Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

"Perswazja" to pierwsza książka pana Billinghama, jaką miałam okazję przeczytać i co za tym idzie, moje pierwsze spotkanie z inspektorem Tomem Thorne. Spotkanie nawet dość udane, z jednym małym "ale". Otóż raz kolejny zostałam "ukarana niewiedzą" za czytanie cyklu nie od początku. "Perswazja", to tom już jedenasty z rzeczonym inspektorem i jak nie zamierzam rozpaczać, że nic nie wiem o jego życiu prywatnym, tak nie jestem pocieszona, że zupełnie nie mam pojęcia, za jaki to straszny grzech, został zdegradowany karnie do służby mundurowej.

Przez cały czas czytania tej książki, zachodziłam w głowę, co też uparty pan inspektor nawywijał, by aż tak go ukarać. Liczyłam też po cichu, że może gdzieś jakimś tam mimochodem autor wspomni o tym w tej części. Jednak nie wspomniał i wygląda na to, że będę musiała przeczytać wcześniejsze części, by się tego dowiedzieć. Ale też i części następne, bo książka się tak kończy, że nie wiadomo co dalej z tym krnąbrnym detektywem.

To przeszłość i przyszłość, a co pokazuje nam teraźniejszość? Otóż zaczynają ginąć starsi ludzie, te zgony zaczynają się mnożyć, a każdy wygląda jak samobójstwo. Tak też traktuje je policja, byle odhaczyć sprawę i do przodu. Jedyny Thorne jakoś nie bardzo wierzy w te samobójstwa i próbuje swoimi spostrzeżeniami zainteresować śledczych, jednak nadaremno, oni wiedzą lepiej...

Niestety, jako że inspektor jest zdegradowany, a co za tym idzie i pozbawiony pewnych kompetencji, np. wglądu w niektóre dane, zmuszony jest prosić o pomoc swoich przyjaciół. Reasumując, książka dość ciekawa, aczkolwiek, ten autor, niestety dołączył do grona pisarzy, którzy takim, a nie innym zakończeniem, niejako "wymuszają" zakup i przeczytanie kolejnej części.

Poza tym chciałam tylko jeszcze dopowiedzieć, że absolutnie nie podoba mi się historia (która jest podobno prawdziwa) z dwoma kotami, która chyba według autora miała być śmieszna i rozluźnić atmosferę. Niestety nie była. Wręcz moim zdaniem, świadczyła tylko o zupełnej bezmyślności owego stróża prawa. Jeszcze co do okładki. Jest ona zupełnie nieadekwatna do treści książki. Rozczarowałam się też trochę "środkami perswazji", wydawały się bardzo tajemnicze, a okazały się zgranym już wielokrotnie schematem.

"Perswazja" to pierwsza książka pana Billinghama, jaką miałam okazję przeczytać i co za tym idzie, moje pierwsze spotkanie z inspektorem Tomem Thorne. Spotkanie nawet dość udane, z jednym małym "ale". Otóż raz kolejny zostałam "ukarana niewiedzą" za czytanie cyklu nie od początku. "Perswazja", to tom już jedenasty z rzeczonym inspektorem i jak nie zamierzam rozpaczać, że...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo jestem ciekawa kto i za jakie pieniądze okrzyknął to "coś", bestsellerem i gdzie wywołał on taką straszną falę dyskusji. Dla mnie to jest zwyczajny zbiór, czy nawet zbiorek plot, wątpliwej jakości, tak etycznej jak i literackiej i językowej. Justyna, czy jak tam ona naprawdę ma na imię, pisze "W podawaniu prywatnych informacji jestem bardzo powściągliwa", jednak nie przeszkadza jej to wcale wyciągać na wierzch brudy obcych ludzi, którzy dając jej klucz do swojego domu, w końcu jakoś jej tam zaufali.

W Polsce paniusia nie miała perspektyw, jak pisze, a w Niemczech znowu źle, bo jak ktoś śmie mieć pretensje, że parkuje na zakazie, tylko po to by poklachać z jakąś znajomą. W ogóle dla mnie ta autorka, to totalna żenada. Wydaje jej się, że jest "ambitna, błyskotliwa i inteligentna" (tak o sobie mówi), bo potrafi być zabawna.

W ogóle mam wrażenie, że pani sprzątaczce coś się pomyliło, pisze, że ona idzie do jakiegoś domu sprzątać jako GOŚĆ ! No kurna, gość to gość, a pracownik to pracownik. Niezależnie od tego czy to kasjer, sprzątaczka czy operator koparki. Gościowi nie daję kluczy do mieszkania i szmaty do ścierania kurzy do rąk, jak do mnie przychodzi. Aaa i w ogóle pojęcie "sprzątaczka" się tej pani wcale nie podoba. Kiedyś gdzieś usłyszałam taką nazwę "konserwator powierzchni płaskich", może tak niech nazywa swoją pracę ? A może w ogóle niech zmieni zawód?

Bardzo żałuję czasu, który straciłam na ten "bestseller", który koło prawdziwego bestsellera nawet nie leżał.

Bardzo jestem ciekawa kto i za jakie pieniądze okrzyknął to "coś", bestsellerem i gdzie wywołał on taką straszną falę dyskusji. Dla mnie to jest zwyczajny zbiór, czy nawet zbiorek plot, wątpliwej jakości, tak etycznej jak i literackiej i językowej. Justyna, czy jak tam ona naprawdę ma na imię, pisze "W podawaniu prywatnych informacji jestem bardzo powściągliwa", jednak...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Znowu minął ponad rok od ostatniej książki Roberta Bryndzy, jaką miałam okazje przeczytać. Wciąż nie polubiłam głównej inspektor Eriki Foster, Słowaczki z pochodzenia, która mnie niemożebnie drażni swoim zachowaniem. Jednak sama fabuła książki nie była najgorsza, chociaż z lekka wtórna. Rozkawałkowane zwłoki w walizce, to już przecież było.

Tutaj jest o tyle "inaczej", że właściwie od początku wiemy, kto zabija, dlaczego i w jaki sposób, szybko dowiaduje się tego też Erika i jej zespół. Jednak wiedzieć, to jedno a złapać sprawcę, który staje się coraz bardziej brutalny i bezczelny, to, drugie. Oczywiście niejako w tle i po drodze, przyglądamy się też czemuś, co od biedy można nazwać "życiem prywatnym", głównej inspektor i powiem szczerze, nie ma czego zazdrościć 😐.

W końcu, jak zawsze cała historia ma swój niezbyt miły koniec i można by było "odhaczyć" kolejny przeczytany kryminał. Jednak mi nie daje spokoju jedna sprawa. Otóż wydaje mi się, że autor chciał tutaj pokazać, poza wszystkim innym, czy i dlaczego można pokochać psychopatę, który raz tłucze swoją "ukochaną", a zaraz następnego dnia kupuje jej markową torebkę za niebagatelną kasę.

Ja bym raczej nie umiała, kogoś takiego pokochać.

Znowu minął ponad rok od ostatniej książki Roberta Bryndzy, jaką miałam okazje przeczytać. Wciąż nie polubiłam głównej inspektor Eriki Foster, Słowaczki z pochodzenia, która mnie niemożebnie drażni swoim zachowaniem. Jednak sama fabuła książki nie była najgorsza, chociaż z lekka wtórna. Rozkawałkowane zwłoki w walizce, to już przecież było.

Tutaj jest o tyle "inaczej", że...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Wszyscy są nikim, każdy jest kimś"

Kiedy doczytałam tę książkę do końca, wzruszyłam ramionami i pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy to "co to w ogóle było?" Po co, na co i dla kogo została ona napisana? W sumie nie wiem na co "wielkiego" liczyłam i czego się spodziewałam, ponieważ jest to moja pierwsza styczność z prozą tej autorki, więc chyba powinnam na nic nie liczyć i po prostu dać się zaskoczyć?? Więc może to moja wina, że ta książka nie zostawiła we mnie właściwie żadnych wrażeń prócz wzruszenia ramion.. Czyżbym była dobrym materiałem dla sekciarskich rekruterów??

O czym jest ta lektura? Chyba głównie o tym jak daleko sięga dno w studni ludzkiej głupoty, choć, jak twierdzi King, ludzka głupota żadnego dna nie posiada. I to w tej książce jest cudnie uwypuklone. W sumie tak, jest to straszne, ale przecież wydawałoby się, że każdy ma jakiś tam rozum, nawet jeśli tylko w wersji szczątkowej. A Ci ludzie tutaj, łącznie z Sarą, wykazali się, w mojej opinii, skrajną głupotą. Sekty są niebezpieczne to fakt znany nie od dziś. Zapisano na ich temat już całkiem sporo papieru, po co marnować go więcej?? Ktoś kiedyś powiedział "Głupich nie sieją, sami się rodzą" i pewnie rodzić się będą do końca tych naszych dni na tym padole. Nie jestem pewna czy sięgnę jeszcze po coś pani Marwood, jak dla mnie, żaden to był "błyskotliwy thriller".

"Wszyscy są nikim, każdy jest kimś"

Kiedy doczytałam tę książkę do końca, wzruszyłam ramionami i pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy to "co to w ogóle było?" Po co, na co i dla kogo została ona napisana? W sumie nie wiem na co "wielkiego" liczyłam i czego się spodziewałam, ponieważ jest to moja pierwsza styczność z prozą tej autorki, więc chyba powinnam na nic nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

"Jeśli nie ma strachu, nie ma powodu do wiary. Bez obawy przed nicością po śmierci, wiara nie ma sensu. Bóg staje się niepotrzebny"

To jedna z tych książek, które ja, na własny użytek, nazywam "bardzo amerykańskie" i które zapowiadają się świetnie, a potem albo coś idzie nie tak, albo dokładnie powielają ograne schematy. Ta też zaczynała się bardzo ciekawie i przede wszystkim bardzo tajemniczo.

W psychiatryku umiera człowiek, którego zgon sprawia wrażenie samobójstwa. Jednak wezwanej na miejsce śledczej Sarah Geringën, byłej agentce służb specjalnych coś nie daje spokoju, zwłaszcza tajemniczą jej się wydaje blizna na czole denata o kształcie cyfr 488. O co tu chodzi i co tak naprawdę się stało?

Naprawdę zapowiadało się bardzo dobrze. Niestety im dalej w treść, tym bardziej amerykańsko. Zaczyna się zwyczajny wyścig, który ja nazwałam sobie, "kto kogo wyprzedzi"? Kto jest sprytniejszy; kto bardziej wyszkolony; kto bardziej bezwzględny; kto pierwszy da się zabić; kto przetrwa i ocaleje, itd.

I tak naprawdę główny temat badań i doświadczeń na ludziach, ciągnących się całymi latami i "angażujących" pewnych wysoko postawionych ludzi, rozmywa się totalnie. Oczywiście nie mogło się też, schematycznie zresztą, obejść bez wątku romansowego. Na szczęście był on dość nienachalnie zarysowany, więc aż tak mi nie przeszkadzał.

Reasumując, to bardzo, bardzo pospolity średniak. Niczym się specjalnie nie wyróżniający i nie sądzę, bym zbyt długo pamiętała tę książkę.

"Jeśli nie ma strachu, nie ma powodu do wiary. Bez obawy przed nicością po śmierci, wiara nie ma sensu. Bóg staje się niepotrzebny"

To jedna z tych książek, które ja, na własny użytek, nazywam "bardzo amerykańskie" i które zapowiadają się świetnie, a potem albo coś idzie nie tak, albo dokładnie powielają ograne schematy. Ta też zaczynała się bardzo ciekawie i przede...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Świadomość ,że w każdej chwili mogę odebrać sobie życie, bardzo mnie uspokaja. Miło jest wiedzieć, że w razie czego, wystarczy odrobina wysiłku i wypisujesz się z tej gry, w której masz jedno życie i w którą grasz, czy tego chciałeś, czy nie."

Powiem wam tak, wiele już w swoim życiu przeczytałam książek. Może na temat PTSD, czyli Zespołu stresu pourazowego mniej niż wiele, ale to pewnie dlatego, że mimo iż PTSD znane jest od zamierzchłych czasów, to zdiagnozowano je po raz pierwszy dopiero w roku 1980.

Jednak takiej książki na ten temat jak "Horyzont", jeszcze nie czytałam. To, w jaki sposób autor pokazał skutki i objawy PTSD, to po prostu mistrzostwo świata. Mistrz Jakub Małecki po raz kolejny mnie nie zawiódł, dostarczając niesamowicie silnych emocji i reakcji.

I Maniek-Mariusz Małecki i Zuzanna Krawczyk i postacie, powiedzmy drugoplanowe, takie jak "Taśma", czy mały niczego nierozumiejący Błyszczący - Bahir, ukazane doskonale.

@Johnson w swojej recenzji tej książki napisał "Fabularnie książka jest doskonała. Językowo, cóż - to Jakub Małecki. Mój typ na nobel literacki." i ja się pod tym podpisuję wszystkimi moimi czterema kończynami... Rzekłam...

"Świadomość ,że w każdej chwili mogę odebrać sobie życie, bardzo mnie uspokaja. Miło jest wiedzieć, że w razie czego, wystarczy odrobina wysiłku i wypisujesz się z tej gry, w której masz jedno życie i w którą grasz, czy tego chciałeś, czy nie."

Powiem wam tak, wiele już w swoim życiu przeczytałam książek. Może na temat PTSD, czyli Zespołu stresu pourazowego mniej niż...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Takie tam czytadełko. Jedna z historii bardzo niewiarygodna, jakaś taka mocno naciągana, (ta opowiadana przez dawną Zuzę). Druga historia ta, która była wynikiem konsekwencji tej pierwszej, zbyt banalna i równie banalnie opowiedziana. Dialogi sztuczne i jakieś takie zupełnie bez emocji.

Miałam wrażenie, że takie pisane "pod publikę", co by się ewentualnie czytelnikom, a właściwie bardziej czytelniczkom mogło spodobać. "Odpocznij. Ja będę czuwał, by nic nie zmąciło twojego snu". No powiedzcie, jak wiele kobitek nie rozpuści się jak masełko na ciepłym toście po takiej kwestii jakiegoś super przystojniaka 😉.

Postacie i wydarzenia jakoś tak pokazane, zupełnie bez ikry. Mdłe i nijakie. Jedyną fajną sceną była ta, kiedy Apollo z córką bawi się w "napad" na babcię i dziadka. Scena fajna, jednak ewidentnie widać, że stworzona po to by Apollo usłyszał to co miał usłyszeć. A jedyna postać, która mnie zainteresowała to stara siostra Ludwika, jej dylematy i jej przyjaźń z równie starszawym ojcem Fryderykiem. Bardzo byłam ciekawa, jak ten wątek się rozwinie. Niestety nie było mi dane się tego dowiedzieć.

Powtórzę więc tylko, takie tam czytadełko, w dodatku bardzo słabiutkie.

Takie tam czytadełko. Jedna z historii bardzo niewiarygodna, jakaś taka mocno naciągana, (ta opowiadana przez dawną Zuzę). Druga historia ta, która była wynikiem konsekwencji tej pierwszej, zbyt banalna i równie banalnie opowiedziana. Dialogi sztuczne i jakieś takie zupełnie bez emocji.

Miałam wrażenie, że takie pisane "pod publikę", co by się ewentualnie czytelnikom, a...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tak, pokusiłam się o kolejną, drugą książkę autorki. Nie zachowałam tutaj jakiejś kolejności ich wydawania, ale chyba nie ma to większego znaczenia. Pani Muniak mieszka w Londynie, ale akcje swoich powieści umieszcza w Polsce, zupełnie odwrotnie niż wielu innych polskich pisarzy. Przyznaję, że powieści tej autorki dobrze się czyta, operuje ona plastycznym łatwym językiem, czasami okraszonym przekleństwem, lecz bez niepotrzebnego nadmiaru. Dialogi wiarygodne i niewymuszone. Postacie dość realistyczne. Co do treści...

Milena, młoda dziewczyna, studiująca w Gdańsku postanawia zrobić rodzicom i siostrze niespodziankę i bez powiadamiania ich, wrócić do domu. Niestety na miejscu, okazuje się, że ani siostry ani rodziców w domu nie ma i co teraz?? Zapowiadało się naprawdę ciekawie, rozsiadłam się wygodniej i pomyślałam "niech się dzieje", jednak dalej to już były "opowieści z mchu i paproci". Autorka totalnie poleciała swoim własnym schematem. A więc podobnie jak w "Nie zabiłam", mamy dziewczynę która, którą....

Nafaszerowano lekami, albo i nie, bo badania żadnego innego leku prócz wykrytych w jej krwi nie wykazały. Dalej dziewczyna coś tam zrobiła, albo i nie, nie wiadomo, bo i ona sama tego nie jest pewna, to dlaczego Ty czytelniku masz być. Dziewczyna w końcu odnajduje się, wraca do domu i poznaje sąsiada, którego nigdy wcześniej nie widziała, ale zna jego uśmiech... no serio?? W mojej ocenie autorka prze psychologizowała i to ostro. Przy czym, książka wydaje się urwana i niedokończona.

Jeszcze takie dwa moje spostrzeżenia, które mi zazgrzytały jak piasek w zębach. Naukowczyni... na szczęście użyte tylko raz. Oraz to, że (znowu schemat) autorka widać bardzo kocha swój zawód medycynę, nanotechnologię i postęp w tych dziedzinach. Coraz nachalniej (w posłowiu) przekonuje czytelnika jak ważne, potrzebne i pożyteczne są badania medyczne i że ich celem jest niesienie ludzkości pomocy.

Zawsze kiedy czytam takie peany, zastanawiam się, KOMU potrzebne są te wszystkie badania i odkrycia medyczne?? Czy tym rodzicom, których dzieci umierają na różne "nieuleczalne" w Polsce choroby. Rodzicom, których masa rozsadza wręcz internet, który pęka w szwach od różnych skarbonek, zbiórek, próśb, błagań i zrzutek, o kasę na leczenie ich dziecka gdzieś w odległych krajach poza naszą cudowną ojczyzną. Leczenia i leków, które kosztują tyle, że zwykłe obywatela na niego nie stać? Jakoś nigdy nie widziałam by na leczenie swego dziecka zbierały w necie osoby ze świecznika, czy Ci najbogatsi... Zbierają za to na coś zupełnie innego, ale to nie temat na tę opinię.

Tak więc, reasumując, pewnie coś jeszcze tej pani autorki przeczytam, w końcu lubiłam kiedyś bajki z mchu i paproci 😉

Tak, pokusiłam się o kolejną, drugą książkę autorki. Nie zachowałam tutaj jakiejś kolejności ich wydawania, ale chyba nie ma to większego znaczenia. Pani Muniak mieszka w Londynie, ale akcje swoich powieści umieszcza w Polsce, zupełnie odwrotnie niż wielu innych polskich pisarzy. Przyznaję, że powieści tej autorki dobrze się czyta, operuje ona plastycznym łatwym językiem,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Było dużo sprzyjających zbiegów okoliczności, które pozwoliły mu osiągnąć sukces. Po pierwsze, był mężczyzną"

Kiedy skończyłam czytać tę książkę, spojrzałam na górę notatek zrobionych w trakcie czytania i.... zarządziłam rodzinną telekonferencję z moją jakże liczną rodziną. Moja babcia, która już niestety nie żyje od kilkunastu lat, doskonale się wpisuje w wiele postaci opisywanych w tej lekturze. Babcia nie żyje, ale wciąż żyje moja mama i jej siedmioro rodzeństwa, wszyscy urodzeni na podlubelskiej wsi.

Z rozmów i relacji samej mojej mamy oraz jej rodzeństwa, czyli moich wujków i ciotek i ich licznych dzieci bardzo wyraźnie klaruje mi się obraz właśnie takich babek i warunków, o jakich pisze autorka. Niestety, niczego nie zmyśla, wszystko, co opisuje, ma doskonale uwiarygodnione zapiskami, dokumentami i pamiętnikami, tudzież nagraniami autentycznych rozmów z tymi, których nie ma już wśród nas.

Dużo już o tej książce napisano, więc ja nie będę się jakoś rozwlekać ze swoim zdaniem. Powiem tylko tyle, że teraz bardziej rozumiem moją nie za "ciepłą" dla swych wnuków babcię, nie za ciepłą w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, jej "babciowość" wnukom okazywana była zupełnie inaczej. Rozumiem też moją mamę, która uważa, że dzieci się nie przeprasza... ale też domyślam się komu i dlaczego ta książka mogła się nie spodobać...

Jedyny mój mini zarzut jest taki, że rzeczywiście trochę za dużo w niej powtórzeń. Czasami jakiś jeden list, jednej i tej samej osoby, przytaczany był kilkakrotnie w zależności od tego, o czym traktował dany rozdział książki. To powodowało pewną monotonię i znużenie. Jednak moja ogólna ocena tej pozycji jest wysoka i wynosi aż osiem gwiazdek.

Było dużo sprzyjających zbiegów okoliczności, które pozwoliły mu osiągnąć sukces. Po pierwsze, był mężczyzną"

Kiedy skończyłam czytać tę książkę, spojrzałam na górę notatek zrobionych w trakcie czytania i.... zarządziłam rodzinną telekonferencję z moją jakże liczną rodziną. Moja babcia, która już niestety nie żyje od kilkunastu lat, doskonale się wpisuje w wiele postaci...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Być może dlatego, że wiosna przyszła w tym roku zbyt wcześnie, a ja zaczęłam czytać tę książkę kiedy zaczynały kwitnąć bzy, które właściwie powinny zacząć kwitnąć mniej więcej dopiero teraz, a one już właściwie przekwitają. Być może moje oczekiwania wobec tej książki były zbyt duże, dość, że jakoś wcale nie poczułam tego "Ducha zimowej nocy".

Mimo że starałam się ją czytać pomału, pomiędzy innymi pozycjami, wieczorem przy lampce, nie poczułam żadnej grozy. Może jakąś leciutką gęsią skórkę na rękach przy końcu książki, przy opowiadaniach pani o pseudonimie Mrs. Henry Wood. Bo przecież najgorszy strach to ten, przed nie wiadomo czym. Jak po świecie biegają jakieś zombie czy inne wampiry, to wiadomo czego się bać.

Jednak kiedy po prostu nie możesz zasnąć tylko w jednym konkretnym miejscu, a wszędzie indziej sypiasz bez problemu, to coś musi być na rzeczy... Ba, wszyscy inni też w tym rzeczonym miejscu nie mogą zasnąć... I już wiadomo, że trzeba się bać, aczkolwiek nie wiadomo czego... tak jest moim zdaniem najciekawiej.

Technicznie, nie ma czego się przyczepić. Książka wydana bardzo przyzwoicie na nie najgorszym papierze, twarde porządne okładki. Każde opowiadanie poprzedza tytuł wzięty w delikatnie ozdobną "klamrę". Stylistycznie też pozytywnie, nie znalazłam większych błędów czy literówek. Jednak jakoś nie do końca jestem usatysfakcjonowana z jej przeczytania. Więc ode mnie tym razem tylko ocena dobra...

Być może dlatego, że wiosna przyszła w tym roku zbyt wcześnie, a ja zaczęłam czytać tę książkę kiedy zaczynały kwitnąć bzy, które właściwie powinny zacząć kwitnąć mniej więcej dopiero teraz, a one już właściwie przekwitają. Być może moje oczekiwania wobec tej książki były zbyt duże, dość, że jakoś wcale nie poczułam tego "Ducha zimowej nocy".

Mimo że starałam się ją czytać...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zaczynając czytanie tej książki, nie przypuszczałam, że aż tak mnie wciągnie. Ani przez chwilę się nie nudziłam. Moja ciekawość reakcji tych ludzi na to co się działo była wielka. Ich relacje między sobą, świetnie pokazane. Z chęcią bym zobaczyła film nakręcony na podstawie tej książki.

Ciekawa jestem czy aktorzy, którzy by w nim zagrali, odpowiadaliby mojej wyobraźni. Bo ja w swojej wyobraźni już obsadziłam role głównych bohaterów, Vincenta, Julesa, Sylvie i Sama, oraz Sary i Lucy. Lucy bardzo mi się skojarzyła z postacią Holly Gibney, główną bohaterką powieści Stephena Kinga.

Książka jest podzielona na rozdziały pisane w pierwszej osobie przez postać Sary Hall i rozdziały relacjonujące co działo się w windzie przez ten czas kiedy czwórka bohaterów miliarderów zmuszona była tam przebywać. Zakończenie może rzeczywiście jest ciut sztampowe, jednak czy urwane, jak pisze @almos, ja nie zauważyłam. Według mnie wszystko jest pokazane i wyjaśnione do końca. Tak jak lubię 😁

A jeśli chodzi o tę sztampę, w sumie nie bardzo miałabym w zastępstwie jakieś inne zakończenie. Bo któż by nie skorzystał z takich możliwości, jakie na końcu stanęły przed Sarą? A czy czuła się szczęśliwa z powodu swego bogactwa, w sumie nie wiadomo. Moim zdaniem raczej spełniona, w sensie, że pozbyła się poczucia winy wobec Lucy i jej zadość uczyniła... Kurcze no nie mogę napisać jaśniej 😁. W każdym razie mnie ta książka bardzo się podobała.

Zaczynając czytanie tej książki, nie przypuszczałam, że aż tak mnie wciągnie. Ani przez chwilę się nie nudziłam. Moja ciekawość reakcji tych ludzi na to co się działo była wielka. Ich relacje między sobą, świetnie pokazane. Z chęcią bym zobaczyła film nakręcony na podstawie tej książki.

Ciekawa jestem czy aktorzy, którzy by w nim zagrali, odpowiadaliby mojej wyobraźni. Bo...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Słowo się rzekło, że nie skreśli się autora Roberta Małeckiego po pierwszej przeczytanej niedawno książce "Zmora", więc pokusiło się o drugą pt. "Żałobnica". Jednak do tej drugiej, mam podobne "ale" jakie miałam i do "Zmory", głównie te bla, bla, bla, bla do totalnego znudzenia. Może niech autor spróbuje swoich sił w poezji, skoro nie może się obyć bez tych wszystkich poetyckich wtrętów.

Tutaj doszły jeszcze bla blania Anny, jej dziwne odłączania się od rzeczywistości i błądzenia gdzieś tam... w chmurach, po co na co?. Przyznaję, że słuchałam audiobooka i prawie w połowie zasnęłam... pierwszy raz mi się to zdarzyło, odkąd w ogóle słucham audiobooków. Żeby więc dokończyć książkę, czytając ze zrozumieniem, musiałam się "przesiąść" na e-booka.

Książkę dokończyłam czytać, ale z trudem, zero napięcia i jeszcze dodatkowo te "progi zwalniające" w postaci tych niemal poetyckich rozważań i wstawek przyrodniczych. Wątek przeszłościowy zdecydowanie ciekawszy niż współczesny, klin z dróżniczką, dla mnie zupełnie niepotrzebny, to coś, co @Betsy59 nazwała "typową zmyłką".

Postać Anny to osobowość zupełnie narcystyczna. Ile razy można czytać, że "Jestem naturalna, kiedy tylko zechcę"; "Jestem dobrą aktorką"; "Jestem śliczny i uroczy, popatrzcie w moje oczy". Normalnie narcyz jak nic, a może narcyzka? Bo o tych idiotycznych feminatywach nie chce mi się już nawet pisać. Zresztą doskonale zrobił to już @Johnson w swojej recenzji, tejże książki. A co najciekawsze, historia jest naprawdę ciekawa, jednak opowiedziana... bleee.

Słowo się rzekło, że nie skreśli się autora Roberta Małeckiego po pierwszej przeczytanej niedawno książce "Zmora", więc pokusiło się o drugą pt. "Żałobnica". Jednak do tej drugiej, mam podobne "ale" jakie miałam i do "Zmory", głównie te bla, bla, bla, bla do totalnego znudzenia. Może niech autor spróbuje swoich sił w poezji, skoro nie może się obyć bez tych wszystkich...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Myślę, że ktoś zrobił tej książce niedźwiedzią przysługę, nadając jej właśnie taki tytuł, czym, jak widzę po opiniach, zwiódł niektórych czytelników, którzy oczekiwali, powiedzmy, "więcej krwi".

Tymczasem, jest to opowieść o najzwyczajniejszym szpitalu okręgowym w Los Angeles w Kalifornii, a sam autor, narrator opisuje w tej książce swój roczny staż na oddziale psychiatrycznym tegoż szpitala. Opis też jest bardzo na wyrost i na granicy prawdy, na temat tego co w tej książce można znaleźć. Niestety, coraz częściej obserwuję takie praktyki wydawnictw, co książce absolutnie nie pomaga, a wręcz szkodzi. Ale do brzegu.

W mojej ocenie to bardzo dobra książka, prosty język. Zrozumiałe terminy. Nawet nazwy leków i przypadków zaburzeń psychicznych wytłumaczone, że tak powiem "z polskiego na nasze" 😉. A przypadki naprawdę ciekawe. Znikający pacjent zwany Hudinim, kobieta, która słyszy Boga, mężczyzna w ciąży, czy sprzątacz, który w rzeczonym szpitalu sprząta od 30 lat, a nie ma go na żadnej liście płac i nigdy nie było, to tylko niektóre przypadki przyjmowane do Śmietnika. Nie to nie pomyłka, tak mieszkańcy miasta nazywają ten szpital... Ja polecam z czystym sumieniem.

Myślę, że ktoś zrobił tej książce niedźwiedzią przysługę, nadając jej właśnie taki tytuł, czym, jak widzę po opiniach, zwiódł niektórych czytelników, którzy oczekiwali, powiedzmy, "więcej krwi".

Tymczasem, jest to opowieść o najzwyczajniejszym szpitalu okręgowym w Los Angeles w Kalifornii, a sam autor, narrator opisuje w tej książce swój roczny staż na oddziale...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Zadawanie pytań bywa niebezpieczne, czasem można spytać kogoś, kto dla odmiany nie kłamie"

Nagabywana przez moich znajomych, "przeczytałaś w końcu tego Kruka?" i "mobilizowana" przez bardzo dobre opinie tych znajomych na kanapie, których opinie sobie cenię, w końcu i ja sięgnęłam po książkę Piotra Górskiego "Kruk".

Jest to tom pierwszy cyklu o komisarzu Sławomirze Kruku i powiem szczerze, że dawno nie miałam tak ambiwalentnych odczuć co to jakiejś lektury. Nie lubię takiego stanu. Zwykle wolę kiedy książka mi się podoba, albo nie podoba i wszystko jest jasne. W tym omawianym obecnie przypadku jest zgoła inaczej. Książka podoba mi się i to bardzo i jednocześnie, nie podoba... Ale po kolei, najpierw minusy

Po pierwsze, te schematy, o których pisali już też inni czytelnicy przede mną. Komisarz Kruk, wolny około czterdziestki, oczywiście bezapelacyjnie przystojny taki, do którego lgną wszystkie baby, nawet takie, które same przed sobą nie chcą się do tego przyznać. Wszystkie śliczne, zgrabne i wszystkie chętnie wlazłyby Krukowi do wyra. Łącznie z jego byłą żoną.

Po drugie, jakoś jak na mój gust, taki mądry i doświadczony śledczy zbyt późno odkrywa, że w ogóle i to w taki mało subtelny sposób pani prokurator sobie z nim pogrywa, ale jakoś jakby mało go to obchodziło. W ogóle nie stara się dowiedzieć, po co, na co i dlaczego, pyskata gówniara to robi. A on przecież taki jedyny sprawiedliwy kryształ.

Po trzecie to o co zawsze czepiałam się, czepiam i będę czepiać w książkach, gdzie moim zdaniem spokojnie bez takich wstawek można się obejść. Cierpienie zwierząt. Tutaj najbardziej obrazową i rozbudowaną sceną z tego gatunku jest ta z kurczakami... myślę, że można było użyć innego przykładu, by pokazać delikwentowi, to co chciano mu pokazać. Ale powiedzmy, że nad tym jestem w stanie jakoś, acz niechętnie przejść do porządku dziennego, w końcu, cała scena odbywa się w ubojni drobiu, po co więc szukać przykładów gdzieś dalej. Ale dalej mamy jeszcze otrucie psa i wzmiankę, niejako mimochodem o wiszącym na płocie kocie. Po co to? Tego już zupełnie nie pojmuję.

Ale może teraz pomówmy o plusach.

Po pierwsze mimo schematów, a właściwie raczej, nawet ze schematami można ciekawie, jak już wspominałam o tym, przy okazji opiniowania innej książki. Tutaj właśnie jest ciekawie. W sumie nie umiem jakoś dokładniej określić, na czym to "ciekawie" polega, ale książka jest tak napisana, że chce się czytać i czytać i ciągle czytać, wciąga jak bagno nabakanego ćpuna. Nie ma dłużyzn, nic niewnoszących do akcji scen rozciągniętych jak guma do żucia. Wszystko jest zwarte i wiarygodne. Nie ma jakichś królików wyciąganych nagle z kapelusza, czy dziwnych zbiegów okoliczności.


Po drugie podobało mi się jak "pięknie" tak niby niechcący, jednym okiem pan Piotr pokazał sieć oplatających się zależności przestępców i polityków. Gdzie często, ci drudzy są też tymi pierwszymi. Tę rękę, która w myśl przysłowia, myje drugą rękę, te fortuny i bogactwo, własne lądowisko dla helikopterów, rezydencja godna królów i sposoby "zarabiania" na to wszystko. Między innymi fundacja żony pana senatora. I to wszystko u nas w naszym pięknym rodzimym biało-czerwonym kraju, nie gdzieś na antypodach, czy w jakiejś innej Szwecji.


Po trzecie humor. Pan Górski uprawia ten rodzaj humoru, który mnie kręci. Scenka rodzajowa ze szwagrami i ich telewizorem rozłożyła mnie na łopatki. Kiedy komisarz pyta delikwenta, czy mierzył do szwagra z pistoletu, tenże odpowiada zapijaczonym głosem "no psikłem go" pokazując pistolet na wodę do złudzenia przypominający prawdziwą broń. A kiedy psiknął nią na pokaz i komisarza, z rozbrajającą szczerością mówi "o przepraszam, nie myślałem, że trafię" Mimo że wciąż nie wiem (tak jak i sami zainteresowani) czyj właściwie w końcu był ten telewizor, ta cała historia ubawiła mnie do łez.

Reasumując, myślę, po głębokiej dyskusji sama ze sobą, że, przeczytam następną książkę Pana Górskiego i sprawdzę, czy wyleczył się z "upiększania" swoich historii scenami z cierpienia naszych braci mniejszych, tym bardziej że wcale tego nie potrzebuje, bo i bez tego jest naprawdę dobrym pisarzem.

"Zadawanie pytań bywa niebezpieczne, czasem można spytać kogoś, kto dla odmiany nie kłamie"

Nagabywana przez moich znajomych, "przeczytałaś w końcu tego Kruka?" i "mobilizowana" przez bardzo dobre opinie tych znajomych na kanapie, których opinie sobie cenię, w końcu i ja sięgnęłam po książkę Piotra Górskiego "Kruk".

Jest to tom pierwszy cyklu o komisarzu Sławomirze Kruku...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta książka jest jak poświąteczny bigos, robiony przez zaradną gospodynię w taki sposób by się nic nie zmarnowało. Czegoż to w nim nie ma, resztka grzybków, jakiś przyschnięty, niedojedzony boczuś, trochę pieczeni itd, itp. Tak właśnie wygląda ta książka, jak wymieszany groch z kapustą, zasmażką, a na koniec zabili go i uciekł i to DOSŁOWNIE!😉.

Mnóstwo powtórzeń, jakich zupełnie irracjonalnych działań i to niezależnie od tego czy na prochach i alkoholu, czy na amnezji, czy w ogóle na czysto. Jak dla mnie mało strawny ten "bigos".

Ta książka jest jak poświąteczny bigos, robiony przez zaradną gospodynię w taki sposób by się nic nie zmarnowało. Czegoż to w nim nie ma, resztka grzybków, jakiś przyschnięty, niedojedzony boczuś, trochę pieczeni itd, itp. Tak właśnie wygląda ta książka, jak wymieszany groch z kapustą, zasmażką, a na koniec zabili go i uciekł i to DOSŁOWNIE!😉.

Mnóstwo powtórzeń, jakich...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Niestety, zdarza się, że z zamkniętymi oczami widzi się więcej"

Antti Tuomainen opowiada nam z pozoru zwyczajną historię o pewnym nieetycznym działaniu zarządu kopalni. Kopalni, która miała być dobrodziejstwem dla regionu (przede wszystkim zwalczyć bezrobocie), a stała się zwyczajną trucicielką. Toksyczne odpady prosto do rzeki, nic nowego, powiecie. Co i raz gdzieś bliżej lub dalej, u nas albo w jakimś innym kraju, taka historia się wydarza i przez jakiegoś niepokornego dziennikarza, wyciągana jest na tak zwane, światło dzienne.

Takim właśnie niepokornym dziennikarzem, jest główny bohater tej książki, Janne Vuori reporter "Głosu Helsinek". Prowadzi on sobie jakieś tam swoje reporterskie śledztwo, dostaje jakieś tam dokumenty, coś tam próbuje pisać. Jednak mimo, że to jest główny temat tej powieści, to w moim odczuciu, zupełnie nie o kopalnię tu chodzi.

Ważniejsze i ciekawsze wydają mi się przedstawione tutaj relacje międzyludzkie, zawodowe, a zwłaszcza prywatno rodzinne. Jest więc ojciec, który wrócił do Helsinek po 3o latach nieobecności w życiu syna i żony. Ojciec ten ma dość specyficzny zawód i w równie specyficzny sposób "spłaca dług" wobec syna za swoją nieobecność w jego życiu przez tyle lat.

Jest i ten syn, trzydziestolatek, który sam już zdążył zostać ojcem i jego partnerka, z którą relacje są dość napięte. Jest i żona Emila, a matka Janne i to, w moim odczuciu jest główna treść książki Tuomainena. Te skomplikowane i trudne relacje rodzinne i partnerskie, kopalnia to tylko taka przykrywka, chociaż i jej historia jest dość ciekawa.

Myślę, że na koniec Antti poszedł trochę na łatwiznę, trochę zbyt to wszystko "uczesał", ale nie zmienia to faktu, że to bardzo dobra książka.

"Niestety, zdarza się, że z zamkniętymi oczami widzi się więcej"

Antti Tuomainen opowiada nam z pozoru zwyczajną historię o pewnym nieetycznym działaniu zarządu kopalni. Kopalni, która miała być dobrodziejstwem dla regionu (przede wszystkim zwalczyć bezrobocie), a stała się zwyczajną trucicielką. Toksyczne odpady prosto do rzeki, nic nowego, powiecie. Co i raz gdzieś...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Jest OK. To dlaczego nie chcę żyć? Marek Sekielski, Małgorzata Serafin
Ocena 7,3
Jest OK. To dl... Marek Sekielski, Ma...

Na półkach: , ,

Pozycja na pewno trudna do czytania, i absolutnie nie należy jej czytać "na raz", najlepiej przeplatać czytanie jej, innymi mniej przygnębiającymi lekturami. Bo nie ma co tu kryć, depresja, jej przeżywanie, ale i czytanie o niej jest mocno dołujące. Zwłaszcza jeśli ktoś o depresji nie wie nic, albo niewiele.

Jeśli jednak czytelnik ma jakąś trochę ponad przeciętną wiedzę na temat tej strasznej choroby, to z tej książki niczego nowego się nie dowie. Wszystkie te historie mają właściwie jeden wspólny mianownik. Niezauważanie, zlekceważenie, niezaopiekowanie, zbyt wygórowane wymagania od dziecka. Często w tych historiach wespół w zespół z depresją występują uzależnienia. Aczkolwiek do końca nie wiadomo (nie wynika to z książki) czy najpierw była depresja, czy nałogi, czy odwrotnie.

W zasadzie mam takie dwa "ale" do tej pozycji, które jakoś zakłócały mi pozytywny odbiór tej lektury. Po pierwsze, osoby, które tutaj opowiadają swoje historie to ludzie z zupełnie innych kręgów niż statystyczny Polak, czy Polka. Mamy więc tutaj, byłą modelkę międzynarodową, pisarza, panią psychiatrę, dziennikarza, byłego lekkoatletę olimpijskiego, prawniczkę z prestiżowej międzynarodowej kancelarii, rzecznika prasowego prezydenta jednego z polskich miast itd. A jeśli nawet ktoś z tych rozmówców jest nieco bliżej statystycznych Polaków, to nie mieszka w Polsce.

Jest więc pielęgniarka, która na stałe mieszka i pracuje w Niemczech, gej mieszkający w Barcelonie, czy polskie małżeństwo mieszkające w Szwajcarii.
Krótko mówiąc, zabrakło mi tutaj historii, zwyczajnej Polki, pracownicy np.kasy w jakimkolwiek markecie, czy hydraulika przetykającego rury w Polsce i w polskich realiach. Jest jeszcze młoda uczennica liceum ogólnokształcącego i to jakby "pod nią" dostrojona jest ostatnia rozmowa autorki z psycholożką dzieci i młodzieży.

No właśnie, to jest to moje drugie "ale" do tej książki, feminatywy. Niektóre są dla mnie zupełnie nie do strawienia, brzmią po prostu śmiesznie. Jak psycholożkę jeszcze jestem w stanie przełknąć, tak pojawiająca się tu i ówdzie na kartach tej książki "psychiatrka", tylko mnie bawiła, co raczej nie powinno występować przy tak poważnej lekturze.

P.S Jednej wypowiedzi, chyba nie za bardzo zrozumiałam 😉. Pewna pani, była międzynarodowa modelka mówi tak:

" Ci, którzy czytają moje wpisy na Facebooku, widzą, że coraz mniej jest w nich tabu. Sama czytając je, myślę, że to jest na grubo, przyjęłam kiedyś metodę totalnej szczerości ze sobą"

Hmmm, czy totalna szczerość ze sobą, równa się totalnej szczerości z Facebookiem ? 👍

Pozycja na pewno trudna do czytania, i absolutnie nie należy jej czytać "na raz", najlepiej przeplatać czytanie jej, innymi mniej przygnębiającymi lekturami. Bo nie ma co tu kryć, depresja, jej przeżywanie, ale i czytanie o niej jest mocno dołujące. Zwłaszcza jeśli ktoś o depresji nie wie nic, albo niewiele.

Jeśli jednak czytelnik ma jakąś trochę ponad przeciętną wiedzę...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tak sobie patrzę na te wysokie oceny tej książki i zastanawiam się, czy ja czytałam tę samą książkę co moje poprzedniczki? Mnie ona absolutnie nie zachwyciła, przeciwnie, wynudziłam się przy niej jak przysłowiowy mops.

Co my tu mamy. A więc, na początku lekki schemacik. Psychopata więzi w piwnicy dziewczyny, oczywiście wiadomo po co, ma pewną schizę, jak to psychopata. To, że zdobycze o parametrach takich, jakie go interesują, znajduje na portalach społecznościowych, też nie jest niczym nowym. To już było w innych książkach i w zasadzie, wcale mnie nie dziwi. Bo jak widzę co ludzie publikują na facebookach i innych instagramach, to głowa mała.

Następnie dwóm dziewczynom udaje się uciec (niczego nie zdradzam, to wszystko jest, a jakże, w opisie). Potem mamy relacje z życia tychże dziewczyn. Życie obecne, to po ucieczce i to przed uwięzieniem, oraz pokaz traumy, jakie to uwięzienie zostawiło w obydwu dziewczynach.

Tematy jak już wspomniałam, zupełnie nie nowe, ale i nie nowe można pokazać ciekawie. Tutaj ciekawie nie było. Ta książka była nudna, przegadana, prze psychologizowana i jeszcze ta dziwna mamuśka Elli... co ta kobieta sobie w ogóle myślała, robiąc to, co zrobiła, czy myślała w ogóle??

To pierwsza książka tej autorki, jaką miałam okazję przeczytać. Myślę, że jeszcze kiedyś coś tej pani przeczytam, aby sprawdzić, czy zmienię zdanie.

Tak sobie patrzę na te wysokie oceny tej książki i zastanawiam się, czy ja czytałam tę samą książkę co moje poprzedniczki? Mnie ona absolutnie nie zachwyciła, przeciwnie, wynudziłam się przy niej jak przysłowiowy mops.

Co my tu mamy. A więc, na początku lekki schemacik. Psychopata więzi w piwnicy dziewczyny, oczywiście wiadomo po co, ma pewną schizę, jak to psychopata....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka bardzo dobra, bardzo realistyczna, ale i bardzo smutna w mojej ocenie. Raczej bardziej spodoba się kobietom, bo mężczyźni nie mają tutaj dobrej opinii. Sama główna bohaterka, narratorka tak mówi o swoim mężu, skądinąd chyba jedynym facecie, którego można by było od biedy uznać, za postać pozytywną:

"Chociaż bardzo kochałam i szanowałam męża, był to dla mnie kolejny dowód, że jest on tylko mężczyzną, któremu obce są poważne troski obciążające moją głowę. Kiedy on przebywał w domu albo w szkole, ja zajmowałam się prawdziwym życiem. Musiałam myśleć praktycznie i planować na zapas, ponieważ sytuacja wokół była niestabilna"

i jeszcze takie zdanie:

"Żaden mężczyzna nie byłby w stanie samodzielnie wyżywić swojej rodziny i zaopiekować się nią. Od tego miał żonę i córki"

Cóż, dla mnie to przerażające, te mnożące się jak króliki "rodziny", które często gęsto nie miały co włożyć do przysłowiowego gara. Ci faceci, których głównym "zadaniem" było "zasianie ziarna" i nie, nie tego na "suchym polu". Te pojawiające się dzieci, których los był z góry przesądzony i zakontraktowany przez ich matki. Nie mogłabym żyć w takim systemie. Chociaż gdybym nie znała innego...

Historia opowiedziana w tej książce rozpisana jest na wiele lat i przynajmniej trzy pokolenia. Przyjaźń wystawiona na ciężką próbę i zajadłość wespół z zapieczonym żalem i gniewem wiodące prym i przesłaniające racjonalne myślenie, że o jakimś kompromisie nie wspomnę.

Muszę przyznać, że pani See potrafi pisać, bez zbytniego roztkliwiania się, a jednocześnie bez poczucia czytania samych suchych faktów. Bardzo mi ta książka przypomina, pierwszą książkę tej autorki, jaką przeczytałam, pt. "Kwiat śniegu i sekretny wachlarz", którą pamiętam do dziś. Przeczytałam też co na temat Haenyeo, czyli kobiet morza miała do powiedzenia ciocia WIKI 😉

Za Wikipedią...

Haenyeo (kor. 해녀, pol. kobiety morza) – grupa kilku tysięcy kobiet mieszkających na południowokoreańskiej wyspie Czedżu, zajmujących się połowem owoców morza w Morzu Żółtym.

Kobiety haenyeo polują na ośmiornice, jeżowce i ślimaki morskie, nurkując na głębokość 20–30 m bez butli z powietrzem, a wyposażone jedynie w płetwy, gogle i rękawice. Nurkowania trwają 2–3 min, a są one wykonywane przez 5–7 h, co pozwala złowić ok. 30 kg owoców morza. Zgodnie z południowokoreańskim prawem czas pracy haenyeo ograniczono ze względu na ochronę wód przed przełowieniem do 12 dni w miesiącu, każde zejście pod wodę musi odbywać się w grupie, a każda z haenyeo musi należeć do jednej ze 100 spółdzielni. Średnia wieku kobiet haenyeo wynosi 60 lat, przy czym 98% ma więcej niż 50 lat.

Niejasne są przyczyny całkowitej feminizacji tego zawodu na Czedżu, jednak może to być związane z decyzją władz koreańskich z XIX wieku, które nałożyły duże obciążenia podatkowe na mężczyzn zajmujących się nurkowaniem. Kolejnym czynnikiem sprzyjającym temu zjawisku była japońska okupacja, podczas której wielu mężczyzn z Czedżu zostało wysłanych na przymusowe roboty do Japonii, a kobiety stały się głównymi żywicielkami rodzin.

Od drugiej połowy XX w. następuje stopniowy spadek liczebności haenyeo, wywołany malejącym zainteresowaniem tym zawodem. Jest to spowodowane niebezpiecznym i wymagającym charakterem pracy i zarobkami jedynie w wysokości średniej krajowej pensji, a także zwiększonym ryzykiem rozwoju takich schorzeń jak choroby płuc, bóle głowy, bóle stawów, problemy ze słuchem, udary i tętniaki (syndrom jamsu-byeong).

Książka bardzo dobra, bardzo realistyczna, ale i bardzo smutna w mojej ocenie. Raczej bardziej spodoba się kobietom, bo mężczyźni nie mają tutaj dobrej opinii. Sama główna bohaterka, narratorka tak mówi o swoim mężu, skądinąd chyba jedynym facecie, którego można by było od biedy uznać, za postać pozytywną:

"Chociaż bardzo kochałam i szanowałam męża, był to dla mnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tym razem nie pozwoliłam się autorce zwieść i trafnie obstawiłam tę, która rzeczywiście była winna. Ale przyznaję, że pani Frances bardzo się starała wypchnąć mnie z kolein raz obranego typu. To dobra książka i pewnie wiele sióstr znajdzie w niej coś "swojego".

Po pewnym zdarzeniu powieść zmienia się trochę w opowieść drogi, a trochę we wspomnienia z lat dziecięcych obydwu sióstr. Na świat wychodzi pewna tajemnica. Pewni stróże prawa nie zachowują się, tak jak powinni, ale za to siostry przez te kilka dni spędzonych w podróży, stają się sobie bliższe niż były przez całe dotychczasowe życie.

Troszkę było leniwie i bez większego napięcia, chociaż nie jakoś bardzo nudno. Mnie zaś z całej tej historii wysnuła się taka konkluzja, która zawsze mi się pojawia przy tego typu książkach. Jak to jest, że na bycie matką nie trzeba mieć jakichś potwierdzonych i poświadczonych jakimiś urzędowymi papierami, predyspozycji?? Każda dziunia (oczywiście poza kobietami bezpłodnymi) jeśli tylko chce może zostać matką.

I nie ważne, z jakiego powodu chce nią być i nieważne, do czego jest zdolna wobec swojego przyszłego ewentualnego dziecka. Nikt o to nie pyta i nikt się tym nie przejmuje "przed". Dopiero jak się wydarzy tragedia, wtedy gwałtu rety co to za matka jest... A przecież tak jak nie każda kobieta nadaje się na stolarza, tak i nie każda powinna być matką...

Tym razem nie pozwoliłam się autorce zwieść i trafnie obstawiłam tę, która rzeczywiście była winna. Ale przyznaję, że pani Frances bardzo się starała wypchnąć mnie z kolein raz obranego typu. To dobra książka i pewnie wiele sióstr znajdzie w niej coś "swojego".

Po pewnym zdarzeniu powieść zmienia się trochę w opowieść drogi, a trochę we wspomnienia z lat dziecięcych...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to