Warszawa dzika Arkadiusz Szaraniec 6,5
ocenił(a) na 72 lata temu Tom reportaży poświęcony przyrodzie w Warszawie. Przy czym nie tylko stołecznej faunie, ale i florze. Okładka jest więc nieco myląca, albowiem dzikom poświęcono ledwie kilka stron.
Nawet będąc Warszawiakiem z urodzenia i czytelnikiem dawnych tekstów Adama Wajraka w Gazecie Wyborczej, dałem się zaskoczyć informacjom o bogactwie obecnego i dawnego życia zwierzęcego i roślinnego mojego miasta. Dziki (o nich akurat wiedziałem),łosie, sarny, lisy (w tym „eksmitowany” z Łazienek),bobry, nietoperze, mnóstwo ptaków (sokoły wędrowne gnieżdżące się na Pałacu Kultury!),ryb, owadów zaludniają stolicę oraz jej zbiorniki wodne. Ale większość mieszkańców ich nie widzi, a przede wszystkim nie docenia.
Autor potrafi pisać o nich zajmująco, tłumacząc jak mogły tu trafić, dzięki czemu egzystują i gdzie można je spotkać. Wspomina o ich historii i przyszłości, niestety dla wielu gatunków (pszczoły miodne, trzmiele, wiele spośród ptaków i ryb) niezbyt perspektywicznej. Opowiada też o gatunkach już nie bytujących w stolicy i okolicach, jak jesiotry (podobni kilkumetrowe, ostatni został złowiony w 1963). Niestety, w paru przypadkach informacje historyczne wydają mi się delikatnie mówiąc co najmniej przesadzone, nie spotkałem się nigdy z jakąkolwiek wzmianką o szwedzkiej kawalerii, które rzekomo aż do XVII wieku (czasy Potopu) miała mieć oddziały poruszające się zamiast na koniach … na łosiach. Rozumiem chęć zwabienia czytelników kuriozami, ale przy braku dowodów (nie ma bibliografii ani podanych źródeł informacji) takie sensacje mogą wpłynąć negatywnie na odbiór innych twierdzeń autora.
Wreszcie w ostatniej części Arkadiusz Szaraniec omawia naturalną dla Mazowsza roślinność i jej zalety w ogrodzie, kuchni i apteczce ziołowej. Ale cenniejsze są spostrzeżenia autora o szkodliwości działań mieszkańców i włodarzy dzielnic dla ekosystemu. Chodzi o częste i niskie koszenie trawy, niszczące naturalne środowisko owadów i małych gryzoni, zmiatanie liści – mechaniczne – niebezpieczne dla jeży czy ptaków (nie mówiąc o owadach),ale szkodliwe też dla łąk (których prawie nie ma) i trawników. Wreszcie wpychanie się przez pazernych deweloperów z inwestycjami jak najbliżej tak lubianej przez mieszkańców zieleni, które jest dzięki temu coraz mniej. Koniecznie warto o tym przeczytać i uświadomić innych.
Natomiast wydawnictwu i redakcji (o ile taka była) należy się nagana. O ile każdy wie jak wygląda łoś, lis, bóbr czy dzik, o tyle ogół czytelników nie potrafi rozpoznać większości omawianych w książce ptaków, owadów i ryb. Tym bardziej dotyczy to poszczególnych typów roślinności. Co komu po właściwościach nieznanej byliny czy krzewu, nawet nie opisanych w tekście. Książka powinna zawierać ilustracje omawianych zwierząt i roślin, a skoro była wydana w formie elektronicznej – najlepiej w osobnych rozdziałach, ułatwiających nawigowanie. Inaczej traci się połowę przyjemności z czytania. Mimo to wielkie podziękowania dla autora za docenienie przyrodniczej strony wielkiego miasta i zwrócenie uwagi jego mieszkańcom na zagrożenia. Należy się za to dodatkowy plus. Przeczytana w ramach wyzwania listopadowego LC – książka przyrodnicza lub ekologiczna.