-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1179
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać421
Biblioteczka
Mężczyzna na rozdrożu podejmuje dramatyczną decyzję. Niestety autor w ten sposób poustawiał klocki, że tak naprawdę brak tu wspomnianego dramatyzmu - wiadomo, lepiej być pięknym, młodym i bogatym niż starym, biednym i brzydkim - czytelnik może tylko kiwnąć głową i to wydaje mi się słabe, chociaż na pewno znajdzie amatorów. Zresztą chyba często tak to właśnie wygląda.
Muszę przyznać, że mój, chciałbym wierzyć, realizm każe mi sceptycznie oceniać sytuację i jej przyszłość ale, jak napisałem, te klocki leżą, jak leżą.
Uwaga: historia nie ma bardzo wiele wspólnego z filmem zrobionym na podstawie książki.
Tak jak w poprzednich opiniach bardzo proszę o usunięcie tych idiotycznych potwierdzeń , że jestem człowiekiem. Opinię, podobnie jak masę poprzednich, chyba sensownych, dodaję ze swojego konta - czyżby to mnie nie weryfikowało? Po zalogowaniu na wspomniane konto zaznaczałem już te kwadraty setki razy - to też nie?! Apel będę powtarzał przy każdej dodawanej opinii i namawiam innych do tego samego, ponieważ prośby wysyłane do moderatorów nie dają rezultatów
Mężczyzna na rozdrożu podejmuje dramatyczną decyzję. Niestety autor w ten sposób poustawiał klocki, że tak naprawdę brak tu wspomnianego dramatyzmu - wiadomo, lepiej być pięknym, młodym i bogatym niż starym, biednym i brzydkim - czytelnik może tylko kiwnąć głową i to wydaje mi się słabe, chociaż na pewno znajdzie amatorów. Zresztą chyba często tak to właśnie wygląda.
Muszę...
Niezbyt porywające studium żałoby po stracie dziecka, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Chwilami ładne i przekonujące, więc po namyśle dołożyłem gwiazdkę. Niestety, chwilami.
Wielka część to ostra satyra na thatcheryzm i samą premier Margaret T., jego/jej pomysły i reformy - w ogóle słabo czytelna w Polsce, tym bardziej po tylu latach a śmieszyć to już w ogóle nie śmieszy, chociaż rozumiem, że jak się tam żyło w latach '80, to mogło się podobać. Ta część nie mogła nie przepaść w tłumaczeniu ale przypuszczam, że nawet dla współczesnego młodego Londyńczyka nie będzie bardzo zrozumiała.
Tak jak w poprzednich opiniach bardzo proszę o usunięcie tych idiotycznych potwierdzeń , że jestem człowiekiem. Opinię, podobnie jak masę poprzednich, chyba sensownych, dodaję ze swojego konta - czyżby to mnie nie weryfikowało? Po zalogowaniu na wspomniane konto zaznaczałem już te kwadraty setki razy - to też nie?! Apel będę powtarzał przy każdej dodawanej opinii i namawiam innych do tego samego, ponieważ prośby wysyłane do moderatorów nie dają rezultatów
Niezbyt porywające studium żałoby po stracie dziecka, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Chwilami ładne i przekonujące, więc po namyśle dołożyłem gwiazdkę. Niestety, chwilami.
Wielka część to ostra satyra na thatcheryzm i samą premier Margaret T., jego/jej pomysły i reformy - w ogóle słabo czytelna w Polsce, tym bardziej po tylu latach a śmieszyć to już w ogóle nie...
Ależ się umęczyłem czytając. Bohater zachowuje się jak na ciężkim kacu i o ile z początku można pomyśleć, że to właśnie dlatego, że jest na ciężkim kacu, o tyle w pewnym momencie dociera do nas, że nawet jeżeli istotnie było tak z początku, to nie ma szans, kac musiał już minąć a tu mamy do czynienia z kompletnym idiotą, któremu alkohol ewidentnie wyżarł pół mózgu. Tymczasem strumień przemyśleń takich ludzi i, co gorsza, czytanie o ich działaniach i logice potrafi naprawdę wyczerpać. Człowiek pewnego ranka niespodziewanie traci wzrok (żaden spoiler - podaje to wydawca na okładce) i właściwie jedyna jego refleksja to "trzeba zmienić kwalifikację w MOPSie" - takie klimaty.
Muszę wyznać, że poddałem się jakieś 100 stron przed końcem.
Podobnie, jak w poprzednich opiniach bardzo proszę o usunięcie tych idiotycznych potwierdzeń , że jestem człowiekiem. Opinię, podobnie jak masę poprzednich, chyba sensownych, dodaję ze swojego konta - czyżby to mnie nie weryfikowało? Po zalogowaniu na wspomniane konto zaznaczałem już te kwadraty setki razy - to też nie?! Apel będę powtarzał przy każdej dodawanej opinii i namawiam innych do tego samego, ponieważ prośby wysyłane do moderatorów nie dają rezultatów.
Ależ się umęczyłem czytając. Bohater zachowuje się jak na ciężkim kacu i o ile z początku można pomyśleć, że to właśnie dlatego, że jest na ciężkim kacu, o tyle w pewnym momencie dociera do nas, że nawet jeżeli istotnie było tak z początku, to nie ma szans, kac musiał już minąć a tu mamy do czynienia z kompletnym idiotą, któremu alkohol ewidentnie wyżarł pół mózgu....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Odniosłem wrażenie, że autorka napisała tę część sporo po poprzednich, literacko będąc już myślami w zupełnie innych klimatach. Bardzo poprawne, miłe w lekturze, czytało się nawet lepiej niż niejedna wyżej przeze mnie oceniana książka, ale jakoś zabrakło w tym błysku i chyba przekonania.
Przy okazji rozpocznę akcję: bardzo proszę o usunięcie tych idiotycznych potwierdzeń , że jestem człowiekiem. Opinię, podobnie jak masę poprzednich, chyba sensownych, dodaję ze swojego konta - czyżby to mnie nie weryfikowało? Po zalogowaniu na wspomniane konto zaznaczałem już te kwadraty setki razy - to też nie?! Apel będę powtarzał przy każdej dodawanej opinii i namawiam innych do tego samego, ponieważ prośby wysyłane do moderatorów nie dają rezultatów.
Odniosłem wrażenie, że autorka napisała tę część sporo po poprzednich, literacko będąc już myślami w zupełnie innych klimatach. Bardzo poprawne, miłe w lekturze, czytało się nawet lepiej niż niejedna wyżej przeze mnie oceniana książka, ale jakoś zabrakło w tym błysku i chyba przekonania.
Przy okazji rozpocznę akcję: bardzo proszę o usunięcie tych idiotycznych potwierdzeń ,...
Narażę się ale trudno... Książka się źle zestarzała.
Pamiętam, jakie zrobiła na mnie wrażenie, wstyd powiedzieć, ile lat temu, tymczasem czytając teraz poczułem się, jakbym oglądał pierwsze odcinki Star Treka - tania scenografia studia udająca hi-tec z przyszłości, bohaterowie w obciachowych kostiumach a la mundur i statyczna akcja oparta na gadających głowach w kolejnych odsłonach. Z jednym małym wyjątkiem wszelkie sceny wymagające większej dynamiki zostały przez autora konsekwentnie pominięte i są tylko wspomniane w rozmowach (i to wspomniane, nie opowiedziane!). Poza bardzo nielicznymi wyjątkami wszystko odbywa się w pomieszczeniach i poza nielicznymi wyjątkami prowadzenie fabuły opiera się na dialogach. Bez ironii, "Diuna" to gotowy materiał na sztukę teatralną. Do tego autor chyba sam nie do końca ogarnia stworzony przez siebie świat, traktując np. całe planety jak kraje, i to niezbyt wielkie, no bo jak inaczej rozumieć to, że przenosząc się z jednej planety na inną trzeba cofnąć zegar o ileś tam godzin albo że całą planetę utrzymuje w porządku pięć legionów, albo że roczny dochód z całej planety (całej planety! podobno wyjątkowo dochodowej!) wynosi 10 miliardów jednostek płatniczych - w takim przypadku zwykłe zakupy wymagałyby istnienia jakichś podjednostek ułamkowych wysokich rzędów. Mentaci są wyjątkowo nieprzekonujący - specjalnie hodowani nadludzie o supermożliwościach wnioskowania i przewidywania, ze zdolnościami jasnowidzenia, tymczasem owszem, potrafią dodać dwa do dwóch, jak większość z nas, ale fatalnie gubią się kiedy dochodzi do jakichś trochę bardziej zawiłych problemów - to po co oni? Nie będę spojlerował przykładami, ale już z tego, co napisałem widać, że naprawdę żadni z nich superdoradcy.
Powieść ratuje fantastyczny, wizjonerski pomysł i świetna okołoekologiczna problematyka. Pod względem przedstawionych idei i rozwiązań wyprzedza czas, tak samo przedstawiając kobiety - wystarczy porównać z tym, co się dzieje u w tym samym czasie piszących Lema albo Dicka, do tego, oryginalnie, umieszcza w centrum kultury inne niż pochodzenia europejskiego. Dlatego (oczywiście przede wszystkim chodzi o ten pomysł) czyta się ją mimo wszystko z przyjemnością jednak...
Film lepszy. Dużo lepszy.
Narażę się ale trudno... Książka się źle zestarzała.
Pamiętam, jakie zrobiła na mnie wrażenie, wstyd powiedzieć, ile lat temu, tymczasem czytając teraz poczułem się, jakbym oglądał pierwsze odcinki Star Treka - tania scenografia studia udająca hi-tec z przyszłości, bohaterowie w obciachowych kostiumach a la mundur i statyczna akcja oparta na gadających głowach w kolejnych...
Otaczający nas świat pełen duchów umarłych...
Trudno oceniać książkę, opisującą brutalną, straszną rzeczywistość wojny domowej, prowadzonej wszelkimi dostępnymi metodami - zamachy bombowe, w których giną cywile, pacyfikacje i skrytobójstwa są tu na porządku dziennym. Podobnie, jak w przypadku reportażu, czytelnik może tylko przyjąć treść do wiadomości. Dlatego, mimo że "Siedem księżyców..." to dużo więcej niż dokument i część literacko-fabularno-fantastyczna, wszystkie te opisy życia ignorującego, w ciągłym poszukiwaniu zabawy, wojnę, są świetnie poprowadzone, cały ten aspekt powieści niknie. Niestety, chciałoby się powiedzieć.
Jeszcze tylko wspomnę, że notka wydawnictwa na okładce fatalna. Jeżeli szukacie mieszanki Agaty Christie i Stranger Things to absolutnie nie jest ta książka.
Otaczający nas świat pełen duchów umarłych...
Trudno oceniać książkę, opisującą brutalną, straszną rzeczywistość wojny domowej, prowadzonej wszelkimi dostępnymi metodami - zamachy bombowe, w których giną cywile, pacyfikacje i skrytobójstwa są tu na porządku dziennym. Podobnie, jak w przypadku reportażu, czytelnik może tylko przyjąć treść do wiadomości. Dlatego, mimo że...
Odnoszę wrażenie, że bardziej niż pisanie historii wysp brytyjskich interesowały autora różne koncepcje historiozoficzne i politologiczne i dzielenie się z czytelnikami swoimi opiniami i mniemaniami, dotyczącymi często tak naprawdę sytuacji obecnej Wielkiej Brytanii (mimo innych deklaracji autora. Np. Irlandia poza okresem kiedy była częścią Brytanii, czyli po 1946, a tak naprawdę po 1922, właściwie w książce nie istnieje), z implikacjami. Z punktu widzenia historyka brytyjskiego, skoro tradycyjnych historii Anglii powstały może setki, taki zabieg ma sens, ale dla polskiego czytelnika, chcącego poznać historię Zjednoczonego Królestwa (rozróżnienie od Anglii bardzo podkreślane przez autora) oznacza to, że chyba lepiej poszukać innego źródła.
Jak któryś z poprzednio oceniających napisał, "koniec historii" ma u Daviesa miejsce gdzieś na początku XVIII wieku, potem następują już bardziej rozważania i eseje na temat (chociaż i wcześniej np. czasy elżbietańskie zostały potraktowane po macoszemu). Przy czym niektóre, jak szerokie omówienie pozycji z dziedziny historiografii brytyjskiej, raczej nie będą interesujące dla niefachowca.
Natomiast zrozumiałem, że historia wysp brytyjskich jest na tyle obszerna i zawiła, że, o ile nie ma być potraktowana po łebkach, jeden, nawet gruby tom to może być za mało. O dziwo, historia Polski prostsza.
No i różnica między Zjednoczonym Królestwem, Anglią, Wielką Brytanią, Brytanią itp, nie mówiąc o Szkocji, jakoś lepiej do mnie przemówiła.
Odnoszę wrażenie, że bardziej niż pisanie historii wysp brytyjskich interesowały autora różne koncepcje historiozoficzne i politologiczne i dzielenie się z czytelnikami swoimi opiniami i mniemaniami, dotyczącymi często tak naprawdę sytuacji obecnej Wielkiej Brytanii (mimo innych deklaracji autora. Np. Irlandia poza okresem kiedy była częścią Brytanii, czyli po 1946, a tak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Przeczytanie tej książki byłoby z oczywistych przyczyn nie na miejscu, więc tylko ją przerzuciłem, czyli według terminologii autora: "KP, - " przekartkowana, opinia negatywna. Przede wszystkim, niestety, nie dostarcza czytelnikowi informacji na postawione w tytule pytanie - to tylko chwyt retoryczny, żeby nie napisać marketingowy (skoro autor popełnił kolejną pozycję pod bardzo zbliżonym tytułem). Nie jest to również, tak mi się zdaje ale właściwie kto wie z tymi Francuzami, pozycja satyryczna. Otrzymujemy natomiast pewną liczbę literackich przykładów nie-czytania (myślnik odautorski) oraz niezbyt odkrywcze teoretycznoliterackie rozważania na poziomie podstawowym o przestrzeni między tekstami. Podsumowując: dużo bojowych podskoków i wojowniczych okrzyków czego to wam nie zrobię a potem okazuje się, że frytek wam nie zrobię bo olej się skończył a inne rzeczy, jak chcecie, musicie przynieść ze sobą - czyli po francusku.
Właściwie jedyne, co wyniosłem, to pocieszająca świadomość, że nie tylko ja zapominam książki na potęgę.
Przeczytanie tej książki byłoby z oczywistych przyczyn nie na miejscu, więc tylko ją przerzuciłem, czyli według terminologii autora: "KP, - " przekartkowana, opinia negatywna. Przede wszystkim, niestety, nie dostarcza czytelnikowi informacji na postawione w tytule pytanie - to tylko chwyt retoryczny, żeby nie napisać marketingowy (skoro autor popełnił kolejną pozycję pod...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Okropnie anachroniczna. Pierwszy porównany do Churchilla pojawia się w 6 wieku, potrzeba anglikanizmu wśród elity społeczeństwa mniej więcej w tym samym czasie a autor bez oporów przypisuje staroangielskim postaciom swoje wizje geostrategiczne, uwzględniające wydarzenia z następnych kilkuset lat.
Nie polecając z uwagi na powyższe, uprzedzam potencjalnego czytelnika, że książka zakłada pewną wiedzę historyczną i akurat tego nie uważam za wadę, ale lekturę warto poprzedzić jakąś tradycyjną historią Anglii. W innym przypadku odniesiemy wrażenie, że znikąd pojawiają się przypadkowe postaci, którym nie wiadomo dlaczego przypisuje się znaczenie.
To w sumie dziwne, że ten sam Paul Johnson napisał też "Narodziny nowoczesności", jedną z lepszych książek historycznych, które czytałem.
Okropnie anachroniczna. Pierwszy porównany do Churchilla pojawia się w 6 wieku, potrzeba anglikanizmu wśród elity społeczeństwa mniej więcej w tym samym czasie a autor bez oporów przypisuje staroangielskim postaciom swoje wizje geostrategiczne, uwzględniające wydarzenia z następnych kilkuset lat.
Nie polecając z uwagi na powyższe, uprzedzam potencjalnego czytelnika, że...
Sensacje XX wieku w wersji włoskiej. Oczywiście bardzo ciekawie się to czyta, natomiast naukowa rzetelność autora jest mocno dyskusyjna. Na przykład twierdzenie że Żydzi aszkenazyjscy są w największym stopniu nawróconymi Chazarami, którzy przez Europę wschodnią dotarli do Niemiec podpiera głównie artykułem (z ciekawości przeczytałem), który w konkluzji właściwie wyklucza obecność okołokaukaskiego DNA u współczesnych Aszkenazyjczyków i na podstawie badań genetycznych sugeruje drogę przez Italię. Albo wymienia utworzone w XIX w. AEG jako twór późnych lat 1920-tych. Te kwestie nie są bardzo istotne, natomiast rzuciły mi sie w oczy i były łatwe do zweryfikowania a nie sądzę, żeby ważniejsze tezy uniknęły takiej samej wątpliwej metody.
Polska redakcja książki, niestety, na podobnym poziomie, co praca historyka. Na przykład (jest więcej) występujący tu i ówdzie historyk Giuseppe Flavio to po polsku Józef Flawiusz.
No ale, jak zaznaczyłem na początku, czyta się dobrze.
Sensacje XX wieku w wersji włoskiej. Oczywiście bardzo ciekawie się to czyta, natomiast naukowa rzetelność autora jest mocno dyskusyjna. Na przykład twierdzenie że Żydzi aszkenazyjscy są w największym stopniu nawróconymi Chazarami, którzy przez Europę wschodnią dotarli do Niemiec podpiera głównie artykułem (z ciekawości przeczytałem), który w konkluzji właściwie wyklucza...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toDzięki tej książce zrozumiałem, skąd brała się dziewiętnastowieczna pasja do buntów, powstań, rewolucji, kult Napoleona i parę innych nie całkiem oczywistych z naszej dzisiejszej perspektywy zjawisk. A również jak mizeria dzięki kolejnym ogniwom łańcucha przekazów urasta do pomnika i legendy (Garibaldi, Bolivar)
Dzięki tej książce zrozumiałem, skąd brała się dziewiętnastowieczna pasja do buntów, powstań, rewolucji, kult Napoleona i parę innych nie całkiem oczywistych z naszej dzisiejszej perspektywy zjawisk. A również jak mizeria dzięki kolejnym ogniwom łańcucha przekazów urasta do pomnika i legendy (Garibaldi, Bolivar)
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nie znoszę książek ponurych, przygnębiających i epatujących beznadzieją i z zasady takich nie czytam a "Shuggie Bain" jest ich podręcznikowym przykładem. Ponieważ jednak to prezent, z grzeczności trochę z nim posiedziałem a potem już szkoda było nie skończyć skoro tyle wymęczyłem.
"Wymęczyłem" to dobre słowo w tym kontekście, bo życie jedenastolatka z matką alkoholiczką w pokopalnianym slumsie bezrobotnych górników, pośród opuszczonych hałd, do tego jeszcze ostentacyjnie różniącego się od rówieśników, to oczywisty koszmar. Straszne życie, ale, zostawiając na boku emocje, jakkolwiek cynicznie by to nie brzmiało, wiele nowego się nie dowiedziałem: poznasz jedno - znasz wszystkie. A co do przyjemności z lektury ... hmm... domyśl się ;) Chociaż, przyznaję, literacko jest świetna.
Co do użytego w tłumaczeniu języka, który krytykują poprzedni komentujący: swobodna adaptacja niestarannego przykopalnianego śląsko-polskiego pomieszanego ze zwykłą niepoprawnością językową - coś trzeba było wymyślić w polskiej wersji, bo o tej "godce" w książce nieraz mowa - moim zdaniem całkiem dobrze pasuje do tych hałd i przede wszystkim brzmi bardzo naturalnie, więc chyba jest OK - może nawet tak mówili w familokach we wczesnych latach osiemdziesiątych?
Nie znoszę książek ponurych, przygnębiających i epatujących beznadzieją i z zasady takich nie czytam a "Shuggie Bain" jest ich podręcznikowym przykładem. Ponieważ jednak to prezent, z grzeczności trochę z nim posiedziałem a potem już szkoda było nie skończyć skoro tyle wymęczyłem.
"Wymęczyłem" to dobre słowo w tym kontekście, bo życie jedenastolatka z matką alkoholiczką w...
Naprawdę bardzo dobrze napisana książka. W błyskotliwym, lekkim stylu poruszająca wcale nie banalny problem integracji i/lub zachowania odrębności kulturowej oraz miejsce imigrantów w społeczeństwie brytyjskim a właściwie w Londynie. Żeby nie powtarzać tego, co inni już napisali: trzy rodziny, jedne bardziej śmieszne a mniej denerwujące, inne bardziej denerwujące a mniej śmieszne, najgorsi są mężczyźni opętani ideą, których należałoby izolować - no, ale to już skądinąd wiadomo ;)
Co ciekawe profil narodowościowy Londyńczyków zmienia się tak szybko, że za moment będzie nieaktualna, a może już jest.
Naprawdę bardzo dobrze napisana książka. W błyskotliwym, lekkim stylu poruszająca wcale nie banalny problem integracji i/lub zachowania odrębności kulturowej oraz miejsce imigrantów w społeczeństwie brytyjskim a właściwie w Londynie. Żeby nie powtarzać tego, co inni już napisali: trzy rodziny, jedne bardziej śmieszne a mniej denerwujące, inne bardziej denerwujące a mniej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Świetna, fantastycznie napisana książka, w której szesnastowieczni bohaterowie mówią naszym językiem i myślą jak ponadprzeciętnie inteligentni i wyjątkowo bystrzy ludzie współcześni a nie szacowne zabytki. To po pierwsze.
Tomasz Cromwell jest niesamowitym gościem, to po drugie.
Unikałem jej dotąd, bo myślałem, że skupi się na obrzydliwcu Henryku VIII - a tu miła niespodzianka. To po trzecie.
Świetna, fantastycznie napisana książka, w której szesnastowieczni bohaterowie mówią naszym językiem i myślą jak ponadprzeciętnie inteligentni i wyjątkowo bystrzy ludzie współcześni a nie szacowne zabytki. To po pierwsze.
Tomasz Cromwell jest niesamowitym gościem, to po drugie.
Unikałem jej dotąd, bo myślałem, że skupi się na obrzydliwcu Henryku VIII - a tu miła...
Trzy historie, które przy użyciu szablonowych motywów z kryminałów zajmują się możliwością poznania innego a w dalszej kolejności także siebie samego - kim właściwie jestem. Jak brzmi, takie i jest - z całą pewnością nie dla każdego, chociaż da się czytać, fabuła praktycznie symboliczna. Nawet ciekawy pomysł ale wybitnie jednorazowy, do tego stopnia, ze właściwie wystarczyłaby jedna zamiast trzech części - trzecia a jeszcze bardziej druga są już tylko powtórzeniem pierwszej.
Trzy historie, które przy użyciu szablonowych motywów z kryminałów zajmują się możliwością poznania innego a w dalszej kolejności także siebie samego - kim właściwie jestem. Jak brzmi, takie i jest - z całą pewnością nie dla każdego, chociaż da się czytać, fabuła praktycznie symboliczna. Nawet ciekawy pomysł ale wybitnie jednorazowy, do tego stopnia, ze właściwie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Zdecydowanie nie są to "Księgi Jakubowe", tylko raczej coś dla hardkorowych miłośników judaików, moim skromnym zdaniem. Dziesiątki stron siedemnastowiecznych teologiczno-rytualnych dyskusji żydowskich, z rzadka przeplatanych przebłyskami akcji - sorry, ale dla mnie stanowcze "Nie". Wciągające to było, jak, nie przymierzając, kilkugodzinna dyskusja dwóch rabinów na temat optymalnej szerokości ronda kapelusza. Chociaż zakończenie całkiem pomysłowe.
Muszę jeszcze wyznać, że dziwi mnie, że autor, który, jak wynika z notki na okładce, jest historykiem akademickim, może mieć aż tak obojętno-negujący stosunek do faktów. Pojawia się tu jakiś kardynał (nie było w tej dekadzie w Polsce żadnego), pojawia się jakiś biskup częstochowski (j.w. tylko dekady zamieniają się w stulecia), przeor jasnogórski Wadim (ale Wadim?! WADIM???). I jeszcze te idiotyzmy wspomnianego Wadima. Jako antyklerykalny raczej agnostyk i raczej filosemita jestem przekonany, że po pierwsze żaden poważny polski (i nie tylko!) autor nie odważyłby się napisać w podobnym stylu o, powiedzmy, naczelnym rabinie siedemnastowiecznego Krakowa, po drugie nie przyszłoby mu to do głowy i po trzecie nie wyobrażam sobie, żeby przyznano mu za takie dzieło jakąkolwiek nagrodę (tutaj "n. Prezesa Rady Ministrów"), pomijając oczywiście nagonkę opinii publicznej. "Kandyd" albo "Justyna czyli niedole cnoty" - jasne, ale współcześnie? Tak, że tego... niesmaczne to było.
Zdecydowanie nie są to "Księgi Jakubowe", tylko raczej coś dla hardkorowych miłośników judaików, moim skromnym zdaniem. Dziesiątki stron siedemnastowiecznych teologiczno-rytualnych dyskusji żydowskich, z rzadka przeplatanych przebłyskami akcji - sorry, ale dla mnie stanowcze "Nie". Wciągające to było, jak, nie przymierzając, kilkugodzinna dyskusja dwóch rabinów na temat...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to