Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Czy to kolejny bardzo dobry zbiór opowiadań, który miałam okazję przeczytać w tym roku? Zdecydowanie TAK!

W serii INNE KONSTELACJE Olgi Tokarczuk wydany został zbiór opowiadań argentyńskiej pisarki Silviny Ocampo. Zbiór niezwykły, wykraczający poza literackie granice gatunku i dla mnie osobiście wspaniały. To z jednej strony teksty zorientowane na odwracającym uwagę szczególe, z drugiej sączące powolną truciznę wprost do świadomości czytelnika. Przemoc i strach. Momenty niezwykłe i niezwyczajne w codziennym życiu; na poły magiczne, bizarne i niepoddające się logicznemu myśleniu. „Furia i inne opowiadania” to w końcu zbiór do którego chcę wracać i odkrywać go na nowo, na innych poziomach.

Jeśli doceniacie krótką formę, jeśli nie boicie się stąpania na granicy rzeczywistości i snu/koszmaru. Jeśli chcecie rozerwać Wasze szare komórki w najlepszy możliwy sposób (język i fraza Ocampo) - kupujcie. Czytajcie. Bawcie się.

Polecam i jestem bardzo ciekawa co znajdę w dwóch poprzednich tytułach w serii konstelacji, które mam już na swojej półce (dziękując sobie z przeszłości, że je zakupiłam).

Czy to kolejny bardzo dobry zbiór opowiadań, który miałam okazję przeczytać w tym roku? Zdecydowanie TAK!

W serii INNE KONSTELACJE Olgi Tokarczuk wydany został zbiór opowiadań argentyńskiej pisarki Silviny Ocampo. Zbiór niezwykły, wykraczający poza literackie granice gatunku i dla mnie osobiście wspaniały. To z jednej strony teksty zorientowane na odwracającym uwagę...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mała czarna i perły, a może małość, samotność i czerń pereł? Helen Weinzweig w swojej zakrawającej o surrealizm powieści zabiera nas do nieuporządkowanego świata głównej bohaterki, gdzie to my musimy podjąć ostateczną decyzję. Czy to co dzieje się wokół Shirley jest wynikiem jej zaburzeń psychicznych, czy może świat wokół nas taki właśnie bywa?

Jeśli podzielić „Małą czarną i perły” na pewne sekcje, to dla mnie okryty tajemnicą romans z przystojnym szpiegiem mógłby zajmować zdecydowanie mniej miejsca. Uzależnienie Shirley od umykającego wciąż mężczyzny zdaje się nosić znamiona przemocy, niezdrowej relacji, z której bohaterka nie potrafi/nie chce się wydostać.

Drugą, chaotyczną i wymagającą od czytelnika bezwzględnej uważności częścią tej powieści jest pamięć. Miejsca przynoszące wspomnienia, wspomnienia poruszające pamięć i Toronto; miasto burzące wszelkie zbudowane dotąd mury. Przeszłość wygląda z uliczek mijanych przez Shirley, zagląda razem z nią do znanych dotąd miejsc. Razem znajdują ludzi opowiadających dziwne historie. Historie, które mogą należeć do każdego.

Zapisałam sobie tylko jeden fragment, w zasadzie zbitek słów: „Byłam obca pośród obcych”. I to zdanie dokładnie opisuje zagubioną między tym co jest i co było bohaterkę. Podróż Shirley jest narkotyczna, prowadzi nas do niezwykłych miejsc i finału, który może zaskoczyć.

Wiem na pewno, że „Mała czarna i perły” może uwieść czytelnika językiem i rozczarować zarazem. Może zaangażować na początku i zostawić pośrodku niczego na końcu. Na pewno nie będzie dla wszystkich, ale to akurat nie jest jej wadą.
Ja sama nie przepadłam, ale też jestem w stanie znaleźć tu wiele trafiających do mnie momentów. Z przyjemnością przeczytałabym zbiór opowiadań autorki, który do polskiego czytelnika jak dotąd nie dotarł.

Mała czarna i perły, a może małość, samotność i czerń pereł? Helen Weinzweig w swojej zakrawającej o surrealizm powieści zabiera nas do nieuporządkowanego świata głównej bohaterki, gdzie to my musimy podjąć ostateczną decyzję. Czy to co dzieje się wokół Shirley jest wynikiem jej zaburzeń psychicznych, czy może świat wokół nas taki właśnie bywa?

Jeśli podzielić „Małą...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy MłodyBook po raz pierwszy zapowiedział wydanie „Nie zapomnij mnie” Alix Garin wiedziałam, że muszę poznać historię Clémence i jej babci. Widząc prace autorki byłam pewna, że graficznie będzie to piękne spotkanie, a tekst tylko mnie w tym utwierdził. Przed Wami poruszający obraz pewnej podróży. Podróży do domu, podróży do siebie, być może tej ostatniej i najważniejszej.

Porwanie chorującej na Alzheimera babci z domu opieki to według Clémence jedyny sposób na spełnienie życzenia babci i otworzenie oczu matce. Przecież można zrobić jeszcze tak wiele, jest na to czas! Dziewczyna wyrusza więc w podróż do domu rodzinnego, do wspomnień babci i własnych. Do czasu spędzonego z dziadkami, ale i nieobecną matką. Droga wyzwala wiele emocji, wbrew wszystkiemu pozwala zatrzymać się na chwilę i przyjrzeć sobie z pewnej perspektywy. A także odpowiedzieć na ważne pytanie: kim jestem w chwili, kiedy przestaję być sobą?

Nie chcę opowiedzieć Wam o wszystkim co znaleźć możecie w „Nie zapomnij mnie”, a mimo niewielkiej ilości tekstu znajdziecie tam naprawdę wiele emocji wyrażonych obrazem. To przepiękna opowieść graficzna o bezsilności wobec choroby ukochanej osoby. Clémence chce dla babci jak najlepiej ale dopiero w drodze zauważa, jak postępująca choroba zmienia człowieka, którego tak dobrze znała. Człowieka, który z opiekuna staje się osobą potrzebującą troskliwej i uważnej opieki.

To niezwykle piękna w swej prostocie opowieść, której zakończenie wzrusza do łez. Jeśli w Waszym życiu brakuje tak wyjątkowej osoby, z pewnością nie pozostawi Was obojętnymi.

Kiedy MłodyBook po raz pierwszy zapowiedział wydanie „Nie zapomnij mnie” Alix Garin wiedziałam, że muszę poznać historię Clémence i jej babci. Widząc prace autorki byłam pewna, że graficznie będzie to piękne spotkanie, a tekst tylko mnie w tym utwierdził. Przed Wami poruszający obraz pewnej podróży. Podróży do domu, podróży do siebie, być może tej ostatniej i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Historie o odchodzeniu, o kończeniu pewnych rozdziałów w życiu mocno się mnie ostatnio trzymają. I chociaż zabrzmi to dziwnie, opowieści o starości, o spoglądaniu wstecz na własne życie w pewien sposób mnie ciekawią. Czy kiedy będę patrzeć na swoje życie za kilkadziesiąt lat znajdę miejsce na krytykę? Może ciało odbierze mi na to szansę, poplącze zmysły… Noszę w sobie wiele pytań i niewiele odpowiedzi w które doskonale wpisuje się książka norweskiej pisarki Merethe Lindstrøm „Dni w historii ciszy”.

Eva i Simon większość życia przeżyli razem nosząc swoje tajemnice blisko ciała. Ich bliscy nie znają przeszłości, o której wolą nie mówić, taką decyzję podjęli już dawno temu. Kiedy choroba Simona zaczyna zmieniać codzienność Evy, historia wraca i uprasza się o uwagę. Czy zostanie zapomniana zanim ktoś zdąży ją opowiedzieć? Czy powinna odejść razem z nimi? Im bliżej końca jesteśmy, tym więcej elementów znajduje swoje miejsce, a obraz dwóch tak bliskich sobie osób zmienia się w oczach czytelnika.

Cały uśpiony ładunek tej książki znajdziecie w tym, co zostało przemilczane, ukryte nawet przed najbliższymi. I chociaż ja sama nie potrafiłabym żyć tak jak Eva i Simon, nie zgodziłabym się na wyrzucenie z rodzinnej narracji ważnej części mojego życia, to jednak ich historia mnie poruszyła. Dotknęła tych miejsc które krzyczały: ROZMAWIAJCIE. Póki słowa mieszkają jeszcze w Simonie, póki choroba nie pomiesza mu myśli i nie zmieni na tyle, że próżno w nim będzie szukać tamtych cichych historii. Póki macie wokół ludzi, którzy chcą słuchać.

Polecam serdecznie i przy okazji zaznaczam. Nie znajdziecie tu niczego niezwykłego, co zapamiętacie do końca życia. To jedna z tych historii, które mogłyby się zdarzyć blisko nas i nie bylibyśmy tego świadomi. Subtelna, cicha, schowana w bezpiecznym miejscu. Dla chowającego ważna i stanowiąca o nim samym, ale wciąż niewidoczna dla innych.

Historie o odchodzeniu, o kończeniu pewnych rozdziałów w życiu mocno się mnie ostatnio trzymają. I chociaż zabrzmi to dziwnie, opowieści o starości, o spoglądaniu wstecz na własne życie w pewien sposób mnie ciekawią. Czy kiedy będę patrzeć na swoje życie za kilkadziesiąt lat znajdę miejsce na krytykę? Może ciało odbierze mi na to szansę, poplącze zmysły… Noszę w sobie wiele...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Ludzkie ciało zawiera przeciętnie trzydzieści kilogramów jadalnego mięsa, znacznie więcej, niżby można przypuszczać, zważywszy, ile osób jest niestrawnych.”

Dorothy Daniels można uznać za femme fatale. Jest pewna siebie, niezależna i odnosi sukces jako krytyczka literacka. Mimo swoich blisko pięćdziesięciu lat uwodzi mężczyzn i nie stroni od ich towarzystwa. Drugą przyjemnością jej życia jest jedzenie; smaki, które potrafi przywołać nawet w więziennej celi. Kiedy do garnka trafia pierwsza porcja tego wyjątkowego mięsa, kiedy przecięła tkanki pierwszego kochanka, Dorothy rozsmakowała się w życiu jeszcze bardziej.

Jeśli chcecie spotkać Hannibala w spódnicy, to jesteście naprawdę blisko choć dla mnie to nadal bohater „Milczenia owiec” pozostaje numerem jeden wśród ludojadów. Chelsea G. Summers stworzyła barwną powieść pełną jedzenia, seksu i nieposkromionego apetytu, który prowadzi bohaterkę „Tego głodu” do więzienia. Dorothy bywa wulgarna, seksualizuje każdą sferę życia i bez wątpienia dobrze się tym bawi. Jest kontrolującą, inteligentną i skrupulatną zabójczynią, którą jednak coś w końcu zawodzi. A może ktoś? Przekonajcie się sami, jeśli macie odwagę poznać jej opowieści. Ostrzegam - to bardzo opisowa książka i o ile nad kwestią jedzenia można się rozpływać, tak ludzkie wydzieliny i mięso może pozostawić lekki niesmak. Dorothy zamawia krwiste steki. Zawsze.

Czy „Ten głód” zaspokoi głód dobrej literatury? Jeśli szukacie rozrywki, wciągającej fabuły i bohaterki, którą ciężko lubić - książka Chelsea G. Summers narobi Wam apetytu. Ja bawiłam się dobrze, chociaż po tak inteligentnej i przebiegłej istocie spodziewałam się czegoś więcej jeśli chodzi o motywację do popełniania kolejnych zbrodni. Językowo jest w porządku, tłumaczka z pewnością nie miała łatwej pracy. Sam styl autorki jest dość prosty, ale nie oczekiwałam niczego więcej poza dobrą rozrywką. Odrzućcie jednak feministyczne zapędy.

„Ludzkie ciało zawiera przeciętnie trzydzieści kilogramów jadalnego mięsa, znacznie więcej, niżby można przypuszczać, zważywszy, ile osób jest niestrawnych.”

Dorothy Daniels można uznać za femme fatale. Jest pewna siebie, niezależna i odnosi sukces jako krytyczka literacka. Mimo swoich blisko pięćdziesięciu lat uwodzi mężczyzn i nie stroni od ich towarzystwa. Drugą...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Moja opinia o bardzo skondensowanej, a przy tym intensywnej i celnej jak strzały z broni palnej „Windzie Schindlera” będzie krótka. Darko Cvijetić w równie krótkich, bardzo celnych i emocjonalnych zdaniach opowiada o wojnie na Bałkanach, wojnie domu z domem, sąsiada z sąsiadem.

Pierwszy strzał.
Pada blisko, po drugiej stronie wieżowca. Może to tylko strzał ostrzegawczy, przecież wszyscy znają się tu aż za dobrze, krzywdy nikt drugiemu nie życzy. Razem dorastali, razem gonili za marzeniami, razem pracowali i razem będą umierać.

Drugi strzał.
Teraz stoi między nimi barykada. Niewidzialna granica poglądów, politycznych racji, przemocy i niezgody. Zamiast wymiany pozdrowień wymieniają ciała zabitych, sąsiedzką pomoc zamienili na wojnę, w której biorą udział wszyscy. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.

Trzeci strzał.
Śmiertelna wyliczanka dobiega końca kiedy większość bohaterów zostaje już tylko w pamięci garstki pozostałych. Piasek oddzielający budynki zna smak krwi, zna też wilgoć łez. Winda zamiast ratować odbiera życie, dla niektórych znajdzie się jednak ratunek. Niech historia nie wraca, błędy nie zostają popełnione ponownie, świat niech idzie do przodu.
Oby tak było.

Polecam Wam lekturę „Windy Schindlera” bo ciężko znaleźć tyle emocji w tak niewielkim formacie. O wojnie napisano wiele książek, ale Darko Cvijetić w słowach, ale też i ciszy znajduje miejsce na rozliczenie przeszłości. Rozliczenie dobrych i złych, żywych i umarłych.

Moja opinia o bardzo skondensowanej, a przy tym intensywnej i celnej jak strzały z broni palnej „Windzie Schindlera” będzie krótka. Darko Cvijetić w równie krótkich, bardzo celnych i emocjonalnych zdaniach opowiada o wojnie na Bałkanach, wojnie domu z domem, sąsiada z sąsiadem.

Pierwszy strzał.
Pada blisko, po drugiej stronie wieżowca. Może to tylko strzał ostrzegawczy,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie posiadam talentu muzycznego - moją karierę pogrzebały cymbałki w szkole podstawowej, a ostateczny cios zadał mi flet prosty. Na szczęście, dzięki mojej koleżance z dzieciństwa miałam okazję poznać podniosły nastrój szkoły muzycznej. Lubiłam odwiedzać koncertowe sale, biernie uczestniczyć w lekcjach gry na fortepianie. Do dziś mam pewien sentyment związany z tym instrumentem, dlatego też zainteresowała mnie powieść tajwańskiego pisarza Chiang-Sheng Kuo.

„Stroiciel fortepianów” przybliża nam historię dwóch mężczyzn - wdowca opłakującego śmierć żony i tytułowego stroiciela, niespełnionego artysty. Powieść odczytywać można na kilku poziomach. To z jednej strony hołd złożony muzyce klasycznej, a także instrumentom z których wydobyć można każdy poszukiwany przez artystę dźwięk. Kluczem niezbędnym do właściwego dostrojenia muzyka i instrumentu staje się stroiciel, który rozpoznaje potrzeby zarówno człowieka, jak i przedmiotu który bez wątpienia posiada duszę.

Jeśli jednak spojrzymy na powieść uważniej, znajdziemy w niej historię wielkiej straty, niewykorzystanych szans i pozostania w cieniu, kiedy światło dawało tak wiele możliwości. To w końcu opowieść o miłości, o życiu w pewnej bezpiecznej nieświadomości i złamanym sercu.

Chociaż znalazłam w „Stroicielu fortepianów” zarówno typowo azjatycki dystans jak i wiele życiowych prawd o życiu, ale i oddaniu się swojej pasji, to jednak zabrakło mi głębi, dzięki której mogłabym zatrzymać się z tym tekstem na dłużej. Przyjemność płynącą z lektury i wspomnienia związane z moją dziecięcą fascynacją dźwiękiem fortepianu doceniam, ale pozostaję raczej obojętna emocjonalnie wobec przedstawionej historii. Miałam wrażenie pewnego chaosu, jakby poszatkowane fragmenty nie do końca dobrze się ze sobą zgrały.

Nie polecam, ale i stanowczo nie odradzam. Jeśli Wasza wrażliwość literacko-muzyczna lepiej odbiera delikatne niuanse płynące na polski rynek wydawniczy z Azji, być może stroiciel Was uwiedzie.

Nie posiadam talentu muzycznego - moją karierę pogrzebały cymbałki w szkole podstawowej, a ostateczny cios zadał mi flet prosty. Na szczęście, dzięki mojej koleżance z dzieciństwa miałam okazję poznać podniosły nastrój szkoły muzycznej. Lubiłam odwiedzać koncertowe sale, biernie uczestniczyć w lekcjach gry na fortepianie. Do dziś mam pewien sentyment związany z tym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wydawnictwo GlowBook po raz kolejny stawia przed czytelnikiem powieść, obok której ciężko przejść obojętnie. Może nie wpadniecie w świat Mony bez reszty, będziecie z przymróżeniem oka patrzeć na to, co dzieje się wokół bohaterki. Wierzyć lub niedowierzanie. Jedno jest jednak pewne - zakończenie zmyje Was z nóg!

Na szwedzkiej prowincji oprócz pisarzy z całego świata nominowanych do prestiżowej nagrody literackiej zjawia się Mona. Po dobrze odebranych debiucie czuje presję wydania równie dobrej drugiej książki. Pisanie nie przychodzi jej łatwo, myśli uciekają, ale towarzystwo ludzi pióra daje nadzieję na intelektualne rozmowy, nowe doświadczenia i przede wszystkim zwolnienie twórczej blokady. Prawda wyobrażona nie jest jednak bliska temu co staje przed Moną. Czasami ostateczny koniec to jedyne rozsądne wyjście.

„Mona” argentyńskiej pisarki Poli Oloixarac ukazuje środowisko pisarzy, którzy podczas swoich pełnych pozornej egzaltacji dyskusji budują nie tylko porządek artystycznego świata, ale i znajdują w nim dla każdego „odpowiednie” miejsce. Wiele tu ciekawych tez, które zmuszają do myślenia o kondycji pisarza i jego dzieła tak samo dziś jak i w historii literatury. Niektóre opinie zdają się jednak być jedynie przyczynkiem do rozdmuchania i tak już nadętego ego uczestników konkursu. Jak w tym hermetycznym środowisku odnajduje się szukająca swojego miejsca debiutantka? Co stoi za siniakami, które szpecą ciało Mony i w którym miejscu narkotyczno-erotycznego ciągu znajduje się nasza bohaterka? Kto zdolny jest do aktu przemocy i dokąd prowadzi jej użycie?

Człowiek i pisarz. Talent, ból i przymus tworzenia. Wielkość i małość ludzi pióra, a także oczekiwania przed którymi stają. Pola Oloixarac budzi emocje, zmusza do myślenia, chociaż ostateczny chaos nie był dla mnie do końca satysfakcjonujący. Niemniej będę się autorce przyglądać i mam nadzieję, że jeszcze się literacko spotkamy.

Wydawnictwo GlowBook po raz kolejny stawia przed czytelnikiem powieść, obok której ciężko przejść obojętnie. Może nie wpadniecie w świat Mony bez reszty, będziecie z przymróżeniem oka patrzeć na to, co dzieje się wokół bohaterki. Wierzyć lub niedowierzanie. Jedno jest jednak pewne - zakończenie zmyje Was z nóg!

Na szwedzkiej prowincji oprócz pisarzy z całego świata...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po długiej przerwie wracam do Ali Smith i jej książek. Chociaż w Polsce autorka znana jest przede wszystkim z cyklu pór roku, moja przygoda zaczęła się od tytułu wyłowionego wiele lat temu z wyprzedażowego stosu książek nad morzem. Niepozorny „Hotel świat” (2007, wyd. Muza) wtedy zrobił na mnie duże wrażenie. Znacie ten tytuł?

Sandy odbiera telefon który komplikuje jej spokojne życie. Myśli podzielone między teraźniejszością a przeszłością, wspomnieniem ojca i jego obecnym obrazem burzy niewidziana od czasów studiów znajoma. Problem czy może zagadka z jaką zgłasza się do Sandy to dopiero początek lawiny zupełnie nieoczekiwanych zdarzeń. Jest śmiesznie i strasznie jednocześnie, rozum przeciwstawia się nauce, za którą podąża filozofia. Jednym słowem - nie sposób się nudzić.

„Piąta pora roku” to wyjątkowa powieść, która prowadzi czytelnika od pojedynczej nitki do splątanego kłębka. Wątki przenikają się, jedno skojarzenie pociąga za sobą drugie i tworzy nową ścieżkę, którą możemy podążać. Możemy, ale nie musimy bo ten pierwszy, niepogłębiony sens również jest ważny. Granica światów rzeczywistego i wymyślonego zaciera się, śnimy sny na jawie, doświadczamy wraz z bohaterami pewnego wyobrażenia/przeniesienia. Sytuacje w których się znajdują są irracjonalne, dziwne, komiczne. Ali Smith porusza kwestie związane z samotnością w obliczu pandemii, chwiejnym poczuciu bezpieczeństwa, przekraczaniem osobistych granic.

„Piąta pora roku” może być zwariowaną historią o piekielnej parze bliźniąt wchodzącej z butami w życie spokojnej artystki. Historią o zagadce, która nie otwiera żadnych drzwi a ludzi. Może być też na innym poziomie powieścią o wrażliwości, której zachwianie grozi ucieczką do bezpiecznego miejsca.

Polecam, czytajcie i dajcie się zaskoczyć! Osobiście jestem wdzięczna za tak ciekawą sekwencję fikołków dla moich szarych komórek.

Po długiej przerwie wracam do Ali Smith i jej książek. Chociaż w Polsce autorka znana jest przede wszystkim z cyklu pór roku, moja przygoda zaczęła się od tytułu wyłowionego wiele lat temu z wyprzedażowego stosu książek nad morzem. Niepozorny „Hotel świat” (2007, wyd. Muza) wtedy zrobił na mnie duże wrażenie. Znacie ten tytuł?

Sandy odbiera telefon który komplikuje jej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po powieści wojenne sięgam zazwyczaj kiedy wykraczają poza schemat bohaterskiej śmierci, w której nieszczęśnika prowadzi buk, honor i ojczyzna. Louis-Ferdinand Céline w „Wojnie” wyłamuje wszelkie możliwe szuflady, w których można zamknąć jego powieść. Wątki biograficzne splata z rozszalałą wyobraźnią, wyolbrzymia i przerysowuje, epatuje seksualnością, brudem i najniższymi instynktami. Ale jest w tym wszystkim coś, co mnie przekonało do przeczytania odnalezionej po latach powieści autora. I chciałabym kontynuować jego odkrywanie.

Trwa pierwsza wojna światowa. Wachmistrz Ferdinand po ucieczce z transportu trafia do polowego szpitala we Francji, najpewniej prowadzonego przez Czerwony Krzyż. Jego rekonwalescencja pełna smrodu i ludzkich wydzielin, umierających wokół niego żołnierzy i stosującej niezwykłe metody „stawiania na nogi” pacjentów siostry przebiega pomyślnie. Czy jednak cokolwiek wyda się Wam tu normalne? Obawiam się, że nie. Zaczyna się bowiem brawurowa jazda bez trzymanki.

Pod różową, trudną do przeoczenia okładką powieści Céline’a znajdziecie zachwyt lub totalne odrzucenie od autobiograficznej prozy autora. Zachwyt może przynieść sam tekst, który zdaje się mieć wyjątkowy rytm i jeśli tylko go poznacie, lektura nabierze tempa. Język jest prosty, dosadny, chociaż sam autor jak i jego bohater nazywają siebie poetami. Co więc może Was obrzydzić? Erotyzacja KAŻDEJ możliwej i niemożliwej sceny, w której widzimy bohatera. Czytajcie więc odpowiedzialnie, bo szacunku do ciała próżno tu szukać.

Jeśli niestraszny Wam brudny i pozbawiony oporów opis życia żołnierza, który próbuje wrócić do normalności po doświadczeniu wojny na własnej skórze - sięgajcie i czytajcie. Mam nadzieję, że pod tym wszystkim co złe i pozbawione smaku znajdziecie mały zachwyt.

Po powieści wojenne sięgam zazwyczaj kiedy wykraczają poza schemat bohaterskiej śmierci, w której nieszczęśnika prowadzi buk, honor i ojczyzna. Louis-Ferdinand Céline w „Wojnie” wyłamuje wszelkie możliwe szuflady, w których można zamknąć jego powieść. Wątki biograficzne splata z rozszalałą wyobraźnią, wyolbrzymia i przerysowuje, epatuje seksualnością, brudem i najniższymi...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gryzę się z tą kaczuszką zawzięcie od pierwszych przeczytanych stron. Językiem dotyka wielu literacko czułych punktów, dźga boleśnie i usypia czujność, a niekiedy nawet sprawia przyjemność, choć nie jest to miła i kojąca książka. Irytuje bowiem zachowanie męża, ojczulkowa zuchwałość, a także bierna postawa córki. Samego centrum, środka tej historii poczuć jednak nie potrafię.

Z dalekiego bliska do domu córki wraca ojciec marnotrawny i ciężkostrawny. Wchodzi z butami do mieszkania, w którym atmosfera gęstnieje natychmiast; oddycha się źle, żyje się ciężko, a słowa budzące wspomnienia ranią podwójnie. Przynosi ze sobą tajemnicę, którą poznajemy po kawałku, poszatkowaną opowieścią przeszłą i niedokończoną, która odbija się w teraźniejszości. Rola ojca i córki ulega przepoczwarzeniu. Teraz ofiara staje się sadystycznym katem, a opiekun bezbronnym dzieckiem.

„Swobodne wpadanie” nie pozwoliło mi wpaść w historię głównej bohaterki, chociaż widziałam tam znajome gesty i obrazy. Z niewielkich, solidnie wymieszanych elementów złożyłam obraz, który mnie osobiście nie poruszył i zostawił dość obojętną na swój emocjonalny ładunek. Dochodzę więc do momentu, w którym zastanawiam się czy tak osobista i duszna opowieść jaką snuje Katarzyna Pochmara-Balcer za pośrednictwem swoich bohaterów zwyczajnie chybiła celując we mnie, czy może coś pominęłam? Staram się zrozumieć inny poziom wrażliwości i to, że „Swobodne wpadanie” może stać się literacką perłą wśród innych, podobnych. Pokazuje życie bliskie, być może naszemu podobne lub znane zza ściany i z opowieści snutych przy rodzinnym stole. I jestem w rozdarciu, jak ta wysuszona torebka herbaty odklejona od ściany za kanapą.

Gryzę się z tą kaczuszką zawzięcie od pierwszych przeczytanych stron. Językiem dotyka wielu literacko czułych punktów, dźga boleśnie i usypia czujność, a niekiedy nawet sprawia przyjemność, choć nie jest to miła i kojąca książka. Irytuje bowiem zachowanie męża, ojczulkowa zuchwałość, a także bierna postawa córki. Samego centrum, środka tej historii poczuć jednak nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Margaret Atwood w pierwszej kolejności kojarzona jest z „Opowieścią podręcznej”, która „wróciła” do czytelników za sprawą niedawnej ekranizacji. Dla mnie jednak inicjującym momentem okazała się lektura powieści „Serce umiera ostatnie”. W powyższym zbiorze opowiadań znaleźć można echa obu tych książek.

„Wdowi las” składa się z 3 części, z których początek i koniec stanowi historia Nell i Tiga, kochających się i wspominających swoje życie małżonków. W części 2 spotykamy nie poddającą się schematom galerię pełną niezwykłych postaci. Moje serce skradł ślimak zaklęty w ciele nudnej pracownicy banku. Za to opowiadanie „Moja matka czarownica” zostawi na dłużej obraz kobiecych bohaterek - silnych, niepokornych i szalonych.

Atwood wielokrotnie w swoich tekstach przemyca własne poglądy, komentuje kondycję społeczeństwa i puszcza oko do czytelnika wychodząc poza schemat utopii, dystopii czy powieści obyczajowej. Pełne inteligentnego humoru i uszczypliwości opowiadania charakteryzuje świetna konstrukcja i język, co w każdej - dłuższej czy krótszej formie - jest znakiem rozpoznawczym autorki.

I chociaż nie mogę powiedzieć, że „Wdowi las” od deski do deski trafił w mój czytelniczy gust, to warto zwrócić na niego uwagę szczególnie jeśli planujecie poznać twórczość Atwood, a nie wiecie od czego zacząć. Znajdziecie tu bowiem wszystkie tropy, które zaprowadzą Was dalej lub wręcz przeciwnie, pokażą że twórczość Atwood nie jest dla Was. Pierwsza i ostatnia miłość, krok w to co nieznane na Ziemi i dalej, w kosmosie. Ludzka zazdrość i poczucie uwięzienia w czasie i miejscu. Po to wszystko, a nawet więcej zapraszam Was do lektury „Wdowiego lasu”.

Margaret Atwood w pierwszej kolejności kojarzona jest z „Opowieścią podręcznej”, która „wróciła” do czytelników za sprawą niedawnej ekranizacji. Dla mnie jednak inicjującym momentem okazała się lektura powieści „Serce umiera ostatnie”. W powyższym zbiorze opowiadań znaleźć można echa obu tych książek.

„Wdowi las” składa się z 3 części, z których początek i koniec stanowi...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeden dzień, w którym pozornie nie dzieje się nic szczególnego. Kiedy jednak przyjrzymy się bliżej, zobaczymy kilka początków i końców, tak bliskich ludzkiej naturze.

Ktoś w powieści Aki Ollikainena zakocha się po raz pierwszy, ktoś przyzna się przed sobą, że miłość już dawno wyparowała. Ktoś inny po wielu wspólnie spędzonych latach, ten ostatni raz powie kocham. Ktoś szukać będzie swoich początków, w których zgubił coś ważnego, a ktoś inny straci kogoś na samym końcu drogi. To bardzo subtelne, czułe historie zwyczajnej rodziny, kilku jej pokoleń, na które spoglądamy z uwagą czytając „Sielanki”.

Chociaż dobrze wspominać będę lekturę powyższej książki, to mam jednak kilka uwag. To nie jest tak oczywista, piękna i spokojna historia rodzinna, jak mogłoby się wydawać. Autor stawia przed nami wielu bohaterów już na samym początku tekstu i gdyby nie kartka i długopis, ciężko byłoby mi zrozumieć kto jest kim. Emocje towarzyszące bohaterom są zarysowane dość płasko i ich odbiór zależny jest tylko od tego, na ile jesteśmy w stanie utożsamić się z bohaterami. Nie ma tu miejsca (książka ma niewielki rozmiar) na długie opisy i w strefie niedopowiedzeń każdy czytelnik może znaleźć coś innego.

„Sielanka” Aki Ollikainena nie jest więc książką łatwą do polecenia. Sama podczas lektury miałam momenty zachwytu, z przewagą jednak tych po prostu dobrych, niczym się niewyróżniających. Jestem jednak ciekawa jak odbiorę poprzednią książkę autora, również wydaną przez ArtRage pod tytułem „Biały głód”. Z pewnością dam znać, jeśli przyjdzie na nią czas.

Nie zniechęcam, ale też nie polecam gorąco. To dobra historia, w której docenić można odmalowanie tak intensywnej codzienności, momentu w historii zwykłej rodziny. Niezapomnianego dnia, który wpłynie na każdego z bohaterów inaczej.

Jeden dzień, w którym pozornie nie dzieje się nic szczególnego. Kiedy jednak przyjrzymy się bliżej, zobaczymy kilka początków i końców, tak bliskich ludzkiej naturze.

Ktoś w powieści Aki Ollikainena zakocha się po raz pierwszy, ktoś przyzna się przed sobą, że miłość już dawno wyparowała. Ktoś inny po wielu wspólnie spędzonych latach, ten ostatni raz powie kocham. Ktoś...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Dawno nie czytałam powieści tak pięknej, tak subtelnej i cichej w chwilach, które budziły krzyk sprzeciwu, wycie rozpaczy. Gdybym miała określić książkę Sebastiana Barrego jednym dla mnie trafnym zdaniem, to przyszło ono do mnie po przeczytaniu ostatniej strony.

„Po stronie Kanaanu” to kronika milczącego bólu.

Lilly Bere ma osiemdziesiąt pięć lat i przeżywa właśnie siedemnaście dni żałoby po swoim wnuku. To ostatni mężczyzna który ją opuścił i zostawił po sobie puste, bolesne miejsce w sercu. Na więcej Lilly nie ma już siły.

Na siedemnaście scen podzielona zostaje również historia życia głównej bohaterki, która ucieka z Irlandii pod koniec I wojny światowej do Stanów Zjednoczonych. To nowy, trudny początek intymnej i niesamowitej historii życia kobiety, którą los wystawia na wiele prób.

Dajcie się porwać tej historii, dajcie się przekonać do przepięknej formalnie i językowo opowieści o życiu pełnym bólu i straty, które stara się nam opowiedzieć Lilly Bere. Można płakać, można się śmiać, można szukać nadziei. Warto się poddać wszystkim emocjom, które maluje przed nami Sebastian Barry.

Polecam, bardzo bardzo mocno. Jeśli macie jeszcze jakieś wątpliwości. A jeśli lektura „Po stronie Kanaanu” już za Wami, powiedzcie mi jak odebraliście tę powieść.

Dawno nie czytałam powieści tak pięknej, tak subtelnej i cichej w chwilach, które budziły krzyk sprzeciwu, wycie rozpaczy. Gdybym miała określić książkę Sebastiana Barrego jednym dla mnie trafnym zdaniem, to przyszło ono do mnie po przeczytaniu ostatniej strony.

„Po stronie Kanaanu” to kronika milczącego bólu.

Lilly Bere ma osiemdziesiąt pięć lat i przeżywa właśnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pięćdziesiąt lat po pierwszym polskim wydaniu w ręce czytelnika trafia ta sama, mroczna i niebezpieczna powieść o wampirzycy, kobiecie-wampie, która miesza w głowie młodziutkiej Laurze. „Carmilla” wydana w roku 1872 była tekstem nowatorskim, przekraczającym pruderyjne granice ówczesnej literatury i właśnie na niej swój obraz Draculi budował sam Bram Stoker.

Wampirzyca zakochana w człowieku, młodej i niewinnej istocie tak ufnej i delikatnej, tak doskonałej. Cielesność Carmilli widoczna w tekście i na ilustracjach stworzonych przez Aleksandrę Czudżak podkreśla kontrast między bohaterkami. Relację Laury, której dość jednostajne życie w rodowym zamku odmienia pojawienie się tajemniczej towarzyszki czytałam z dużą ciekawością. Jej nocne koszmary przeciwstawione zostały potrzebie bliskości z istotą podobną sobie. Konsekwencje tego spotkania długo jednak nie będą jasne dla ojca Laury jak i jej nauczycielek. Pojawienie się generała i towarzyszącej mu żałobnej historii wyjaśni jednak jakie zamiary wobec dziewczyny miała Carmilla. I ile jeszcze krwi musi upłynąć, nim ktoś zatrzyma tę straszną klątwę.

Powiem szczerze, że zarówno wydanie jak i tekst podobały mi się bardzo. Czytając tę opowieść na głos znalazłam kilka zgrzytów i nie wiem czy to kwestia tłumaczenia czy korekty, niemniej polecam Wam lekturę „Carmilli”. To przyjemność dla duszy i oka czytelnika. Nawet jeśli nie znacie zbyt dobrze powieści gotyckich, Le Fanu otworzy przed Wami wiele drzwi.

Pięćdziesiąt lat po pierwszym polskim wydaniu w ręce czytelnika trafia ta sama, mroczna i niebezpieczna powieść o wampirzycy, kobiecie-wampie, która miesza w głowie młodziutkiej Laurze. „Carmilla” wydana w roku 1872 była tekstem nowatorskim, przekraczającym pruderyjne granice ówczesnej literatury i właśnie na niej swój obraz Draculi budował sam Bram Stoker.

Wampirzyca...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Z czym kojarzy się Wam okładka powyższej książki? Nie miałam pojęcia czego mogę po niej spodziewać. Ale było to grzechu warte spotkanie.

Już dawno o tym nie pisałam, więc powtórzę… KOCHAM OPOWIADANIA. Kocham krótką formę. Jeśli autor potrafi zaangażować mnie tak niewielkim formatem, z miejsca trafia w sam ośrodek czytelniczej przyjemności. Wydany niedawno przez Wydawnictwo Znak „Dzień wyzwolenia” George’a Saundersa trafia do tych ulubionych zbiorów, a jakże!

Temat przewodni? Ludzie. Ich emocje, ludzkie i mniej ludzkie odczucia. Autor tworzy absurdalne scenariusze, testuje swoich bohaterów i stawia przed nimi dziwne, podważające zdrowy rozsądek pytania. Są tu przyszpileni do ściany opowiadacze historii, dziki tłum z resetowalną pamięcią, podziemne demony, ale i dwie kobiety zakochane w jednym mężczyźnie oraz walczącą o dobro dziecka matka. Jest zabawnie i strasznie, bo po śmiechu przychodzi gorzka refleksja nad kondycją współczesnego człowieka. I drogą, jaką wszyscy podążamy.

Po co czytać „Dzień wyzwolenia”?
Żeby dać się zaskoczyć każdym kolejnym opowiadaniem. George Saunders nie lubi nudy, to pewne. Misternie tworzone przez niego światy są podobne do naszych, czasami stanowią ich krzywe odbicia, wyolbrzymiają ludzkie przywary i słabości. Ale obecni w nich ludzie lub ich podobieństwa noszą w sobie znana nam dobrze emocje i lęki. Językowy majstersztyk, za co współwinny jest z pewnością tłumacz.

Polecam, jeśli lubicie przekraczać granice wyobraźni, za którymi nie zawsze znajduje się to, na co jesteśmy gotowi. Do tych najlepszych tesktów zaliczam: Dzień wyzwolenia (opowiadanie otwierające zbiór), Upiora, Dzień matki oraz Elliotta Spencera.

Z czym kojarzy się Wam okładka powyższej książki? Nie miałam pojęcia czego mogę po niej spodziewać. Ale było to grzechu warte spotkanie.

Już dawno o tym nie pisałam, więc powtórzę… KOCHAM OPOWIADANIA. Kocham krótką formę. Jeśli autor potrafi zaangażować mnie tak niewielkim formatem, z miejsca trafia w sam ośrodek czytelniczej przyjemności. Wydany niedawno przez...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nagrodzona Pulitzerem w roku 1921 powieść określana mianem arcydzieła literatury światowej to przede wszystkim bardzo złożony i wielobarwny portret psychologiczny nowojorskiej socjety. Lata 70. XIX wieku oplata sztywna siatka norm i społecznych konwenansów. Każde wymykające się schematom działanie wyrzuca na margines jednostki nieposłuszne, do których należy hrabina Ellen Olenska. Skandalistka i rozwódka budzi w arystokratach sprzeczne emocje - jedni ją kochają i pożądają, drudzy nienawidzą i chcą jak najszybciej pozbyć się problemu. Napędzani hipokryzją tworzą scenę, na której rozgrywa się miłosny dramat dwóch kobiet i jednego mężczyzny.

Finał, dość oczywisty dla klasyki literatury, był mimo wszystko satysfakcjonujący. Ciężko było godzić się ze sposobem myślenia i postępowania bohaterów, ale dzielący nas czas daje pewne wyobrażenie. „Wiek niewinności” był dla mnie lekturą chwilami nużącą, a nawet irytującą, choć doceniam tak dokładny rys psychologiczny i społeczny.

Po co czytać?
Klasykę - w ogóle - moim zdaniem znać warto, żeby mieć pewien ogląd zmieniającego się świata pod względem społecznych norm i zachowań. Fascynujące z jakiego punktu patrzą na nas bohaterowie powieści Edith Wharton i jak dziwne i ograniczające są ich czasy dla współczesnych ludzi.

Jeśli kochacie klasykę romansu nie zawiedzie Was Newland Archer, główny bohater rozdarty między płomiennym pożądaniem, a bezpiecznym i pewnym sercem wybranki. Sama nie żałuję czasu poświęconego lekturze, chociaż początek był dość trudny. „Wiek niewinności” wspominać będę jako zwyczajnie dobrą lekturę, do której nie planuję powrotu.

Nagrodzona Pulitzerem w roku 1921 powieść określana mianem arcydzieła literatury światowej to przede wszystkim bardzo złożony i wielobarwny portret psychologiczny nowojorskiej socjety. Lata 70. XIX wieku oplata sztywna siatka norm i społecznych konwenansów. Każde wymykające się schematom działanie wyrzuca na margines jednostki nieposłuszne, do których należy hrabina Ellen...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czterdzieści obcych sobie kobiet w różnym wieku, z różnymi - zapomnianymi już prawie - życiami. Żelazne kraty, brak naturalnego światła, brak poczucia mijającego czasu. Bat i milczący strażnicy, którzy pilnują kobiet na każdym kroku, wydzielają żywność, ubrania i koce. Co stało się ze światem poza tym więzieniem? Czy pozbawione jakichkolwiek bodźców życie do czegoś prowadzi? Mnożące się wśród kobiet pytania przerywa nagły alarm. Strażnicy uciekają w popłochu, a otwarta krata staje się pierwszym krokiem ku wolności. Pozornej lub prawdziwie odzyskanej.

Bezimienna bohaterka jest najmłodszą z kobiet. Nie ma tu jej mamy, nie pamięta nawet czy w ogóle taką miała. Nie zna innego życia, nie zaznała miłości ani straty. Ciekawią ją rzeczy z naszej perspektywy błahe i oczywiste, ale zadawane kobietom pytania budzą blaknące już i często bolesne wspomnienia. Było bowiem życie przed zamknięciem, choć nikt nie wie co się z nim stało.

Powieść „Ja, która nie poznałam mężczyzn” Jacqueline Harpman porusza temat wolności, przywiązania, przyjaźni i miłości. Dawnego życia, za którym jedni tęsknią, a drudzy nie znają. Samotności, do której można tęsknić i niezależności. Kiedy kobiety wychodzą na powierzchnię po latach zamknięcia może zdarzyć się wszystko, może też nie wydarzyć się nic. Warto jednak wyruszyć w podróż ku poznaniu swojej roli w życiu, bo właśnie taki cel obiera główna bohaterka.

Po co czytać książkę Jacqueline Harpman?
Żeby obserwować jak bohaterka tworzy i zmienia swoją definicję wolności. Gdzie widzi swoje ograniczenia, a co tak naprawdę staje się dla niej granicą. Chciałabym zobaczyć ekranizację tego tytułu, bo duszna atmosfera nie kończy się wraz z wyjściem kobiet na powierzchnię. To pewien koniec, który stanie się początkiem innych końców.

Polecam, bez zająknięcia.

Czterdzieści obcych sobie kobiet w różnym wieku, z różnymi - zapomnianymi już prawie - życiami. Żelazne kraty, brak naturalnego światła, brak poczucia mijającego czasu. Bat i milczący strażnicy, którzy pilnują kobiet na każdym kroku, wydzielają żywność, ubrania i koce. Co stało się ze światem poza tym więzieniem? Czy pozbawione jakichkolwiek bodźców życie do czegoś...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wspomnienia. Jedne z nich zapisują się w nas głęboko, inne łatwo zmienia czas czy próba wyparcia. Każde dobre czy złe wydarzenie buduje naszą samoświadomość, daje siłę do stawiania czoła przeciwnościom. To ważne szczególnie na początku naszej życiowej drogi, w dzieciństwie. Główny bohater książki, Shuichi, teraz dorosły, wraca do pustego już rodzinnego domu i wspomnień, którymi manipulowała matka. Chciała go chronić, ale czy było to dobre dla jej syna?

Za sprawą Shuichiego i małego chłopca poznajemy nie tylko dwoje samotnych bohaterów, którzy znaleźli wspólny język. Kolejne spotkania stawiają przed nimi wiele pytań, na które odpowiedzi muszą szukać w sobie. Tragedia, której doświadczył Shuichi znajduje odbicie w ośmiolatku, a dziecięca energia przywołuje te dobre momenty, których nie można zapomnieć.

Początek i koniec historii odnosi się do niezwykłego miejsca, artystycznego projektu Christiana Boltanskiego, który zgromadził tysiące nagrań bicia ludzkich serc na wyspie Teshima (Morze Japońskie). Nagrania zbierane były w wielu miejscach i do dziś można je odsłuchać, a nawet dodać własne w Archiwum Serc. Laura Imai Messina zainspirowana artystą, stworzyła wzruszającą opowieść o sercach które biją i przestają bić w chwilach, kiedy najmniej się tego spodziewamy.

Wśród napływających z wielu stron powieści azjatyckich „Wyspa bijących serc” zdaje się być - w mojej ocenie rzecz jasna - czymś wyjątkowym i nieoczywistym. Z przyjemnością odkrywałam znaczenie kanji (znaków pisma japońskiego), podążałam za dziecięcą ciekawością i spokojem dorosłego bohatera. Całość doskonale się uzupełnia i serdecznie polecam Wam czytanie „Wyspy bijących serc”.

Wspomnienia. Jedne z nich zapisują się w nas głęboko, inne łatwo zmienia czas czy próba wyparcia. Każde dobre czy złe wydarzenie buduje naszą samoświadomość, daje siłę do stawiania czoła przeciwnościom. To ważne szczególnie na początku naszej życiowej drogi, w dzieciństwie. Główny bohater książki, Shuichi, teraz dorosły, wraca do pustego już rodzinnego domu i wspomnień,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Oskary rozdane, a ja nadal nie widziałam filmowej adaptacji powyższej książki, do której zabrał się sam Martin Scorsese. Ciesząc więc ucho i duszę fantastyczną ścieżką dźwiękową przypomnę Wam o zbrodni, w którą ciężko uwierzyć.

Zabójstwa Osagów.
Oklahoma, lata 20. XX wieku. Tereny przenoszonych z miejsca na miejsce Osagów okazują się bogate w tak cenną ropę, a bogacące się klany działają na nerwy tym, którym należy się wszystko na amerykańskiej ziemi. Zaczyna się niespokojny czas krwawego księżyca.
Władza daje białemu człowiekowi pełne prawo kontroli finansowej plemienia. Kolejni członkowie najbogatszych rodzin Osagów umierają - dochodzi do wypadków, pozorowanych samobójstw, otruć, podpaleń. Kiedy jednak śmierć dosięga osób zaangażowanych w śledztwo, do akcji wkracza świeżo utworzone FBI.

Narodziny FBI.
To drugi temat poruszony przez Davida Granna, któremu mamy okazję się przyjrzeć. Wymykającą się spod kontroli sprawa dała początek tak znanej na całym świecie jednostce. Federalne Biuro Śledcze powołane przez Hoovera rozwiązało sprawę, skazało winnych i uwolniło Osagów od toczącej ich plemię zarazy. Czy jednak naprawiło bieg historii? Przeczytajcie i oceńcie sami.

Po co czytać? Jeszcze pytacie!
„Czas krwawego księżyca” to jeden z tych reportaży, który aż prosi się o ekranizację. To doskonale udokumentowane śledztwo, które odkrywa najgorsze możliwe cechy człowieka: chciwość, rasizm, brak skrupułów i bezwzględną żądzę bogactwa. Kolejne fakty odkrywane w śledztwie, ślepe zaułki i znikające dowody potwierdzają tylko z góry zaplanowane i wieloletnie działanie grupy przestępczej. To zbrodnia, która burzy krew i zdaje się wręcz niemożliwa. Autor popiera ją jednak tak wieloma faktami, że nie sposób odwracać wzrok.

Pozostaje mi tylko polecać, zarówno w wersji do czytania jak i słuchania dostępnej za pośrednictwem EmpikGo.

Oskary rozdane, a ja nadal nie widziałam filmowej adaptacji powyższej książki, do której zabrał się sam Martin Scorsese. Ciesząc więc ucho i duszę fantastyczną ścieżką dźwiękową przypomnę Wam o zbrodni, w którą ciężko uwierzyć.

Zabójstwa Osagów.
Oklahoma, lata 20. XX wieku. Tereny przenoszonych z miejsca na miejsce Osagów okazują się bogate w tak cenną ropę, a bogacące...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to