Amerykańska pisarka , urodzona w Hartford w stanie Connecticut, gdzie mieszkała przez 28 lat, a następne siedem lat spędziła w Las Vegas w stanie Nevada. W 2006 roku wróciła do rodzinnej miejscowości. Pracowała jako redaktor, edytor, kierownik ruchu w firmie importowo-eksportowej i jako „dziewczyna od pączków” w The Whole Donut.
Jest bardzo płodna pisarką ma w dorobku ponad 60 opowiadań i jeden zbiór opowiadań. Jest zdobywczynią prestiżowych nagród literackich w zakresie fantastyki, m. in. Zdobyła Nagrodę im. Johna W. Campbella dla najlepszego nowego pisarza SF (2005),Nagroda Hugo za najlepszą miniaturę literacką za „Przypływ”(„Tideline” - 2008) i Nagroda Hugo za najlepszą nowelę „Shoggoths in Bloom” (2009). Jest jedną z pięciu pisarzy, którzy wygrali wiele różnych nagród Hugo po zdobyciu Nagrody im. Johna W. Campbella dla najlepszego nowego pisarza (inni pisarze to: C. J. Cherrych, Orson Scott Card, Spider Robinson i Ted Chiang).http://www.elizabethbear.com/
Tematem przewodnim numeru jest cyberpunk. Redakcja przypomina, że akcja filmu „Łowca androidów” rozpoczyna się w listopadzie 2019. Czas zatem najwyższy, aby sprawdzić, co się z tematów, obaw i nadziei twórców tego podgatunku ziściło a na co przyjdzie nam jeszcze poczekać. Pomysł całkiem OK.
W dziale publicystyki Piotr Gociek wprowadza zatem w historię ruchu, który ponoć jak rzadko który w fandomie ma wpływ na popkulturę. Marek Starosta sprawdza, jak trafnie cyberpunk prorokuje i opowiada o religii opartej na kulcie... sztucznej inteligencji. Tematycznie nieco odstaje artykuł Kamila Muzyki o Pierwszym Kontakcie i jego prawnych implikacjach. „Legendarz” Witolda Vargasa to spojrzenie na nie-słowiańskie demony (z oczywistych względów nie jest to tekst cyberpunkowy, ale w ten sposób znajdzie się w numerze coś dla fanów fantasy).
Numer zawiera tym razem tylko trzy opowiadania i jeden scenariusz do gry RPG. Wszystkie mają z konwencją cyberpunka sporo wspólnego, ale ani jeden z nich nie wywołał u mnie jakiejś większej emocji. Są to teksty doskonale bezpłciowe – jak na sztuczną inteligencję przystało. Ślizgałem się wzrokiem po stronach, próbując znaleźć jakiś ciekawszy akapit – raczej bez większego sukcesu. Cóż, widocznie nie było mi tym razem dane rozsmakowywać się prozą.
Duet Haska i Stachowicz wyruszył za to na poszukiwanie pra-cyberpunku w tekstach XIX-wiecznych. Raczej nie dałem się przekonać, chociaż porównanie ciała astralnego w zaświatach do awatara w wirtualnej rzeczywistości jest ciekawym konceptem.
Facyt: Numer tylko po części dla mnie, z raczej rozczarowującym działem prozy.
Męczyłam się trochę z tą książką, którą jednak ze względu na różnorodność chciałam przeczytać od deski do deski.
Czytając ten zbiór opowiadań, zdałam sobie sprawę, że....ja po prostu nie jestem fanką opowiadań, a bynajmniej opowiadań fantasy. Bardzo przeszkadzało mi to, że gdy już wkręcałam się w dane opowiadanie - zaraz się ono kończyło, natomiast niestety w większości przypadków czułam się mocno nieusatysfakcjonowana przedstawionym światem, ba! czułam, że właśnie nie mogę się w ten świat wkręcić, jest on wyrwany z kontekstu. Znaczna większość twórców stworzyła swoje opowiadania w taki sposób, że czytelnik czuje jakby został wrzucony w sam środek wydarzeń nie wiedząc o co chodzi, jakie prawa panują w danym świecie, jakie reguły, kto jest kim. Niemiłosiernie mi to przeszkadzało.
Dlatego moimi ulubionymi opowiadaniami były:
"Przyjaciele Masquelayne'a Niezrównanego" - rewelacyjne poczucie humoru i sama historia o próżnym czarodzieju
"Prace społeczne" - świetne urban fantasy
"Czarnoksiężnik Loft" - pradawna islandzka legenda, którą czytało się z zapartym tchem
Były to opowiadania, które spełniły moim zdaniem rolę opowiadań - na parunastu stronach dało się poznać świat przedstawiony, bohaterów i nie pogubić się w historii.
Opowiadania, które były według mnie ok to:
"Pieśń Ognia", "Wizyta Komety" oraz "Noc w Oberży Przy Stawie" G.R.R Martina, choć w tym opowiadaniu męczyły mnie mocno wymyślne imiona postaci.
Reszta niestety bardzo mnie zawiodła, czytałam je na siłę licząc na to, że coś się zmieni.
Mimo wszystko dla tych kilku opowiadań na pewno warto ją przeczytać, choć jest to prawie 700 stronnicowe tomisko i chyba lepiej dozować sobie te opowiastki co jakiś czas niż traktować książkę jako książkę do przeczytania "na już" jak ja to zrobiłam. Być może jako dodatek do innych czytanych lektur będzie miłą odskocznią od rzeczywistości.