-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński4
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1158
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać413
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński23
Biblioteczka
2024-02-04
2023-01-31
2023-01-08
2022-05-20
Dynamiczna kontynuacja "Dziedzictwa krwi", niestety pełna gatunkowych klisz i patetycznych wybiegów.
Tom pierwszy czytałam mniej więcej rok temu, nie zdziwiło mnie więc, że rozpoczynając lekturę "Czerwonej Tygrysicy" nie do końca pamiętałam, gdzie zakończyła się przygoda. Na moje szczęście Autorka sprytnie przypomina czytelnikowi, co wydarzyło się w poprzednim tomie.
Akcja toczy się bardzo dynamicznie, ale mimo to nie potrafiłam się wciągnąć w lekturę. Bohaterowie uciekają i walczą, Ana używa swojej mocy (tutaj zwanej powinowactwem), zła cesarzowa Morgania niszczy swój kraj i zabija obywateli... Dygresja: jej zachowanie wydaje mi się absolutnie oderwane od rzeczywistości. Kobieta niszczy miasta, zabija wszystkich "sprzeciwiających się jej" obywateli (zarówno władających powinowactwem, jak i tych "niemagicznych"), starców, młodych, mężczyzn, kobiety i dzieci. Krótko mówiąc: wykreowana została na klasycznego książkowego złola, niszczącego dla samej idei niszczenia. (Chociaż w świetle docierających ze wschodu doniesień o bestialstwach wojsk wobec cywili... Może zachowanie tej fikcyjnej cesarzowej nie jest tak nieprawdopodobne, jak mi się wydawało?)
Wróćmy jednak do naszych protagonistów. Podróż za morze okazuje się znacznie bogatsza w wydarzenia, niż oczekiwali. Na miejscu muszą rozwikłać pewną tajemnicę, a przy okazji spotykają krewnych Ramsona. I tak jak postać jego ojca uznaję za potencjalnie prawdopodobną, oschłą i ekstremalnie wymagającą względem innych, tak jego siostra Sorsha wydaje się skrajnie przerysowana. Autorka próbuje umotywować szalone zachowanie dziewczyny, ale w moich oczach aż do ostatnich stron pozostała ona literackim odpowiednikiem typowego antagonisty z gatunku shounen. Jest absurdalnie potężna, zlizuje krew przeciwników z ostrzy, maniakalnie się śmieje i wytrzeszcza oczy, a ból zdaje się jej nie dotyczyć. Oddaję Autorce honor, kreacja Sorshy jest spójna, ale nie zmienia to faktu, że sama postać wydaje się "za bardzo". Trochę przeszkadzał mi także patos wielu dialogów prowadzonych pomiędzy bohaterami oraz częste wypowiedzi w stylu "Jeszcze nie jest za późno, jeszcze możesz przejść na dobrą stronę". Staram się tłumaczyć ich obecność chęcią propagowania dobrych wzorców i postaw, ale nie wydają mi się one wiarygodne w kontekście opisywanych wydarzeń, przez co wpływają one raczej negatywnie na odbiór całości.
Trzecie podejście do oceny fabuły. "Czerwona Tygrysica" trzyma wysokie tempo akcji, próbuje zaskakiwać (ale wykorzystuje znane motywy z literatury młodzieżowej, więc to nie zawsze się udaje), a protagonistka podchodzi do swoich zadań całkiem odpowiedzialnie. Książkę czyta się szybko, ale - jak wspomniałam wcześniej - nie wciągnęłam się w tę historię, nie miałam syndromu "jeszcze jednego rozdziału".
Choć chciałabym napisać, że "Czerwona Tygrysica" mnie zachwyciła, nie mogę tego zrobić. Powieść powiela schematy znane z literatury młodzieżowej, za swój największy atut biorąc moc głównej bohaterki, która faktycznie wydaje się unikatowa, a związane z nią rozterki - wiarygodne. Na plus poczytuję sobie rozbudowę wykreowanego świata (opis nowej krainy wypada bardzo dobrze i "żywo") oraz plastyczność opisów, dzięki którym z łatwością mogłam wyobrazić sobie kolejne sceny czy wygląd bohaterów. Mało wiarygodne dialogi oraz opisana powyżej postawa głównej antagonistki nieco zawodzą, ale ostatecznie jest to "okej" powieść: momentami niepotrzebnie brutalna, przesadnie patetyczna, ale na tyle łatwa w odbiorze, by stanowić dobrą lekturę na kilka relaksacyjnych sesji czytelniczych.
Dynamiczna kontynuacja "Dziedzictwa krwi", niestety pełna gatunkowych klisz i patetycznych wybiegów.
Tom pierwszy czytałam mniej więcej rok temu, nie zdziwiło mnie więc, że rozpoczynając lekturę "Czerwonej Tygrysicy" nie do końca pamiętałam, gdzie zakończyła się przygoda. Na moje szczęście Autorka sprytnie przypomina czytelnikowi, co wydarzyło się w poprzednim...
2022-04-23
Dystopijna wizja świata, w której ludzkość zmuszona była zejść pod ziemię, a sztuczna inteligencja osiągnęła poziom, o jakim obecnie nieśmiało marzymy.
Katarzyna Zawodnik zabiera czytelników do świata postapokaliptycznego. Po bombardowaniach biologicznych życie na powierzchni stało się niemożliwe, ludzkość musiała zamieszkać pod ziemią. Pierwsze lata bez wątpienia były problematyczne, ale po upływie około czterdziestu lat społeczeństwa przyzwycziały się do tego stanu rzeczy i wiodą całkiem wygodne życie.
To jednak tylko tło, wspominane sporadycznie. W "Zapisz zmiany" Autorka koncentruje się na czymś zupełnie innym: rozwoju sztucznej inteligencji i związanymi z nią problemami. W podziemnej Ameryce na porządku dziennym są roboty sprzątające (Salome) czy kierujące taksówkami (Than), a do sprzedaży powoli wchodzą humany: kosztowne konstrukcje idealnie imitujące wygląd człowieka, zaprojektowane po to, by być idealnymi partnerami. Olivia, główna bohaterka, funduje sobie właśnie ten ostatni model: Cezara, mężczyznę ze swoich marzeń.
Opowiadając historię fragmentami, na przestrzeni lat, Autorka ukazuje czytelnikowi zmieniające się nastawienie ludzi do idealnych humanoidów. Niektórzy widzą w nich towarzyszy, przyjaciół, którym należy się równe traktowanie. U innych niepewność i fascynacja z czasem przechodzą we wrogość i strach przed przesadnym rozwojem sztucznej inteligencji. Pojawia się, bardzo mnie poruszający, wątek wykorzystywania bezwarunkowej miłości humanoidów i zmuszania ich do rzeczy, na które one nie mają ochoty. Przecież to tylko rzeczy, a nie ludzie, prawda? Po zakończeniu lektury podzieliłam się swoimi frustracjami związanymi z tą tematyką z moim partnerem, co doprowadziło do dość ciekawej dyskusji, ponieważ okazało się, że mamy na nią całkiem odmienne spojrzenia.
To jeszcze nie wszystko. "Zapisz zmiany" opisuje jeszcze kilka ciekawych rzeczy: system hodowli dzieci w wylęgarniach (coś podobnego możecie kojarzyć z "Nowego wspaniałego świata" Aldousa Huxleya), polemikę "starego pokolenia", pamiętającego jeszcze resztki życia na powierzchni, z nowym, poszukiwanie szczęścia w na pozór idealym życiu, granice pomiędzy samodecydowaniem a ograniczeniami sztucznej inteligencji. Ale wiecie, co zaskoczyło mnie chyba najbardziej? Sama końcówka. Nie spodziewałam się takiej obrotu akcji i choć domknięcie pewnego wątku mogłoby być bardziej "widowiskowe", uważam, że wybrane przez Autorkę rozwiązanie także bardzo pasuje.
Podsumowując tę mało recenzyjną opinię: "Zapisz zmiany" porusza kilka ciekawych tematów, prowkuje do dyskusji. Zabierając czytelnika w przyszłość, Katarzyna Zawodnik szkicuje wizję świata postapokaliptycznego, ale skupia się na tym, w którym kierunku może pójść rozwój sztucznej inteligencji. Ja dałam się porwać tej historii, mimo że główna bohaterka Olivia ani trochę nie przypadła mi do gustu. Na moje szczęście, protagonistą omawianej powieści wydaje się koncept, a nie konkretny człowiek czy humanoid. Dla osób przepadających za różnymi futurystycznymi wizjami - pozycja obowiązkowa.
Dystopijna wizja świata, w której ludzkość zmuszona była zejść pod ziemię, a sztuczna inteligencja osiągnęła poziom, o jakim obecnie nieśmiało marzymy.
Katarzyna Zawodnik zabiera czytelników do świata postapokaliptycznego. Po bombardowaniach biologicznych życie na powierzchni stało się niemożliwe, ludzkość musiała zamieszkać pod ziemią. Pierwsze lata bez wątpienia były...
2021-07-24
2022-04-17
Klątwa drugiego tomu? Nie tym razem!
Pierwszy tom "Scholomance" mnie nie zachwycił. Drażniła mnie kreacja protagonistki, przeszkadzał mi chaos w narracji, nie przekonał mnie wprowadzony wątek romantyczny. Niemniej, gdy na horyzoncie pojawiła się część druga, "Ostatni absolwent", postanowiłam dać tej serii szansę. W końcu "Cykl o Temeraire" pióra tej samej autorki tak bardzo mi się podobał przed laty... Czy było warto?
Wydaje mi się, że owszem. Bo chociaż chaos w sposobie opowiadania pozostał, to Galadriel wreszcie przestała wyłącznie narzekać i zabrała się do czegoś konkretnego! Ogólnie: dziewczyna rozpoczyna ostatni rok nauki w Scholomance, wielka walka ze złowrogami w auli już tuż-tuż, ale jednak trzeba jeszcze zaliczyć kilka przedmiotów, żeby nie wykoleić się na ostatniej prostej. El jest zaskoczona swoim planem zajęć, wbrew swojej woli zmuszona jest integrować się z pierwszoklasistami, ale to nic - jej myśli zaprząta przede wszystkim ukończenie szkoły. Mniej więcej w połowie tego tomu w głowie protagonistki pojawia się jednak pewna myśl. I to właśnie ona sprawiła, że lektura "Ostatniego absolwenta" podobała mi się znacznie, znacznie bardziej niż "Mrocznej wiedzy".
Bo chociaż Orion krąży wokół El jak planeta wokół Słońca, a ostatnie kilka linijek całego tomu sprawiło, że mój miernik cringe'u wywaliło ponad skalę (co więcej, gdy tylko zamknęłam książkę, na głos jęknęłam coś w stylu "No OcZyWiŚcIe, że tak musiało być"), to druga połowa "Ostatniego absolwenta" naprawdę zachwyca. Przede wszystkim dynamiką i plastycznością opisu: podczas lektury bez problemu byłam w stanie wyobrazić sobie kolejne wydarzenia tak wyraźnie, jakbym wspominała obejrzany niedawno film. Podobała mi się nakreślona w tej części niepewność, czy plan wypali; strach, że w ostatniej chwili wydarzy się coś, co przekreśli uknute plany. Do gustu przypadł mi także sposób opisu zachowania kolegów i koleżanek El: niektórzy od początku dają się lubić, inni podchodzą do zaistniałej sytuacji z rezerwą, czasami nawet z wrogością (ponieważ, przypomnijmy, Galadriel specjalizuje się w potężnych, niszczycielskich zaklęciach - i w tym tomie to faktycznie daje się odczuć). W ich zachowaniu widać dwie skrajności: nadzieję na opuszczenie szkoły ale też obawę, pewne wahanie w kwestii snucia planów. Do samego końca nie wiadomo bowiem, co się wydarzy w ostatnim dniu nauki.
Największym pozytywnym zaskoczeniem okazała się jednak przemiana protagonistki. Nie, El nie zaczęła nagle nosić sukienek w kolorze tęczy i nie zapałała miłością do całego świata, ale stopniowo... przestała nienawidzić wszystkich wokół. Może nadal nie pała sympatią do każdego, ale nie fuka jak oburzona kotka na każdą próbę nawiązania z nią kontaktu. Żałuję, że nie była taka od początku. Ale może właśnie o to chodziło Autorce, by zachować tę transformację na odpowiedni moment.
"Ostatni absolwent" oczywiście kończy się cliffhangerem. Jak wspomniałam wyżej, wydaje mi się on cringe'owy i na siłę przedramatyzowany, na dodatek zdaje się kierować historię w niezbyt interesującym kierunku, ale... Skłamałabym, gdybym napisała, że nie jestem ciekawa, co wydarzy się dalej. Z tego właśnie powodu będę wyczekiwać kontynuacji ("The Golden Enclaves" całkiem fajnie nawiązują do tego, co działo się w recenzowanym tomie), a Wam polecać lekturę drugiego tomu "Scholomance". W moim odczuciu, "klątwa drugiego tomu" nie ma tutaj zastosowania. Wręcz przeciwnie.
Klątwa drugiego tomu? Nie tym razem!
Pierwszy tom "Scholomance" mnie nie zachwycił. Drażniła mnie kreacja protagonistki, przeszkadzał mi chaos w narracji, nie przekonał mnie wprowadzony wątek romantyczny. Niemniej, gdy na horyzoncie pojawiła się część druga, "Ostatni absolwent", postanowiłam dać tej serii szansę. W końcu "Cykl o Temeraire" pióra tej samej autorki tak bardzo...
2021-11-26
Czytaliście "Bajki robotów" Stanisława Lema? Ja całkiem niedawno. A w październiku miałam przyjemność zapoznać się z "Bajkami postnuklearnej pustyni" Michała Głowacza. I jestem zachwycona!
To nie tak, że Autor odkrył Amerykę na nowo, a poruszane przez niego tematy nie przewinęły się nigdzie indziej. Nie, a jednak "Bajki postnuklearnej pustyni" zachwycają. To zbiór mądrych opowieści osadzonych w jednym uniwersum - na wyjałowionej pustyni. Trochę ubolewam, że trochę mocniej nie nakreślono tej upalnej, nieprzyjaznej atmosfery. W niektórych tekstach można wręcz zapomnieć, że mamy do czynienia z pustynią - setting bardziej kojarzy się ze steampunkiem niż z postapokalipsą. Niemniej!
Ten język, nieco może patetyczny, tak mocno kojarzący mi się z "Baśniami Tysiąca i Jednej Nocy". Ta pomysłowość w kreacji historyjek tak, by dotrzeć do pożądanego morału. Ta baśniowość uzyskana poprzez wprowadzenie nadnaturalnych istot, przy jednoczesnym zachowaniu futurystycznego klimatu. To wszystko sprawiło, że od lektury tej książki nie mogłam się oderwać! Za spory atut uznaję też łatwość odbioru tych bajek: historie są proste, a morał klarowny. Teksty są raczej krótkie, nie emanuje się w nich przesadnie przemocą, co sprawia, że "Bajki postnuklearnej pustyni" będą odpowiednie także dla młodszych odbiorców.
Na końcu tomiku znajdziemy muzyczne inspiracje, które pomagały Autorowi tworzyć zebrane w nim historie. Super dodatek, ukazujący, jak różne oblicza popkultury potrafią na siebie oddziaływać.
Czytaliście "Bajki robotów" Stanisława Lema? Ja całkiem niedawno. A w październiku miałam przyjemność zapoznać się z "Bajkami postnuklearnej pustyni" Michała Głowacza. I jestem zachwycona!
To nie tak, że Autor odkrył Amerykę na nowo, a poruszane przez niego tematy nie przewinęły się nigdzie indziej. Nie, a jednak "Bajki postnuklearnej pustyni" zachwycają. To zbiór mądrych...
Umierając, żyjemy - recenzja
Koncept bardzo ciekawy, ale wykonanie średnio przypadło mi do gustu.
David Selig ma wyjątkową umiejętność - słyszy myśli innych ludzi. Stanowi ona zarówno dar, jak i przekleństwo - bo przecież nikt nie chce, by inni grzebali mu w głowie.
"Umierając, żyjemy" opowiada historię swojego protagonisty fragmentami. Kolejne rozdziały naprzemiennie ukazują czytelnikowi jego współczesność - pełną goryczy i upokorzeń, pozbawioną bliskich - oraz przeszłość, w której David uczył się kontrolowania swojej mocy i poznawał granice, których nie powinien przekraczać za jej pomocą. Ta licząca niecałe 300 stron powieść ukazuje najistotniejsze fragmenty życia swojego protagonisty, stanowiąc studium jego przemiany.
Mam jednak z tą powieścią pewien problem. Zabrakło mi w niej punktu kulminacyjnego, ewentualnie konkretnej konkluzji. Jak wspomniałam, to historia o życiu Davida Seliga, jego "pierwszych razach", wzlotach i upadkach, w dużej mierze związanych z telepatią. Wbrew moim oczekiwaniom, "Umierając, żyjemy" to obyczaj z paranormalnym wątkiem - i nie było to przyjemne odkrycie. Tym bardziej, że warstwa językowa nie urzekła mnie na tyle, bym określiła tę powieść mianem "literatury pięknej".
Z pewnym żalem stwierdzam, że ta odsłona cyklu "Wehikuł czasu" nie przypadła mi do gustu. Powieść mnie nie wciągnęła, zabrakło mi w niej punktu kulminacyjnego, a co gorsza, jej treść okazała się na tyle nijaka, że tydzień po zakończeniu lektury (bo tyle czasu mija, gdy piszę te słowa) ja już ledwie pamiętam, o co w niej chodziło.
Umierając, żyjemy - recenzja
Koncept bardzo ciekawy, ale wykonanie średnio przypadło mi do gustu.
David Selig ma wyjątkową umiejętność - słyszy myśli innych ludzi. Stanowi ona zarówno dar, jak i przekleństwo - bo przecież nikt nie chce, by inni grzebali mu w głowie.
"Umierając, żyjemy" opowiada historię swojego protagonisty fragmentami. Kolejne rozdziały naprzemiennie...
2022-02-01
2021-12-31
Podczas lektury, "Związanie losów" mocno kojarzyło mi się z prozą Trudi Canavan. Podobnie jak w jej powieściach, mamy tu do czynienia z długimi, bogatymi opisami otoczenia, sytuacji politycznej, zwyczajów, a także przemyśleń bohaterów. Nie każdemu przypadnie to go gustu, ale jako fanka Trudi z radością zapoznawałam się z kolejnymi stronami.
Wykreowany świat wydaje się ciekawy, jego problemy prawdopodobne, bohaterowie interesujący. Na plus zaliczam "żywość" języka oraz humor. Mimo że to pierwszy tom, wprowadzający w uniwersum i pełen opisów, nie czułam się znudzona.
Niestety trochę poległa korekta. Niepoprawnie umieszczonych / brakujących przecinków było na tyle sporo, bym zwróciła na to uwagę na przestrzeni 500 stron tekstu. (Uwierzcie, zdarzały się sytuacje, gdy musiałam dwukrotnie czytać zdanie, bo miałam problem z jego zrozumieniem - właśnie przez przecinki.)
Podczas lektury, "Związanie losów" mocno kojarzyło mi się z prozą Trudi Canavan. Podobnie jak w jej powieściach, mamy tu do czynienia z długimi, bogatymi opisami otoczenia, sytuacji politycznej, zwyczajów, a także przemyśleń bohaterów. Nie każdemu przypadnie to go gustu, ale jako fanka Trudi z radością zapoznawałam się z kolejnymi stronami.
Wykreowany świat wydaje się...
2021-11-30
Mam wrażenie, że muzyka Krzysztofa Krawczyka towarzyszyła mi od urodzenia. Można dyskutować na temat jej walorów tudzież przaśności, myślę jednak, że większość Polaków chociaż raz słyszała kilka z najpopularniejszych kawałków.
"Chciałem być piosenkarzem", ze względu na moją sympatię do Krzysztofa Krawczyka, trafiło na listę książek, które muszę przeczytać. Z oczywistych względów nie będzie to regularna recenzja, nie sposób bowiem ocenić tu bohaterów czy fabuły. Zapraszam więc na krótką opinię o tym wydaniu.
Tym, co rzuciło mi się w oczy na samym początku, jest nietypowy sposób opowiadania o życiu Krzysztofa Krawczyka. Sięgając po ten tom, oczekiwałam bardzo klasycznego podejścia po życiorysu: od narodzin, poprzez kolejne lata, aż do śmierci bohatera. Tymczasem "Chciałem być piosenkarzem" rozpoczyna się od momentu zwrotnego w karierze bohatera tomu, jego wielkiego powrotu do Polski i prac nad albumem z Goranem Bregoviciem. Z czasem czytelnik dowie się, co działo się z Krawczykiem wcześniej, jak i później.
W swoim opracowaniu Autorka zebrała wypowiedzi współpracowników i przyjaciół Krawczyka z różnych etapów jego kariery. Można z nich wyciągnąć nie tylko wnioski na temat charakteru bohatera, ale też zapoznać się z realiami minionych lat. Przyznaję, że z obydwoma aspektami zapoznawałam się z radością i zainteresowaniem. Mam jednak wrażenie, że nieco za dużo miejsca poświęcono postaciom pobocznym; w książce o Krzysztofie Krawczyku nie potrzebowałam dwóch stron o Goranie Bregoviciu. To jednak niewielki mankament, pomijalny przy ostatecznej ocenie.
Tym, co zostaje po lekturze, jest swoiste ciepło i poczucie sympatii. "Chciałem być piosenkarzem" ukazuje Krzysztofa Krawczyka jako sympatycznego i przyjacielskiego człowieka, popełniającego błędy i nieidealnego, ale ostatecznie... pozytywnego. I myślę, że przez taki pryzmat warto wspominać tego wokalistę.
Przyjemna dla oka okładka oraz ukryta we wnętrzu mnogość fotografii sprawiają, że książka stanowi nie tylko gratkę dla fanów piosenkarza, ale także godną ozdobę na półce. Wierzę, że to pomysł na fajny prezent gwiazdkowy dla rodziców czy dziadków, którzy z twórczością Krzysztofa Krawczyka mieli do czynienia przez większość swojego życia (choć nie tylko dla nich - być może i Wy ucieszylibyście się z takiego tomiku?).
Mam wrażenie, że muzyka Krzysztofa Krawczyka towarzyszyła mi od urodzenia. Można dyskutować na temat jej walorów tudzież przaśności, myślę jednak, że większość Polaków chociaż raz słyszała kilka z najpopularniejszych kawałków.
"Chciałem być piosenkarzem", ze względu na moją sympatię do Krzysztofa Krawczyka, trafiło na listę książek, które muszę przeczytać. Z oczywistych...
2021-10-29
Fabularyzowany rzut oka na historię króla Dawida. Ciekawy, choć momentami konfundujący.
Głównym bohaterem i narratorem "Dawida" jest tytułowy Dawid - postać biblijna, człowiek wyniesiony od rangi pasterza do króla Izraela. Historia rozpoczyna się, gdy mężczyzna jest już stary i schorowany. Leżąc całymi dniami w łóżku, wspomina swoje dzieje, najciekawsze epizody, istotne dla siebie osoby.
Sposób narracji wykorzystany w utworze przywodził mi na myśl monolog osoby starszej. Tu jakaś dygresja, tutaj brak wyjaśnienia czegokolwiek, sporadyczne powtarzanie niektórych myśli czy czynione z perspektywy czasu spostrzeżenia. Z powodu takiej konwencji nieco ciężko było mi rozpocząć przygodę z tą powieścią, ponieważ nie miałam pojęcia, kim są wspominane osoby, nieco trudności sprawiło mi także ułożenie wydarzeń w kolejności chronologicznej. Z upływem stron zrozumienie świata przedstawionego stawało się jednak coraz prostsze, a dzieje Dawida wciągnęły mnie na tyle, że nie potrafiłam się oderwać od lektury.
Sięgając po "Dawida" pamiętać należy, że to historia rozgrywająca się w czasach i miejscu odległych od naszych realiów. Możecie się więc spodziewać specyficznego wartościowania osób czy wydarzeń, wielożeństwa i związków pomiędzy bliskimi krewnymi. Sam Dawid wykreowany został także na człowieka popędliwego, "najpierw robiącego, potem myślącego", nieznającego sprzeciwu, więc może się okazać, że nieraz przewrócicie oczami podczas lektury. Co istotne, mężczyzna na łożu śmierci dostrzega swoje wady i zdaje się żałować niektórych z podjętych decyzji.
Atutem "Dawida" jest piękny język. Poprzez umiejętne nim operowanie, Krystyna Jarocka pomogła mi wejść w opisywany przez siebie świat. Jak wspomniałam, powieść przywodziła mi na myśl monolog osoby starszej, babci czy dziadka, siadających z wnuczętami na kanapie i opowiadających, jak to kiedyś było. W tej narracji jest coś przyciągającego, na swój sposób magicznego.
"Dawid" nie będzie powieścią dla każdego - i nie chodzi mi o biblijność głównego bohatera, temu bowiem daleko do świętoszkowatości. Myślę, że odnajdą się w niej miłośnicy literatury pięknej. Nie znajdziecie tu dynamicznej akcji, wybuchów czy kosmitów. Ot, to opowieść o życiu starego człowieka, który poniekąd przez przypadek był także królem.
Fabularyzowany rzut oka na historię króla Dawida. Ciekawy, choć momentami konfundujący.
Głównym bohaterem i narratorem "Dawida" jest tytułowy Dawid - postać biblijna, człowiek wyniesiony od rangi pasterza do króla Izraela. Historia rozpoczyna się, gdy mężczyzna jest już stary i schorowany. Leżąc całymi dniami w łóżku, wspomina swoje dzieje, najciekawsze epizody, istotne...
2021-10-28
Debiutancka powieść fantasy młodego polskiego pisarza. Ciekawa, ale...
Fabian i Konrad rozpoczynają kolejne wakacje z przytupem: wybierają się do wioski położonej nieopodal rodzinnego miasteczka; wioski, w której wiele lat temu doszło ponoć do tragedii. Wyprawa niemal kończy się tragedią, ale jednocześnie stanowi preludium do czegoś większego i zdecydowanie... ponadnaturalnego.
Podobał mi się pomysł na świat przedstawiony w powieści. Rysująca się początkowo atmosfera niepewności, pewnego zagrożenia i obawy przed nieznanym wydała mi się interesująca. Doceniam także wartkie tempo akcji, brak dłużyzn i przygodowość historii.
Niestety to chyba jedyne dobre rzeczy, jakie mogę powiedzieć o "Ponadnaturalnych". Brakuje mi w tej powieści opisów, czy to bohaterów i ich uczuć czy otoczenia. Autor przeskakuje pomiędzy istotniejszymi, napakowanymi akcją lub dialogami, scenami bez żadnego ostrzeżenia (to możnaby naprawić poprzez wprowadzenie choćby podziału na podrozdziały), nie dając czytelnikowi chwili na złapanie oddechu. Nie jest to męczące prawdopodobnie tylko dzięki niewielkiej objętości powieści (około stu stron), ale na dłuższą metę mogłoby uprzykrzyć lekturę.
W "Ponadnaturalnych" wychwyciłam kilka luk fabularnych, przez co odnosiłam wrażenie, że czytam wybrakowaną powieść. Narracja co najmniej dwukrotnie sugerowała, że jakaś informacja została czytelnikowi podana już wcześniej, choć tak nie było. I nie chodzi tutaj o coś, co można by wydedukować. Prawdopodobnie największym niedopowiedzeniem, dość paradoksalnie, okazał się tu element fantastyczny. Powieść rozpoczyna się w "realistycznym" świecie, w którym wilkołaki czy wampiry to postaci z bajek, tymczasem bohaterowie bardzo szybko i bez większego problemu wierzą w rewelację, jakoby pewien biznesmen był wampirem. Dalej wątek nadprzyrodzony prowadzony jest poprawnie, choć bez fajerwerków, aż do wielkiego, przeszarżowanego finału, który skojarzył mi się ze starymi filmami ze Scooby-Doo.
Z powodu pędzącej akcji nie mamy czasu na poznanie bohaterów. Odniosłam wrażenie, że nawet protagoniści opisywani są za pomocą jednej-dwóch cech, przez co ciężko im nawet kibicować. Niektóre ich decyzje zdawały mi się nieodpowiednie dla ich wieku... Chociaż nie, cofam: w wieku circa piętnastu lat każdemu zdarza się chcieć "przykozaczyć". Ale chyba od tego są dorośli, by temperować destrukcyjne zapędy młodzieży? W "Ponadnaturalnych" zachowują się równie nieodpowiedzialnie i absurdalnie - a zaserwowane wyjaśnienie wydało mi się niesatysfakcjonujące.
Na tle powyższych mankamentów pewna niekonsekwencja nazewnicza - bohaterowie noszą polskie imiona i nazwiska, ale zamieszkują miasta o nazwach anglojęzycznych i chodzą do szkoły stylizowaną na amerykańską - staje się drobnostką. Podobnie chwilowa, niewytłumaczona nijak, zmiana narracji, która przez cały czas trwania powieści towarzyszy Fabianowi, a na jedną scenę przeskakuje do jego przyjaciela.
Podsumowując, "Ponadnaturalne" skusiło mnie ciekawym pomysłem, ale jego wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Żałuję, że Autor nie dodał nieco więcej statycznych elementów, które mogłyby dookreślić świat przedstawiony. Wierzę, i mam nadzieję, że Fabian Kobiałka nie porzuci marzenia o pisaniu i jeszcze powróci na rynek z nieco bardziej dopracowaną historią.
Debiutancka powieść fantasy młodego polskiego pisarza. Ciekawa, ale...
Fabian i Konrad rozpoczynają kolejne wakacje z przytupem: wybierają się do wioski położonej nieopodal rodzinnego miasteczka; wioski, w której wiele lat temu doszło ponoć do tragedii. Wyprawa niemal kończy się tragedią, ale jednocześnie stanowi preludium do czegoś większego i zdecydowanie......
2021-10-11
Króciutki tomik zawierający w sobie cztery historie skupione wokół pewnej rodziny oraz tytułowej Głodnej Góry. Ciekawa podróż wzbogacona równie interesującymi ilustracjami.
Przedstawione w książce epizody z życia rodziny stanowią pochwałę na Natury, rzut oka na potęgę a jednocześnie kruchość przyrody. To tomik dający do myślenia, wykorzystujący realizm magiczny celem podkreślenia przesłania. To manifest pro-ekologiczny, przestroga dla osób nieszanujących Ziemi. Odniosłam wrażenie, że to nie bohaterowie są protagonistami - tutaj Natura zdaje się grać pierwsze skrzypce.
Językowo "Głodna Góra" prezentuje się bardzo dobrze. Jest pięknie i barwnie, choć fabuły nie ma tu zbyt wiele. Historia ukazuje zachwyt bohaterów nad Naturą, nad drobiazgami, których na co dzień być może nie dostrzegamy. To literacka ucieczka w miejsce dalekie od cywilizacji, idealne by nabrać powietrza w płuca i się "zresetować". Nie do końca spodobała mi się jednak konkluzja całego tomu. Odebrałam ją jako absurdalną, wręcz memiczną, raczej wywołującą pobłażliwy uśmieszek niż motywującą do zmiany. Wydaje mi się, że podobny przekaz dałoby się osiągnąć nie uciekając się do takiej "śmieszności".
Lekturę można smakować, tym bardziej, że wzbogacono ją ciekawymi ilustracjami wykonanymi przez Autorkę. Zachwyciły mnie kolorystyką oraz wykonaniem - na pozór przypadkowe plany zdają się układać wdość konkretne kształty. Przyjemny dla oka dodatek, rzadko spotykany w czytanych przeze mnie książkach.
"Głodna Góra" to ciekawy eksperyment książkowy. Nie nastawiajcie się przy niej na złożoną fabułę. Myślę, że to dobra propozycja na wyciszenie po długim dniu. To króciutki tomik, do pochłonięcia w jeden wieczór, choć myślę, że przesłanie może pozostać z Wami na znacznie dłużej. I nawet jeśli przy końcówce jest abstrakcyjnie, warto udać się na Głodną Górę.
Króciutki tomik zawierający w sobie cztery historie skupione wokół pewnej rodziny oraz tytułowej Głodnej Góry. Ciekawa podróż wzbogacona równie interesującymi ilustracjami.
Przedstawione w książce epizody z życia rodziny stanowią pochwałę na Natury, rzut oka na potęgę a jednocześnie kruchość przyrody. To tomik dający do myślenia, wykorzystujący realizm magiczny celem...
2021-09-20
2021-09-03
Luźno spisany, emanujący ciepłem i pozytywną energią dziennik z podróży do Japonii.
Jak sugeruje tytuł, "Japonia. Notatki z podróży" stanowi zbiór osobistych przemyśleń Autorki poczynionych w trakcie podróży do Kraju Kwitnącej Wiśni. Kinga Kocimska udała się do Tokio i Kioto w 2016 roku, spędzając tam nieco ponad tydzień.
"Notatki z podróży" czytało mi się błyskawicznie. Ekscytacja wynikająca z podróży do kraju, który i ja chcę zobaczyć na własne oczy, udzieliła mi się od pierwszych stron. Pakowanie, planowanie, odświeżanie japońskiego, wreszcie wrażenia z lotu - mam nadzieję, że uda mi się tego wszystkiego doświadczyć.
"Notatki z podróży" nie są wyczerpującym kompendium wiedzy o miejscach, które warto zobaczyć w Japonii. Autorka jasno sygnalizuje, że przygotowała plan podróży zgodnie z własnymi preferencjami. W swojej książce skupia się na ogólnych wrażeniach z pobytu w Japonii, interakcji z Japończykami oraz innymi turystami oraz zderzenia z lokalną kulturą, tak odmienną od polskiej. Na kartach "Notatek z podróży" znajdziemy także garść informacji o historii odwiedzanych przez narratorkę miejsc oraz ciekawostek kulturalnych, które poszerzą Twoją wiedzę. Wydanie wzbogacono także autorskimi fotografiami, które urozmaicają lekturę i pozwalają choćby na chwilę przenieść się w odległe miejsca.
Książka została napisana w sposób bardzo lekki i przystępny, Autorka nieraz zarzuciła jakimś sucharem czy anegdotką. Dzięki temu zabiegowi miałam wrażenie, jakbym słuchała opowieści znajomej, która relacjonowała mi pobyt na zagranicznych wakacjach. Krótkie tytułowane podrozdziały, na które zostały podzielone jej notatki, pozwalają lepiej odnaleźć się w tekście, gdyby czytelnika naszła ochota na powrót do konkretnego segmentu.
"Japonia. Notatki z podróży" to książka, która powinna trafić na półki każdej osoby marzącej o podróży do Państwa Kwitnącej Wiśni. Zawiera w sobie garść porad, pomysłów na wycieczki oraz dużą dozę humoru. Na dodatek udowadnia, że Japonia oraz Japończycy, choć tak odmienni od polskiego obyczaju, nie gryzą i są skłonni do pomocy. Ciepła, pokrzepiająca lektura, warta poświęcenia jej kilku chwil.
Za możliwość lektury dziękuję <a href="https://bookedit.pl/" target="_blank">Wydawnictwu BookEdit</a>.
Luźno spisany, emanujący ciepłem i pozytywną energią dziennik z podróży do Japonii.
Jak sugeruje tytuł, "Japonia. Notatki z podróży" stanowi zbiór osobistych przemyśleń Autorki poczynionych w trakcie podróży do Kraju Kwitnącej Wiśni. Kinga Kocimska udała się do Tokio i Kioto w 2016 roku, spędzając tam nieco ponad tydzień.
"Notatki z podróży" czytało mi się błyskawicznie....
2021-08-30
Słowiańskie i ordyckie wierzeniana terenie Polski, potężni wojownicy oraz futurystyczne technologie.
Niestety, nie wciągnęłam się w przygotowaną przez Autora historię. Zapowiadała się naprawdę świetnie: porwania, strzelaniny, potężni i okrutni zleceniodawcy, odważny bohater imieniem Świrad, który z niejednego pieca chleb jadł. Do tego zapowiedź podróży w odległe miejsce w celu odnalezienia artefaktu oraz futurystyczne technologie zwiększania wydolności ciała. Tyle że nie. Dwa ostatnie elementy są w powieści właściwie nieobecne, a na nie najbardziej liczyłam.
Technowiking z jednej strony wydaje się środkiem większych wydarzeń, a z drugiej - prologiem, przygotowaniem do właściwej akcji. Skupiając się najpierw na jego "prologowatości" - poznajemy postaci i cel (zdobycie księgi), rozpoczynają się swoiste przygotowania do podróży, Świrad pcha palce tam, gdzie nie powinien, próbuje walczyć z całym światem i przechytrzyć wszystkich, wplątuje w większe tarapaty... I niespodziewanie okazuje się, że walka toczy się o coś zupełnie innego. Nie zrozumcie mnie źle, doceniam zabawę oczekiwaniami czytelnika oraz element zaskoczenia, ale jednocześnie liczyłam na zupełnie inne rozwiązanie akcji.
Nie zapałałam sympatią do bohaterów, co dodatkowo demotywowało mnie do lektury. Mam wrażenie, że są w ogóle bardzo słabo nakreśleni. O Świradzie, najważniejszej postaci tej powieści, dowiedziałam się naprawdę niewiele ponad to, że jest (oczywiście) odważny, impulsywny i marzy o "normalności". Reszta postaci zdaje się posiadać jedną-dwie cechy, co czasami utrudnia ich zapamiętanie i rozpoznawanie. Zawiodłam się też kreacją postaci kobiecych - szczególnie tym, jak potraktowano Sambojkę, robiąc z niej bez mała wariatkę. Po co?
Podobał mi się świat, który wykreował Autor, i stojący za nim koncept. To uniwersum, w którym chrześcijaństwo nie wyszło poza fazę bycia "sektą", która szybko została stłamszona. Na polskich ziemiach czczone są bóstwa słowiańskie (choć ateizm zdaje się być powszechny), bohaterowie noszą dość nietypowe imiona (Świrad, Sambojka, Falisława), a zaawansowana technologia umożliwiła stworzenie bezobsługowych samochodów oraz niemal niezwyciężonych Wikingów. Robotyka zyskuje na powszechności, ogromne korporacje przygotowują coraz lepsze sztuczne inteligencje, ale jednocześnie życie codzienne zdaje się nie odbiegać od "naszej" rutyny. Bardzo fajnym drobiazgiem było także wprowadzenie nowego nazewnictwa dla miesięcy czy dni tygodnia!
Czy zatem warto sięgnąć po Technowikinga? I tak, i nie. To powieść akcji, dynamiczna i osadzona w ciekawym uniwersum. Mnie przeszkadzały pewna niekonsekwencja w prowadzeniu fabuły oraz niesatysfakcjonujące zakończenie. Liczyłam także na bardziej widoczną obecność alternatywnej rzeczywistości oraz rozwinięcie części "techno".
Słowiańskie i ordyckie wierzeniana terenie Polski, potężni wojownicy oraz futurystyczne technologie.
Niestety, nie wciągnęłam się w przygotowaną przez Autora historię. Zapowiadała się naprawdę świetnie: porwania, strzelaniny, potężni i okrutni zleceniodawcy, odważny bohater imieniem Świrad, który z niejednego pieca chleb jadł. Do tego zapowiedź podróży w odległe miejsce w...
2021-08-03
Pasjonująca lekcja stosunków międzyludzkich i międzynarodowych w wykonaniu istot skrajnie odmiennych od siebie: malutkich, zwinnych mrówek i ogromnych, silnych dinozaurów.
"O mrówkach i dinozaurach" kreśli wizję świata, w którym tytułowe gatunki zawiązują współpracę opartą na obopólnych korzyściach i zaczynają tworzyć cywilizację, zwaną w powieści kredową. Na przestrzeni setek lat dynamika relacji się zmienia - i to właśnie zmiany stanowią oś powieści. Cixin Liu dba o to, by Czytelnik się nie znudził, ale jednocześnie poznał najistotniejsze elementy fabuły.
Bardzo spodobał mi się sposób kreowania świata przez Autora. Już prolog mnie zaintrygował, porównując okres istnienia Ziemi do godziny i udowadniając, że ludzkość panuje nad planetą przez ledwie "ułamek sekundy". Idąc od tego, logicznym jest, że nie jesteśmy pierwszą wysoko rozwiniętą cywilizacją. I wiecie co... Mogłabym w to uwierzyć!
Powieść czyta się błyskawicznie i lekko. Podobał mi się sposób opisu relacji łączącej dinozaury z mrówkami, jego uniwersalność i łatwość przeniesienia do świata ludzi. Każda z nacji ma swoje racje i priorytety, atuty w negocjacjach z innymi oraz korzyści, które czerpie z na pozór jednostronnego układu. Autor nie decyduje się także na wybielanie swoich postaci - jednostki mają swoje wady czy popełniają błędy, ale czyż nie robi tego każdy?
"O mrówkach i dinozaurach", mimo lekkości odbioru, demonstruje bolączkę niejednej relacji, czy to międzynarodowej, czy międzyludzkiej: poczucie wyższości. Po "miodowych latach" początku współpracy, każda relacja nieco się zmienia, a przezorny gracz pamięta o tym, by przygotować plan awaryjny na każdą ewentualność. Zapoznajcie się z tą powieścią. Naprawdę warto.
Pasjonująca lekcja stosunków międzyludzkich i międzynarodowych w wykonaniu istot skrajnie odmiennych od siebie: malutkich, zwinnych mrówek i ogromnych, silnych dinozaurów.
"O mrówkach i dinozaurach" kreśli wizję świata, w którym tytułowe gatunki zawiązują współpracę opartą na obopólnych korzyściach i zaczynają tworzyć cywilizację, zwaną w powieści kredową. Na przestrzeni...
2021-07-22
Sensacyjna i wciągająca powieść o potędze plotki. Satysfakcjonująca, otwierająca oczy, choć tracąca przez niedopracowany wątek poboczny.
W "Prowokacji" można wyróżnić dwie linie fabularne. W ramach pierwszej poznajemy duet dziennikarzy śledczych, którzy wpadli na trop afery, która mogła zniszczyć karierę aspirującej pani polityk. Początkowo czułam się nieco zagubiona, ale dość szybko zrozumiałam, o co toczy się gra i jak doszło do wydarzeń, które obserwujemy. Mimo przeskoków w czasie i przestrzeni, wątek sprawia wrażenie uporządkowanego. Trochę szkoda, że Autor nie pokusił się o rozbudowanie niektórych elementów - szczególnie przy końcówce, pojawiają się dialogi, które bardziej sygnalizują zagrożenie niż je wyjaśniają. Spodobało mi się, że Autor do samego końca utrzymał mnie w niepewności co do motywów pewnych postaci - owszem, miałam pewne podejrzenia, ale finisz i tak był satysfakcjonujący.
Drugi wątek, znacznie krótszy, skupia się na hollywoodzkim reżyserze Marku Carperze, który utknął w pensjonacie podczas nawałnicy. Tutaj nie mam zbyt wiele pozytywnych rzeczy do powiedzenia. Zaintrygował mnie przy pierwszym spotkaniu, ale zapoczątkowany motyw tajemniczego (być może nadprzyrodzonego) morderstwa nie doczekał się rozwiązania, jakby Autor o nim zapomniał. Moje drugie spotkanie z Markiem odbyło się w zupełnie innych okolicznościach i, ponownie, nie przebiegło satysfakcjonująco. Na plus zaliczam jednak metazabawę Autora z czytelnikiem - sugeruje się bowiem, że Autor to jednocześnie bohater tego (kiepskiego) wątku, a czytana powieść jest dziełem fikcyjnego bohatera.
Podczas lektury trochę drażniła mnie odmiana imion bohaterów. Szczególnie w przypadku Mike'a, do którego bardzo często ludzie zwracają się per "Mike'u". Rozumiem, że to zgodne z zasadami poprawnej polszczyzny, ale jakoś... drażniło mi to oczy.
"Prowokacja" bez pardonu demonstruje, jak łatwo zniszczyć człowieka poprzez jedno kłamstwo czy niedopowiedzenie, o ile łatwiej publika wierzy w sensacyjne, kompromitujące sensacje niż próby wyjaśnienia zajścia. Ciekawie wypada też reprezentacja skutków, jakie mogą iść za przygotowaniem takiego "gorącego newsa". Nie jest to lektura długa ani specjalnie skomplikowana, choć początkowo może konfundować. Bawiłam się dobrze, niemniej zdecydowanie nie zaliczam "Prowokacji" do grona "must read".
Sensacyjna i wciągająca powieść o potędze plotki. Satysfakcjonująca, otwierająca oczy, choć tracąca przez niedopracowany wątek poboczny.
W "Prowokacji" można wyróżnić dwie linie fabularne. W ramach pierwszej poznajemy duet dziennikarzy śledczych, którzy wpadli na trop afery, która mogła zniszczyć karierę aspirującej pani polityk. Początkowo czułam się nieco zagubiona, ale...
Przepełniona chwałą i patosem opowieść o sztukach walki i honorze, chińska aż do szpiku kości.
Przepełniona chwałą i patosem opowieść o sztukach walki i honorze, chińska aż do szpiku kości.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to