Ten rok daje mi nieźle w kość. Na każdym polu. Najchętniej schowałabym się niczym ślimak w swojej skorupie i wyszła z niej dopiero, gdy będę miała pewność, że wszystkie burze i pioruny nade mną minęły. Niestety, tak się nie da. Nie da się uciec przed problemami i zmartwieniami, które zdają się nie kończyć.
Taką próbę ucieczki od własnych trosk podejmuje bohaterka książki Anny Chaber „Jesień w kolorze syropu klonowego”.
Lena wyjeżdża do swojej ciotki do Kanady bo wydaje jej się, że tam odnajdzie spokój. Tam niby przypadkiem spotyka mężczyznę imieniem Johnathan, który jest znanym i dość kontrowersyjnym dziennikarzem. Mężczyzna pracuje właśnie nad swoją nową książką, a gdy poznaje Lenę stwierdza, że ta byłaby dla niego świetną asystentką. W ten oto sposób tych dwoje podejmuje ze sobą współpracę.
Anna Chaber w plastyczny sposób odmalowała przed swoimi czytelnikami jesienny obraz Kanady, dzięki temu wszyscy Ci, którzy jeszcze nie odwiedzili tego zakątka, mogli to zrobić w wyobraźni, podczas lektury.
Dobrze się czytało tę powieść. Przez pierwszą połowę nawet czułam się odprężona i miałam wrażenie, że właśnie takiej lektury potrzebowałam. Wyciszyła mnie, sprawiła, że ciut oderwałam się od rzeczywistości. Jednak później coś się popsuło. Nie umiałam skupić się na fabule, a wręcz mnie ona nudziła.
Relacja między Leną, a Jonathanem w mojej ocenie była bardzo płytka. Chwilami jakaś tak instrumentalna. Tak jakby pisarka chciała po prostu, brzydko mówiąc, odfajkować ten wątek, no bo czymś musiała wypełnić strony. Nie porwało mnie to, ale finalnie nie umiałam nie dać tej książce wysokiej noty, bo aż 8/10. Zaczęłam więc się zastanawiać dlaczego tak zrobiłam. I po namyśle stwierdziłam, że tę wysoką ocenę wystawiłam temu tytułowi przede wszystkim za taki niespieszny klimat, który zdecydowanie mi odpowiadał akurat w tym momencie życia, w którym jestem. A dodatkowo, urzekło mnie jak Chaber wykreowała postać ciotki głównej bohaterki. Bardzo polubiłam Ewę. To wyluzowana, trochę szalona pani, ale też bardzo wspierająca swoją siostrzenicę.
„Jesień w kolorze syropu klonowego” to nie jest doskonała powieść, ale za to zatrzymująca swoim klimatem. To historia o szukaniu siebie, o tym, że nie można uciec przed życiowymi trudnościami, a także o tym, że czasem warto rzucić się na głęboką wodę, niewiele myśląc i kalkulując, bo wówczas życie może nas pozytywnie zaskoczyć.
Ten rok daje mi nieźle w kość. Na każdym polu. Najchętniej schowałabym się niczym ślimak w swojej skorupie i wyszła z niej dopiero, gdy będę miała pewność, że wszystkie burze i pioruny nade mną minęły. Niestety, tak się nie da. Nie da się uciec przed problemami i zmartwieniami, które zdają...
Rozwiń
Zwiń