Mam wrażenie, że autor użył tej powieści jako manifestu, który ma przekazać zachodniej cywilizacji widzianej przez przeciętnego Rosjanina jako utopionej w oceanie bezrozumnej konsumpcji oraz trawionej chorobą przewrotnego liberalizmu, iż prawda o historii XX wieku nie jest tak oczywista oraz czarno-biała jak zostało to powszechnie ugruntowane. Nie będę dywagował tutaj po której stronie leży racja, czy jak zwykle pośrodku, ale muszę stwierdzić, że ta literacka wariacja na temat „Władcy pierścieni” jest zupełnie niepotrzebna.
Odziera ona mitologię Śródziemia z większości magii rujnując oraz depcząc misternie wykreowany przez Tolkiena klimat na rzecz pospolitych motywów pod postacią analiz ekonomicznych i politycznych, szpiegowskich intryg czy spektakularnych starć będących w gruncie rzeczy mutacją historii naszego skrawka Europy.
I choć pomimo, że postacie są dość ciekawie zarysowane, a akcja często potrafi przykuć uwagę jak dla mnie za często z zakamarków fabuły wypełzają upiory oryginału przeszkadzając w odbiorze tego dzieła burząc obiektywne i konstruktywne punkty odniesień.
Książka napisana w zupełnie innym stylu, nie ma patosu, bohaterstwa, poświęcenia, jest za to gra wywiadów, spekulacje, intrygi i zdrady. Czytało się to naprawdę nieźle, z tym że coś jednak przy tym zgrzytało.
Autor równie dobrze mógł swoją narrację osadzić w każdym innym świecie, niekoniecznie w Śródziemiu. Jak czytałem Tolkiena to w pewnym momencie byłem znudzony patosem, jednak chyba ten Jego świat właśnie taki miał być. Miał być inny niż nasz, może właśnie mamy tęsknić do takich wartości.
Książka niemniej ciekawa, akcja jest wartka i dobrze się czytało. Moim zdaniem dla zagorzałych fanów serii.