Jest copywriterką i szkolną koleżanką Kamigakiego. Interesuje się odkrywaniem zapomnianej Japonii – podróżuje po maleńkich wyspach i najbardziej oddalonych zakątkach swojego kraju.
W zamyśle autora miała być to powieść sensacyjna w obrazkach. Dziecko może poczuć się jakby grało w grę, ma za zadanie odnaleźć różne elementy, ukryte na obrazku. A obrazki są wyjątkowo bogate w szczegóły. Wprost oczopląsu można dostać. Niestety, moja osobista pociecha nie poczuła zewu przygody. Obejrzała kilka obrazków, odnalazła trofea, a następnie odłożyła książkę i nie chciała do niej więcej wracać. Zatem mnie nie pozostaje nic innego niż odnieść labirynty do biblioteki.
Uwielbiamy książki obrazkowe, a im więcej szczegółów, tym lepiej. Tutaj jednak ich ilość poraża i wciąga na grube godziny. Niby labirynt, ale jaki! Syn spędził w jednym miejscu, z wywalonym z zachwytu jęzorem, bite piętnaście minut. W przeliczeniu na dorosłego człowieka to jakieś 15, 16 godzin. Ja sama ogarniam tę książkę od tygodnia i wciąż znajduję nowe rzeczy. To trzeba znać.