Wielki Ogarniacz Życia, czyli jak być szczęśliwym, nie robiąc niczego Pani Bukowa 7,4
ocenił(a) na 248 tyg. temu Nie dałam rady przeczytać książki, bardziej ją kartkowałam. Z braku lepszego słowa, użyłabym o niej słowa "prymitywna". Język jest bardzo zły. Treściowo - w zasadzie książka nic nie wnosi, nie przekazuje wartości, nie inspiruje, nie zaciekawia. Najgorszy jest ten festiwal autodeprecjacji, której jest po prostu za dużo. Oprócz szydzenia ze swoich przywar nie widzę niczego, na czym można się oprzeć dla równowagi.
I to nie jest tak, że mam problem z mówieniem o swoich przywarach - każdy, kto mnie zna, wie, że jestem leniwą kulką, a moje rozmowy z przyjaciółmi są pełne specyficznego humoru i cierpkiej autentyczności w opowiadaniu o swoim życiu. Ale nigdy przecież nie jest tak, że ktoś 100% czasu mówi "ale ze mnie leniwa dupa, znowu nic nie zrobiłam", bo nie dałoby się tego słuchać na dłuższą metę, bez innych wartościowych wątków, bez chwalenia się sukcesami, zwierzania ze swoich marzeń czy innych poważnych wątków.
Czytałam też kiedyś świetne "Jak być leniwym" Toma Hodgkinsona, i w porównaniu z tą książką... nie ma porównania. Może to też inny etap życia, w którym staram się odchodzić od ciśnięcia po sobie całymi dniami o najdrobniejsze sprawy. Ale myślę, że książce po prostu pomogłaby jakaś głębia.
Na koniec najgorszy cytat - zakończenie jednego z rozdziałów:
"- Chodzi o hygge. Spędzam sobie hygge-wieczór. Taki sposób na szczęście. Duński.
- A wiesz, jaki ja mam sposób na szczęście? Happy hour. Dupka w troki, make-up na mordkę i wychodzimy.
- Ale w hygge chodzi o to, żeby umieć docenić...
- Nie pierdziel. Wódka.
Są argumenty, wobec których pozostaje całkiem bezradna".
Czym to różni się od rozmów na imieninach wujka?