Fallon Rossi zostaje podstępem uwięziona w obsydianowych podziemiach. Jej oprawcą jest Dante, który za wszelką cenę pragnie posiąść magię, jaką w żyłach nosi dziewczyna, by za jej pomocą zniszczyć Królestwo Wron i Lore’a. Fallon znajduje jednak sojusznika i to w osobie, którą o to najmniej podejrzewała. Jednak zanim dziewczyna będzie mogła uwolnić się z miejsca, w którym przetrzymuje ją król Luce, będzie musiała go zabić, i nie zawaha się przed niczym, by to uczynić.
Cieszę się, że to już koniec, bo to był chyba najgorszy tom z całej trylogii. Początek był w miarę interesujący i choć przewidziałam większość rzeczy, to i tak słuchałam o poczynaniach Fallon z pewną dozą przyjemności i byłam całkiem ciekawa co będzie dalej. Zaczęło się psuć dopiero, gdy na scenę ponownie wszedł Lore i dopiero podczas słuchania „Domu składanych obietnic” zorientowałam się, że nie cierpię tego bohatera, a zwłaszcza tego jak bardzo zaborczy jest w stosunku do Fallon i w jakim poważaniu ma samego siebie i klątwę, którą jest obciążony. Liczy się dla niego tylko to, by Fallon była przy nim i nic więcej, a jej troskę w stosunku do siebie samego bardzo bagatelizuje. Może kiedyś taką zaborczość uznałabym za romantyczną, ale na pewno nie teraz. Okropny typ.
Z resztą większość bohaterów również nie jest zbyt sympatyczna w tym tomie, a jeśli już ktoś zaskarbił sobie moją sympatię po dwóch poprzednich tomach, tak jak na przykład dwójka przyjaciół głównej bohaterki, to jest ich zbyt mało, by ich pojawienie się było zaletą. Wyjątkiem wśród niesympatycznych postaci jest jednak dziadek Fallon, Justus Rossi, który ze względu na charakter i nagłą (dla czytelnika) zmianę frontu stał się dla mnie naprawdę ciekawy i żałuję, że było go tak mało.
Co do samej Fallon, to zaliczyła spadek formy, jednak nie jest na szczęście tak głupia jak w tomie pierwszym. Zdecydowanie też wolę te momenty, w których nie było przy niej Lore’a.
A jeśli chodzi o fabułę, to miała momenty, w których historia naprawdę dawała radę (np. sekwencja w oceanie, a także końcówka na statku) i w perspektywie całości była całkiem niezła. Niestety odbiór całości psują mi bohaterowie, bo słuchanie o większości tych postaci było irytujące.
Na końcu muszę też napomknąć o nowelce, którą wydawnictwo umieściło na końcu książki i która opowiada o Zendayi i Cathalu, czyli rodzicach Fallon. Według mnie była ona zupełnie niepotrzebna, bo nic nie wnosiła, tym bardziej że Zendaya to z charakteru ta sama bohaterka co Fallon, a Cathal to kopia Lore’a. Wydawało mi się że powstała tylko po to, by autorka miała pretekst do napisania jeszcze jednej sceny erotycznej.
Są takie książki, czy też takie serie, które chciałabym poznać, ale trochę szkoda mi czasu czytać je w formie fizycznej, dlatego audiobooki są dla mnie zbawieniem. „Królestwo Wron” było właśnie taką serią. Mimo jej wszystkich mankamentów cieszę się, że ją znam i że jestem na bieżąco chociaż z jednym trendem książkowym. Natomiast jedno wiem na pewno, do tych książek (i prawdopodobnie także do tej autorki) już nie wrócę.
Fallon Rossi zostaje podstępem uwięziona w obsydianowych podziemiach. Jej oprawcą jest Dante, który za wszelką cenę pragnie posiąść magię, jaką w żyłach nosi dziewczyna, by za jej pomocą zniszczyć Królestwo Wron i Lore’a. Fallon znajduje jednak sojusznika i to w osobie, którą o to najmniej...
Rozwiń
Zwiń