-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1179
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać421
Biblioteczka
2024-04-18
2024-04-10
2024-03-21
2023-11-09
2024-02-22
2023-11-02
Cóż za dogłębnie rozczarowująca książka... "Ludzie na mydło" kojarzą mi się z typowym clickbaitem. Mamy chwytliwy i szokujący tytuł, udaną promocję i to wszystko tylko po to, żeby po kliknięciu w link okazało się, że tak właściwie, to nic sensownego tam nie ma.
Już sam tytuł książki coś nam sugeruje: "mit, w który uwierzyliśmy"... Takie same wnioski można wyciągnąć z jej opisów lub też z wywiadów autora udzielanych podczas akcji promocyjnej - twórcy książki jawno chcą nam zasugerować, że mają zamiar obalić jedno z najbardziej powszechnych, przekazywanych z pokolenia na pokolenie poglądów dotyczących zbrodni niemieckich podczas II wojny światowej - że naziści przerabiali ludzi na mydło. Bonek chce nam opowiedzieć o tym, że to jednak nie było tak, że Nałkowską poniosła fantazja i że stworzyliśmy pierwszy fake news w historii.
To nie jest tak, że Bonkowi się to kompletnie nie udaje. Faktycznie, jeśli przenalizujemy przedstawione przez Bonka fakty dotyczące produkcji mydła z ludzkiego tłuszczu w instytucie prowadzonym przez dr Spannera i porównamy je z artykułem Stanisława Strąbskiego, który obok Nałkowskiej jest pierwszym odpowiedzialnym za opisanie tej sprawy, łatwo stwierdzić, że musiało jednak dojść do pewnych dopowiedzeń i naciągania prawdy. Nie trzeba być specjalistą, aby móc stwierdzić, że tekst Strąbskiego jest po prostu zupełnie nierzetelny, przepełniony gniewem i zwyczajnie wymysłami. Problem z "Ludźmi na mydło" jest natomiast taki, że Bonek przedstawia najważniejszą część tej książki, wręcz jej kwintesencję, jej główną problematykę praktycznie na ostatnich stronach książki. A co z resztą stron, przecież jest ich w sumie ponad 300? Bonek postanawia zapełnić je opisami wojny, rozmaitymi biografiami, skupia się znacznie przydługo na samym Spannerze i funkcjonowaniu samego Instytutu Anatomii - krótko mówiąc, pisze tak samo i o tym samym, jak miliony innych osób przed nim. Jeśli już, to wszystko to materiał może na artykuł do gazety, na pewno nie na książkę. Warto dodatkowo wspomnieć, że chociaż faktycznie tekst Strąbskiego sam w sobie jest jak najbardziej naciągany, Bonek jako tako niczego nie obala - w Instytucie Anatomii pod okiem dr Spannera produkowano mydło z ludzkiego tłuszczu i nic się w tym temacie nie zmieniło. Więc po co w ogóle jest ta książka?
Oprócz, wydaje mi się, dostatecznie pogrążających tę książkę zarzutów z mojej strony, muszę również wspomnieć, że jest to po prostu twór nierzetelny - brak bibliografii, brak przypisów, Bonek wielokrotnie fabularyzuje nie wiadomo, po co. Dziwie się, że ta książka została wydana.
Cóż za dogłębnie rozczarowująca książka... "Ludzie na mydło" kojarzą mi się z typowym clickbaitem. Mamy chwytliwy i szokujący tytuł, udaną promocję i to wszystko tylko po to, żeby po kliknięciu w link okazało się, że tak właściwie, to nic sensownego tam nie ma.
Już sam tytuł książki coś nam sugeruje: "mit, w który uwierzyliśmy"... Takie same wnioski można wyciągnąć z jej...
2024-01-29
2024-01-19
2023-10-18
Nie owijając w bawełnę, mam mieszane odczucia co do tej książki. Jakiś taki dziwny, gorzki posmak po jej przeczytaniu. Obiektywnie jestem w stanie docenić ją za kilka aspektów: za umiejętne ukazanie kwestii tożsamościowej (czy jestem z Mołdawii, czy z Rumunii, czy może jednak wciąż ciąży na mnie widmo Związku Radzieckiego), za narysowanie w tle zmian społecznych, gospodarczych i kulturowych z okresu transformacji ustrojowej, a przede wszystkim za ciekawe przedstawienie relacji między dzieckiem z sierocińca a adoptowaną matką, która z jednej strony jest postacią niezwykle okrutną, a z drugiej strony ratującą życie. Subiektywnie jednak ta książka chyba nie poruszyła mną, jak miała mnie poruszyć, właściwie do pewnego momentu mnie wynudziła i mogłabym jej nie przeczytać, a nic nie zmieniłoby to w moim życiu. Jest to paradoksalnie dosyć ironiczne, bo książka ta ma trochę takie "Małe życie" vibes, ponieważ główną bohaterkę spotyka tak wiele tragedii, że jest to właściwie nie do przetworzenia i to miało poruszać, miało wbić się w głowę i nie zostać zapomniane. Może jednak przez tak gęste nagromadzenie tych cierpiętniczych wydarzeń i przez brak miejscu na oddech, wszystko to jakoś spłyciło się w odbiorze. Nie mogłam wbić się w tę historię, bo niezwykle drażnił mnie język, taki zbyt prosty, suchy, wręcz nieliteracki. Narratorem jest dziecko, później nastoletnia dziewczyna, jednak z tej literatury nie czuć ani dziecka, ani dorosłego. Ewentualnie niedojrzałego dorosłego. Było to ciężkie i nieprzyjemne w czytaniu.
Nie owijając w bawełnę, mam mieszane odczucia co do tej książki. Jakiś taki dziwny, gorzki posmak po jej przeczytaniu. Obiektywnie jestem w stanie docenić ją za kilka aspektów: za umiejętne ukazanie kwestii tożsamościowej (czy jestem z Mołdawii, czy z Rumunii, czy może jednak wciąż ciąży na mnie widmo Związku Radzieckiego), za narysowanie w tle zmian społecznych,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-01-06
2023-09-18
Czarnych Amerykanów możemy bez wahania nazwać Afroamerykanami - jest to określenie, które już na dobre zakorzeniło się w języku, kulturze i w naszym postrzeganiu rzeczywistości. Jak jednak mówią o sobie czarni Europejczycy? Czy osoba pochodzenia senegalskiego, która urodziła się we Francji, od dziecka obcowała z językiem francuskim tamtejszą kulturą, czuje się bardziej Francuzem czy Senegalczykiem? Jak ma określić swoją tożsamość?
Johny Pitts zabiera nas w podróż po czarnej Europie, starając się odpowiedzieć na to pytanie. Ciężko stwierdzić, czy mu się to udaje, ponieważ kwestia ta wydaje się nadzwyczaj nieoczywista, bez jednoznacznej odpowiedzi. Niemniej jednak Pitts zaczyna stosować określenie "Afropejczycy" w odniesieniu do czarnych Europejczyków, chociaż z pewnością nie wyczerpuje to tematu.
Książka została skonstruowana w formie zapisków z podróży z kilku większych miast Europy, gdzie duży procent społeczeństwa stanowią czarnoskórzy. Pitts stara się przede wszystkim nakreślić rozmaite problemy społeczne (przede wszystkim kwestię biedy oraz wykluczenia), z jakimi zmaga się ta społeczność. Przeprowadza rozmowy z jej przedstawicielami, wspólnie z nimi zastanawia się, co to oznacza być Afropejczykiem. Dopytuje o tożsamość innych, szukając przy tym swojej własnej. Autor nie zapomina również o wprowadzeniu kontekstów historycznych, które są niezbędne do zrozumienia teraźniejszych kontekstów i problemów społecznych. "Afropejczycy" zostali napisani w sposób bardzo elokwentny, przez cały czas trwania książki byłam pod wrażeniem przemyśleń i ogólnej refleksyjności Pittsa. To nie są tylko zapiski z podróży, tylko przemyślenia intelektualisty. Muszę jednak wspomnieć, że bardzo irytowały mnie wybiórcze przypisy - na jakiej podstawie autor czy też wydawca stwierdzili, że jedne informacje zasługują na źródło, a drugie nie? Tego pewnie nie dowiemy się nigdy.
Czarnych Amerykanów możemy bez wahania nazwać Afroamerykanami - jest to określenie, które już na dobre zakorzeniło się w języku, kulturze i w naszym postrzeganiu rzeczywistości. Jak jednak mówią o sobie czarni Europejczycy? Czy osoba pochodzenia senegalskiego, która urodziła się we Francji, od dziecka obcowała z językiem francuskim tamtejszą kulturą, czuje się bardziej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-06-29
Nie napiszę Wam niczego nowego i innego, czego jeszcze nie zdążyliście przeczytać lub usłyszeć o tej książce. Choćbym się i nagimnastykowała, wszystko ostatecznie sprowadza się do tego, że Szatrawska napisała świetny dramat.
Dramat opowiada historię Hersha Libkina, polskiego Żyda ocalałego z Holocaustu, który po wojnie emigruje do Stanów Zjednoczonych i stara się ziścić swój amerykański sen o zostaniu aktorem, użerając się jednocześnie z zainteresowanymi jego przeszłością agentami FBI. Na pierwszy rzut oka wydaje się to wszystko dziwne, raczej nie zachęca, a najpewniej nie zdradza, jak udana jest to pozycja. Do wykorzystania mamy jedynie 200 stron, jednakże jest to literatura pełna i gęsta. Inteligentna, dynamiczna i świeża; Słodko-gorzka, balansująca pomiędzy elementami wzruszającymi i bolesnymi, a żartobliwą groteską i absurdem sytuacji. Nie mam tej pozycji niczego do zarzucenia - jest to dla mnie dzieło pełnoprawne, w którym nie ani jednego niepotrzebnego fragmentu. Szatrawska robi reklamę polskiemu dramatowi, jest powiewem świeżości i kunsztu we współczesnej polskiej literaturze i nie mogę się doczekać, jak spotkam się z nią znowu.
Nie napiszę Wam niczego nowego i innego, czego jeszcze nie zdążyliście przeczytać lub usłyszeć o tej książce. Choćbym się i nagimnastykowała, wszystko ostatecznie sprowadza się do tego, że Szatrawska napisała świetny dramat.
Dramat opowiada historię Hersha Libkina, polskiego Żyda ocalałego z Holocaustu, który po wojnie emigruje do Stanów Zjednoczonych i stara się ziścić...
2023-06-23
Orliński podjął się bardzo ciekawego, lecz trudnego tematu, a mianowicie napisania biografii osoby, po której wiedzy źródłowej zostało nam bardzo niewiele. I mogło z tego wyjść coś naprawdę słabego, ale autorowi udało się sprostać temu zadaniu właściwie po mistrzowsku.
Bawiłam się przy tej książce wyśmienicie. Orliński, jak sam we wstępie zaznacza, nie jest historykiem, lecz dziennikarzem, i widać to i czuć przez cały czas trwania książki. Nie uważam jednak, aby brak wykształcenia historycznego autora był mankamentem tej pozycji. Sądzę wręcz, że właśnie dzięki temu i dzięki swojemu doświadczeniu zawodowemu, był w stanie stworzyć coś tak bogatego w informację, a jednocześnie lekkiego i rześkiego, co czyta się, jak powieść sensacyjną. Najprawdopodobniej dla osoby interesującej się historią, ta książka nie będzie czymś wybitnym, jednak dla laika, którym jestem ja, Orliński stworzył idealną formę do zapoznawania się z historią Kopernika i jego czasów.
Orliński podszedł do tematu zupełnie inaczej, niż mogłabym to sobie wyobrazić. On gdyba, duma i zastanawia się, jak to w ogóle możliwe, że na naszych terenach mógł urodzić się, i osiągnąć taki sukces, Mikołaj Kopernik. Bada tło historyczne i kulturalne jego czasów, oddając ich specyfikę i trudności. Czytane jego rozważań było dla mnie bardzo przyjemne, a przy samej książce, chociaż nie spodziewałabym się, bardzo się odprężyłam. Nie rozumiem tylko braku przypisów, dlaczego są one tak straszne dla tych wszystkich pisarzy i wszystkich wydawców...
Warto jednak powiedzieć szczerze, że Kopernika w tej książce jest zauważalnie mało, porównując z resztą tematów i niestety może to być dosyć rozczarowujące. Możliwe, że zarówno sam tytuł, jak i reklama książki, są dosyć mylące.
Orliński podjął się bardzo ciekawego, lecz trudnego tematu, a mianowicie napisania biografii osoby, po której wiedzy źródłowej zostało nam bardzo niewiele. I mogło z tego wyjść coś naprawdę słabego, ale autorowi udało się sprostać temu zadaniu właściwie po mistrzowsku.
Bawiłam się przy tej książce wyśmienicie. Orliński, jak sam we wstępie zaznacza, nie jest historykiem,...
2023-04-28
Sięganie po książkę, na której okładce widnieje niedający się przeoczyć napis "Bestseller 'New York Timesa' " jest zawsze ryzykownym przedsięwzięciem. Mimo to zdecydowałam się na "Za wolność moich sióstr", ponieważ interesowała mnie tematyka wojny syryjskiej oraz Kurdów i żywiłam szczerą nadzieję, że tym razem będzie inaczej.
No ale mam problem z tą książką. Gayle Tzemach Lemmon, która specjalizuje się w temacie działalności kobiet na terenach objętych konfliktami zbrojnymi, napisała reportaż o wojnie w Syrii, skupiając się na perspektywie Kurdów, a przede wszystkim Kurdyjek walczących w Kobiecych Jednostkach Ochrony (YPJ) przeciwko ISIS. I przez większość czasu wychodzi jej to całkiem sprawnie, ponieważ udało jej się w dosyć przejrzysty sposób nakreślić specyfikę konfliktu syryjskiego, nawet dla osoby zaznajomionej w znikomy sposób z tym tematem, sprostała skondensowaniu historii Kurdów i w jasny sposób przedstawiła ich motywację do walki oraz ich pozycję w całej tej skomplikowanej mieszaninie konfliktu syryjskiego. Lemmon opisuje dramatyczne i niewiarygodne historie członkiń YPJ z pierwszej ręki - osobiście pojechała na tereny objęte konfliktem, aby oddać głos Kurdyjkom walczącym o wolność narodu kurdyjskiego i równouprawnienie kobiet.
Wszystkie te historie są zatrważające, pełne ludzkich krzywd i dramatów, jednakże ważny temat nie jest w stanie zrekompensować tego, że ta pozycje jest zupełnie niewiarygodna jako reportaż. A wynika to z tego, że autorka strasznie wszystko fabularyzuje... Miejscami czułam się, jakbym czytała powieść, a nie literaturę faktu. Lemmon zamiast stosować bezpośrednie cytaty lub też parafrazy słów żołnierek z YPJ, niejako wciela się w ich rolę i opisuje sceny z taką dokładnością, jakby znajdowała się w ich skórze, jakby to ona strzelała z karabinu i patrzyła bojownikowi ISIS prosto w oczy sekundę przed tym, jak dosięga go kula. Jest to niestety absurdalne i niesmaczne, a wszystko to potęguje fakt, że autorka, chociaż z tyłu książki podaje źródła, z których korzystała, nie umieszcza przypisów przy żadnej z informacji, które przytacza, co, przynajmniej dla mnie, jest wadą ciężką do przełknięcia. Nie mogę również nie wspomnieć, że z jednej strony autorka wydaje się bardzo oddana sprawie kurdyjskiej, lecz z drugiej strony brak w niej pewnej refleksji. Bardzo często i obficie wspomina o wsparciu, jakie wojsko USA udzieliło Kurdom i jak bardzo było to istotne w kontekście pokonania Państwa Islamskiego. Jednak w przypadku porzucenia Kurdów przez USA na pastwę wojsk tureckich, jej słowa i opinie wydają się bardzo powściągliwe. Podsumowując, nie tego oczekuję po reportażu.
Sięganie po książkę, na której okładce widnieje niedający się przeoczyć napis "Bestseller 'New York Timesa' " jest zawsze ryzykownym przedsięwzięciem. Mimo to zdecydowałam się na "Za wolność moich sióstr", ponieważ interesowała mnie tematyka wojny syryjskiej oraz Kurdów i żywiłam szczerą nadzieję, że tym razem będzie inaczej.
No ale mam problem z tą książką. Gayle Tzemach...
2023-04-16
2023-04-07
Przeczytałam trochę zachwytów nad tą książką, nie zaliczam się do nich jednak. Moje odczucia względem niej są dosyć ambiwalentne, trochę rzeczy w niej zauważam i doceniam, ale jednocześnie dosyć szybko uleciała z mojej głowy i chyba mogłabym jej nie przeczytać i nic by się nie stało.
Trzeba przyznać, że robi bardzo silne pierwsze wrażenie. Ten język, ta stylizacja i ten monolog silnej, lecz przetarganej przez życie kobiety, jest bardzo mocny, wwiercający w fotel. Fryzjerka męska Wera właśnie straciła miłość swojego życia i podczas przygotowań do jego pogrzebu snuje pokręconą opowieść o swoim życiu. Jest to wszystko bardzo małomiasteczkowe i właściwie rynsztokowe, jednak ciężko jest z Werą nie sympatyzować i nie trzymać za nią kciuków. Niestety przez język i styl narracji, fabuła jest miejscami dosyć męcząca, nie ma w niej miejsca na oddech, który, przynajmniej na mój gust, przydałby się od czasu do czasu. Nie zachwycam się książką "Ten się śmieje, kto ma zęby", ale myślę, że Zycie Rudzkiej udało się stworzyć coś nowego we współczesnej polskiej literaturze i myślę również, że to nie będzie nasze ostatnie spotkanie.
Przeczytałam trochę zachwytów nad tą książką, nie zaliczam się do nich jednak. Moje odczucia względem niej są dosyć ambiwalentne, trochę rzeczy w niej zauważam i doceniam, ale jednocześnie dosyć szybko uleciała z mojej głowy i chyba mogłabym jej nie przeczytać i nic by się nie stało.
Trzeba przyznać, że robi bardzo silne pierwsze wrażenie. Ten język, ta stylizacja i ten...
2023-03-29
Broniąc tej książki stawiam się w pozycji adwokata diabła, ponieważ jest to w dużej mierze absurdalna pozycja. Ale trochę nie mogę się powstrzymać.
Bonnie Garmus zaserwowała nam na wskroś amerykańską, hollywoodzką opowieść, wyprodukowaną rodem z kursu kreatywnego pisania (fun fact: autorka faktycznie uczęszczała na takowy kurs), która pełna jest (nie)spodziewanych zwrotów akcji i idealnych, nieludzkich bohaterów, którzy są w stanie przezwyciężyć wszelkie przeciwności losu.
Nasza protagonistka, Elizabeth Zott, serio nie ma w życiu łatwo. Jest ofiarą przemocy seksualnej, zostaje samotną matką, a nade wszystko wybrzmiewa okropna dyskryminacja i wszechobecny seksizm, z jakim Zott musi się zmagać jako wybitna chemiczka pracująca głównie z dyskredytującymi ją mężczyznami. Zott zupełnie nie jest postacią na miarę swoich czasów, jest właściwie nowoczesną, wyemancypowaną kobietą na siłę wciśniętą w realia lat 50 w Stanach Zjednoczonych i ostatecznie jest po prostu perfekcyjna i wszystko jej się udaje. Trochę jak superbohaterce.
Historia jest na wskroś naiwna i niejako karykaturalna, postaci są odrysowane bardzo grupą kreską, a wszelkie rozwiązania fabularne sprawiają wrażenie wymyślonych specjalnie pod szeroką komercjalizację. Rozumiem, czemu czytanie tego mogło boleć, ale mnie absolutnie nie bolało! Moim zdaniem jest to udana książka rozrywkowa, która doskonale spełnia swoją funkcję. Fabuła jest dosyć wciągająca, miejscami można się pośmiać, a Zott sprawiała dla mnie wrażenie superbohaterki, niczym z jakiejś wariacji na temat Marvela. Najprawdopodobniej trzebato przeczytać w dosyć dziwnym momencie w życiu i nie posiadając żadnych oczekiwań ani standardów i możecie mnie za to zjechać, ale sorry not sorry, czasami trzeba wyjąć kija z dupy.
Broniąc tej książki stawiam się w pozycji adwokata diabła, ponieważ jest to w dużej mierze absurdalna pozycja. Ale trochę nie mogę się powstrzymać.
Bonnie Garmus zaserwowała nam na wskroś amerykańską, hollywoodzką opowieść, wyprodukowaną rodem z kursu kreatywnego pisania (fun fact: autorka faktycznie uczęszczała na takowy kurs), która pełna jest (nie)spodziewanych zwrotów...
2023-03-02
2023-06-24
Moi drodzy, to naprawdę mogło się udać! Ale się nie udało. "Dni króla" to piekielnie nudna książka - na tyle nudna, że wylądowała w moim podsumowaniu roku 2023 jako jedno z, powiedzmy to sobie szczerze, wielu rozczarowań. Na tyle nudna, że chociaż miała sporą konkurencję, udało jej się prześlizgnąć na to niechlubne podium.
Natomiast to mogło się udać, ponieważ opowiada o powstaniu Rumunii, a ja uwielbiam czytać o rzeczach, o których nie mam pojęcia, a tym bardziej o innych krajach, narodowościach. Mogło się udać, ponieważ dodatkowo jest to napisane w sposób bardzo przystępny i, wydaje mi się, dosyć czytelniczo lubiany - mianowicie jest to historia fabularyzowana, lecz oparta na faktach. Autorowi całkiem udało się oddać ducha epoki, miało to wszystko jakiś swój urok, aczkolwiek niewiele jestem w stanie o tej książce powiedzieć - praktycznie niczego z niej już nie pamiętam. Była koszmarnie nudna, chociaż krótka to przegadana, wątków historycznych było zdecydowanie za mało, za dużo natomiast niczego nie wznoszących opisów przeżyć głównego bohatera i jego prozaicznych czynności życia domowego. Dodatkowo, autor miał ewidentnie problem ze zgrabnym wpleceniem historii w fabułę, co skutkowało tym, że książka jest dosyć wyraźnie podzielona na warstwę historyczną i warstwę fabularną, które żyją właściwie obok siebie, nie przeplatając się ze sobą. Trochę tę książkę ratowało to, że Filip Florian generalnie pisze dosyć zgrabnie, z humorem, z ironią, puszcza do nas co jakiś czas oczko i to było fajne. Element ożywienia zwierząt domowych, kocich psalmów również był ciekawym, niecodziennym elementem - nie każdemu podejdzie biorąc pod uwagę, że w pozostałych częściach powieść jest jednak jak najbardziej realistyczna, ja jednak takie rzeczy jak najbardziej kupuję. Gdyby nie to, możliwe, że książkę porzuciłabym w trakcie. Tak jakoś dobrnęłam do końca, chociaż przysypiając. Dobre, że krótkie, ot co.
Moi drodzy, to naprawdę mogło się udać! Ale się nie udało. "Dni króla" to piekielnie nudna książka - na tyle nudna, że wylądowała w moim podsumowaniu roku 2023 jako jedno z, powiedzmy to sobie szczerze, wielu rozczarowań. Na tyle nudna, że chociaż miała sporą konkurencję, udało jej się prześlizgnąć na to niechlubne podium.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNatomiast to mogło się udać, ponieważ opowiada o...