Sylwia

Profil użytkownika: Sylwia

Częstochowa Kobieta
Status Redaktorka
Aktywność 2 lata temu
792
Przeczytanych
książek
932
Książek
w biblioteczce
55
Opinii
6 693
Polubień
opinii
Częstochowa Kobieta
Strony www:
/Pan jest właścicielem swojego nazwiska tylko w mianowniku liczby pojedynczej. Pozostałymi przypadkami rządzi gramatyka!/

Recenzje

Okładka książki Twarde światło Michael Crummey
Ocena 7,0

Pamiętam, jak kilka lat temu pierwszy raz zetknęłam się z twórczością Michaela Crummeya – było to coś wyjątkowego i niepowtarzalnego, a czas spędzony na lekturze „Dostatku” upłynął mi nie wiedzieć kiedy. Później w zasadzie formalnością było niecierpliwe wyczekiwanie, a następnie...

Avatar
Sylwia Sekret Czytaj więcej
Okładka książki Dom bez klamek Jędrzej Pasierski
Ocena 6,6
Recenzja Polskie kryminalne podwórko

Zawsze jestem pełna obaw, kiedy sięgam po kryminał, który okazuje się literackim debiutem danego autora. Wiadomo, z debiutami różnie bywa i nierzadko bierzemy je do rąk pełni dystansu i nastawieni sceptycznie, obawiając się, co nas spotka na kolejnych stronach. Kryminały to natomiast...

Avatar
Sylwia Sekret Czytaj więcej

Opinie


Na półkach: , , ,

WYŻSZY POZIOM ŚWIADOMOŚCI

Historie graficzne charakteryzują się lapidarnością - jeśli nie fabularną, to na pewno werbalną, przypisaną do bohaterów. Przekaz, którym operują twórcy komiksów musi należeć do obrazów, a być jedynie wspomagany przez skromne napisy w dymkach, dzięki którym ożywają ludzie w kadrach, dzięki którym mogą ze sobą rozmawiać i snuć wyjątkowe myśli. Równonoce Cyrila Pedrosy wychodzą poza ramy ogólnie pojmowanego komiksu, łączą w sobie wspaniałość obrazów i siłę ich przekazu z obszernym momentami tekstem, któremu poświęcone zostały całe strony. Taki zabieg w połączeniu z problematyką poruszaną przez artystę sprawia, że Równonoce to komiks, który odbieramy na wyższym poziomie świadomości.

Historia podzielona została na cztery części, a każdej odpowiada kolejna pora roku; rozpoczyna się więc jesienią, a kończy latem. Pierwsze zetknięcie z dziełem Pedrosy może wydawać się kłopotliwe, a sama historia chaotyczna, ponieważ czytelnik uraczony zostaje sekwencją z pozoru niezwiązanych ze sobą historii, wydarzeń i osób. Jednak w miarę podążania za autorem, najpierw rodzi się w nas przeświadczenie, że wszystko ma swój sens i do czegoś prowadzi, a kolejne postaci nie są wyłącznie przypadkowymi statystami; z czasem natomiast Pedrosa utrwala nas już w pewności tej celowości, która wyłania się z poszczególnych skrawków, które składają się na Równonoce. W tej opowieści wszystko zostało dokładnie przemyślane, każdy rysunek i każdy dialog. A rozmowy w żaden sposób nie przypominają tych - zdawkowych i koniecznych - z którymi niejednokrotnie spotykamy się w komiksach. Cyril Pedrosa wychodzi ponad schematy i ponad to, co obowiązkowe, tworząc ze swojego dzieła coś, co zawsze będzie stało ponad wszelkimi, niedostatecznymi wyobrażeniami o nim.

W Równonocach poznajemy bohaterów, z których jedni będą ważni, a drudzy ważniejsi, choć w ostatecznym rozrachunku każdy z nich okazuje się niezbędny do splecenia tej historii, do opowiedzenia jej i zrozumienia; do smakowania i wtopienia się w nią - bo o zwykłej lekturze w przypadku tego dzieła nie ma po prostu mowy. Na pierwszy plan wybijają się dwaj mężczyźni, których losy cyklicznie będą wracały - starszego mężczyzny Louisa i młodszego, choć nie młodego Vincenta. Na początku można pomyśleć, że mężczyzn różni niemal wszystko - starszy jest emerytem, który swój dom wyrastający niemal na odludziu nie pierwszy już raz udostępnia osobom zagubionym, które potrzebują wsparcia i pomocy; kiedyś aktywnie działał w strefie politycznej, teraz jednak, mimo że są przesłanki ku temu, by znów działać, czuje się zmęczony i zniechęcony, pragnie odciąć się od zaangażowania w coś, co nie do końca już go obchodzi; wiele lat temu przeżył stratę i w porównaniu z nią nic już nie jest dla niego ani tak ważne, ani tak bolesne. Młodszy z kolei jest ortodontą, który ma za sobą nieudane małżeństwo, owocem którego jest piętnastoletnia córka; boryka się z byłą żoną, z którą nie potrafią normalnie rozmawiać, choć muszą ze względu na ich latorośl, i boryka się z ową nastolatką, której wiek nikomu z nich nie pomaga - kiedy hormony buzują, a bunt wydaje się jedyną słuszną odpowiedzią na wszystko.

W międzyczasie poznajemy szereg ludzi powiązanych w jakiś sposób z tą dwójką - córkę Vincenta, która musi odnaleźć się pomiędzy skłóconymi rodzicami, Antoniego, który przez jakiś czas mieszkał u Louisa, a który teraz zaangażowany jest w akcję mającą na celu niedoprowadzenie do budowy lotniska w pewnym miasteczku, a także tajemniczą kobietę, która spaja całą historię w ciasny węzeł, którego splot symbolizuje życie. Co jakiś czas w rozmowach bohaterów przewija się także nowa pani minister, której przeszłości związanej ze starszym mężczyzną możemy się jedynie domyślać. Wszyscy ci ludzie i wielu innych mijają się na kartach komiksu - niektórzy bardziej zaangażowani w swoje życie, inni biorąc je za coś oczywistego. Wspaniałym pomysłem było pozwolenie czytelnikowi na wniknięcie w głąb duszy i umysły poszczególnych osób, za sprawą robionych przez tajemniczą kobietę zdjęć. Aparat fotograficzny nabyty za ostatnie pieniądze staje się dla niej ostatnim pomostem, który łączy ją ze światem rzeczywistym, z chęciami, by codziennie do niego wracać, natomiast dla czytelnika staje się niezwykłą okazją do nagłego wkroczenia w cudze życie w momencie, kiedy żadna ze stron się tego nie spodziewała, dzięki czemu możemy poznać najskrytsze myśli ludzi, których życie w pewnym momencie przerosło.

Język, w jakim Pedrosa prowadzi swoją opowieść, jest niezwykle delikatny i poetycki, przywodzi na myśl nurt wrażeń, jakiemu poddajemy się niezwykle rzadko, ale z chęcią, zatapiając się z przyjemnością w nostalgii, w melancholii, która ten jeden raz wydaje się nam nie przeszkadzać. Fabułę Równonocy stanowią tak naprawdę nie konkretne wydarzenia, a właśnie przemyślenia, ulotne wrażenia, które udaje się pisarzowi złapać w momencie, kiedy ich skrzydła osiągają największą rozpiętość, kiedy możemy podziwiać je w całej, niemal bolesnej, okazałości. Taka forma graficznej opowieści sprawia, że lektura Równonocy powinna zadowolić nawet najbardziej wymagającego czytelnika literatury ambitnej, tym bardziej, że odpowiada tematyce, po którą artysta sięga w tym projekcie.

Równonoce to bowiem przede wszystkim uniwersalna opowieść o człowieku i jego wędrówce przez życie, o jego zmartwieniach i zwątpieniach, o egzystencjalnych pytaniach, które na zawsze pozostaną bez odpowiedzi. Cyril Pedrosa otwiera nasze umysły po to, abyśmy spojrzeli na świat przez pryzmat innych ludzi, wychylając spojrzenie nieco powyżej czubka własnego nosa. Ukazując miałkość i przemijalność jednostki, podkreśla jej wielkość i wyjątkowość. Gdzieś pomiędzy kolejnymi porami roku zdaje się pobrzmiewać echo z Księgi Koheleta: vanitas vanitatum, et omnia vanitas, lecz mimo wszystko można z Równonocy wyjść obronną ręką - pamiętając o własnej śmiertelności i pozornym bezsensie wszystkiego, co do niej ostatecznie prowadzi, wynieść z tej historii przebłyski, które sprawiają, że banał mówiący o tym, że życie jest pięknie, staje się prawdą. W fantastyczny sposób francuski rysownik przedstawił również to, jak wielkie i wspaniałe życia i wspomnienia noszą w sobie ludzie, których bezmyślnie mijamy. Obserwując świat z wnętrza naszego ciała, tej zawadzającej nam z czasem skorupy, automatycznie czynimy siebie centrum wszechświata i jest to reakcja naturalna. Artysta przypomina jednak, że nie jesteśmy w tej reakcji odosobnieni i inni, tak jak my, noszą w sobie wielki ból, wielkie, zachwycająe wspomnienia i wielkie nadzieje - niektóre już wyschnięte i zagrożone skruszeniem, ostatecznym obróceniem w proch.

Rysunki Pedrosy są w fantastyczny sposób kompatybilne zarówno z kolejnymi porami roku, jak i z przesłaniem, które wyziera spomiędzy stron komiksu. Jesień nie tylko obfituje w ciepłe, wrześniowe i październikowe barwy schyłku lata, ale także podkreślona została czarnymi konturami postaci, przedmiotów i budynków. Zima poza chłodną kolorystyką wyróżnia się delikatniejszą kreską, momentami niemal prześwitującą, gdzie obramowania nie są już czarne, dzięki czemu nie stanowią rażącego kontrastu. Wiosna to cieplejsze pastele, które z łatwością jednak odróżnimy od delikatności zimowych rysunków. Kontury są już nieco wyraźniejsze, lecz artysta także i tutaj zrezygnował z czerni na rzecz intensywnego brązu, który świetnie zaznacza kult ziemi i to, jak budzi się ona do życia wraz z nastaniem tej pory roku. Niewyraźne plamy pasteli, które niedokładnie wypełniają obramowania rysunków, zdają się z kolei podkreślać niepewność i kapryśność wiosny. Lato wybucha natomiast u Pedrosy feerią intensywnych kolorów, które przywodzą na myśl najupalniejszy dzień sierpnia, kiedy słońce nie pozwala nam dokładnie dostrzec konturów i ruchów, kiedy rozmywają się granice i zarysowania ludzi. Taka jest też letnia kreska Francuza, który postawił na barwy nie tylko silne i dominujące, ale także na ich skromną ilość na jednej planszy. Pomarańcz dnia i fiolet nocy fantastycznie budują klimat upalnego czasu, który powinno być przecież tak trudno uchwycić. Również sekwencje obrazków rozpoczynających każdą z pór roku, każdą część komiksu, które przedstawiają samotnego, prehistorycznego człowieka, oddają charakter jego wędrówki. Przez pewien czas mroczne i tajemnicze, powoli rozjaśniają się i zyskują światło, które autor rzuca nam na jego historię ostatecznie powiązaną z wydarzeniami teraźniejszymi przedstawionymi w Równonocach.

Styl autora Trzech cieni idealnie odzwierciedla także to, co dla Równonocy najważniejsze - samotność i zagubienie jednostki w gwarze i chaosie tłumu. Rysunki, które ukazują sceny podczas strajku czy na przepełnionym straganie, są niezwykle wymowne i dosadne, a dymki mające na celu uświadomienie czytelnikowi, kto słucha muzyki przez zatknięte na uszach słuchawki, kto rozmawia przez telefon być może z kimś przebywającym na drugim końcu świata, a kto planuje właśnie wieczorną ucztę, kupując doradę, sprawiają, że nieobecność tłumu i wyalienowanie jednostki stają się niemal namacalne. Prowadząc osobne życia, chcąc nie chcąc, jesteśmy częścią czegoś większego, co porywa nas i wciąga w wir, w którym gubią się poszczególne imiona i cechy. Cyril Pedrosa swoim dziełem zachęca jednak do tego, aby przystanąć na chwilę, odetchnąć i zadumać się choć przez moment. Złapać te ulotne wrażenia, esencje dni, które mijają bez ostrzeżenia, zanim - tak jak jeden z bohaterów - dotrze do nas, że mamy kilkadziesiąt lat i nie przeżyliśmy ani jednego życia, a już na pewno żadnego z tych, które sobie zaplanowaliśmy.

Równonoce to literatura wysokich lotów, wobec której większość z nas będzie zwyczajnie bezbronna. Opuściwszy ręce i otwierając umysł, pozostanie nam zatopić się w niemal synestezyjnych rysunkach Pedrosy, w zdaniach, których poetyckość nie wylewa się z żadnej strony, bo jest jej akurat tyle, ile być powinno. Francuz udowadnia, że komiks nie musi być substytutem literatury dla tych, którzy nad zdania przekładają nieskomplikowane obrazki. Artysta wynosi ten gatunek na wyższy poziom i wymaga od czytelnika nie tylko skupienia, ale także empatii, świadomości zarówno nicości, w której istniejemy, jak i istnienia świata, który jest wszystkim. Za sprawą swoich bohaterów Pedrosa wchodzi ze swoim czytelnikiem w dialog dotyczący spraw w ogólnym rozrachunku nadrzędnych - sensu istnienia, zagadkowości śmierci i tego, co po niej następuje, wyjątkowości każdego życia i intymnych relacji międzyludzkich, wiary w byt, który tym wszystkim kieruje, który to wszystko stworzył i straty, która potrafi zrujnować najsilniejsze więzy. A pamięć o dalekiej przeszłości, która wraz z cyklem pór roku spaja dzieło i zamyka ścisłą klamrą, podkreśla w ostatnich scenach to, że tak naprawdę wszyscy, choćbyśmy zapierali się rękami i nogami, potrzebujemy innych ludzi. Samotna wędrówka, której plusów niełatwo co prawda odmówić, prędzej czy później osłabia nas i zmienia. Pomiędzy gwarem tłumu, który nas odpycha, a dojmującą samotnością, która przytłacza, musimy więc przez całe życie szukać balansu, znaku równości. Równonocy, która pozwoli utrzymać się w pionie naszej świadomości.

WYŻSZY POZIOM ŚWIADOMOŚCI

Historie graficzne charakteryzują się lapidarnością - jeśli nie fabularną, to na pewno werbalną, przypisaną do bohaterów. Przekaz, którym operują twórcy komiksów musi należeć do obrazów, a być jedynie wspomagany przez skromne napisy w dymkach, dzięki którym ożywają ludzie w kadrach, dzięki którym mogą ze sobą rozmawiać i snuć wyjątkowe myśli....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

DRAKA, ZWADA, ŻYCIE!

Regina zamyka drzwi, choć dla czytelnika opowieść dopiero się rozpoczyna. Na początku nieśmiało chwytamy za klamkę, by po chwili już bardziej stanowczo nacisnąć - w poczuciu coraz większej pewności, że oto wstępujemy do świata wyjątkowego, choć tak boleśnie zwyczajnego. Proza Jacka Melchiora zaprasza nas surowością przeplataną z tak rzadko spotykaną u mężczyzn subtelnością słowa. Kolejne zdania grają na emocjach czytelnika, jak na najwrażliwszych strunach – może nieco zapomnianych, może wciąż odrobinę wstydliwych, może miejscami porażających smutkiem i współczuciem, jednak za każdym razem wydobywających czyste, tak bardzo ludzkie brzmienia.

Regina zmyka drzwi przed wstydem. Ucieka od rodziców, rodzeństwa i wsi, która przez tyle lat była jej domem. Nie wymarzonym, nie idealnym, nie takim, do którego mogłaby zaprosić narzeczonego, ale zawsze domem. Regina Sowa była lepsza niż matka i ojciec, była lepsza od grona rówieśników i całego zastępu sióstr – zarówno tych, którymi musiała się opiekować, jak i tych, którym dzięki temu zapewniała czas wolny. Bohaterka Melchiora od zawsze chciała czegoś więcej, choć nie zawsze dysponowała wiedzą, czym to więcej miałoby być. Innym mogło się wydawać, że uciekała – przed owym wstydem, przed porażką, pracą na wsi, jakimś niechlujnym mężem, który zapewne przypadłby jej w udziale, przed życiem. Ona jednak dobrze wiedziała, że jej bieg bez tchu to nic innego jak pożądanie. Niezmierzone pożądanie życia – jego uroków, wygód i piękna; miłości – tej, o którą tak długo walczyła, której nie potrafiła ułożyć w słowa, a która wreszcie okazała się znaleźć ujście dopiero w dziecku – jedynym mężczyźnie, którego potrafiła obdarzyć szczerym wyznaniem miłości. Regina Sowa, później Regina Kacperska, a w końcu Regina Bergner – żadna z nich nigdy nie uciekała, nie oglądała się za siebie, nie odpuszczała. Każda z nich żyła tak, jakby wszystko, co dobre musiała od życia wydrzeć.

Regina zamyka drzwi przed ukochanym synem – mężczyzną, którego wydarła kalectwu; jak zwykle na własnych warunkach, własnymi rękami, własnym uporem. Tym synem, na którego czeka teraz w swoim luksusowym wiedeńskim mieszkaniu. Czeka z utęsknieniem, a jakby nie chciała go widzieć. Inna rzecz – ona nie chce, aby to on oglądał ją w t a k i m stanie. Pozbawioną godności, piękna, władzy i stabilności. Pozbawioną tego, co zawsze tak wysoko sobie ceniła na każdym etapie życia – wolności. Tej, która pozwala człowiekowi wstać i iść wtedy, kiedy jest taka chęć lub potrzeba; tej samej, na którą musiała pracować jako księgowa, sprzątaczka, dozorczyni. Tej, dla której warto żyć, i która żyć dopiero pozwala.

Regina zamyka drzwi przed mężem, synem, kochankiem i rodzeństwem; przed przyjaciółką, sąsiadką, opiekunką i każdym, kto przy uchylonych drzwiach mógłby dowiedzieć się czegoś, czego ona sobie zwyczajnie n i e ż y c z y. Jacek Melchior dyskretnie, ale stanowczo kieruje wzrok czytelnika na smugę światła padającą pod tymi drzwiami. Bo to w niej kryją się wszystkie rozpacze i tęsknoty Reginy, wszystkie bóle i cierpienia pomieszanie we wspomnieniach kobiety z satysfakcją, zwycięstwem i poczuciem godności. Bohaterka powieści „Regina zamyka drzwi” jest bohaterką niebanalną i niezwykle mocno zapadającą w pamięć. Autor postarał się nie tylko o to, aby jego męskie spojrzenie wiarygodnie wybrzmiało na kartach powieści jako myśli kobiety, ale zadbał także, aby jego głos odnaleziony został przez czytelnika jako głos stojącej u progu śmierci, schorowanej kobiety.

„Regina zamyka drzwi” dzieje się niemalże w jednym miejscu, mniej więcej w ciągu trzech dób. Tak naprawdę jednak na 280 stronach Jacek Melchior zawarł bodaj siedemdziesiąt lat z życia Reginy Sowy. Wyszczególnione kursywą wspomnienia gasnącej kobiety wprowadzają nas zarówno w najjaśniejsze, jak i najciemniejsze zakamarki życia Polki, która tak mocno pragnęła być uznawana za Austriaczkę. Poznajemy jej nieudane małżeństwo z człowiekiem, którego pokonała jego własna, chorobliwa wręcz zazdrość. Jesteśmy świadkami tego pamiętnego wydzierania Pawełka – ukochanego syna – z rąk przyklepanego już niemalże przez lekarzy kalectwa. Widzimy Reginę niby taką, jaką ona siebie widzi – waleczną, pewną swego, zdecydowaną, piękną i znacznie od wszystkich l e p s z ą; ale ona nie wie, że czytelnik w przerwach między jej okrzykami, chichotem, na który brakuje już siły i kolejnym łykiem wina, likieru lub piany z piwa, dostrzega coś jeszcze. Chorobę, jaka toczyła ją od dzieciństwa, morderczą – żeby nie powiedzieć – upierdliwą ambicję i dumę, która nie zawsze do niej pasowała. Czytelnik dostrzeże dramat kobiety uwięzionej między wizją wieśniaczki bez wykształcenia a damą, która – gdyby tylko dostała taką szansę – królowałaby na każdym salonie.

Niedługa powieść Jacka Melchiora wyposażona została w ogromny i niezwykle ciężki ładunek emocjonalny. To nie tylko opowieść o kobiecie, która musiała lepiej, znaczniej i bardziej, ale przede wszystkim schyłek życia tej, która nie wyobrażała sobie odejść w taki właśnie sposób. Bez sił, bez życia, bez uśmiechu; bez papierosa w ustach, bez godności wydartej brutalnie przez nieposłuszny pęcherz, bez matczynej pewności, że syn nigdy nie będzie musiał oglądać jej zwiniętej w przerażający kłębek bólu i porażki, na wiedeńskim dywanie. Po wyciętym żołądku pozostała tylko kieszonka – przeklęta kieszonka pozwalająca tylko na odrobinę ukochanego kawioru. Po miłości został tylko głos w telefonie, który milknie ukołysany w końcu przez kosztującą tak wiele ciszę. Po matce został tylko kłębek z biustonoszem omyłkowo wepchniętym między nogami, bo syn nie chciał, nie mógł spojrzeć na gołą matkę. Po kobiecie zostały zgliszcza – wyczerpane, bezbronne, nie do poznania w lustrze.

„Regina zamyka drzwi” to powieść niezwykła w swojej zwykłości – w szczęściu bohaterki i w jej chorobie. W ciągu trzech dni widzimy odwiedzających ją ludzi – opiekunkę, syna, sąsiadkę… słyszymy telefonujące siostry, wiecznie zmartwione, czy aby już coś dzisiaj jadła. W przeszłości zapisanej kursywą widzimy onieśmielonych, zakochanych mężczyzn, których jednak nigdy nie zwodziła, bo też i nigdy nie traktowała poważnie. Może miłość nie była dla niej? Ona ukochała świat – wspaniałe życie pełne blichtru, niezależności i szampana. Pokochała syna, przed którym jednak również zamykała drzwi. Nie rozumiał jej chyba nikt, lecz ona doskonale rozumiała siebie. Wbrew wszystkim, wbrew światu, a jednak właśnie dla niego.

Jacek Melchior przepięknie utkał obraz żegnającej się z życiem kobiety. Jej lat pełnych sprzeciwu, ambicji i dumy. Skąd u niego to zrozumienie? Kobiecych myśli, jej świata, uczuć, pragnień i celów. Skąd tak dogłębne studium schorowanej matki, która jeszcze teraz, w ostatnich chwilach świadomości wie, że chce, że m u s i pomóc swojemu dorosłemu od dawna dziecku – ona, która sama nie potrafi podnieść się z fotela, której wysiłek sprawia podniesienie powiek, musi jeszcze zadbać o swojego Pawełka. Melchior jako kobieta – nieważne czy żona, matka, bóstwo czy cierpiąca staruszka – wypada niepokojąco wręcz wiarygodnie. Czy „Reginę…” naprawdę napisał mężczyzna? Okładka każe wierzyć, że tak, treść sugeruje brawa dla autora, główna bohaterka – oklaski na stojąco.

Gdyby ktoś zapytał mnie, o czym opowiada powieść „Regina zamyka drzwi”, zabrakłoby mi odpowiednich słów. Gdybym mimo wszystko musiała ją jednak streścić, na myśl przychodzi mi jedynie cytat z książki, cytat z Jacka Melchiora, cytat z Reginy. Bo czym innym niby jest ta powieść? Czym życie Reginy, autora, czytelnika? Czym innym codzienny trud, szczęście i kolejne zwątpienie? To nic innego, jak tylko "Draka, zwada, życie!"

DRAKA, ZWADA, ŻYCIE!

Regina zamyka drzwi, choć dla czytelnika opowieść dopiero się rozpoczyna. Na początku nieśmiało chwytamy za klamkę, by po chwili już bardziej stanowczo nacisnąć - w poczuciu coraz większej pewności, że oto wstępujemy do świata wyjątkowego, choć tak boleśnie zwyczajnego. Proza Jacka Melchiora zaprasza nas surowością przeplataną z tak rzadko spotykaną u...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

O DWOJGU TAKICH, CO ZMIENILI SEKS

Mamy XXI wiek i niektórzy z nas nadal wstydzą się głośno mówić o seksie. Ten aspekt naszego życia, który jest przecież jego początkiem, sprawia, że niejednokrotnie na naszych twarzach wykwita rumieniec zakłopotania czy wstydu. Nieczęsto mówimy o nim głośno – nawet u lekarza. Potrafimy jednak się przełamać i kiedy trzeba zwrócić się o poradę do seksuologa; w towarzystwie rozmawiamy na temat łóżkowych ekscesów, a orgazm nie jest słowem, na dźwięk którego nisko spuszczamy wzrok. Nie zawsze jednak tak było, a jeżeli obecnie potrafimy nadal być wstydliwi, to początek lat 60. dziś wydawałby się nam obcą planetą. Książka Thomasa Maiera opowiada właśnie o losach dwóch osób, które w tamtych latach zmieniły oblicze światowego seksu, prawdopodobnie także to dzisiejsze.

William Masters i Virginia Johnson zaczynali, można powiedzieć, od zera. Jedyną pracą jaka ówcześnie powstała na temat seksu, były badania Alfreda Kinseya, który zebrał osiemnaście tysięcy postaw i zachowań człowieka, korzystając przy tym z kwestionariusza opartego na zasadach Gallupa. Bill i Virginia byli jednak wyjątkowi, a co za tym idzie, wyjątkowa była także ich praca. Badania, które przez tyle lat przeprowadzali, były przy tym pionierskie na skalę światową. On wniósł do wspólnej pracy doświadczenie jako ginekolog-położnik, a także wiedzę medyczną nabytą przez lata nauki; ona dołożyła od siebie coś, co na początku mogło być niedoceniane, jednak szybko okazało się równie nieodzowne, co wykształcenie i prestiż Mastersa – podejście do ludzi, uczuciowość i znajomość kobiecego ciała. Stworzyli idealny duet, który zaowocował nie tylko rewolucją seksualną i w latach późniejszych wysypem lekarzy „specjalizujących się” w tej dziedzinie, ale także – co od początku wydawało się nieuniknione – małżeństwem tych dwojga.

Książka Maiera rozpoczyna się od dzieciństwa Billa, natomiast historię Ginii (jak mówili o niej znajomi) rozpoczyna opis jej pierwszego razu z ówczesnym chłopakiem. Czytamy więc o niełatwym dojrzewaniu Mastersa, którego trudne relacje z ojcem dobrze zostały oddane w serialu produkcji SHOWTIME, który powstał na podstawie książki. Czytamy o nieudanym małżeństwie Virginii, która przed pracą u Billa zarabiała na chleb jako piosenkarka. Słowem – wszystkie momenty ich życia, a także decyzje, które w sposób świadomy bądź nie, mogły w jakikolwiek sposób zdecydować o obranej przez dwójkę badaczy ścieżce, zostały przedstawione w książce "Masters of sex". Autor w rewelacyjny sposób nakreślił sylwetki kobiety i mężczyzny, którzy przecież nie zawsze się ze sobą zgadzali, ale razem osiągnęli coś, czego ludzkość nigdy im nie zapomni. I choć ich zasługi nie podlegają dziś żadnej dyskusji, a początkowe rozdziały ich biografii wypełniają czytelnika sympatią do jej bohaterów, to z czasem widzimy w nich mnóstwo wad i zgrzytów. Poczynając od chłodu i dystansu Billa, przez stawianie życia zawodowego na pierwszym miejscu przez obojga, a na obwinianiu wszystkich dookoła o cale zło przez Virginię, kończąc.

Podczas lektury przechodzimy przez całe spektrum emocji, jakie żywimy do pary badaczy, a także do każdego z nich z osobna. Podziw miesza się tu z niezrozumieniem, a sympatia niekiedy z odrazą. O ile bowiem ich życie zawodowe do tej pory zasługuje na oklaski, o tyle prywatne, a zwłaszcza rodzinne, określić można mianem klęski i ranienia niemal wszystkich wokół. Być może nie powinien zatem dziwić fakt, że Bill i Ginii w końcu postanowili zalegalizować swój przedziwny, pełen napięć i oskarżeń związek. Z czasem jednak okazało się, że para, która miała uczyć ludzi seksu, a małżeństwom pomagać w problemach sypialnianych, sama jest ze sobą ze względów praktycznych. Ona – ponieważ bała się, że bez Billa, nie mając dyplomu ani żadnego wykształcenia, nic nie osiągnie, a co za tym idzie nie zarobi (a życie w luksusie wybitnie przypadło jej do gustu); on – ponieważ ciągle żył w strachu, że kiedy Virginia wyjdzie za mąż za kogoś innego, nie będzie miała czasu na życie zawodowe.

Pieniądze, prestiż i luksus nie były jednak od razu udziałem Mastersa i Johnson. Początki ich badań wiązały się ze społecznym ostracyzmem, który odbijał się także na życiu ich dzieci. Kobieta zajmująca się seksem, kojarzyła się wtedy jedynie z prostytucją. Ginii w ogóle miała trudniej ze względu na status rozwódki i brak dyplomu; można powiedzieć, że dla świata medycyny i nauki była dziewczyna znikąd. Bill natomiast cieszył się nie tylko szacunkiem, ale także wizerunkiem ustatkowanego mężczyzny - ojca dwójki dzieci i, zarabiającego na wszystkie potrzeby żony, męża. Jednak on ryzykował utratę tego wszystkiego; ona mogła jedynie zyskać.

Ich badania były kontrowersyjne nie tylko ze względu na główny temat, który podejmowały, ale także przez sposoby, jakie wybierali. Zbierając materiały do pierwszej książki "Współżycie seksualne człowieka", Bill i Virginia byli świadkami kilkunasty tysięcy orgazmów. Obserwowali przez szybę, w specjalnym pokoju, zarówno masturbujących się mężczyzn i kobiety, jak i pary uprawiające seks. Kolejnym, oczywistym krokiem wydawało się zatem badanie i w efekcie leczenie dysfunkcji seksualnych, takich jak impotencja czy pochwica. Z początku wydawało się, że świat nie jest gotowy na takie badania i ich publikację - na otwarte rozmowy o seksie. William Masters był jednak znanym i poważanym ginekologiem, odbierał porody wielu ważnych urzędników; Johnson natomiast miała dar zjednywania, również tych zamożnych i wysoko postawionych członków społeczeństwa. Z czasem zebrali wokół siebie grupę ludzi, którzy wspierali ich zarówno finansami, jak i poważanym nazwiskiem. Do ciekawszych sponsorów i znajomych pary należał między innymi jeden z większych ówczesnych producentów perfum (razem badali zależność między współżyciem a zapachami), a także Hugh Hefner, założyciel Playboya.

"Masters o sex" to wyjątkowa biografia. Nie dość, że opisuje życie jednej z ciekawszych i bardziej kontrowersyjnych par Ameryki tamtych lat, to również mówi o temacie, który dotyczy każdego z nas. Ich badaniom nie sposób odmówić rangi i znaczenia. Thomas Maier natomiast przedstawia czytelnikowi także ich życie prywatne, do tego w sposób arcyciekawy i niezwykle zajmujący. Sprawia to, że "Masters of sex" czyta się jak najlepsza beletrystykę. Książka wzbogacona została o polski wstęp Zbigniewa Lwa-Starowicza, a młodziutkiemu wydawnictwu Czwarta Strona pogratulować należy dodatkowo pięknego, rzetelnego wydania. Oprawa jest twarda, a format książki większy, jednak nadal wygodny i poręczny; czcionka i szerokie marginesy są natomiast przyjazne dla oczu. Dodatkową zasługą Thomasa Maiera jest podział książki na idealnej długości rozdziały. Autor przeprowadził mnóstwo rozmów nie tylko z Virginią Johnson, która zmarła w 2013 roku, ale także z żyjącymi jeszcze przyjaciółmi i członkami rodziny pary, która zrewolucjonizowała seks. Maier wykorzystał w swojej pracy również niepublikowany dotąd dziennik Billa Mastersa, który ten zaczął spisywać w starszym wieku.

Jedyną rysą, na świetnej książce, której lektura jest zarówno nauką, jak i rozrywką, są drobne błędy w druku polegające na częstym powtarzaniu się obok siebie niektórych słów. Jednak, jak wspomniałam wcześniej, jest to młode, debiutujące dopiero na rynku wydawnictwo, dlatego takie błędy nie są niczym, co książkę by dyskwalifikowało. Tym bardziej, że czas przy niej spędzony to kilka godzin, które przeniosą nas w niemal egzotyczne, pełne rasizmu, uprzedzeń i tabu lata 60. - lata które warto odwiedzić chociażby za sprawą książki Thomasa Maiera. Masters of sex to lektura obowiązkowa dla każdego, kogo kiedykolwiek interesowała praca duetu Masters i Johnson, kto interesuje się nauką o seksie, i dla każdego, kto po prostu lubi siąść z dobrą książką i zatopić się w świecie w niej opisanym.

Od 1985 roku przez Towarzystwo na rzecz Terapii i Badań Seksualnych przyznawana jest co roku nagroda nazwana imieniem Mastersa i Johnson. Oni sami natomiast byli pierwszymi jej laureatami. Nie ustrzegli się oczywiście od błędów, takich jak początkowa wiara w to, że homoseksualizm można wyleczyć. Dopiero później, w roku 1973 został on skreślony z listy chorób psychicznych, a myślenie na ten temat Billa Mastersa zostało zachwiane. W artykule na ich temat, magazyn Times wysnuł ciekawą hipotezę, która pomogła parze badaczy na jeszcze wyższe podniesienie rangi swoich badań: „Seks w małżeństwie, pisano, to niezbędny balsam dla niespokojnej duszy narodu”. Bill był bardziej prostolinijny, stwierdzając: „Najlepszą formą edukacji seksualnej – powiedział Masters – jest tatuś, który podchodzi do mamusi w kuchni i klepie ją po tyłku ku jej wyraźnej uciesze. Dzieci patrzą na to i myślą, że to fajne.”

"Masters of sex" to książka, którą polecałabym chyba każdemu pełnoletniemu człowiekowi. Jest to nie tylko biografia, ale także niezwykły zbiór bardziej i mniej znanych osób Ameryki lat 60. Osoby z kręgu Billa i Ginii, również te, które nie zapisały się na kartach medycyny czy historii, to w większości ciekawe charaktery, ale też niejednokrotnie postaci tragiczne. Warto sięgnąć po książkę Thomasa Maiera, ponieważ to, co dziś wiemy o seksie, jak również to, że w ogóle możemy o nim tak otwarcie pisać, jest niewątpliwie w dużej mierze ich zasługą.

O DWOJGU TAKICH, CO ZMIENILI SEKS

Mamy XXI wiek i niektórzy z nas nadal wstydzą się głośno mówić o seksie. Ten aspekt naszego życia, który jest przecież jego początkiem, sprawia, że niejednokrotnie na naszych twarzach wykwita rumieniec zakłopotania czy wstydu. Nieczęsto mówimy o nim głośno – nawet u lekarza. Potrafimy jednak się przełamać i kiedy trzeba zwrócić się o...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Sylwia Sekret

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [4]

Robert McCammon
Ocena książek:
7,1 / 10
15 książek
2 cykle
Pisze książki z:
132 fanów
Michael Crummey
Ocena książek:
7,4 / 10
6 książek
0 cykli
Pisze książki z:
130 fanów
Tomek Tryzna
Ocena książek:
5,8 / 10
6 książek
0 cykli
Pisze książki z:
27 fanów

Ulubione

Stephen King Serca Atlantydów Zobacz więcej
Stephen King Stukostrachy Zobacz więcej
Jacek Podsiadło Wiersze zebrane Zobacz więcej
Stephen King Bezsenność Zobacz więcej
Cuca Canals Ałtorka Zobacz więcej
Ayn Rand Atlas zbuntowany Zobacz więcej
Jan Izydor Sztaudynger Piórka Zobacz więcej
Jacek Podsiadło Wiersze zebrane Zobacz więcej
Scott Lynch Kłamstwa Locke'a Lamory Zobacz więcej

Dodane przez użytkownika

Jacek Podsiadło Wiersze zebrane Zobacz więcej
Jan Izydor Sztaudynger Piórka Zobacz więcej
Jacek Podsiadło Wiersze zebrane Zobacz więcej
Scott Lynch Kłamstwa Locke'a Lamory Zobacz więcej
Jacek Podsiadło Wiersze zebrane Zobacz więcej
Dezső Kosztolányi Ptaszyna Zobacz więcej
Jacek Podsiadło Wiersze zebrane Zobacz więcej
Ann-Marie MacDonald Zapach cedru Zobacz więcej
Jacek Podsiadło Wiersze zebrane Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
792
książki
Średnio w roku
przeczytane
53
książki
Opinie były
pomocne
6 693
razy
W sumie
wystawione
733
oceny ze średnią 6,2

Spędzone
na czytaniu
4 082
godziny
Dziennie poświęcane
na czytanie
47
minut
W sumie
dodane
13
cytatów
W sumie
dodane
17
książek [+ Dodaj]