Śladami Steinbecka. W poszukiwaniu Ameryki Geert Mak 7,5
Steinbecka praktycznie nie czytałem. Oprócz "Tortilli flat" - którą akurat uwielbiałem. Ale z tego co później o nim ktoś napomknął - chyba porzucił ten łobuzerski, łotrzykowski sznyt - a szkoda. Amerykę uwielbiam - nie tą filmową (chociaż już kręcą filmy o tej prawdziwej ameryce, vide "Nomadland"),ale tą faktyczną. Ten miliard dwudziestoosobowych miasteczek w środku niczego, ze stacją benzynową, seven eleven i super 8. Te góry skaliste które przez 10 godzin jazdy na wprost, ręce zdjęte z kierownicy, nic nie robią tylko rosną, wypełniają całe niebo aż stykają się z horyzontem za plecami. Taki drugi kraj to chyba tylko Rosja, ale tam już chyba nie pojadę, nie w tym życiu. Moim ostatnim wielkim niespełnionym marzeniem jest zejść na dno wielkiego kanionu i spędzić tam noc patrząc na gwiazdy. Oby się nie spełniło, bo nie zostanie mi już nic więcej. Zorzę polarną już widziałem. No dobra, co ten Geert. Jedzie za tym Steinbeckiem. Ma taki pomysł, że zrobi taką panoramę ameryki w lustrze - jedno odbicie 60 lat temu, drugie obecnie. I to robi. Ciekawie to robi. Dla mnie okazja, żeby sobie uporządkować, który Roosevelt był który, bo ciągle zapominam, jaki był ten Lyndon Johnson. Czasami coś palnie (że np XVIII europie nie było niewolnictwa - chłop pańszczyźniani chcieliby go na słówko),czasem trochę smęci, kiedy wpada w takie narracje, że kiedyś to były czasy, teraz już nie ma czasów - ale przeważnie jest interesująco. Przy czym - im dalej w las, tym bardziej jest to bardziej oczywiste, że jesteśmy świadkami pewnego upadku - upadku ameryki, która upadała w oczach Steinbecka i upada w oczach Maka (powiedziałbym, że dość długotrwałe to upadanie, ale, ja wiem, może i mają w tym jakąś historyczną rację),ale również upadku Steinbecka, upadku jako pisarza, kiedy książki które pisze są coraz gorsze (a jest ciągle przed swoim noblem),upadku jako człowieka, dręczonego przez nałóg kokainowy, zaplątanego we własne konfabulacje zamaskowane jako literaturę faktu, w narastającej depresji i kryzysie pędzącego coraz szybciej przez amerykę, coraz mniej jakby zwiedzał, coraz bardziej jakby uciekał. O wielu rzeczach czytałem któryś już raz z rzędu (nowy orlean i katarina),w kilku miejscach byłem (badlands, chicago, san francisco, montana) - sentymentalnie się o tym czytało. Ale też mam takie wrażenie na sam koniec - że bym to chętnie przeczytał trochę inaczej. Bardziej o podróży, o ludziach, miejscach, smakach. Mniej mantr o tym jak wszystko marnieje, jak stary świat odchodzi, jak demokracja pleśnieje, jak umierają sny o imperium. Mniej socjologizowania, tym bardziej, że niewiele znalazłem rzeczy których bym wcześniej nie czytał. Pewnie byłaby to jednak inna książka niż ta którą Mak napisał.