[Recenzja w ramach współpracy z wydawnictwem Excalibur]
W ostatnim czasie przeczytałem niejeden polski debiut fantasy. Większość była przynajmniej niezła. Dlatego bez większego wahania sięgnąłem po “Na Skraju”, bo wiele wskazywało na kolejną ciekawą przygodę. Niestety, rzeczywistość miała inne plany.
Problemy powieści Marcina Bienia sięgają samych podstaw. Przede wszystkim nie posiada ona żadnego jednoznacznego celu. Nie ma tu głównego wątku czy choćby motywu przewodniego, nadającego historii jakiegokolwiek kształtu. Długo brakuje też stawki czy jakiegoś napięcia. Przez to, że cała historia jest rozwodniona i rozciągnięta do granic możliwości, nie wiadomo, do czego ma zmierzać i czemu ma czytelnika w ogóle obchodzić. W skrócie - wieje nudą i to mocno.
Książka jest wewnętrznie podzielona na 3 części. Zwykle byłyby to kolejne etapy historii wynikające z siebie nawzajem. Tutaj jest tak tylko do pewnego stopnia. Na upartego można stwierdzić, że każda część jest o czymś innym. Rzeczy się po prostu dzieją, brakuje tu jakiegokolwiek ciągu przyczynowo-skutkowego (z paroma wyjątkami, ale jednak).
Wątek Ristena i Ilyanny, zawarty w opisie książki, sam w sobie nie jest zły. Relacja ludzkiego najemnika z młodą, ciekawą świata driadą nawiązuje się dość naturalnie i ma interesujące momenty. Ale ma też bolączki Podstawową jest to, że zaczyna się on… jakoś za ⅓ objętości książki. Co w skrócie oznacza, że pierwsza część powieści nie ma z resztą nic wspólnego i można by ją skrócić o połowę, albo wręcz całkowicie wyrzucić i nie odczułoby się żadnej przesadnej straty.
“Na Skraju” to powieść o wiele za długa jak na historię, którą próbuje opowiedzieć. Gdyby z tych 440 stron wycięto 100 a nawet 200 to historia zyskałaby jakąkolwiek dynamikę, której bardzo brakuje. Pełno tu dłużyzn w postaci rozwodnionych ciągów myślowych, dialogów o niczym, kompletnie zbędnych i nic nie wnoszących scen czy wręcz całych pobocznych wątków.
Coś, co również mnie bardzo rozpraszało, to brak rozdziałów. Treść to po prostu ciągła ściana tekstu, podzielona na dłuższe lub krótsze scenki, gdzie skaczemy między postaciami, wątkami etc. Brak takiej podstawy podstaw, jaką są rozdziały, tylko pogłębił poczucie zagubienia i błądzenia bez celu.
Nie będę się nawet rozgadywał na temat świata przedstawionego, bo ten praktycznie nie istnieje. Ani razu nawet nie padła nazwa świata czy choćby kontynentu, w którym dzieje się akcja. Jedyne, co o nim wiadomo, to że składa się z lasów, wiosek, miasteczek i może paru miast. Między tym wszystkim oczywiście leży gaj driad. Parę razy rzucone są jakieś nazwy miast czy księstw, które nic nie mówią. I tyle. Żadnej mapy, poczucia skali czy kierunku.
Ta recenzja to nie próba podcięcia skrzydeł debiutantowi. Jeśli już to chciałbym, by to była bardziej przestroga i motywacyjny kopniak wiadomo gdzie, by wziąć się w garść, na nowo podejść do materiału i przepracować wszystkie błędy. Jeśli to ma być 1 tom serii, warto zastanowić się nad tym, jaki ma być jej cel. Dobrze też byłoby to określić w pierwszych 50 stronach, a nie ostatnich.
Nie sięgnę po kontynuację losów Ristena, Ilyanny i całej reszty. Ale trzymam kciuki za autora, bo wierzę, że odtąd może być tylko lepiej, wystarczy być świadomym istniejących błędów i nad nimi solidnie popracować. Może też warto spróbować sił w innym gatunku niż fantasy, który wcale nie jest takie łatwe do pisania, jak mogłoby się to niektórym wydawać.
[Recenzja w ramach współpracy z wydawnictwem Excalibur]
W ostatnim czasie przeczytałem niejeden polski debiut fantasy. Większość była przynajmniej niezła. Dlatego bez większego wahania sięgnąłem po “Na Skraju”, bo wiele wskazywało na kolejną ciekawą przygodę. Niestety, rzeczywistość miała...
Rozwiń
Zwiń