Zderzenie cywilizacji Samuel P. Huntington 7,2
ocenił(a) na 73 lata temu Jeśli chodzi o ogólną koncepcję zaprezentowaną w „Zderzeniu cywilizacji”, to powiem szczerze, że raczej nie było to dla mnie nic odkrywczego. Huntington opisał odwieczny proces stopniowej unifikacji kulturowej społeczności ludzkich. Będąc uważnym obserwatorem dziejów, można spostrzec, że starcie cywilizacji rozpoczęło się już w momencie powstawania zorganizowanych struktur społecznych. W pierwszej fazie były to „starcia” w skali mikro, a więc w obrębie formującej się grupy krewniaczej, w której termin „cywilizacja” odnosił się do rodu przywódczego w danej wspólnocie. Ród ten - poprzez swoją siłę, wpływy i liczebność - nadawał reszcie społeczności określony kierunek w obrębie praktyk religijnych i wzorców kulturowych. Proces ten, rozciągnięty na tysiące lat, prowadził do tworzenia się coraz doskonalszych „cywilizacji” w kolejnych formach organizacji plemiennej. Jednym z jego etapów było wyłonienie się organizacji państwowych, które określany mianem cywilizacji (we właściwym tego słowa znaczeniu) klasycznych (Egipt, Mezopotamia, Chiny, Indie itd.).
Huntington dostrzegł zatem we współczesności najwyższą na chwilę obecną strukturę unifikacji społeczności, która została oparta o zbliżone cechy religijno-kulturowe. Mechanizm „swój-obcy” jest nieodłączną cechą człowieka jako zwierzęcia stadnego, a jego przejawy dostrzegane są na poziomie życia codziennego, w ramach zawieranych znajomości, sympatii i antypatii, światopoglądu czy nawet rozrywki. Uwzględnienie tego procesu na pewno pozwala wiele wyjaśnić, jeśli chodzi o kształt obecnego świata. Natomiast sam autor „Zderzenia cywilizacji” zastrzega, że jego książka nie jest niczym innym jak „mapą drogową”, która z konieczności musi odrzucać niepasujące, ale, w ocenie Huntingtona, drugorzędne elementy po to, by móc w ogóle wyjaśniać rzeczywistość. Jest to o tyle niebezpieczne, bo zawsze tworzy iluzję jedynej słusznej prawdy. Nie można oczywiście zaprzeczyć, że coś takiego jak zderzenie cywilizacji we współczesnym świecie występuje, ale nie oznacza to jednocześnie powstania homogenicznych bloków, które gotowe są do podjęcia rywalizacji z innymi. Tak rozumiane zderzenie cywilizacji to raczej tylko jedna strona medalu. Druga natomiast to wzajemne przenikanie się kultur, któremu sprzyja masowa komunikacja, szybki transport, kontakty międzyludzkie na wszelkich płaszczyznach, czego efektem będzie nowy proces kulturowej unifikacji. Całość problemu polega zatem na tym, że mówimy o procesach tak skomplikowanych, że ich złożoności oraz tendencji nie sposób dokładnie określić.
Zaprezentowana w książce wizja upadku zimnowojennego świata dwubiegunowego i zastąpienia go przez „koncert cywilizacji” jest podstawą wnioskowania autora. Problem jednak taki, że świat tak naprawdę nigdy nie był dwubiegunowy, a koncepcja taka wynika z naszego, tj. zachodniocentrycznego, punktu widzenia. Z jednej strony Huntington nie potrafi się od niego uwolnić, ale jednocześnie dostrzega nieprzystosowanie tej koncepcji do nowych czasów. A co jeśli konflikt ideologiczny między Zachodem i Wschodem był konfliktem wewnętrznym w ramach cywilizacji Zachodniej? Bo, cokolwiek by o Związku Radzieckim nie powiedzieć, to jednak należał on, ze swoją ideologiczno-technologiczną spuścizną, do dziedzictwa zachodniego świata. To właśnie tak szeroko rozumiany Zachód przystąpił do „eksportu” swoich ideologii na resztę świata. Dlatego można zaryzykować stwierdzenie, że dwubiegunowość świata z okresu Zimnej Wojny polegała na tym, że na jednym biegunie był Zachód i toczący się wewnątrz niego konflikt o jego ostateczny kształt i przywództwo, a z drugiej strony była reszta świata, która nadal była polem ekspansji ideologicznej. Klęska komunizmu w tym sporze to także klęska jednej z dwóch zachodnich wizji świata podporządkowanego jakiemuś centrum. Imperializm europejski miał bowiem różne oblicza, a to, czy jego głową była brytyjska królowa, czy pierwszy sekretarz partii komunistycznej, było w jakimś sensie kwestią drugorzędną. Jeśli można oczywiście tak uprościć sprawę. Niezależnie od tego, czy powyższe rozumowanie jest słuszne, na pewno warto się nad tym zastanowić.
Tak czy inaczej, autor zdaje się nie dostrzegać, że upadek komunizmu i zwycięstwo liberalizmu oraz demokracji jest jednocześnie powodem osłabienia Zachodu. Wieszcząc upadek naszej cywilizacji, różni myśliciele wielokrotnie podkreślali coraz większa niemoc w narzucaniu innym ludom zachodnich wartości. Cały problem polega na tym, że zachodnich wartości - tych, które odniosły ostateczne zwycięstwo w Zimnej Wojnie - nie da się narzucić, gdyż są one nie do pogodzenia z samym zjawiskiem narzucania. Zimnowojenny konflikt pokazał, że do narzucania czegokolwiek potrzebna jest siła – militarna lub ekonomiczna. W świecie, w którym zapanowała globalna gospodarka, państwa Zachodu słabną nie dlatego, że nie potrafią narzucić innym swojej wizji świata (Zachód nadal jest potęgą militarną i ekonomiczną),ale dlatego, że ta niemoc wynika z samej struktury współczesnej liberalnej demokracji. Jeśli Zachód ma pozostać Zachodem, musi kultywować tradycję demokratycznego państwa prawa (przynajmniej w teorii),a więc musi godzić się na to, aby inne państwa i narody rosły ekonomicznie i militarnie w swój własny sposób. To samonapędzające się koło, w którym Zachód będzie tracił swoją pozycję do czasu, aż inne cywilizacje nadrobią wielowiekowe opóźnienia. Czy to jest już powód do obwieszczenia upadku Zachodu? Nie powiedziałbym. Trzeba po prostu dostrzegać złożoność przyczyn, a więc przede wszystkim punktu wyjścia – narody startujące od przysłowiowego zera będą obecnie rozwijać się szybciej niż syty i bogaty Zachód, ale jednocześnie, dzięki transferowi technologii oraz kapitału, szybciej (w kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, jak pokazuje to przykład niektórych państw azjatyckich) dotrą do punktu, w którym napotkają dokładnie te same problemy, co my.
Napisałem to wszystko po to, aby pokazać, że książka Huntingtona jest świetnym drogowskazem, który ma pomóc nieobeznanym czytelnikom odkryć pewną stronę współczesnego świata. Analiza autora pozwala uchwycić pewne procesy, których znajomość lepiej pomoże zrozumieć aktualną sytuację (choć w wielu punktach Huntington się pomylił, jak np. w ocenie możliwości objęcia przez RPA przewodnictwa w cywilizacji afrykańskiej, lub stopniowy zanik konfliktu między NATO i Rosją). Nie można jednak traktować tej książki jako prawdy objawionej. Światem rządzą mechanizmy znacznie bardziej skomplikowane niż wyłącznie więzy kulturowe czy religijne. A jednym z najważniejszych z nich jest przede wszystkim interes, który potrafi błyskawicznie zmienić układ sojuszy i wpływów międzynarodowych. Huntington zdaje się nie do końca to dostrzegać, co widać nie raz po przytaczanych przez niego argumentach. Dla przykładu można podać wątpliwość autora, co do skuteczności powstrzymywania konfliktów zbrojnych przez handel międzynarodowy. Na podparcie swojej tezy przywołuje sytuację z początku XX wieku, gdy handel nie powstrzymał wybuchu I wojny światowej. Na pierwszy rzut oka jest to argument słuszny, ale znowu diabeł tkwi w szczegółach, a autor nie dostrzega jednej, ale za to zasadniczej rzeczy – patologicznej struktury ówczesnego handlu, w którym to Zachód był jedynym producentem, a reszta świata biernym odbiorcą europejskich towarów. Taki handel nie mógł oczywiście zapobiec wybuchowi konfliktu. Wręcz przeciwnie, nieuchronnie do niego prowadził, gdy rosnące moce produkcyjne europejskich mocarstwa musiały rywalizować o rynki zbytu dla swoich produktów. Współczesny handel międzynarodowy ma zupełnie inną, zdrowszą strukturę i - mimo całego bagażu rozmaitych patologii - zdecydowanie spełnia swoją rolę tłumienia konfliktów zbrojnych. Cały świat bowiem jest zaangażowany w prowadzenie handlu, w którym towary wędrują od kraju do kraju, dając pracę miliardom ludzi. Jakikolwiek konflikt na wielką skalę byłby potężnym ciosem dla gospodarek całego świata, nawet najpotężniejszych państwa świata, z którego ludzkość podnosiłaby się przez dziesięciolecia.
W „Zderzeniu cywilizacji” uważny czytelnik znajdzie na pewno wiele tego typu argumentacji, z którymi nie do końca można się zgodzić (czy aby na pewno Zachód nie stworzył żadnej religii?),a mając perspektywę ćwierćwiecza, które upłynęło od pierwszej publikacji książki, sporo tez autora zostało zweryfikowanych przez najważniejszego z recenzentów - czas. Dla mnie to całkiem przyjemna rzecz, gdy można spojrzeć na rozwój stosunków międzynarodowych z punktu widzenia prognoz i oczekiwań a późniejszych faktycznych przemian. A te okazują się znacznie wolniejsze, niż przewidywał to autor. Nie, historia się nie skończyła, ale zdecydowanie zwolniła swój bieg.
Reasumując, myślę, że naprawdę warto sięgnąć po „Zderzenie cywilizacji”. Choć książka momentami jest nieco przegadana (szczególnie pod koniec),to jednak stanowi świetne ćwiczenie dla otwartego umysłu. Tylko od nas zależy czy staniemy się wyznawcami świata zaprezentowanego przez autora, w którym pobrzmiewają odległe tony plemiennych tendencji, czy też postaramy się dostrzec w nim całe piękno skomplikowanej struktury, wymykające się wszelkim próbom streszczenia w wielkiej syntezie.