-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać286
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant4
Biblioteczka
2024-05-18
2024-03-24
W królestwie Lyonesse rodzi się księżniczka Suldrun, która od początku nie zaskarbia sobie czułości i miłości rodziców, początkowo z powodu swojej płci, a później dlatego, że nie zachowuje się jak inne dobre urodzone panienki. Suldrun znajduje jednak miejsce, do którego może uciec przed karcącymi spojrzeniami piastunek, służby i rodziców – ogród u podnóża zamku, gdzie spędza długie godziny. To właśnie tam spędza lata wygnania, na które jej ojciec ją skazuje po tym, jak znieważyła pretendenta do swojej ręki. Tam też ratuje tajemniczego rozbitka, którego fale przywiodły aż do wybrzeży Lyonesse.
Moja chęć poznania klasyki fantasy zaprowadziła mnie właśnie do „Lyonesse”, czyli pierwszego tomu trylogii Jacka Vance’a. Miałam ochotę na historię z lekka przypominająca książki Tolkiena, a dostałam coś całkiem innego, ale w ostateczności jestem na tak, bo książka przyjemnie mnie zaskoczyła.
To, co najbardziej mnie zdziwiło to fakt, że Suldrun wcale nie jest główną bohaterką powieści. Oczywiście, jest istotna przez pierwsze sto kilkadziesiąt stron, ale potem znika ze sceny na rzecz innych bohaterów. Nie jest to pierwszy tego typu zabieg, z jakim się spotkałam w fantasy, choćby w „Mgłach Avalonu” jest podobnie, ale nie spodziewałam się, że tutaj taki zabieg wystąpi (tym bardziej, że w oryginale tytuł powieści to „Suldrun’s Garden”). Mimo to polubiłam większość głównych bohaterów, nawet jeśli ich kreacje nie były specjalnie ciekawe czy odkrywcze.
Jack Vance dużo czerpał z motywów przedchrześcijańskich i celtyckich, co widać. I właśnie te inspiracje, niektóre bardziej, niektóre mniej widoczne, zbudowało najlepszą cechę tej powieści, czyli jej klimat. Atmosfera „Lyonesse” jest naprawdę niezwykła. Całe Wyspy Elder, na których rozgrywa się akcja, są wypełnione magicznymi miejscami i istotami, na które co rusz trafiają bohaterowie. Czytając miałam wrażenie, że gdybym nagle przeniosła się do tego świata to za każdym zakrętem napotykałabym jakiś magiczny krąg z grzybów albo goblini jarmark.
Oczywiście nie jest to książka bez wad. Ma momenty, które się dłużą i których czytanie nuży, bo nie dzieje się nic ciekawego. Czasem też autor ma tendencję do streszczania wydarzeń zamiast ich pokazywania, ale to na szczęście ma miejsce rzadko. Specyficzna jest też narracja, Vance lubi skakać po bohaterach i punktach widzenia, czasem jest tak że o jakimś bohaterze czytamy tylko przez dosłownie kilka zdań, a potem nie wracamy już do niego przez dobre kilkadziesiąt stron. To sprawia, że książka nie spodoba się każdemu.
Ciężko mi powiedzieć, czy polecam. Jak wspomniałam, to książka nie dla każdego, bo nie każdemu spodoba się narracja czy tempo. Myślę jednak że może to być ciekawa przygoda dla kogoś, kto chce poznać trochę klasyki gatunku. Za jakiś czas na pewno sięgnę po drugi tom.
W królestwie Lyonesse rodzi się księżniczka Suldrun, która od początku nie zaskarbia sobie czułości i miłości rodziców, początkowo z powodu swojej płci, a później dlatego, że nie zachowuje się jak inne dobre urodzone panienki. Suldrun znajduje jednak miejsce, do którego może uciec przed karcącymi spojrzeniami piastunek, służby i rodziców – ogród u podnóża zamku, gdzie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-16
Ten tom podobał mi się nieco mniej od poprzedniego, ale ogólnie historia nadal trzyma bardzo wysoki poziom. Poza tym zdążyłam już się zżyć z tymi bohaterami i ich przygodami, więc pewnie szybko zabiorę się za kolejny.
Ten tom podobał mi się nieco mniej od poprzedniego, ale ogólnie historia nadal trzyma bardzo wysoki poziom. Poza tym zdążyłam już się zżyć z tymi bohaterami i ich przygodami, więc pewnie szybko zabiorę się za kolejny.
Pokaż mimo to2024-05-14
Dobrze było wrócić do tych mang, zwłaszcza że historia daje mi naprawdę dużo radości i odprężenia. Te historie były wyjątkowo urocze, z uwagi na psa Bonda, którego przygarniają Forgerowie i który, jak przystało na tę rodzinę, również ma swoje specjalne umiejętności.
Dobrze było wrócić do tych mang, zwłaszcza że historia daje mi naprawdę dużo radości i odprężenia. Te historie były wyjątkowo urocze, z uwagi na psa Bonda, którego przygarniają Forgerowie i który, jak przystało na tę rodzinę, również ma swoje specjalne umiejętności.
Pokaż mimo to2024-04-04
Dwudziestoletnia Violet Sorrengail całe swoje życie spędziła w Archiwach, gdzie uczyła się na skrybkę, by potem pójść w ślady ojca i dostać się do elitarnej Uczelni Wojskowej Basgiath. Jednak jej matka, generała i głównodowodząca w akademii, zmusza dziewczynę do zmiany planów. Violet nie mogąc sprzeciwić się matce trafia do kwadrantu jeźdźców, ale samo dostanie się do szkoły nie gwarantuje jej ukończenia, a na kadetów czekają liczne, często śmiertelne wyzwania. Violet, która nigdy nie ćwiczyła pod kątem bycia jeźdźczynią nie ma więc lekko, a dodatkowo jej życie w murach szkoły zdają się utrudniać napiętnowani kadeci, dzieci rewolucjonistów, którzy zostali skazani na śmierć przez matkę dziewczyny. Wśród nich prym wiedzie Xaden, syn przywódcy rebelii i, jak się zdaje, naturalny wróg Violet.
„Czwarte skrzydło” było – i jest nadal – niekwestionowanym hitem chyba wszystkich form bookmediów nie tylko za granicą ale również w Polsce. A jako że całkiem lubię smoki, a także lubię wiedzieć co w trawie piszczy, nie mogłam sobie odmówić lektury tej książki, zaś moją ciekawość napędzały zarówno recenzje pozytywne jak i negatywne.
Może zacznę od tego, że mam wobec tej książki bardzo ambiwalentny stosunek. Z jednej strony powiela schematy i jest do bólu nieoryginalna, poza tym niektóre wątki są zwyczajnie głupie. Jednak z drugiej ma elementy, za których wprowadzenie naprawdę ją szanuję.
Przede wszystkim Violet, główna bohaterka. Z jednej strony jest bardzo stereotypowa – mała i (przynajmniej pozornie) słaba, ale z drugiej zdecydowana, zawzięta i naprawdę całkiem niegłupia. Zwłaszcza za tę ostatnią cechę całkiem ją polubiłam. Poza tym nie jest najlepsza w tym co robi i nie wszystkie umiejętności udaje jej się opanować od razu, a niektórych, jak na razie, wcale. Podoba mi się też jej podejście do relacji z jednym z bohaterów, bo Violet widzi, kiedy tamten posuwa się za daleko w kwestiach których nie powinien i nie boi mu się tego powiedzieć. I mam nadzieję, że jej charakter się znacząco nie zmieni na przestrzeni całej serii, bo po Poppy z cyklu „Z krwi i popiołu” mam już serdecznie dość bohaterek w typie Mary Sue i bardzo chciałabym, żeby Violet nie poszła tą drogą.
Smoki, które przyciągnęły do książki rzesze ludzi nieczytających tego podgatunku fantastyki były moim zdaniem całkiem dobrze skrojone, podobnie jak cały wątek wokół nich, natomiast mam wrażenie, że nie jest to nic nowego. Połowa motywów tutaj wykorzystanych kojarzyła mi się z „Eragonem” Paoliniego, choć to oczywiście są dwie różne książki. Nie jest to skojarzenie negatywne, ale mam wrażenie, że do ogólnego obrazu smoków, jakie popkultura zdążyła już wywołać, autorka dodała naprawdę niewiele i dlatego chyba nie będzie to chyba seria dobra dla kogoś, kogo interesują tylko i wyłącznie te stworzenia, chyba że całość skręci w inną stronę, ale nie spodziewałabym się tego.
Wątki związane ze szkołą też były całkiem fajne, ale to chyba tyle. Tutaj również nie było zbyt wiele zaskoczeń, ale myślę że osoby, które uwielbiają uczelniane czy szkolne klimaty mogą być naprawdę zadowolone.
Natomiast co do wątków głupich, to był jeden, który wiele recenzji zdążyło już wytknąć, mianowicie ten związany z dziećmi rewolucjonistów uczących się w tej samej akademii, do której uczęszczają też dzieci osób, które rewolucjonistów skazały na śmierć. Jest to od strony czysto strategicznej karmienie węża na własnej piersi, bo całość aż pachnie zemstą. Oczywiście zostało wyjaśnione, dlaczego tak się stało, natomiast moim zdaniem wyjaśnienie to jest po prostu klejone na ślinę. Możliwe że cały wątek zostanie jakoś rozwinięty w następnych powieściach, jednak na razie trzeba naprawdę mocno zawiesić niewiarę, żeby to zaakceptować.
Poza tym nie podobało mi się też to, jak Violet co rusz gdy tylko zobaczy Xadena musi skomentować, że bardzo ją pociąga. Naprawdę nie musiało to być aż tak podkreślane. Nie mówię też o tym, że w pewnym momencie bohaterowie zostają do siebie niejako przykuci, choć trzeba oddać autorce, że zrobiła to trochę (ale tylko trochę) bardziej umiejętnie niż choćby Maas z jej więzią godową.
Całość natomiast czyta się całkiem przyjemnie, a momenty akcji też są całkiem nieźle napisane. Czasem przeszkadzało mi rwanie akcji, to znaczy kończenie rozdziału w całkiem ciekawym momencie, który mógłby być opisany w następnym, ale został pominięty. Miejscami wyglądało to tak, jakby Yarros faktycznie coś napisała, ale redaktor kazał jej to wyciąć, żeby zmniejszyć objętość książki. To oczywiście tylko jakieś moje domysły, ale jeśli to prawda, to trochę szkoda.
Trochę rozumiem też fenomen całości, bo o ile ja się na niego jakoś nie załapałam, to widzę, co może się w tej książce podobać czytelnikom i to rozumiem; jestem pewna że gdybym była o jakieś 7 lat młodsza to szalałabym za tym cyklem.
No i wydanie. Nie mogę o nim nie wspomnieć. Im jestem starsza tym mniej przepadam za barwionymi brzegami, ale to jest po prostu obłędne. I dodatkowo książka jest szyta! (Wiem, nikogo to pewnie nie interesuje, ale teraz rzadko natrafiam na szyte książki, dlatego zwróciłam na to uwagę).
Zakończenie też było z jednej strony oczywiste, z drugiej autorka podeszła do tematu trochę od innej strony i to mnie lekko zaskoczyło (choć Yarros często puszczała oko do czytelnika na przestrzeni całej książki, więc można się było tego domyślić) i szczerze mówiąc jestem ciekawa, co będzie dalej z bohaterami, dlatego sięgnę po drugi tom.
Dwudziestoletnia Violet Sorrengail całe swoje życie spędziła w Archiwach, gdzie uczyła się na skrybkę, by potem pójść w ślady ojca i dostać się do elitarnej Uczelni Wojskowej Basgiath. Jednak jej matka, generała i głównodowodząca w akademii, zmusza dziewczynę do zmiany planów. Violet nie mogąc sprzeciwić się matce trafia do kwadrantu jeźdźców, ale samo dostanie się do...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-29
Przymusowa rekrutacja do Nocnej Straży Ankh-Morpork owocuje – oczywiście – nowymi rekrutami. Jest wśród nich krasnolud Cuddy, troll Detrytus i Angua, jedyna kobieta w całej Straży. Okres wdrażania się i zapoznawania z nowymi obowiązkami zostaje jednak zakłócony przez serię przedziwnych morderstw. Gildia skrytobójców milczy, nastroje między od wieków skłóconymi krasnoludami i trollami jeszcze bardziej się napinają, a morderca jest nieuchwytny, podobnie jak osobliwe narzędzie zbrodni.
Pierwszy tom „Świata Dysku”, który czytałam, czyli „Straż! Straż!” podobał mi się, ale moim zdaniem nie ma go nawet co porównywać do „Zbrojnych”, bo to właśnie drugi tom w tej podserii podobał mi się bardziej. Ubawiłam się przednio, humor Pratchetta trafił do mnie jeszcze bardziej niż ostatnio (scena przyjmowania klątwy to był majstersztyk!), a także sama fabuła podobała mi się po prostu bardziej. No i Marchewa. Marchewa jest świetny. Ale muszę oddać sprawiedliwość całej zgrai ze Straży Nocnej, bo wszyscy są doskonali, łącznie z nowymi rekrutami.
Satyra również nie zawiodła, ale wydaje mi się że w książkach Terry’ego Pratchetta ani satyra ani humor nie zawodzą nigdy. I choć książka ma już ponad 30 lat, to moim zdaniem nie zestarzała się ani trochę. I nawet jeśli ktoś nie odczytuje niektórych scen tylko po prostu czyta dla przyjemności i zabawy, to i tak jest to po prostu bardzo dobra fantastyka.
Przymusowa rekrutacja do Nocnej Straży Ankh-Morpork owocuje – oczywiście – nowymi rekrutami. Jest wśród nich krasnolud Cuddy, troll Detrytus i Angua, jedyna kobieta w całej Straży. Okres wdrażania się i zapoznawania z nowymi obowiązkami zostaje jednak zakłócony przez serię przedziwnych morderstw. Gildia skrytobójców milczy, nastroje między od wieków skłóconymi krasnoludami...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-21
Casteel został pojmany przez królową Isbeth, zaś Poppy nie spocznie, dopóki nie uda jej się go uwolnić. Wyrusza więc na Carsodonię z wierny Kieranem u boku, droga jednak nie jest prosta, a w każdym kolejnym napotkanym miejscu widać skutki represji, jakie wywierają na ludziach Krwawa Królowa i jej poplecznicy. Marsz na Solis i odbicie Casteela nie są jedynym zmartwieniem Poppy, a wraz z biegiem wydarzeń okazuje się, że dziewczyna jest kimś zgoła innym niż wszyscy, w tym ona sama, sądzili.
Myślałam, że przerwa od cyklu „Z krwi i popiołu” naprawdę wyjdzie mi na dobre, ale niestety się przeliczyłam, bo niezależnie od tego ile czasu bym odwlekała lekturę, ta nie stałaby się nawet o jotę lepsza. I o ile po przeczytaniu wcześniejszych tomów było mi trochę przykro, że nie spełniły moich oczekiwań i że każdy kolejny był słabszy od poprzedniego, tak teraz nie jest mi przykro, nie jestem też tym specjalnie zaskoczona.
„Wojna dwóch królowych” cierpi na tę samą przypadłość co poprzednia książka Armentrout, czyli na pierwszą połowę, która jest za długa i nudna jednocześnie. Naprawdę nie było potrzeby, by przygotowania do odbicia Casteela trwały prawie 400 stron, bo bohaterowie nie robią nic specjalnego, żeby sobie to zadanie ułatwić. Nawet dialogi nie są ciekawe, a to właśnie one tak nadmuchały te pierwsze kilkaset stron. Co prawda po połowie akcja trochę się rozkręca, ale nadal nie jest to to, czego oczekiwałam, głównie dlatego, że wszystkie plot-twisty albo już znałam z „Cienia w żarze”, albo zdążyłam się ich domyślić.
Denerwuje mnie też trochę związek Poppy i Casteela. Nigdy nie ukrywałam, że nie byłam i nie jestem ich fanką, ale po tym tomie mam wrażenie, że ich relacja zmierza donikąd, mimo że autorka usilnie próbuje czytelnikom wpoić jak bardzo się kochają. No cóż, jak tego nie widzę bo ich relacja opiera się w zasadzie tylko na seksie. I ja rozumiem że jest to romantasy z silnie zarysowanym wątkiem erotycznym, ale na litość, niech ci bohaterowie choć raz na tom porozmawiają ze sobą o czymś, co nie będzie miało podtekstu seksualnego. To naprawdę stało się męczące. A ten wątek trójkąta, który autorka wrzuciła chyba tylko po to, by dodać serii trochę kontrowersji był beznadziejnie wpleciony i niewiarygodny.
Sama woja też wypadła bardzo blado i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest to bardziej wojna na słowa między Poppy a Krwawą Królową. I może byłoby to ciekawe, poczytać o ich wymianie zdań, gdyby nie to, że każda z nich była taka sama; wychodziła i kończyła się na tych samych punktach. A ja naprawdę liczyłam na jakieś potyczki i bitwy i co prawda było ich tu kilka, ale chyba nie na tyle, by można było to nazwać wojną. Przez całą książkę nie czuć też stawki, o którą toczy się gra, więc te wszystkie spotkania Poppt i Isbeth nie mają też w sobie tej nutki niepewności, która dobrze by im zrobiła.
Muszę też wspomnieć o Poppy, która stała się wręcz definicją Mary Sue. Armentrout naprawdę nie mogła się zdecydować jakie pochodzenie i moce dać swojej głównej bohaterce, więc dała jej wszystkie, jakie miała pod ręką. I choć wiele z wątków związanych z Poppy zostało już wyjaśnionych przynajmniej częściowo w „Cieniu w żarze”, to nie zmienia to faktu, że autorka przedobrzyła. A znając ją to pewnie na tym się nie skończy i będzie można się spodziewać kolejnych rewelacji w następnym tomie.
W opinii dotyczącej pierwszego tomu tego cyklu wspominałam, że Armentrout całkiem nieźle pisze i że jestem ciekawa, czy jej warsztat rozwinie się trochę podczas pisania kolejnych tomów. Teraz muszę swoje słowa odwołać, bo autorka ani się nie poprawiła, ani też nie pisze specjalnie dobrze. Przede wszystkim brak w tej książce niuansu, wszystko jest podane na tacy i wyjaśnione od razu, może poza wątkiem przepowiedni, ale on jest akurat przewidywalny sam w sobie.
Poza tym bohaterowie bardzo dużo klną. Zazwyczaj nie zwracam na to uwagi, bo odbieram to jako kreację bohatera, ale tutaj klnie każdy, bardzo dużo i często bez powodu. W pewnym momencie zrobiło się to po prostu niesmaczne.
Czy przeczytam kolejne tomy? No pewnie tak, bo czasem wychodzi ze mnie czytelnicza masochistką ,a to jest właśnie ten moment. Nastawiam się jednak na to, że jeśli tendencja spadkowa się utrzyma, to w pewnym momencie nawet moje skłonności do czytania słabych książek to będzie za mało, żeby dokończyć tę serię. Ale pożyjemy, zobaczymy.
Casteel został pojmany przez królową Isbeth, zaś Poppy nie spocznie, dopóki nie uda jej się go uwolnić. Wyrusza więc na Carsodonię z wierny Kieranem u boku, droga jednak nie jest prosta, a w każdym kolejnym napotkanym miejscu widać skutki represji, jakie wywierają na ludziach Krwawa Królowa i jej poplecznicy. Marsz na Solis i odbicie Casteela nie są jedynym zmartwieniem...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-16
Zaginęła córka Gabriela Wintera, wytwórcy whisky. Przekonany, że zięć, książę Rochelle, nie przejmuje się jej zniknięciem, wynajmuje Riyrię. Royce i Hadrian wyruszają więc do Rochelle by znaleźć księżną Genevieve, a w trakcie śledztwa odkrywają, że jej zaginięcie jest związane z o wiele grubszą sprawą niż się komukolwiek wydawało.
To będzie chyba mój ulubiony tom ze wszystkich czterech. Dialogi były tu zdecydowanie najzabawniejsze, a w bohaterach – zarówno w Roysie i Hadrianie, jak i w postaciach pobocznych – czuć charyzmę, zaś po głównym duecie widać, że prawdziwie się zaprzyjaźnili.
Akcja również była wartka i dynamiczna, bez momentów przestoju czy nudy. Autor bardzo dobrze poprowadził intrygę, chyba najlepiej w porównaniu do poprzednich tomów. Naprawdę nie mogłam się oderwać.
Dobra i solidna była to seria, a zabawa przy jej czytaniu – przednia. I wierzę w zapewnienia innych czytelników, że „Odkrycia Riyrii” są serią jeszcze lepszą niż ta, dlatego czekam z niecierpliwością na jej wznowienie, tak samo jak czekam na kolejne książki Sullivana.
Zaginęła córka Gabriela Wintera, wytwórcy whisky. Przekonany, że zięć, książę Rochelle, nie przejmuje się jej zniknięciem, wynajmuje Riyrię. Royce i Hadrian wyruszają więc do Rochelle by znaleźć księżną Genevieve, a w trakcie śledztwa odkrywają, że jej zaginięcie jest związane z o wiele grubszą sprawą niż się komukolwiek wydawało.
To będzie chyba mój ulubiony tom ze...
2024-03-13
Hadrian i Royce dostali nietypowe zlecenie. Na młodą hrabinę jednej z prowincji czyhają zamachowcy, a oni mają ustalić, w jaki sposób można najefektywniej przeprowadzić na nią zamach, by dzięki temu udaremnić starania prawdziwych spiskowców. Kiedy jednak Hadrian i Royce docierają na miejsce okazuje się, że nic nie jest takie proste, cała sprawa jest podejrzana, a sama ofiara spisku, lady Nysa Dulgath, zdaje się tym wszystkim w ogóle nie przejmować.
To chyba będzie mój ulubiony tom z całego cyklu, przynajmniej na razie. Historia poruszona w tej części, oraz oczywiście sama sprawa związana z lady Dulgath, zainteresowała mnie najbardziej ze wszystkich trzech jakie dotychczas poznałam. Poza tym w tym tomie w końcu pojawiło się trochę magii, i to takiej nie do końca typowej dla tego rodzaju przygodowej fantasy (przynajmniej w moim odczuciu), co, przyznam, zaskoczyło mnie pozytywnie.
Jako ktoś, kto (jeszcze) nie czytał poprzedniej serii autora o tych bohaterach i zaczął dopiero od „Kronik Riyrii” jestem bardzo ciekawa ile z poruszonych tu wątków będzie miało kontynuację w „Odkryciach Riyrii”. Oczywiście wiem, że prequele były pisane po zakończeniu głównej serii i to właśnie dlatego tak ciekawi mnie, czy wątki związane z dwójką głównych bohaterów, które autor w nich porusza, będą miały w „Odkryciach Riyrii” jakieś odzwierciedlenie czy kontynuację. A muszę przyznać, że są one ciekawe, zwłaszcza ten dotyczący Royce’a.
Podobnie mam z bohaterami pobocznymi – cały czas się zastanawiam czy ci, którzy pojawiają się w prequelach, pojawiają się też w głównej serii. I mam nadzieję, że przynajmniej niektórzy tak.
Co mogę więcej napisać prócz tego, że bawiłam się na tej książce jeszcze lepiej niż na dwóch poprzednich? Chyba tylko to, że zabieram się za kolejny tom, bo nie chcę tej przygody przerywać.
Hadrian i Royce dostali nietypowe zlecenie. Na młodą hrabinę jednej z prowincji czyhają zamachowcy, a oni mają ustalić, w jaki sposób można najefektywniej przeprowadzić na nią zamach, by dzięki temu udaremnić starania prawdziwych spiskowców. Kiedy jednak Hadrian i Royce docierają na miejsce okazuje się, że nic nie jest takie proste, cała sprawa jest podejrzana, a sama...
więcej mniej Pokaż mimo to
Pole Emonda to rolnicza osada położona na uboczu wszystkiego, gdzie ludzie żyją nieśpiesznie, a jedynymi odstępstwami od normy są rzadkie wizyty bardów czy wędrownych handlarzy, którzy przynoszą wieści z wielkiego świata. Właśnie tam mieszka Rand, młody chłopak, syn pasterza, a także jego przyjaciele, Mat i Perrin. Ich powolne życie zmienia się, gdy Pole Emonda atakują trolloki, potwory, o których mieszkańcy słyszeli dotąd jedynie w opowieściach snutych wieczorami przy kominku. W odparciu ataku pomaga tajemnicza Moiraine i jej wierny towarzysz Lan, którzy przybyli do wioski po to, by zabrać z niej Randa, Mata i Perrina. Chłopcy okazują się być przyczyną ataku trolloków i stanowią zagrożenie dla Pola Emonda, a ponadto zdają się być kimś więcej niż tylko zwykłymi młodymi mężczyznami z wioski na końcu świata. Rand, Mat i Perrin ruszają więc wraz z Moiraine i Lanem, a także Egwaine, która również pochodzi z Pól Emonda, na wyprawę, podczas której ma się okazać kim tak naprawdę są i dlaczego ścigają ich złe siły.
O „Kole Czasu” słyszałam naprawdę wiele, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych opinii. Wszystkie skłoniły mnie do zapoznania się z pierwszym tomem tej ogromnej serii, jednak głównym czynnikiem, dla którego zdecydowałam się sięgnąć po „Oko Świata” była chęć przeczytania high fantasy, czegoś podobnego do „Władcy Pierścieni”. I po skończeniu lektury muszę powiedzieć, że faktycznie dostałam coś podobnego, miejscami nawet bardzo, ale jednocześnie też coś wyjątkowo dobrego.
Pierwszym, co zauważyłam w „Oku Świata” (a przynajmniej pierwszym co uderzyło we mnie, kiedy bohaterowie opuścili już Pola Emonda i zaczęli swoją podróż) było to, że świat wykreowany przez Jordana jest po prostu OGROMNY. Bohaterowie, z racji swojego celu, podróżują nieustannie i przejeżdżają przez różnorakie wioski, miasta i inne miejsca, które stoją im na drodze do celu. I choć to, co teraz napisze, może wydawać się sztampowe, to wszystkie te miejsca są całkowicie od siebie różne, każde ma swój niepowtarzalny klimat i jest opisane w taki sposób, jakbym ja również się w nim znajdowała. Z racji tego, że „Koło Czasu” to naprawdę wielka seria, to zakładam, że w kolejnych tomach Rand i reszta postaci odwiedzą też inne miejsca, a także będą powracać do starych. I nie skłamię mówiąc, że bardzo czekam żeby poczytać o tym, co autor jeszcze wykreował.
W odniesieniu do tego tomu jak i do całej serii pojawia się zarzut, że Jordan lubi lać wodę i tworzyć niepotrzebne dłużyzny. I faktycznie, książka mogłaby być krótsza, jednak w mojej ocenie te dłużyzny, przynajmniej w „Oku Świata” (bo reszta serii naturalnie jest jeszcze przede mną) nie były jeszcze nie do zniesienia, a co więcej – budowały klimat i poczucie zagrożenia, jakie wisiało nad bohaterami. Czytałam o wiele krótsze i o wiele gorszym stylu przeciągnięte książki (tak, „Pieśni o popiołach i mroku”, patrzę na ciebie, choć pewnie od tego porównania Robert Jordan przerwaca się w grobie), więc może dlatego nie jest to dla mnie wielka wada, choć przyznaję, że może ona odstraszyć czytelników.
Podobieństwa do „Władcy Pierścieni” rzeczywiście są widoczne, nawet bardzo i jestem pewna, że autor inspirował się dziełem Tolkiena. Jednak trzeba oddać Jordanowi to, że kiedy Rand i spółka wyjeżdżają już z wioski na wyprawę, to podobieństwa bledną, a sam autor w późniejszych sekwencjach dodaje dużo od siebie.
Co do bohaterów to muszę powiedzieć, że polubiłam wszystkich towarzyszy Randa, jak i jego samego. Jest to dla mnie o tyle zaskakujące, że z tego co zauważyłam, większość czytelników czuje ogromną niechęć zwłaszcza do postaci kobiecych. Ja, jak już pisałam, polubiłam wszystkich, chociaż przyznam też, że niektóre zachowanie Egweine i Nyneave były irytujące. Z drugiej jednak strony obie dziewczyny nie zachowywały się w ten sposób bez przyczyny, więc o ile rozumiem brak sympatii do nich ze strony innych czytelników, tak ja tych uczuć nie podzielam. Moją ulubienicą natomiast, przynajmniej na ten moment, jest Moiraine.
W ogóle jeśli chodzi o piątkę bohaterów z Pola Emonda to mam wrażenie, że przed nimi długa droga jeśli chodzi o ich charakter i jego zmiany. Widać do zwłaszcza na przykładzie Randa i samej końcówki książki. Na ten moment jednak też nie mogę nic im zarzucić, bo zachowują się i myślą dokładnie tak, jak się tego spodziewałam po postaciach mieszkających całe życie w wiosce gdzieś na końcu świata. Nie zawsze postępowali mądrze i gdyby nie Moiraine i Lan to pewnie nie mieliby szans, ale z drugiej strony cała sytuacja jest dla nich nowa i ciężko im się dziwić.
Fabuła też była ciekawa, przynajmniej jak na początek dużej i epickiej serii fantasy i choć skupiała się głównie na ucieczce przed siłami zła, to autor potrafił utrzymać mnie w napięciu, a do tego widać było, że nie cacka się ze swoimi bohaterami, to dla mnie zawsze jest na plus. Jednocześnie „Oko Świata” dało bardzo mało odpowiedzi i całe naręcza pytań, ale nic dziwnego, w końcu nie można oczekiwać, że w pierwszym tomie zostaną rozwiązane wszystkie zagadki. Poza tym końcówka obiecuje dobrą historię, przynajmniej w tomie kolejnym.
Jeszcze napomknę o tym, że system magiczny, choć nie wyjaśniony do końca (przynajmniej na razie) jest zbudowany na bardzo ciekawym fundamencie, jakim jest podział mocy na dwie cząstki, męską i żeńską. To dla mnie coś nowego i ciekawego, co bardzo mi się podoba.
Na pewno sięgnę po kolejny tom, choć dopiero za jakiś czas. Co by nie mówić, „Oko Świata” trochę mnie zmęczyło, i choć jest to zmęczenie dobre i satysfakcjonujące, to wymaga ode mnie, bym choć chwilę odpoczęła przed sięgnięciem po „Wielkie Polowanie”.
Pole Emonda to rolnicza osada położona na uboczu wszystkiego, gdzie ludzie żyją nieśpiesznie, a jedynymi odstępstwami od normy są rzadkie wizyty bardów czy wędrownych handlarzy, którzy przynoszą wieści z wielkiego świata. Właśnie tam mieszka Rand, młody chłopak, syn pasterza, a także jego przyjaciele, Mat i Perrin. Ich powolne życie zmienia się, gdy Pole Emonda atakują...
więcej Pokaż mimo to