Freja Matthew Laurence 5,8
ocenił(a) na 33 lata temu "Ilu ludzi przechodzi przez życie, nie czując do siebie ani razu nienawiści czy pogardy?"
Nie będę ukrywać, że Freję dostałam krótko po premierze i w sumie wylądowała na półce. Pierwotnie byłam przekonana, że to lekka i ciekawa młodzieżówka, która będzie idealna i szybka do przeczytania. No i jakże się bardzo myliłam.
Sara Vandi wygląda jak młoda kobieta, ładna i dosyć ogarnięta, jak na osobę, która siedzi w szpitalu psychiatrycznym (od dekad oczywiście),jednak jej spokój nie trwał tak długo, jakby tego sobie życzyła. Sielankowe życie przerywa jej Garen – odpowiedzialny za rekrutację bogów takich jak Sara do Finmedi. Z racji swojej dumy nie przyjmuje oferty i decyduje się na ucieczkę wraz z Nathanem – świeżo poznanym chłopakiem, którego resztkami mocy skłania do pomocy. No proszę, nawet nie czuję, jak rymuję. Sara, czy może lepiej określić ją Freją – bogini miłości, wojny i śmierci, go niezwykle egoistyczna i nieco zbyt infantylna jak na mój gust, co więcej cechowała ją pochopność i bezmyślność w niektórych aspektach. Jej zachowanie można by zamknąć w stwierdzeniu „nie jestem taka jak inne” lub „nie dam się przekupić” - oczywiście wszystko to w kontekście sarkastycznym z nutką ironii.
"(...) nawet potwory są zdolne do poczucia straty."
Kolejną ofiarą autora jest Nathan, którego również poznajemy w szpitalu psychiatrycznym (jako pracownika) – ot zwykły młody chłopak, który wydaje się być w porządku, ale mimo wszystko kojarzy się z taką życiową niedojdą. W każdym razie okazał się być nie aż taki zły, co nie zmienia faktu, że jak na dorosłego faceta był niezwykle naiwny i infantylny. Można go w sumie określić jako typowego przydupasa „silnego charakteru”, jednak trzeba mu przyznać, że był nieco mniej irytujący jak Sara/Freja. Co do reszty bohaterów – nie byli zbyt charakterystyczni, płascy i w sumie można powiedzieć, że nudni, mimo iż byli bogami, jakoś średnio przyciągali uwagę. Mocno mnie zaciekawiła (najbardziej z całej książki) tylko Samantha Drass i Apep, to wszystko.
Nie będę ukrywać, że zamysł sam w sobie nie jest zły, według mnie coś mocno poszło nie tak przy etapie tworzenia niestety – wykonanie leży, autor ma raczej przeciętne i niezbyt porywające pióro, co również nie ułatwia i nie umila czytania. Książka była dynamiczna, działo się sporo, jednak patrząc na całokształt okazuje się być najzwyczajniej w świecie nudna, widać również, że autor niezbyt dobrze radzi sobie w kwestii pisania dialogów – wyszły sztywno i nienaturalnie, jednak opisy też do najlepszych nie należały – trąciły monotonią i usypiały. Na bohaterów już trochę ponarzekałam, ale niestety to nie wszystko – nie będę ukrywać, że byli potwornie płytcy (tu nawet kałuża wydaje się być oceanem),o tym, iż infantylność to ich powołanie to już wiemy, biło od nich sztucznością, a relacje ograniczały się do błyskawicznej przyjaźni – mówię serio (porwanie, gadu-gadu, wyjawienie i udowodnienie prawdy… BUM. Przyjaciel na całe życie).
"Zawsze można mieć nadzieję."
Chyba jedyne co mnie skłoniło do przeczytania, czy w ogóle pragnienia posiadania była ciekawa okładka, która i owszem do najładniejszych nie należy, ale przyciąga wzrok, chociażby tymi kolorami i ich rozstawieniem, a okazuje się, że jestem straszną sroką.
Reasumując, przykro to w ogóle stwierdzić, ale czytając tę książkę, miałam wrażenie, że marnuję swój czas, robiłam do niej dwa podejścia, a ma coś koło 360 stron, czytałam tę książkę, powiedzmy trzy tygodnia (oczywiście wliczając przerwę) i teraz faktycznie uważam, że nie było warto. Oprócz pomysłu, który w odpowiedni sposób wykonany mógłby być naprawdę poczytną lekturą i w miarę dobrą okładką nie ma w sobie żadnych innych plusów… No może zakończenie było okej, ale głównie ze względu na wcześniej wspomnianą Samanthę Drass i fakt, że była najmniej irytującą postacią w tejże książce. Nie będę wam jej polecała, według mnie i innych (patrząc na recenzje na LC) nie jest dobra, ani nawet warta odrobiny czasu książka, była po prostu bardzo zła i wręcz nudna. Mnie za tę ciekawość pokarało, no, ale teraz pozostało tylko o niej zapomnieć.
Pozdrawiam, Sara ❤