IRIS MURDOCH (1919-1999) Jej matka była Irlandką, a ojciec Anglikiem. Iris urodziła się w Dublinie. Studiowała historię klasyczną i filozofię. W czasie wojny była aktywną komunistką, jednak rozczarowana opuściła szeregi towarzyszy. Po wojnie zajęła się filozofią. Studiowała pod kierunkiem Wittgensteina. Od 1948 roku wykładała na Oxfordzie. Pisanie na dobre zaczęła na początku lat 50. Napisała 26 powieści i jeśli pytano ją o to kiedy wyda kolejną powieść, zwykła odpowiadać, że za pół godziny. Ostatnią powieść napisała w wieku 76 lat. Jej dzieła wystawiano w teatrach. Jednak Iris Murdoch pisała nie tylko powieści. Ma na koncie wiele prac filozoficznych, prac dotyczących teorii powieści, libretta oper, poezję. Iris Murdoch mawiała, że głównym celem jej twórczości jest ukazanie osobliwości ludzkiego istnienia. Była kobietą zakochaną w języku. W 1987 roku jej liberalnych przyjaciół zelektryzowała informacja, że Iris otrzymała zaszczytny tytuł Damy Imperium Brytyjskiego". Jeśli chodzi o nagrody nie zdobyła ich wiele. Jej "The Sacred and Profane Love Machine" uhonorowano nagrodą Whitbread Prize, a "The Sea, the Sea" Booker Prize. Ulubieni literaci Iris to Szekspir, James Tołstoj, Eliot, Dickens, Dostojewski, Kafka, Proust. Ulubione książki - "Władca pierścieni" i "Alicja w krainie czarów". Podczas wystąpienia telewizyjnego w połowie lat 90. Iris zapomniała po co tam przyszła. Diagnoza była okrutna. Wykryto u niej chorobą Alzheimera. Chorobę, która objawia się objawia się otępieniem. Iris przestała interesować się otoczeniem, traciła pamięć, poczucie czasu i miejsca. Mówiła o sobie "czuję jakbym odpływała w ciemność". Iris Murdoch zmarła 8 lutego 1999 roku w Oxfordzie. W sierpniu 1999 roku prof. Bayley ogłosił, że rozmawiał z żoną przed jej śmiercią i zgodnie z jej wolą jej mózg przeznaczony będzie na badania nad Alzheimerem.http://
Skąd w książkach tyle dobrych bohaterów? Dlaczego powieściową rzeczywistość poznajemy z ich perspektywy i nawet jeśli nie zawsze zwyciężają, to zawsze nas, czytelników, z sobą wiążą, im kibicujemy, im współczujemy, nad ich losem lejemy łzy, z ich zwycięstw się cieszymy? Dlaczego nikt nie napisze powieści o bohaterze złym, albo jeśli nie złym, to miernym, żenującym, z tak nikłą liczbą zalet, że giną jak kilka ładnych źdźbeł trawy w trawniku? I dlaczego w powieściach prawie zawsze znajdujemy odpowiedzi na omalże wszelkie stawiane w nich pytania? Przecież w życiu odpowiedzi nie otrzymujemy prawie nigdy, a jeśli już jakaś padnie, nigdy nie mamy pewności, ile i czy w ogóle cokolwiek ma wspólnego z prawdą. I oto właśnie okazało się, że Ameryki nie odkryłem. Dokładnie te same kwestie intrygowały Iris Murdoch. Zaintrygowały ją na tyle, że napisała powieść. Powieść w formie pamiętnika osoby miernej. Egocentryka, przede wszystkim i ponad wszystko. Z bogatym katalogiem innych wad, kłębiących się obszernym cieniu tej zasadniczej. Powieść, w której wszystko poznajemy z jego perspektywy - perspektywy wąskiej, mocno ograniczonej, tak jak ograniczony jest bohater książki. W której tylko on interpretuje fakty, zdarzenia, na swój kiepski, egocentryczny sposób. Powieść, w której przewija się liczne grono postaci, z których do żadnej jakoś nie można się przywiązać, z żadną identyfikować. Nie żeby były przeciętne - są wprawdzie i takie, ale obok nich mamy tu aktorów, reżyserów, wysokich rangą wojskowych. Mamy też wątki miłosne - i ani cienia romansu.
Jest to oczywiście powieść wybitna - ale czerpałem z jej lektury tak mało przyjemności, że nie byłem w stanie dać więcej gwiazdek, niż dałem.
Mam nadzieję, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, by ostrzec tych spośród czytelników, którzy po tę powieść sięgnąć nie powinni.
Jakże zawsze smutne są losy miłości w powieściach Iris Murdoch! Mam niekiedy wrażenie, że autorka jakby specjalnie stwarza swoim bohaterom te upragnione sytuacje, te możliwości i okazje. A potem, bez gniewu ale i bez współczucia, pokazuje, jak wielu z nich wszystkie te szanse zaprzepaszcza. Ale nie to najsmutniejsze, bo przeciwności losu czasem faktycznie krzyżują wszelkie plany człowieka. Gorsze to, gdy właściwie stojąc już w otwartych drzwiach do szczęścia, już na progu, ludzie nagle rezygnują. Tłumaczą się, że to w imię jakichś wyższych wartości albo dla czyjegoś dobra, tak, zawsze znajdzie się ładne wytłumaczenie. Tymczasem, myślę, to po prostu małość i tchórzostwo, nasze zajęcze serca każą nam rezygnować z siebie, ze swoich marzeń, pragnień, ze szczęścia. Dlaczego - nie wiem. Może boimy się odpowiedzialności i trudów, jakie nałożyłoby na nas nowe szczęście, które - jak wiele innych dobrych rzeczy - zapewne ostatecznie łatwiej zdobyć niż potem utrzymać. Iris Murdoch ukazuje tę naszą bojaźń i małoduszność bez znieczulenia, jakby z chłodem laboratoryjnego badacza.
Rezygnacja jest chyba przeoczonym przez katechizm ósmym grzechem głównym.