Antykwariat pod salamandrą Adam Przechrzta 7,7
Audiobook
Czyta: Mateusz Drozda
Audiobooka nie polecam (wyjaśniam na końcu pod hasłem "Lektor") - lepiej sięgnąć po książkę, bo ma przynajmniej obrazki ;)
Chyba nazbyt duże oczekiwania miałam w stosunku do tej powieści. Co prawda niektóre fragmenty są całkiem niezłe, ale połączenie wszystkiego razem jest zaledwie przyfastrygowane.
Akcja dzieje się zbyt szybko i brakuje jej sensownego spowolnienia aby lepiej poznać, zżyć się z nimi, czy ogarnąć reguły magii (obawiam się, że to akurat jest baaardzo niedopracowane). Mamy za to nadmiar różnych wątków, gnającą "na łeb, na szyję" akcję wraz z coraz to nowymi próbami, z których oczywiście nasz bohater wychodzi zwycięsko (nawet gdy przegrywa).
Największe wtopy pana Przechrzty, to moim zdaniem:
1. Pisanie pod publiczkę. Wplatanie Putina (wymieniany z nazwiska, tak jakby był magiem),Rosji i Ukrainy (ukraińskie wiedźmy walczące z napastnikami pochodzącymi z terenów rosyjsko-mongolskiego chanatu). Pojawia się to w pierwszej połowie książki i tutaj fastryga ledwo co trzyma kawałki tekstu - widać, że dorobione i wciśnięte było to później i zdecydowanie na siłę, gdyż szybko znika i jest już mowa o tylko mongolskim chanacie i Mongołach. Zdaje się, że autor za bardzo przejął się niektórymi komentarzami czytelników, nazywających go rusofilem i twierdzących, że nie będą jego książek już czytać (aż dziwne, że wcześniej im to nie przeszkadzało...). Obawiam się, że początek książki szybko i brzydko się zestarzeje, właśnie przez wplątanie aktualnej wojny w jej karty.
2. Nazywanie przeciwników "dzikusami", którzy nie mają wielkich magicznych zdolności, lecz swą przewagę upatrują w ilości i nieprzestrzeganiu reguł. Nigdy jeszcze Przechrzta nie przejawiał takiego braku szacunku względem wrogów swoich bohaterów. Przecież to umniejsza znaczenie tych, którzy walczą i giną w potyczkach z tymi "dzikusami". Tutaj też widzę wpływ narracji różnych "ekspertów" od wojny na wschodzie, którzy jeszcze rok temu, w ten właśnie sposób mówili/pisali o siłach rosyjskich i samych Rosjanach. Ale co mu zawinili Mongołowie? ;)
3. Niedopracowania powieści jako całości przejawiające się w dużej ilości wątków, które w sporej części nie są w pełni wykorzystane i nagle znikają np. wątek pierwszej czarownicy, która uwodzi antykwariusza (bach - niepotrzebna, to znika nagle),Venetii, która niby mieszka u naszego bohatera, ale gdy jest niepotrzebna, to o niej autor się nawet nie zająknie (i tak przez całe tygodnie, nie licząc tych dwóch, gdy ją wyprawia do Wenecji),czy też policjantki Kuny, która gdzieś w połowie książki zostaje Obywatelką i powoli staje się częścią masy zielonogórskich magów, powoli znikając. A tak swoją drogą, magicznych obywateli miasta było nieco ponad dwudziestu i autor jakoś nie pokusił się o to, aby dać im chociaż imiona (nie licząc tych, którzy umarli lub zostali wygnani). Zatem Janusz ich mija na ulicy i wie, że to miejscowi pod jego jurysdykcją, ale ma się wrażenie, że tak naprawdę to ich zna jedynie z widzenia.
4. Sprawowanie obowiązków jakie przyjął na siebie za bardzo schodzi na dalszy plan, bo nasz bohater ćwiczy się w magii i jakoś zbyt szybko staje się największym mother-fuckerem w okolicy (co widać już było podczas obrony miasta, a jeszcze wyraźniej podczas pojedynków i tego co stało się później).
5. Głęboki Świat. Nasz bohater martwi się, że wycinanie drzewek jest nieekologiczne, dlatego też Przechrzta wymyśla rozwiązanie - roślinność rozmnożyć można przez rozdrabnianie, więc Januszku, spokojnie możesz rozwalać drzewka. Jednak w przypadku lokalnej fauny autor już zapomina o byciu eko i wystrzelanie całej watahy wilków wyłącznie dla ich skór, już mu snu z powiek nie spędza.
6. Za szybko i po łebkach. Pędzenie na siłę z ilością wątków, wydarzeniami i robieniem z głównego bohatera niemal od razu wielkiego herosa, ograbia czytelnika z przyjemności smakowania wykreowanego świata i zakorzeniania się w nim. Czytając trylogię Materia Prima, a nawet tą nieco słabszą, Materia Secunda, przez długi czas po skończeniu tomu nie byłam wstanie wrócić do rzeczywistości. Tutaj nie miałam tego problemu, a wręcz przeciwnie, tylko kilka fragmentów było na tyle dobrych aby wyciągnąć mnie z własnego pokoju.
7. Mam wrażenie, że autor ponownie ma ochotę na trylogię, dlatego tak bardzo mu się spieszy i upycha w pierwszym tomie wszystko co się tylko da, aż biedna książka rozchodzi się w szwach...
8. Częsty brak logiki i przyczynowości. Czasami miałam wrażenie, że fabuła powstawała "ad hoc", nie do końca przemyślana, a co akurat było potrzebne to się nagle pojawiało.
Lektor.
Niestety nie przypadł mi do gustu. Cały czas musiałam uważać, bo nie modulował głosu (jak chociażby pan Żołądkowicz, którego ostatnio słuchałam) i gdy tylko na chwilkę traciłam koncentrację, to już nie wiedziałam kto akurat mówi. Musiałam jeszcze raz odsłuchiwać ten sam fragment, zwłaszcza, że czasami nie była to nawet moja wina, że coś mi umknęło, lecz czytającego, który zbyt cicho czytał kwestie narracyjne w dialogach.
Słuchałam audiobooka z przygnębieniem, że tak spartolono tą opowieść. Często też wspominałam książkę Przechrzty "Pierwszy krok", która pomimo pisania jakby filmowymi scenami, była bardziej dopracowana tak pod względem reguł magii, wizji świata, jak i charakterów samych bohaterów.
Miałam wielką ochotę zamówić sobie "Antykwariat pod Salamandrą" już w przedsprzedaży. Dobrze jednak, że tego nie zrobiłam...
A czy sięgnę po kolejne tomy?
Nie wiem, lecz nic a nic mnie nie ciągnie do kontynuacji "Antykwariatu...". Nie zżyłam się z bohaterami, więc nie bardzo mnie obchodzi, co się stanie z Venetią.
Tego tomu też nie chcę mieć w swoich zbiorach - szkoda miejsca.