Gilead Marilynne Robinson 6,1
ocenił(a) na 614 tyg. temu Zdarza mi się dorwać do jakiejś listy „książek polecanych”, które „musisz koniecznie” i to „100 najlepszych” i raczej nie próbuję przeczytać wszystkiego, ale szukam czegoś, co mnie zaintryguje i troszkę wyrzuci z mojej czytelniczej banieczki. W tym roku przeglądam z ciekawością polecenia, które podrzuca Oprah Winfrey. To stamtąd był „Demon Copperhead” (i już wiecie, że mnie zachwycił),a teraz sięgnęłam po „Gilead” Marilynne Robinson.
Gdyby mi ktoś powiedział, że powieść napisana troszkę jak przydługi list, troszkę jak pamiętnik ostatnich dni życia, tworzony przez pastora z małego miasteczka w Iowa w czasach, kiedy wspomnienia wojny secesyjnej są wciąż żywe, a broń, której wtedy używano nadal może wypalić… Gdyby mi ktoś powiedział, że mnie to wciągnie, to bym się roześmiała i powiedziała, że nie ma szans. A tu zaskoczenie!
John Ames ma swoje lata, ale Bóg pobłogosławił go żoną i dzieckiem w bardzo późnym wieku i oto syn nadal biega w zachwycie za bańkami mydlanymi, a ojciec wie, że jego czas się kończy i zaczyna pisać to, czego dorastającemu i później dorosłemu dziecku nie zdąży powiedzieć. Pisze o Bogu, pisze o wierze, pisze o tym małym miasteczku, w którym naucza i o ludziach, którzy bywają różni. Pisze o rodzinie, w której nie brakowało oryginałów i o przyjaciołach, którzy mogą się różnić wyznaniem, ale nie różnią się dobrocią serca. I o tych, którzy grzeszą, ale szuka dla nich usprawiedliwienia i wyjaśnienia ich czynów.
To nie jest powieść, gdzie coś się dzieje. To raczej spokojny psalm chwalący piękno świata, próbujący zrozumieć ludzi (często bez powodzenia),pełen wspomnień i przeszłości, która w tych małych miasteczkach nie znika, ona trwa i to, co dawno przeminęło nadal ma wpływ na żywych.