historię głównego bohatera, minotaura Kaza — zupełnie straciłam rachubę co-gdzie-kiedy. Z tego, co zdołałam się zorientować, zanim zasiadłam do tej pozycji, powinnam była przeczytać "Legendę o Humie" oraz "Minotaura Kaza". Nie zrobiłam tego i teraz to boli.
Co do samej fabuły — nie jest źle. Ale nie jest też powalająco na kolana jakoś specjalnie. Oto bowiem dawno wygnany ze swej społeczności Kaz, mistrz areny i walk, wyrusza w drogę, by poznać tajemnicę Imperium. Jakiego imperium? Ano właśnie, minotaurów. Krwawe waśnie między klanami, spory i nienawiść między poszczególnymi członkami, zagraża całej wspólnocie i może doprowadzić na skraj zagłady wszystkich. Kaz musi więc rozwikłać zagadkę, walczyć o swoje, a przy okazji przetrwać przygody, mając u swego boku dość... interesującą drużynę.
A skoro o drużynie mowa, to z niej tylko kendera zapamiętałam. Bo w sumie, był najbardziej charakterystyczną i "barwną" postacią. Reszta przeszła mi bez echa jakiegoś większego. Niby są, ale kompletnie ich nie pamiętam, po prostu — pełniły funkcję swoistego w moim odczuciu, zapychacza stron, czegoś, co ma być, co ma prowadzić akcję i wypełniać opowieść o głównym bohaterze, ale...
No, zabrakło mi czegoś, po prostu.
Postacie zresztą to chyba trochę słaby punkt autora, jakim jest Richard A. Knaak. Przynajmniej ja to tak odbieram. Historia nie jest zła, ale nie mając w pamięci choćby wcześniejszych wydarzeń, omija nas sporo różnych niuansów, związanych właśnie z samym Kazem, jego stadem, czy przyjaciółmi. Owszem, teoretycznie jest to wszystko wyjaśnione, ale... wciąż mam wrażenie, że są tu jakieś braki, niedoróbki wręcz, celowe pominięcia. Być może się czepiam dla samego czepiania, być może po prostu sama historia mi nie przypadła do gustu i zapomnę o niej szybko...? Nie wiem, jest to bardzo prawdopodobne. Nie ukrywam, że idea obdarzonych rozumem krów, chodzących na dwóch nogach i mówiących ludzkim głosem, od czasów mitów greckich (i samego minotaura) jakoś mnie nie przekonywała do siebie. Nie wspominając już o tym, że wołowinę wolę widzieć na talerzu w formie pieczeni, a nie szarżującej na mnie z mieczem w dłoni... ;)
W ostatecznym rozrachunku książkaksiążka nie jest zła, po prostu... mnie nie zachwyciła jakoś specjalnie i powalająco. Zdarza się i tak, jednak myślę, że znajdą się osoby, którym spodoba się ta pozycja... ;)
Opinia do przeczytania na: http://kaginbooks.blogspot.com/2016/12/kraina-minotaurow-richard-knaak.html
Dragon Lance po raz kolejny przewija się przez moje półki, próbując sprawić, że pokocham w końcu tę serię. Niestety, moje serce wciąż oddane jest Forgotten Realms, więc tu zostają ledwie okruszki i serducho bijące szybciej tylko dlatego, że książka jest papierowa, a nie w...
2024-05-23
Guilty pleasure, które wciąga, które nie wymaga, a na którym bawię się wciąż przednio i aż proszę się sama o to, by nie przerywać. Lektura do wciągnięcia nosem, szybka, lekka i wciągająca.
Zapraszam!
https://kaginbooks.blogspot.com/2024/05/352024-255-robert-anthony-salvatore.html
____________________
STARA OPINIA Z 2016:
Zakończenie trylogii o Drizzcie.Pozycja frapująca, fascynująca, pociągająca. Obnażająca wiele.
Drizzt w końcu znajduje sobie miejsce w świcie, odnajduje się, choć z trudem. Poznaje, jak to jest żyć na Powierzchni, poznaje przyjaźń i porażkę. Ale wciąż zachowuje pierwotne ideały, którym wierzył jeszcze w Podmroku.
To przyjemna lektura, lekka i wciągająca. A może i nawet frapująca, zmuszająca do myślenia nad kwestiami dobra i zła.
Guilty pleasure, które wciąga, które nie wymaga, a na którym bawię się wciąż przednio i aż proszę się sama o to, by nie przerywać. Lektura do wciągnięcia nosem, szybka, lekka i wciągająca.
Zapraszam!
https://kaginbooks.blogspot.com/2024/05/352024-255-robert-anthony-salvatore.html
____________________
STARA OPINIA Z 2016:
Zakończenie trylogii o Drizzcie.Pozycja...
2024-05-20
Powracamy do Zapomnianych Krain, a może raczej, wciąż w nich siedzimy, zakopani po uszy w Podmroku, śledząc Drizzta i jego przygody. Tym razem to rozkoszne guilty pleasure nieco przyśpiesza, a nasz mroczny, ale dobry bohater trafia na kilka mniej lub bardziej zaskakujących przygód...
Zapraszam :)
https://kaginbooks.blogspot.com/2024/05/342024-254-robert-anthony-salvatore.html
__________________
A dla ciekawskich, moja DAWNA OPINIA (2016):
Historia Drizzta, chyba najsłynniejszego drowa z Podmroku... Czy muszę go przedstawiać komukolwiek, kto choć raz zanurzył się w świat Zapomnianych Krain? Chyba nie.
Dynamiczna, szybka książka, może momentami rażąca swoją... łagodnością i papierowością, ale wciąż zachwycająca i wciągająca. Pokazująca, że nie każdy drow Drow, i nie każdemu Lolth w oczy. Czyż może być coś lepszego?
Może. WIĘCEJ DRIZZTA!
//Dałam wówczas 9 gwiazdek:)
Powracamy do Zapomnianych Krain, a może raczej, wciąż w nich siedzimy, zakopani po uszy w Podmroku, śledząc Drizzta i jego przygody. Tym razem to rozkoszne guilty pleasure nieco przyśpiesza, a nasz mroczny, ale dobry bohater trafia na kilka mniej lub bardziej zaskakujących przygód...
Zapraszam...
2024-05-19
Klasyka, która dla każdego fana Forgotten Realms nie jest nowością. Dla mnie - trochę nostalgiczny powrót do przeszłości, do świata, który bawi i uczy, ale też jednocześnie jest śmiertelnie groźny. Ale to świat, który dał mi bohatera, który przez wiele lat istniał w mojej świadomości jako jeden z najlepszych.
Dziś zapraszam na popołudnie z Drizztem!
https://kaginbooks.blogspot.com/2024/05/332024-253-robert-anthony-salvatore.html
Klasyka, która dla każdego fana Forgotten Realms nie jest nowością. Dla mnie - trochę nostalgiczny powrót do przeszłości, do świata, który bawi i uczy, ale też jednocześnie jest śmiertelnie groźny. Ale to świat, który dał mi bohatera, który przez wiele lat istniał w mojej świadomości jako jeden z najlepszych.
Dziś zapraszam na popołudnie z...
2016-09-17
Panie i panowie, zapnijcie pasy, weźcie w płuca głęboki oddech... Wielki Przedwieczny, jedyny i absolutny, pan wszystkiego, co najbardziej koszmarne... Cthulhu! Ok, przesadziłam, ale w wydaniu pluszakowym jest absurdalnie słodziuśki i zerka na mnie stale z wysokości półki, honorowo zadkiem usadzony na książkach. A tak w zasadzie kim juest ten uroczy, mackowaty pysk? W opowiadaniu Zew Cthulhu (The Call of Cthulhu) opisywany jest jako potwór o niewyraźnych antropoidalnych kształtach, łbie ośmiornicy pełnym macek, ogromnych pazurach i wąskich, smoczych skrzydłach na plecach. Pełną gębą przystojniaczek, którego aż chce się zaprosić na kawę i porozmawiać o panu naszym, jedynym Cthu... znaczy ksiązkach. No i Lovecrafcie ;)
Ale do rzeczy. "Zgroza w Dunwitch..." to zbiór wspaniałych, absolutnie oszałamiających opowieści, zrodzonych w umyśle Lovecrafta. Znajdziemy tu wszystko: mrok, bagno, ryboludzi, dziwne odgłosy, makabryczne rytuały... Wybór mamy konkretny:
- Dagon (Dagon, 1917)
- Ustalenia w sprawie zmarłego Arthura Jermyna i jego rodu (Facts Concerning the Late Arthur Jermyn and His Family, 1920)
- Wyrzutek (The Outsider, 1921)
- Muzyka Ericha Zanna (The Music of Erich Zann, 1921)
- Szczury w murach (The Rats in the Walls, 1923)
- Święto (The Festival, 1923)
- Zew Cthulhu (The Call of Cthulhu, 1926)
- Przypadek Charlesa Dextera Warda (The Case of Charles Dexter Ward, 1927)
- Kolor z innego wszechświata (The Colour Out of Space, 1927)
- Zgroza w Dunwich (The Dunwich Horror, 1928)
- Szepczący w ciemności (The Whisperer in Darkness, 1930)
- W górach szaleństwa (At the Mountains of Madness, 1931)
- Widmo nad Innsmouth (The Shadow Over Innsmouth, 1931)
- Cień spoza czasu (The Shadow Out of Time, 1935)
- Nawiedziciel mroku (The Haunter of the Dark, 1935)
- Posłowie: W przeddzień potwornego zmartwychwstania
i to mnie akurat bardzo cieszy, bo i sam "Zew Cthulhu" jak i "W górach szaleństwa" uważam za absolutnie genialne opowiadania - zwłaszcza "Góry Szaleństwa" są dla mnie absolutnie niedoścignione i genialne. Ale każde inne również jest genialne i doskonałe sam w sobie. Czytaj się je - przynajmniej dla mnie - bardzo lekko. Przyjemnie. Groza, niepokój, świadomość, że gdzieś tam czeka na mnie "Wielka Macka" absolutnie mi nie wadził, a wręcz przeciwnie, było to dodatkowym smaczkiem. Z niemała rozkoszą zaczytywałam się o dziwnych szmerach, światłach i głosach, wraz z bohaterami śledziłam tajemny kult, tropiłam każdą poszlakę i... zagłębiałam się w dziwnych oparach tego świata, gotowa uwierzyć, ze gdzieś za rogiem czeka na mnie osobnik odziany jak w bardzo wczesnych latach XX wieku, zapraszający do automobilu i... wywożący gdzieś do Arkham Asylium! Zresztą... co ja piszę, każdy szanujący się fan tego typu literatury, jaką jest "weird fiction" słyszał o Wielkich Przedwiecznych! O śniącym w ruinach istniejącego jeszcze przed czasem R'lyeh samego Cthulhu! O plugawym Necronomiconie, spisanym ręką szalonego Araba Abdula al-Hazreda! O tajemniczych ogniach płonących nocami na szczytach vermonckich wzgórz! O groteskowym korowodzie rybopodobnych mieszkańców Innsmouth! Tak... każdy to słyszał, każdy to wie.
Wiadomo jednak: Lovecrafta należy sobie dawkować. Czytać po maleńku, po kilka stronic, po jednym opowiadaniu na raz. W jego wypadku pośpiech jest absolutnie nie na miejscu i robi nam z mózgu wodę. Zamiast się delektować niesamowitym przekładem, zachowującym cudowny urok opowiadań przełomu XIX i XX wieku, niemal gotycką surowość i barokowe bogactwo słów - poczujemy się przytłoczeni. Na to więc należy zwracać uwagę. I się dawkować, delektować. A potem...
A potem macie szeptem wypowiadane słowa: W swym domu w R’lyeh czeka w uśpieniu martwy Cthulhu...
Nie ma co ukrywać. ta książka uzależnia. Wciąga w siebie jak bagno, nie zostawia na czytającym suchej nitki. Świetnie dobrane, choć wiadomo - po czasie nieco powtarzalne opowiadania, pogłębiające nastrój psychozy, szaleństwa i niedopowiedzenia, tajemniczy Necronomicon... Tu jest to wszystko. Dokładnie, wszystko, czego się szuka w tego typu pozycjach: strach, zwątpienie, niepokój, oczekiwanie...
I pamiętajcie...: Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn!
//Opinia do przeczytania również na: http://kaginbox.blox.pl/2016/09/Zgroza-w-Dunwich-i-inne-przeshyrashyzashyjace.html
Panie i panowie, zapnijcie pasy, weźcie w płuca głęboki oddech... Wielki Przedwieczny, jedyny i absolutny, pan wszystkiego, co najbardziej koszmarne... Cthulhu! Ok, przesadziłam, ale w wydaniu pluszakowym jest absurdalnie słodziuśki i zerka na mnie stale z wysokości półki, honorowo zadkiem usadzony na książkach. A tak w zasadzie kim juest ten uroczy, mackowaty pysk? W...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-02-25
Druga część przygód Ruhy. Jest już Harfiarką, i wyrusza na misję. I... spotyka drakolicza.
Czemu nie. Pomysł na historię zły nie był, jednak autor poszedł po najmniejszej linii oporu, wręcz infantylnie potraktował fabułę i postacie. Sytuacje były absurdalnie proste do rozwiązania, ale niepotrzebnie je komplikowano.
Nie mniej, nie skreślam tej pozycji - do dobra, lekka lekturka na dwa dni, szybka i bezpieczna, przyjemnie przypominająca, że w świecie Zapomnianych Krain cuda się dzieją...
Druga część przygód Ruhy. Jest już Harfiarką, i wyrusza na misję. I... spotyka drakolicza.
Czemu nie. Pomysł na historię zły nie był, jednak autor poszedł po najmniejszej linii oporu, wręcz infantylnie potraktował fabułę i postacie. Sytuacje były absurdalnie proste do rozwiązania, ale niepotrzebnie je komplikowano.
Nie mniej, nie skreślam tej pozycji - do dobra, lekka...
2016-02-23
Zaczyna się ciekawie i ambitnie. Autor wstawia słówka mające pokazać odmienność kultury, historia się klei... mniej więcej do połowy. Potem mamy tendencję spadkową. Aż do finałowej bitwy... która wcale taka finałowa nie jest. Podobnie jak nie sprawia wrażenia ambitnej i przemyślanej.
Nie mniej, czytadło na dwa dni dobre.
Zaczyna się ciekawie i ambitnie. Autor wstawia słówka mające pokazać odmienność kultury, historia się klei... mniej więcej do połowy. Potem mamy tendencję spadkową. Aż do finałowej bitwy... która wcale taka finałowa nie jest. Podobnie jak nie sprawia wrażenia ambitnej i przemyślanej.
Nie mniej, czytadło na dwa dni dobre.
2016-02-20
Gadające wombaty wbiły mnie w fotel i rozbawiły do łez.
Tak samo, złotowłosa goblinka... Od dziś spoglądam nieco inaczej na blondyny...
Co do samej książki. Typowo przygodowa, lekka, momentami naiwna, ale czytało się dobrze. Świat FR jest tak rozległy, zaskakujący i elastyczny, że można przymknąć na wiele oko. Ogólnie, dobre, lekkie, wciągające czytadło na dwa dni.
Gadające wombaty wbiły mnie w fotel i rozbawiły do łez.
Tak samo, złotowłosa goblinka... Od dziś spoglądam nieco inaczej na blondyny...
Co do samej książki. Typowo przygodowa, lekka, momentami naiwna, ale czytało się dobrze. Świat FR jest tak rozległy, zaskakujący i elastyczny, że można przymknąć na wiele oko. Ogólnie, dobre, lekkie, wciągające czytadło na dwa dni.
2016-05-10
Richard Baker po raz kolejny, po "Potępieniu" udowadnia mi osobiście, że jest autorem... ZŁYM.
A nawet bardzo złym, przez co się jakoś idiotycznie cieszę, że "Ostatni Mythal" doczekał się tylko jednego tomu. jakkolwiek to w moich ustach (tekście?) nie brzmi.
Książka jest po prostu nudna. postacie są płaskie i z trudem można je od siebie odróżnić - wszystkie są stworzone na jedno kopyto. Elfy z Evereski - nie ważne, złote, księżycowe czy leśne - zachowują się tak samo nijako, jak fey'ri. Gensai powietrza, jaka przewija się przez karty powietrza z powodzeniem mogłaby być też jednym z elfów! Nie pomogła także lista postaci, przewijająca się przez karty powieści - imię (a czasem tylko przydomek) z dwoma słowami, czasem trzema, kim dana postać jest...? Średnio.
W zasadzie, nie wiem, kto był głównym bohaterem, nie rozumiem ideologi wojny i walki, jaka się wywiązała na kartach powieści. Takie pomieszanie z poplątaniem, bez ładu i składu. Próby wyjaśnienia sytuacji kończyły się fiaskiem, cofanie się co wcześniejszych rozdziałów i wyszukiwanie odpowiedzi okazywało się być męczące. Mam wrażenie, że Baker nie przemyślał sobie kompletnie założeń historii, jaką chce przedstawić, tylko pisał dla pisania, dla samego faktu, że "napisał trzecią cześć Wojny Pajęczej Królowej, więc zna świat, to może pisać...". Brrr.
Nie. Już sam opis pozycji:
"Dom Dlardragethów to starożytny ród skażonych złem słonecznych elfów, który pragnie zemścić się na potomkach tych, którzy niegdyś go pokonali.
Araevin to mag z Evermeet, który odkrywa powrót Dlardragethów i nie waha się poświęcić samego siebie, by ich pokonać.
Evermeet to miejsce, w którym chciałby mieszkać każdy elf, o ile nie planuje wziąć udziału w odbudowie potęgi Imperium Cormanthyru."
składania do zastanowienia się. Mamy dom skażonych złem słonecznych elfów (aha?), którzy chcą się zemścić na potomkach tych, którzy ich niegdyś pokonali. No okey... Czyli mamy konflikt z przeszłości?
Araevin to mag, który odkrywa powrót tych złych... Super. Sęk w tym, że kompletnie ten mag do mnie nie przemawia, nie zapada w pamięć, po prostu jest jedną z wielu istot, które przewijają się rpzez karty powieści. A to "poświęcenie samego siebie..."? Złamanie czarem przymusu to raczej średnie usprawiedliwienie dla poświęcenia samego siebie, prawda?
A samo Evermeet? Z opisów wnioskujemy tylko tyle, że jest, że jest zagrożone, że już trwają walki, ale jest jednocześnie piękne. Aha. Czyli w sumie nie dowiadujemy się wiele. Rozumiem. Na Nieco ponad 300 stronach nie da się zamieścić wielu opisów miejsc, jeśli chcemy jeszcze umieścić milijony postaci, walki i bitwy i knowania i walki i miliojony postaci... wspominałam o milijonach postaci i walkach? No właśnie. Robi się taki misz-masz, bardzo słaby zresztą.
Zdecydowanie najsłabsza z książek, było nie było, niesamowicie bogatego i interesującego świata Forgotten Realms. Dłuży się, jest nielogiczna i absurdalnie zagmatwana. Być może kolejne części (dobry żart) by coś wyjaśniały, jednak z tego, co zdołałam poszukać, wydano tylko wersje angielskie, których po prostu boję się ruszyć, bo jeszcze się rozczaruję, albo coś....
http://kaginbox.blox.pl/2016/05/Opuszczony-dom.html
Richard Baker po raz kolejny, po "Potępieniu" udowadnia mi osobiście, że jest autorem... ZŁYM.
A nawet bardzo złym, przez co się jakoś idiotycznie cieszę, że "Ostatni Mythal" doczekał się tylko jednego tomu. jakkolwiek to w moich ustach (tekście?) nie brzmi.
Książka jest po prostu nudna. postacie są płaskie i z trudem można je od siebie odróżnić - wszystkie są stworzone...
2016-01-31
Mówiąc uczciwie, nad tą pozycją nieco się męczyłam.
Owszem, przyjemnie było wrócić do Faerunu, czytać o czarach i czarodziejskich przedmiotach, o potężnych magach i chorych ambicjach mogących obrócić w perzynę wszystko... ale momentami miałam wrażenie, że pisane były te opowiadania na siłę, by zapchać kolejne strony a nie zadowolić czytelnika.
A mimo wszystko, ocena wysoka. Czemu?
Bo mam słabość do kilku pisarzy, którzy się udzielili w tej książce. I to głównie przez nich ocena jest tak wysoka.
Mówiąc uczciwie, nad tą pozycją nieco się męczyłam.
Owszem, przyjemnie było wrócić do Faerunu, czytać o czarach i czarodziejskich przedmiotach, o potężnych magach i chorych ambicjach mogących obrócić w perzynę wszystko... ale momentami miałam wrażenie, że pisane były te opowiadania na siłę, by zapchać kolejne strony a nie zadowolić czytelnika.
A mimo wszystko, ocena...
2016-01-29
Dlaczego książki z cyklu Forgotten Realms czyta się TAK szybko? To niesprawiedliwe!
Nie mniej.
Zbiór opowiadań przenosi nas znów w świat fantazji, bohaterów, ludzkich mniej i bardziej emocji. Szalonych przygód i przyjemności. Lektura jest lekka i przyjemna, bardzo wciągająca, opowiadania zróżnicowane. Każdy znajdzie coś dla siebie, ale z pewnością nie zadowoli się wszystkich (u mnie opowiadanie "Rodzinny interes" nie wzbudziło żadnego zachwytu). Nie mniej - to klasyk dla miłośników serii, i z pewnością każdy będzie zadowolony, mogąc poczytać o swoich mniej lub bardziej ulubionych miejscach, bohaterach i czynach....
Dlaczego książki z cyklu Forgotten Realms czyta się TAK szybko? To niesprawiedliwe!
Nie mniej.
Zbiór opowiadań przenosi nas znów w świat fantazji, bohaterów, ludzkich mniej i bardziej emocji. Szalonych przygód i przyjemności. Lektura jest lekka i przyjemna, bardzo wciągająca, opowiadania zróżnicowane. Każdy znajdzie coś dla siebie, ale z pewnością nie zadowoli się...
2016-05-31
To ostatnia częśc Kamienia Poszukiwacza. Mówiąc uczciwie... trochę mnie rozczarowuje.
Od wydarzeń z pierwszego tomu mija rok. Bezimienny Bard zostaje postawiony przed sądem Harfiarzy, mającym zdecydować, co się z nim stanie. Gdy jednak ma przemawiać sam Elminster, na jego miejscu zjawia się potwór rodem z koszmarów... a najmądrzejszy mag Krain po prostu znika.
Tak oto rozpoczyna się koniec przygód. Wyjaśniają się tajemnice - kim jest Bezimienny Bard, jakie zbrodne popełnił. Poznajemy lepiej Kamień Poszukiwacza, ale i powoli poznajemy lepiej Alias i Olive. Jak na zakońćzenie trylogi, książka jednak rozczarowuje. Autorzy gnają do przodu, nie bacząc na wiele, i później starają się to naprawić, próbując zrobić z barda geniusza. Również na siłe próbują wyjaśnić jego swoistą "bezstronność", co na dłuższą metę jest meczące. Za wiele było też Olive - i jak ją polubiłam we wcześniejszych częsciach, teraz stawała się po prostu dla mnie problemem i przeszkodą w czytaniu. Sama idea prowadzenia fabuły zła nie była, jednak czegoś w niej brakowało. Jakiegoś impulsu, popchnięcia, lekkości z poprzednich tomów. I w zasadzie od teraz zapach szynki będzie mi się kojarzyć z... właściwie, sami poczytajcie, z czym. Choć idea zapachów nie jest zła, to niektóre z nich były wręcz irracjonalne.
Zwłaszcza koniec zdawał się być pisany... no na siłę. Ale co zrobić. Nie da się wiele uczynić. Ważne, że mimo wszystko, autorzy wybrnęli z zawiłości fabularnych, dociągnęli je do końca i wyjaśnili co i jak. Może nie wszystko było logiczne i ładne i dobre, ale... nie można mieć wszystkiego, prawda?
Z pewnością jeszcze nie raz i nie dwa sięgnę po tą trylogię, choćby po to, by spędzić wesoło trochę czasu w świecie pełnym magii, cudów i robienia tego, co niemożliwe... z nieco tylko mniejszym opóźnieniem, niż to, co można zrobić zaraz.
http://kaginbox.blox.pl/2016/05/Piesn-Sauriali.html
To ostatnia częśc Kamienia Poszukiwacza. Mówiąc uczciwie... trochę mnie rozczarowuje.
Od wydarzeń z pierwszego tomu mija rok. Bezimienny Bard zostaje postawiony przed sądem Harfiarzy, mającym zdecydować, co się z nim stanie. Gdy jednak ma przemawiać sam Elminster, na jego miejscu zjawia się potwór rodem z koszmarów... a najmądrzejszy mag Krain po prostu znika.
Tak oto...
2016-05-24
Ostroga wywerna, coś więcej niż zwykły śmieć, od piętnastu pokoleń gnijąca w krypcie.. i ma się o tym przekonać Giogi Vyvernspur (swoją drogą, adekwatne nazwisko, nie ma co). Znany z porpzedniej części mężczyzna, choć występował raczej epizodarnie, niż jakoś poważnie, zyskał sobie nawet moją sympatię swoją nieporadnością. W tej książce poznajemy go lepiej.
Akurat na czas, kiedy wraca z wypraw po świecie, by dowiedzieć się, że owa ostroga... została skradziona. I to nie przez byle kogo a... jeśli czytaliście poprzednią część, to nie, nie przez Olive, choć ta bardka przewija się przez karty powieści nader często. Jeśli nie czytaliście, nie oszczędzę wam przyjemności płynącej z tej szybkiej rozrywki. Szybkiej, bo autorzy trzymają poziom. jasne, sytuacje bywają infantylne i absurdalne, momentami pozbawione jakiegokolwiek sensu, ale... całokształcie ksiązka nie nuży, ale zaskakuje co strona. Podobało mi się też przedstawienie bohaterów: spokojnego wuja, apodyktycznej ciotki, kuzynostwa o różnych charakterach: zakochanych i dumnych rodziców oraz rodzeństwa, gdzie to brat jest "tą silniejszą" stroną. Wyjaśnienie zachowań w finale okazuje się nader trafną analizą psychologiczną.
Sama lektura jest przyjemna, lekka i intrygująca. Poszukiwania tytułowego "ostroga", kontakty ze strażniczką krypty i nieumarłymi, likantropia. Poznanie rodu Wyvenspurów, magia, tajemnica, miłośći... osiołek. Tak! Dokładnie tak! Osiołek! który zresztą w kieszeni (tak) ma coś ważnego. Motyw z osiołkiem był dla mnie o tyle absurdalny, co genialny, i wręcz momentami ocierałam łzę rozbawienia.
Smaczku dodaje sama Olive i Kamień Poszukiwacza, tytuł całej trylogii w końcu. O ile sam kamień jest zrozumiały, tak bardka... Bardka po prostu jest. Jako swoista siła napędowa, równoważnia dla wielu kwesti i element rozśmieszający. Jest tajemnica, jest potężny przeciwnik, jest piękna kobbieta, i są wszystkie czynniki niezbędne, by opowieść ze świata Zapomnianych Krain po prostu była dobra.
Zachęcam i polecam.
http://kaginbox.blox.pl/2016/05/Ostroga-wywerna.html
Ostroga wywerna, coś więcej niż zwykły śmieć, od piętnastu pokoleń gnijąca w krypcie.. i ma się o tym przekonać Giogi Vyvernspur (swoją drogą, adekwatne nazwisko, nie ma co). Znany z porpzedniej części mężczyzna, choć występował raczej epizodarnie, niż jakoś poważnie, zyskał sobie nawet moją sympatię swoją nieporadnością. W tej książce poznajemy go lepiej.
Akurat na czas,...
2016-05-23
Alias to dziwne imię, prawda? A jednak. Takim własnie mianem przedstawia się rudowłosa najemniczka, wojowniczka do wynajęcia i poszukiwaczka przygód, która... nie pamięta kompletnie nic z ostatniej przeszłości. Budzi się w karczmie, gdzieś we wmiarę cywilizowanym zakątku Faerunu i... kompletnie nie wie, co się z nią działo i dlaczego na jej prawym ramieniu znajdują się dziwne, lazurowe tatuaże. Dodajmy do tego dziwnego jaszczura, któego Alias nazwała Smoczywabikiem (a który szybko podbił moje serce), południowego maga i sprzedawcę warzyw Akbara oraz bardzo nietypowego barda-halflinkę - Olivię Ruskettle.... i mamy już przepis na kompanię, która musi zmierzyć się ze smokiem (dokładniej czerwoną smoczycą), Mistrzami Zła i rozwiązać zagadę Aliaz, nim będzie za późno...
Jak to z książkami osadzonymi w świecie FR bywa, albo czyta się je błyskawicznie, albo po prostu nużą niemiłosiernie. W tym wypadku mamy akurat szybkie czytanie. Akcje są płynne, choć nieco naciągane, jednak nie nużą. Dialogi są dowcipne, irytująca Olivia jest irytująca, Alias otrzymuje odpowiedzi tam, gdzie najmniej się tego spodziewa... Dużo akcji, dużo działania, ale lekkośc, z jaką napisano tą książkę wyrównuje naiwność. Autorzy zdecydowali się na trylogię, i już w tym tomie to widać - pojawia się przyczyna powstania takiego zamysłu, choć dlaczego...? A, po to sięgnąćbędziecie musieli osobiście. Duet Kate Novak i Jeffa Grubba (tego ostatniego miałam przyjemność poznać już wcześniej, i wiem, że pisarzem dobrym jest) staje na przeciw wymogom lektury prostej, lekkiej, z dużą ilością akcji i wydarzeń, z odrobiną śmiechu i smutku. Pozwala bohaterom dokonywać nieoczywistych przemian w swym zachowaniu i charakterze, prowadząc śmiałe i nieco szalone poszukiwania przez pół kontynentu. To dobry wstęp do trylogi Kamienia Poszukiwacza.
Choć schemat wydaje się być klasyczny i oklepany dla fabuły: przypadkowa kompania, połączona tajemnicami i więzami przyjaźni, rusza na poszukwianie odpowiedzi - autorzy stawiają ów schemat w nowy i bardzo niekonwencjonalnym świetle. Skłaniając przy okazji do myślenia...
Polecam.
http://kaginbox.blox.pl/2016/05/Lazurowe-wiezy.html
Alias to dziwne imię, prawda? A jednak. Takim własnie mianem przedstawia się rudowłosa najemniczka, wojowniczka do wynajęcia i poszukiwaczka przygód, która... nie pamięta kompletnie nic z ostatniej przeszłości. Budzi się w karczmie, gdzieś we wmiarę cywilizowanym zakątku Faerunu i... kompletnie nie wie, co się z nią działo i dlaczego na jej prawym ramieniu znajdują się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-03
Koniec.
Już. W końcu. Nareszcie.
Oto, jakie pierwsze miałam odczucia, zamykając książkę ostatecznie. Stało się. Wreszcie, Lolth się odrodziła, jej dziwna "wojna" się skończyła. Pomijając niepotrzebne powielanie wątków we wcześniejszych tomach, spokojnie można było zrobić z tego krótszą, bardziej smakowitą wersję. Bo trochę mi się dłużyła podróż z drowami. Była jak pajęczyna. lepka, drażniąca... i nie wiadomo, czy na końcu nie czai się jakiś pająk. Brrrr.
Ogólnie rzez biorąc, to autor, Paul S. Kemp - gna na złamanie karku, śpieszy się, biegnie, pędzi, frunie... wykańcza watek za wątkiem, zostawiając czytelnikowi paskudny niedosyt. Wrażenie, że coś się zapomniało, zostawiło... tworzy kruche i delikatne sojusze, które tak po prawdzie nie wnoszą niczego. Manipuluje uczuciami czytelnika, jak i manipuluje postaciami. Stawia absurdalne sytuacje i absurdalnie je omija. Jakby ten tom pisano w pośpiechu. Mocno ucierpiał na tym Gromph, wciąż mój ulubieniec. Poszukiwania filakterium liczdrowa są chwilami tak dziwnie skonstruowane, że miałam ochotę przekartkować opowieść na kolejne wydarzenia. Drażniący i nic nie wnoszący jest wątek demonów. Na co? Po co? I pojawienie się Pana w Masce - serio? bzdurny był to pomysł i zamierzenie, w dodatku kompletnie nie wykorzystane i pełniące rolę zapychacza stron. Nie wiem, czy tłumaczenie, czy po prostu autor tak pisał, ale i opisy wydawały się dziwnie poskładane, sklecone z powielania powielaczy. Masło maślane? Miliony milionów też były dziwne...
Równie bzdurne, choć trzymające w ostateczności w napięciu do końca, jest zakończenie. Wydarzenia na planie Lolth, Ścieżka Pożeracza Dusz i sama Świątynia Pajęczej Królowej - sprawiały, że co chwila musiałam przestać czytać i robiłam taaaakie oczy. I pytałam siebie, czy ja dobrze przeczytałam. Potem jednak uświadamiałam sobie, że tak, to, co się działo, to właśnie przeczytałam. Ja rozumiem, że potrzeba matką wynalazków, ale... jakoś nie kupuję zakończenia. Może stawiałam na złą postać, może życzyłam innej czegoś lepszego, niż takiego zakończenia, ale...
No, by nie być tak do końca zniesmaczoną, to jedyne, co mnie pociesza, to zakończenie przewidziane dla Jeggreda - zasłużył sobie! A pozostali członkowie? Chyba najbardziej żal mi Rylda - zginął bardzo bezsensownie wcześniej. Zdumiewa mnie Halisstra. A Danifae...
O, Lolth.
Reasumując, książka zła nie jest, szkoda tylko że w zasadzie się dłuży i powiela schematy, które mogły pojawić się już wcześniej. Na siłę wpycha się to samo, opisuje od nowa, pcha pod górkę, by na samym końcu wycisnąć z czytelnika wszystek powierza... zrzucając go w przepaść z gatunku: "ależejużależejakależepoco?" - jakby nie było innego sposobu na zakończenie. Rozumiem, jest logika w chaosie, ale tu... tu jej brakło. Za to pająków to było aż w nadmiarze.
Zdecydowanie.
Pająki od dziś straciły znacząco w moich oczach z racji ich ilości...
http://kaginbox.blox.pl/2016/05/Zmartwychwstanie.html
Koniec.
Już. W końcu. Nareszcie.
Oto, jakie pierwsze miałam odczucia, zamykając książkę ostatecznie. Stało się. Wreszcie, Lolth się odrodziła, jej dziwna "wojna" się skończyła. Pomijając niepotrzebne powielanie wątków we wcześniejszych tomach, spokojnie można było zrobić z tego krótszą, bardziej smakowitą wersję. Bo trochę mi się dłużyła podróż z drowami. Była jak...
2016-05-01
Tak się w sumie zastanawiam... spokojnie ten tom mógł nie powstać jednak.
Philip Athans niewątpliwie dobrym pisarzem jest. Ma swój styl, ma swoje umiejętności... jednak po co powielał schemat trzeciego i najsłabszego tomu - tego nie wiem. Jasne, książkę czytało się nieźle, ale daleko mu było do lekkiego, świetnego czwartego tomu cyklu.
Co tu mamy?
Mamy podróż do Otchłani. Tak, wciąż. Wciąć drużyna podróżuje, poszukuje Lolth, mimo wyraźnego rozdzielenia i spiskowania. W tej części chyba najbardziej drażniła mnie Danifae i jej swoisty "związek" z Jeggredem. Tak, to było drażniące - im dłużej czytałam i widziałam, jak autor "pozwala" byłej już brance na samowolę, skręcało mnie w środku. Zarówno jej pobyt w Mieście Portali jak i udział w wyprawie jest bezcelowy, no przepraszam, autorze! Halo, słychać mnie? Co mnie interesuje jej związek z Quenthel? Albo jej prywatne knowania, skoro i tak do niczego to nie prowadzi? Motyw podróży był strasznie naciągany, wizja demonicznego statku chaosu - choć początkowo wydawała mi się interesująca, w pewnym momencie była straszliwie naciągana. Niepotrzebnie przedłużana.. Podobnie zresztą walka mojego ulubieńca, Grompha. Pół książki się bije. Rozumiem, liczdrow, szanse wyrównane, ale... ile można? Autor najwyraźniej nie miał pomysłu, więc rozwlekał akcję w nieskończoność.
Nie stałoby się nic, gdyby te wątki zamknąć w poprzednich częściach cyklu...
Miałam też dziwne wrażenie, że nawrócenie Halisstry na wiarę w Eliestraee zostało w tym tomie przeinaczone. Niby już wierzy, niby się poddała, a nagle traci wiarę i sens... i przekonanie jej na nowo do wiary w Tańczącą Pannę jest... dziwne. Wyprawa do Otchłani jeszcze dziwniejsza... I chyba najbardziej zirytował mnie fakt śmierci... przeczytacie sami.
A co z samą Wojną Pajęczej Królowej? Na kartach powieści jej brakowało. Dalekie echa przewijają się niby, ale są ledwie zauważalne. Słabe. Niezdarne. Podobnie jak cała akcja. mało wartka. Powielająca schematy, nudna, naciągana. Jasne. Wyjaśniono kilka wątków. Ale co z tego? Jedyną poprawą była sama, samiuśka końcóweczka. Ostatnie 4 strony. Wprowadziły nieco zaskoczenia, zamieszania, dały nadzieję, że finał będzie... zacny. Co najmniej zacny. Jak nie genialny i epicki.
Obym się nie rozczarowała...
http://kaginbox.blox.pl/2016/05/Unicestwienie.html
Tak się w sumie zastanawiam... spokojnie ten tom mógł nie powstać jednak.
Philip Athans niewątpliwie dobrym pisarzem jest. Ma swój styl, ma swoje umiejętności... jednak po co powielał schemat trzeciego i najsłabszego tomu - tego nie wiem. Jasne, książkę czytało się nieźle, ale daleko mu było do lekkiego, świetnego czwartego tomu cyklu.
Co tu mamy?
Mamy podróż do...
2016-04-28
W końcu!
Na to czekałam!
Lisa Smedman okazuje się być świetną pisarką (więc z pewnością sięgnę po inne pozycje jej autorstwa!), doskonale kreującą świat drowów - zarówno tych czczących Pajęczą Królową - Lolth, jak i Mroczną Pannę - Eliestraee.
Tom trzyma bardzo wysoki poziom, czyta się go rewelacyjnie szybko i co najważniejsze - wciąga.
Drużyna zostaje podzielona. Ryld i Halisstra uciekają na powierzchnię, gdzie drowka odnajduje swoje powołanie, ale i może odkupić swój czyn, jakiego dopuściła się w poprzednim tomie. Zamordowanie kapłanki Mrocznej Panny okazuje się bowiem tylko jednym z wątków w osnowie jej życia, które nagle całkowicie zmienia swój bieg. Mroczna elfka nagle odkrywa, że może kochać, żyć i nie bać się o to, że znów zostanie zdradzona. Towarzyszy jej Ryld, szermierz, który... wpakuje się we własne, dość intrygujące problemy. Coś czuję, że ta para (dosłownie i w przenośni) będzie miała jeszcze kilka problemów... Intrygujący wątek romansu między tą parką również może być przyczyną kilku różnych zawirowań.
A co z resztą drużyny? Quenthel, Pharaun, Danifae i Valisem, no i moim ulubionym Jegrred? Wyruszają w podróż po raz kolejny. Planują odzyskać Statek Demonów, i wyruszyć na powrót w Pajęczynę Demonów. Drużyna jest jednak rozszarpywana problemami i kłótniami, oraz - co oczywiste - intrygami. Wyraźnie widać, że Quenthel zaczyna się gubić, tracić wiarę we własne siły, i popełnia błędy, które wykorzystywać próbuje Pharaun.motyw z pajęczyną rozbawił mnie do łez, a opis, jak Quenthel zadziera nosa... tak, to było warte każdej chwili.
No i, co ważne. W końcu pojawia się mój ulubieniec! Gromph, Arcymag Menzoberranzan. Uwolniony ze swego dziwnego więzienia w sposób równie niezwykły, musi zmierzyć się nie tylko z problemami, jakie zastał po powrocie ze swych... "wakacji" - inwazją na swoje miasto, jak i również z problemami bardziej prywatnymi. Na uwagę zasługuje tu świetne wykorzystanie chowańca arcymaga. Autorka faktycznie pokazała różne oblicza drowów i ich umiejętności.
To mi się podobało w tym tomie. Z jednej strony mamy nieoczekiwane przejście i nawrócenie. Pokazanie, że drowy nie muszą być złe. Że mogą żyć na Powierzchni, i nie szkodzić nikomu, jednocześnie zaś czyniąc dobro... choć zależy to od punktu widzenia. i odpowiedniej ilości belladony. Z drugiej jednak mamy drowy owładnięte paniką i żalem, spiskujące przeciwko sobie i szukające okazji, by wygrać w każdy, nawet najdziwniejszy sposób. To przemawia na olbrzymi plus dla autorki. Świetny, lekki i bardzo przyjemny styl skłania do nie odrywania się od kolejnych stron. Akcje są przemyślane, fabuła stabilna. Brak tu większych opisów walk, a te, jakie się pojawiają wydają się być słabe i naciągane - jednak w całokształcie, nie jest to żaden problem. Skupienie się na charakterach postaci, ich działaniach, wyborach... no i magia! dużo magii! - ewidentnie przemawiają na plus. No... może miejscami sytuacja była co najmniej absurdalna, ale koniec końców wyjaśnianie jej okazywało się zaskakujące i przepyszne, jak wisienka na torcie.
Reasumując? Jestem tym tomem absolutnie zachwycona i uważam go póki co, za najlepszy z całego cyklu. Świetne wprowadzenie dla zwrotów akcji, nieoczekiwane wydarzenia i możliwości... Zdecydowanie. To jest tom, na jaki się czeka, który powoduje szybsze bicie serca i niecierpliwe sięganie po kolejną część, by sprawdzić, czy utrzymano ten sam, bardzo wysoki poziom pomysłu, oraz... jak potoczą się losy naszych bohaterów, wplątanych w sytuacje - zdawać by się mogło - bez wyjścia...
http://kaginbox.blox.pl/2016/04/Zaglada.html
W końcu!
Na to czekałam!
Lisa Smedman okazuje się być świetną pisarką (więc z pewnością sięgnę po inne pozycje jej autorstwa!), doskonale kreującą świat drowów - zarówno tych czczących Pajęczą Królową - Lolth, jak i Mroczną Pannę - Eliestraee.
Tom trzyma bardzo wysoki poziom, czyta się go rewelacyjnie szybko i co najważniejsze - wciąga.
Drużyna zostaje podzielona. Ryld...
2016-04-27
To chyba najbardziej nudna i irytująca część z cyklu Wojen Pajęczej Królowej. Osobiście nie mam nic do Richarda Bakera, R.A. Salvatore chyba też nie miał nic... ale pozycja jest nudna, przydługawa i w zasadzie skupia się na takiej ilości wątków jednocześnie, że można zgłupieć.
Główną bohaterką, w moim odczuciu, jest Halisstra. To na niej najbardziej skupia się autor, resztę wątków i postaci zostawiając nieco opuszczonych. Szkoda. Bardziej wyważone opisy, bardziej skupić się na każdej postaci i tym, co było... byłoby super, a tak mamy trochę słabo i trochę za długo. Ale o tym potem.
Drowie miasta nadal są opuszczone przez Lolth. Ched Nasad zostało zrównane z ziemią, a armia dugearów, sprzymierzona z demonicznym Kaanyrem Vhokiem zmierza na Menzoberranzan. Matki Opiekunki zaczynają przygotowania do bitwy, spiskując miedzy sobą na równi z wrogami, pragnącymi wykorzystać milczenie Pajęczej Królowej. Grupa wysłana w poszukiwaniu odpowiedzi błąka się wciąż zarówno po Podmroku jak i Świecie Ponad, zbliżając się powoli do celu -= Pajęczyny Demonów, w której liczą na znalezienie odpowiedzi, czemu ich bogini milczy. Ich szansą wydaje się być znajomy zwiadowcy Valasa, kapłan Vhaerauna, Tzirik. By jednak do niego dotrzeć, muszą dostać się własnie do Świata Ponad, znienawidzonego i oszukańczego... Jednak i tu wrogowie drużyny czuwają.
Autor wydaje się gubić wątki, nie potrafi skupić się na jednym i konkretnym. Najlepiej wychodziły mu opisy walk - zwłaszcza bitwa o Menzoberranzan była godną uwagi, ale tylko przez krótki okres czasu. Gdy akcja zaczęła się zagęszczać - puff, finał, odpuszczamy i zostaje czytelnik ze zdumieniem: ale że już po bitwie? Znacznie gorzej prezentują się pojedynki między poszczególnymi bohaterami i postaciami drugoplanowymi - zwłaszcza pojedynek w Pajęczynie Demonów był... naciągany. Same postacie? Poza nieszczęsną Halisstrą, której emocje, myśli, przemyślenia i przygoda z kapłankami Tańczącej Panny (świetny motyw, zupełnie nie wykorzystany!) - prawie leża i kwilą. Wciąż dowiadujemy się, że branka Danifae jest piękna i cudowna, Quenthel dumna i surowa, Pharaun kompletnie znika i zostaje zdegradowany do roli: "jestę magię ale i pieskiem drużyny zwłaszcza Quenthel i robię co mnie ona każe, choć czasem zrobię coś absurdalnego i mi się uda"... Wątpliwy i bardzo naciągany był też wątek swoistego "romansu" między Halisstrą a Ryldem. Tzirik też mnie rozczarował swoim zachowaniem i absurdem podejścia, Alisza, alu-demon, w tej części staje się rozkapryszoną nastolatką, która liczy tylko na seks, durgeary są płaskie i nudne, a Nimor, wysłannik Zamaskowanego... no, tu dopiero fabuła leży i kwiczy i jest kompletnie pozbawiona logiki. Dobra, więcej nie mówię nic, bo musiałabym zdradzić fabułę tego tomu. A tego nie chcę. Na szczęście jednak, Baker potrafił zachować klimat zdradzieckości drowów i ich poczucia wyższości, pozbawienia większości emocji i uczuć. To jedynie go ratowało... ale nie zawsze.
Są potknięcia, są niedociągnięcia. Tom jest słaby, rozmowy są naciągane, sytuacje często nie do końca wykorzystane. Podawane niemal na tacy rozwiązania zostają odrzucone, zamiast tego sięga się po coś, co kompletnie nie poskutkuje. Ale nie można mieć wszystkiego...
Śledzenie losów Poszukiwaczy Milczenia Lolth - jak zdołałam ich nazwać w miedzyczasie lektury - okazuje się być jednak w całokształcie całkiem interesujące i wciągające. Pojawiają się nowe pytania, brakuje odpowiedzi na stare, sytuacja staje się nader zagmatwana. Kilka wątków jest interesujących i wartych dalszego rozwinięcia, na co liczę.
Co mnie jednak cieszy w tej serii, to fakt, że każdy tom pisał ktoś inny, pod kierownictwem R.A. Salvatore. Daje to poczucie świeżości, sprawdza umiejętności danej osoby i sprawia, że tomy różnią się od siebie zarówno stylem jak i sposobem prowadzenia postaci. Pozwala nam poznać nowych pisarzy w sprawdzonych wątkach, i przekonać się, czy warto po nich sięgać, czy nie...
http://kaginbox.blox.pl/2016/04/Potepienie.html
To chyba najbardziej nudna i irytująca część z cyklu Wojen Pajęczej Królowej. Osobiście nie mam nic do Richarda Bakera, R.A. Salvatore chyba też nie miał nic... ale pozycja jest nudna, przydługawa i w zasadzie skupia się na takiej ilości wątków jednocześnie, że można zgłupieć.
Główną bohaterką, w moim odczuciu, jest Halisstra. To na niej najbardziej skupia się autor,...
//Opinia do przeczytania również tu: http://kaginbooks.blogspot.com/2016/11/bursztyn-i-popio-margaret-weis.html
Troszkę trwało, nim przysiadłam do tej książki i ją zrecenzować postanowiłam po swojemu.
Czemu?
Bo seria DragonLance średnio do mnie przemawiała zawsze, mimo, iż (paradoksalnie) ją lubiłam. Ale bardziej wolę świat Forgotten Realms. No niestety, wychowałam się na klasycznym RPG D&D, a potem było z górki... ;) Ale... do rzeczy.
"Bursztyn i popiół" mimo wszystko, kompletnie mnie nie pochłonął i nie uwiódł. Wydawał mi się prosty, płaski i miał trochę za wiele odnośników do wcześniejszych części. Jasne, pokrótce historia została opisana - potężna Królowa Ciemności, Takhisis, która niegdyś ukradła świat i stworzyła potężną armię pod wodzą tajemniczej i młodziutkiej Miny - nie żyje. Ta ostatnia zaś, usypując grobowiec dla swej bogini, a następnie stróżując pod nim (niemal dosłownie, jak pies), rozmyśla o swym życiu i porażce. Koniec końców, pojawia się u niej bóg śmierci pod postacią iście czarującego mężczyzny, uwodzi ją, zakochują się w sobie... i nie, nie żyją krótko i boleśnie.Ale mają gromadkę "dzieci".
Do tego dochodzi kontrapunkt, w postaci mnicha, który zamienia jednego boga na drugiego, psa pasterskiego, kobolda i tyle. Dość kiepsko.
Cała akcja toczy się zaś wokół Miny, jej tajemniczego pochodzenia, uratowania syna Bogini Morza (która zachowuje się jak rozkapryszona nastolatka!), pozbycia się "dzieci Miny i Boga Umarłych", polowania na brata kapłana... dużo tego, za dużo. Nakićkane, namieszane, zdecydowanie przedobrzone i średnio potrzebne. Akcja toczy się, owszem, dość wartko, ale jakby po łebkach, brak w niej głębi, akcentu wciągającego, pozytywnie interesującego czytelnika. Dość kiepsko. Nawet bardziej, niż kiepsko, bo po zamknięciu książki szybko zapomniałam, jaka jest jej treść - czyli w zasadzie, nic dobrego. Ja rozumiem i wiem, że książki z tych wcześniej wymienionych serii nie są za długie i często nie są zbyt ambitne (tak!), ale, cholera no... da radę coś z nich wycisnąć, sprawić, że człowiek je zapamięta, uśmiechnie się do nich czy coś takiego. Tu? Cisza... brakowało mi momentami wręcz tego słynnego, iście westernowego krzaczka, przemykającego po pustyni... Chyba ta prosta, niespecjalnie skomplikowana i nieco przewidywalna fabuła tak zadziałała.
A postacie?
Postacie są takie trochę płaskie, niespecjalnie wzbudzające we mnie głębsze uczucia. ot, są. Może poza Miną, bo z niej uczyniono główną bohaterkę, chodzącą piękność i w ogóle, klękajcie narody - momentami miałam aż dość tej postaci. trochę wymuszona miłość do niej, trochę zbyt wymuszone zrobienie z niej geniusza... nie, nie kupuję tego.
Ogólnie? "Uczeń Ciemności" to już bardzo słabsze echo pierwszych "DragonLance-owych" książek. Nie jest źle, jest lekka, prosta i przyjemna fantastyka, która ma wszystko, czego potrzeba w tym gatunku: bohaterów, obce rasy, bogów, magię, zło i dobro... Ale wciąż czegoś mi tu brak. Wciąż jest coś, co powinno być, ale zniknęło gdzieś wśród radosnej pisaniny pani Weis.Ale nie będę narzekać. Jest dobrze. Jest lekko, łatwo i przyjemnie. Na jeden wieczór. W sam raz ;)
//Opinia do przeczytania również tu: http://kaginbooks.blogspot.com/2016/11/bursztyn-i-popio-margaret-weis.html
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTroszkę trwało, nim przysiadłam do tej książki i ją zrecenzować postanowiłam po swojemu.
Czemu?
Bo seria DragonLance średnio do mnie przemawiała zawsze, mimo, iż (paradoksalnie) ją lubiłam. Ale bardziej wolę świat Forgotten Realms. No niestety, wychowałam się...