Ile klasy w klasyku: Solaris
Stanisław Lem klasykiem jest. Ale z tych klasyków klasyków czy z tych, których uniwersalność prozy wmawia się uparcie nastolatkom, z trudnością przebijającym się przez XIX-wieczną frazę? Testowi poddane zostało najsłynniejsze dzieło polskiego mistrza fantastyki naukowej.
Problemy z Solaris są dwa.
Pierwszy jest taki, że to jedna z tych książek, które wiele osób czyta w wieku młodym, niekiedy nawet bardzo, i wtedy się nią zachwyca. Tak było ze mną. Niesie to ze sobą ryzyko późniejszego rozczarowania, ponieważ przez lata każda dobra rzecz obrasta warstwą zafałszowanych pozytywnych wspomnień, tak że nawet średniaki urastają do miana arcydzieł. Dochodzi do tego przemiana, która dokonuje się w nas samych, bo przecież ja już nie jestem tym samym czytelnikiem, któremu Lema dwadzieścia lat temu podsunął starszy brat. Stąd dramatyczny wybór: wrócić do dawnej miłości i sprawdzić, czy uczucie wciąż płonie, czy też dla bezpieczeństwa nie iść tą ścieżką i sycić się wspomnieniami? Bo mnie na przykład wciąż boli próba powrotu do serialu „Gwiezdna eskadra”, który przed laty mnie zachwycał, a obejrzany niedawno okazał się istnym potworkiem kiczowatości…
Drugi problem jest taki, że mowa o SF. A jak wiadomo fantastyka naukowa starzeje się dużo gorzej niż fantasy czy horror, jako że często ugruntowana jest w futurystycznych wizjach technologii, z których większość po jakimś czasie wydaje się po prostu śmieszna. Niby SF i futurologia to nie to samo, ale zwróćmy uwagę, jak często jako argument za geniuszem Lema podaje się to, że „przewidział” czytniki e-booków.
Zresztą abstrahując nawet od futurologii, jeżeli dana historia będzie silnie zakorzeniona choćby w aktualnej, istniejącej technologii, to również się zestarzeje, bo ciągłe odwołania do – w naszych przyszłych oczach – staroci będą wybijać nowych odbiorców z opowieści. U Lema też znajdą się takie przypadki, ot choćby w „Powrocie z gwiazd”, „Niezwyciężonym” albo w „Kongresie futurologicznym”, gdzie ludźmi sterowano z pomocą środków chemicznych – w takiej samej historii spisanej obecnie byłaby to pewnie wirtualna czy rozszerzona rzeczywistość.
Z tych więc powodów do „Solaris” wracałem niechętnie.
Jednak wszystko to okazało się głupotą z mojej strony – proza Lema po prostu się nie starzeje, a nawet jeżeli niektóre elementy tych historii trącą myszką, to na pewno nie te stanowiące o sile opowieści. Bo czy dla „Solaris” ma znaczenie to, w jaki sposób Kelvin przyleciał do bazy? Albo na jakim komputerze wykonywał swoje obliczenia, mające potwierdzić, że to, co przeżywa, jest prawdziwe? Nie. W tej powieści chodzi o zetknięcie człowieka z nieznanym i niepojętym, a te prawdy w żaden sposób uaktualniane nie były.
Lem zaskoczył mnie jednak tym, jak dobrym był pisarzem. O tym, że był to geniusz pióra, wie każdy, kto przeczytał „Cyberiadę” czy „Bajki robotów” i zachwycił się zawartymi w nich grami słownymi i humorem. Mam tu jednak na myśli wielkość wynikającą z tego, że na odbiór tekstu nie wpływa znajomość danej historii, nawet jeżeli wszystkie jej szczegóły mocno wryły ci się w pamięć; a ja „Solaris” pamiętałem doskonale, jako że powieść ta wywarła na mnie przed laty wielkie wrażenie. W efekcie moja powtórna lektura kultowego klasyka Lema niespecjalnie różniła się emocjonalnie od tej pierwszej, bo tak samo jako przerażającą odbierałem pierwszą scenę z Murzynką na stacji, tak samo wstrząsały mną pierwsze próby pozbycia się przez Kelvina Harey, z takim samym napięciem – mimo iż wiedziałem, co się za chwilę zdarzy – wyczekiwałem, aż Sartorius na tyle uchyli drzwi do laboratorium, byśmy mogli choć na chwilę zajrzeć do środka.
To ciekawe uczucie z takim głodem chłonąć wiedzę o planecie Solaris, którą przecież już się posiadło, której szczegóły się pamięta. A jednak z wielką przyjemnością pozwalałem Lemowi powtórnie cytować mi wyjątki z solarystyki.
Przy tym w czasie powtórnej lektury miałem z tyłu głowy wiedzę o tym, jak „Solaris” powstał, w jakich okolicznościach, dlaczego i co o samej powieści sądził autor. W „Lemie. Życiu nie z tej ziemi” Wojciech Orliński opisał, że powieść tę Lem tworzył na szybko, dla pieniędzy i że ją po prostu „wyrzygał”. Cóż, to trochę miesza mi w głowie.
Bo „Solaris”, blisko sześć dekad po premierze, pozostaje niedoścignionym wzorem, powieścią idealnie fantastycznonaukową, a do tego uniwersalną, ponieważ nie podpiera się technologią ani futurologią. Stanisław Lem zmierzył się w tej książce z pytaniami o człowieczeństwo, które do dziś się nie zdezaktualizowały i raczej się nie zdezaktualizują. Stworzył tym samym powieść uniwersalną, bo przystępną dla każdego, nieuciekającą w SF dla samego faktu przynależności gatunkowej, ale wykorzystującej narzędzia fantastyki do pisania o rzeczach spoza wszelkich szufladek.
Cóż, Lem wielkim pisarzem był.
komentarze [16]
Ja właśnie jestem na świeżo po kolejnej (raptem trzeciej lekturze "Solaris")... za każdym razem inny aspekt tej powieści wybija mi się na pierwszy plan. Jednak wrażenie to samo... Kelvin ląduje na stacji, nikt go nie wita, cisza, nieład, coś wisi w powietrzu... Lem wystrzeliwuje nas na orbitę refleksji uniwersalnych i zasadniczych. Opisy wyczynów oceanu są tak realistyczne...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcejUwielbiam twórczość Lema świetnie się czyta nawet po latach zachwytu współczesnymi gniotami ale człowiek jak to człowiek musi dorosnąć zanim powróci do klasyki
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postSolaris Tarkowskiego, obejrzany wieeeeele lat temu. Tylko wspomnienie, że rzucił na kolana. Solaris Lema, przeczytany zaraz potem, i mocne wrażenie niedosytu, że film lepszy. Wspomnienia, wrażenia... Lem dobrze się starzeje, anyway.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Lem filmem Tarkowskiego był zawiedziony.
„Po pierwsze, życzyłbym sobie zobaczyć planetę Solaris, ale niestety reżyser mi tego nie umożliwił, bo jest to przecież kameralne. A po drugie — co powiedziałem Tarkowskiemu w jednej z kłótni — on wcale nie nakręcił Solaris, ale Zbrodnię i karę. Przecież w filmie wychodzi tylko tyle, że ten paskudny Kelvin doprowadził biedną Harey do...
Są autorzy, którzy nie akceptują żadnych zmian w swoich dziełach. To ten przypadek. Powodem niezadowolenia Lema mógł być również fakt, że uczeń przerósł mistrza. Ale to tylko moje zdanie. Zdecydowanie - wolę film.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Wrzucę tu tylko początek "Niezwyciężonego" (który opowiada o czymś podobnym, co "Solaris", ale to nieistotne):
[...] światełka zaczęły mrugać do siebie z pulpitów oblanych różem dalekiego słońca, które stało w środkowym ekranie. Taśmy ferromagnetyczne ruszyły, programy wpełzały powoli do wnętrza coraz to nowych aparatur, przełączniki...
To chyba pierwsza albo druga strona, prawda? Mnóstwa radości dostarczają mi takie archaiczne opisy techniczne :)
A jednak, mimo to i ponad tym, jest opowieść, opowieść o człowieku, o obcym i o niemożności porozumienia między nimi - to mi się u Lema podoba, w "Niezwyciężonym", w "Fiasku", w "Solaris" jakby trochę mniej, bo ta opowieść mniej do mnie przemawia. Nie wiem...
Reszta Niezwyciężonego zawiera wynalazki, co ich do dziś nie zrobiono.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postŚwietna książka. Lem stworzył obraz obcego zupełnie niepodobnego do człowieka, czego wielu autorów SF nie potrafi, przypisując obcym zbyt wiele ludzkich cech. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że ten obcy wcale nie próbuje z ludźmi nawiązać kontaktu, bo to tak jakby słoń próbował nawiązać kontakt z mrówką, która siedzi mu na grzbiecie. Ciekawe są próby studiowania przez...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcejDziękuję za świetny tekst. Technologia się zmienia, ale człowiek się nie zmienia. W powieściach S-F nie szukam nowinek technologicznych, ale człowieka, który musi się zmierzyć z nieznanym i z sobą samym, a także mechanizmy społeczne. To właśnie znajduje się w powieściach Lema. O pewnych sprawach łatwiej i prościej jest pisać właśnie w konwencji S-F. Może przykładem będzie...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Eden moim zdaniem najlepszy (sam Lemuel nisko go oceniał, nie pojmuję czemu). Następnie Niezwyciężony, zaś Solaris gdzieś może na trzecim miejscu, chyba raczej za Powrotem z gwiazd.
Oczywiście gdy chodzi o Lemuela książki poważniejsze. Z bardziej zabawnych zwłaszcza Siódma Podróż Tichego i Elektrybałt Trurla.
Jeszcze mam duże zaległości w Lemie, ale coraz bardziej kocham klasyki S-F.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postSpróbuję to odnieść do innych gatunków. Starzenie się jest wpisane w gatunek SF, tak samo jest z grami komputerowymi gdzie już niewielki odcinek czasu, powoduje potworne skoki, a mimo to klasyki są niedoścignione pomimo solidnej argumentacji na nie, że przecież gorsza grafika - pikselioza, śmieszne sterowanie, czasem potworny dźwięk bywa, że nieaktualne już motywy czy nawet...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcejUżytkownik wypowiedzi usunął konto
To jest doskonała opowieść. Trochę drażni mnie wątek "romantyczny", ale jakoś daje się on ładnie wpisać w problem obcości opisy przez "Solaris".
Wszyscy jesteśmy sobie obcy i nie szukamy drugiego człowieka, ale własnego odbicia. Sama prawda...