Dekadencja. Życie i śmierć judeochrześcijaństwa Michel Onfray 7,1
ocenił(a) na 84 lata temu Niepokojąca lektura, taka chyba głównie skierowana do ludzi otwartych na pełne zmierzenie się z egzystencjalnym byciem.
Michel Onfray to bardzo płodny pisarz-filozof. Najnowsza jego publikacja „Dekadencja. Życie i śmierć judeochrześcijaństwa” jest formalnie drugim tomem trylogii, choć można opiniowany tekst czytać niezależnie (tym bardziej, że tomy pierwszy i trzeci nie mają polskiego tłumaczenia). Długo trwało, zanim wymyśliłem główną tezę tego solidnego tomu. Wydaje mi się, że właściwie należy postawić dwie - jedną dotyczącą początkowych 2/3 tekstu, drugą wynikającą z rozdziałów skupionych na wiekach XIX-XXI. Pierwsza teza, to właściwie problem sprowadzający się do próby wytłumaczeniu sobie i innym, czemu po 20 wiekach chrześcijaństwa, wciąż jest możliwe, że papież może tłumaczyć hekatombę słowami (str. 465 - wypowiedź Piusa XII z 1943 roku):
"Rodzaj ludzki został ukarany z powodu zgubnego porzucenia przez wielu Boga i jego przykazań."
W drugiej części, rozważania Onfray'a wydają się być poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie: czemu w naszym kręgu cywilizacyjnym odpowiednik fatwy na Rushdiego nie jest możliwy, tak co najmniej od rewolucji francuskiej? Oczywiście chodzi tu o symboliczność pewnego procesu, który zderza świat Zachodu ze Wschodem.
Onfray w tej swoistej historii chrześcijaństwa nie oszczędza nikogo – papieży, ojców i doktorów kościoła, założycieli protestantyzmu, nowożytnych teoretyków chrześcijaństwa (głównie katolicyzmu),twórców oświecenia, filozofów i artystów XIX i XX wieku. Potrafi jednak docenić mądre (jako zgodne z własnym stanowiskiem) postawy ludzi światłych i skromnych czy przenikliwych i uczciwych intelektualnie. Stąd oryginalne przesłanie Jezusa (to sprzed interpretacji św. Pawła),franciszkańską regułę czy ustalenia Vaticanum II uznał za ważny pozytywny wkład cywilizacyjny. To jednak raczej wyjątki potwierdzające regułę. Ogólna zasada książki to jednak odkrywanie ciemnych kart chrześcijaństwa, jako opresyjnej ideologii będącej poważnym wynaturzeniem pierwotnego ewangelizmu, które ostatecznie Europejczyków uczyniło bezradnymi wobec roszczeń wojującego islamu.
„Dekadencja” jest oskarżeniem, ale takim zbudowanym na solidnych fundamentach argumentacji wynikającej z krytycznej analizy tekstów budujących chrześcijańską doktrynę. Onfray skupił się na kilkunastu punktach w historii (na przykład: czas Konstantyna, walka z herezjami, krucjaty, powstanie protestantyzmu, okres rewolucji 1789, wojny światowe) by prześledzić głęboko zakorzeniony, i pielęgnowany w kierowniczych strukturach kurialnych, oficjalny dyskurs wymagający religijnego wzmożenia u wiernych. Całość tej manipulacji, według Onfray’a, to konsekwencja ‘cezaropapizmu’, czyli solidnego sczepienia się sacrum z profanum. Końcówka książki jest swoistym odwróceniem perspektywy, która finalnie skupia się na współczesnej słabości Zachodu (tutaj kilka historycznych punktów to: idee oświecenia, marzec 1968, wojny z terroryzmem przełomu XX/XXI wieków czy filozoficzny hedonizm strukturalistów).
Czytelnik powinien przygotować się na wielokrotny szok (nawet jeśli czytał Karlheinz Deschnera). Już na początku dostajemy wielu niechlubnych 'faktów' z życia Jezusa, które tkwią w apokryfach nieujętych w katolickim Nowym Testamencie. Jednak ważniejsza jest przyjęta przez filozofa perspektywa, sprowadzająca się do tezy, że szybko z Chrystusa zrobiono Logos, jako pewien konstrukt myśli interpretatorów budujących doktrynę, a następnie dostrajano go do zmiennej rzeczywistości scholastycznymi dywagacjami. Dokonana tak idealizacja duchowej drogi dla wiernych wypaczyła wagę doczesności, jako mizernego wstępu do wieczności z reglamentowanym dostępem do Nieba zgodnie z potrzebami politycznymi. Śledząc główny nurt katolicyzmu, Onfray przygotowuje nas na nowożytny szok i ostateczny upadek idei Dobrej Nowiny.
Książka jest bardzo dobra, czasem genialna w przenikliwości stawianych tez. Są jednak mankamenty, a nawet kilka trochę drażniących kluczowych elementów. Onfray to filozof, czyli dla mnie człowiek, którego perspektywa jest węższa niż mu się wydaje (no tak mam, jako czytelnik publikacji przyrodniczo- ścisłych). Stąd pomijanie przez niego całych połaci ludzkich aktywności było czymś niedobrym. Niemal nie wspomniał autor o rewolucji w nauce, która swoją narracją (od Kopernika przez Galileusza po Darwina i współczesną kosmologię) wywróciła sporo uroszczeń teokratów, i to zdecydowanie bardziej formalnie niż dekonstrukcje tekstów post-oświeceniowych filozofów. Onfray, jako rasowy filozoficzny megaloman, barokowo przeładowuje swój tekst długimi wyliczankami (głównie przymiotnikami). Deklamuje więc długie listy heretyckich postaw, technik umartwiania ascetów, fekalnych performance'ów XX-wiecznych ‘artystów’, itd. Dodatkowo jest to francuski filozof, więc środek ciężkości argumentów przesunięty jest w kierunku analiz lokalnych dla autora kręgów kulturowych. W przypadku Montaigne czy rewolucji francuskiej jest to uzasadnione, ale już w swoistym rozprawianiu się z heglistami czy strukturalistami - w szczególności z kolegami filozofami Derridą, Foucaultem i Lacanem - wydaje się mało uniwersalny. Taki dyskurs przypominał jakąś zaległą prywatną wojnę ideologiczną ze środowiskiem. Na szczęście nie ma tego zbyt dużo.
"Dekadencja" nie jest jednostronną diatrybą ateisty. To głęboki namysł nad kondycją człowieka tkwiącego od pokoleń w chrześcijańskim dziedzictwie, któremu można bardzo dużo zarzucić. Początkowo wyczytywałem jednostronność w sądach Onfray'a, ale ostatnie 20% tekstu zmusiły mnie do rewizji. Przytoczone przez autora myśli Huntingtona ze "Zderzenia cywilizacji" sugerują zbudowanie podobnej perspektywy, czyli głębokiego zaniepokojenia kondycją człowieka post-chrześcijańskiego. Istoty pustej ideowo, raczej hedonistycznej, nastawionej materialistycznie, która utraciła grunt pod nogami; fundament, który było jednak źle położony. Filozof po prostu prześledził upadek, który wydawał się przez setki lat wielkości czymś niemożliwym. Pozostaje jedynie pytanie o zupełność odczytania kondycji Europejczyka. Francuska perspektywa jest być może zgodna z holenderską czy niemiecką, ale ile z tego pozostaje słuszne na terenach słowiańskich? Tu, przynajmniej deklaratywnie, przypomina się, że poza kościołem jest nihilizm. Ale czy taka droga jest odpowiednia w dobie czekających nas migracji, szczególnie ze świta islamskiego?
Sporo pytań. Mnóstwo odpowiedzi. Wiele nowych dla mnie tropów. Więc gorąco polecam każdemu.