Lombard Krzysztof Żuchowicz 5,6
ocenił(a) na 52 lata temu Bardzo lubię YouTube... Często oglądam sobie przeróżne rzeczy, a jak wiadomo - jest tam ich mnóstwo! I tak wyobraźmy sobie, że oglądam sobie koncert jakiejś metalowej kapeli, podoba mi się, ale... Z boku mami mnie inne okienko z YT, powiedzmy - fajny skecz lubianego kabaretu. Przechodzę więc na ów skecz, oglądam, śmieję się, ale... Znowu mami mnie inne okienko, tym razem
film o tajnych stowarzyszeniach, np. Illuminati. Zostawiam kabaret, wchodzę w świat tajemnic. I tak oto ten proces powtarza się i powtarza - jednego nie skończyłem a już biorę się za następne. Ale do czego zmierzam? Ano do tego, że ta powieść jest jak YouTube... Jeszcze nie ogarnąłem tematu akcji w Polsce, a już jesteśmy w Austrii. Austria mija, mamy Hiszpanię, Czechy, RPA... Wydaje mi się że autor stracił nad tym nieco kontrolę. Nawet bez tego nieco. Bo jeszcze dobrze fabuła nie zawiązała się w miejscu X, a już jesteśmy w miejscu Y. A miejsc jest w tej książce tyle, że zapewne zabrakłoby liter alfabetu. Bohater wpada na ślad handlu żywym towarem, który nagle przeradza się w handel bronią, po czym nagle jesteśmy świadkami walk pomiędzy ugrupowaniami w jakiejś bananowej republice u wybrzeży Madagaskaru. Chaos totalny! Czułem się jakbym oglądał serial i nieświadomie ominął jeden odcinek; kiedy oglądam kolejny to nie wiem co i jak przez tą obsuwę z wcześniejszym epizodem. Minus, spory. Kolejny - główny bohater o nazwisku Pielecki powinien nazywać się James Bond łamane przez John Wick. Albo i nie, ponieważ nawet Bond i Wick razem wzięci nie potrafią tak szybko przemieszczać się i organizować sobie to czego chcą, jak ten pan z "Lombardu". Jest raptem kilka chwil w RPA, pragnie mieć ładunek wybuchowy - a cóż to dla niego? Pestka! Ma ładunek wybuchowy zdobyty tak łatwo, jakby kupował kilogram cukru w Biedronce. Na dodatek prosi ledwo co poznaną kobietę o to - a tam, drobnostka! - żeby popełniła samobójstwo wysadzając ten ładunek przy okazji zabijając kilku "badguyów" - prościzna, kobieta to robi. Już nie mówię o tak podstawowej rzeczy, jak przegryzienie antagonistce tętnicy szyjnej mając skute ręce... Proste, nie? Zajechało absurdem... Minus numer trzy - mnogość bohaterów, głównych i pobocznych, od imion których miałem w głowie nietęgą kołomyję. Naprawdę zdarzało mi się podczas lektury zatrzymać ją, żeby sobie przypomnieć kim jest Mariusz/Johannes/Darek/Łukasz/Shujaa (to imię wymiata!) i milion innych imion, niekoniecznie polskich... Jak wspomniałem wyżej - utrata kontroli.
Teraz pozytywy - bardzo fajny styl pisania autora. Nie ma tu zbędnych opisów, psychologicznych rozważań, dylematów dlaczego tak a nie siak - to zdecydowanie jasna strona powieści. Akcja prze do przodu, może i rzeczywiście za szybko i momentami za nią nie nadążałem - ale wolę taka akcję niż rozważanie co i dlaczego jadł główny bohater, rozpisane na kilka stron.
Słowo końcowe - powieść średnio udana, ale z potencjałem. Średnio wykorzystanym. Jeżeli autor ma zamiar w przyszłości popełnić kolejną powieść ("Lombard" ma otwartą 'furtkę' na sequel...),to chętnie ją przeczytam - z nadzieją że to ja będę kontrolował powieść, a nie ona mnie. Pięć gwiazdek, może nawet lekko naciągane.
Wyrazy podziękowania dla Wydawnictwa Oficynka za egzemplarz książki.