Hałastra Monika Helfer 7,2
ocenił(a) na 843 tyg. temu Moja „piękna” babka była wzorem i wyrzutem” – wspomina narratorka „Hałastry”, potomkini biednej, acz dumnej, zawsze wysoko trzymającej głowę rodziny Moosbruggerów. Mieszkający ponad wioską, tak wysoko, że nie dało się podejść bez zadyszki, nie czuli się ani trochę gorsi od innych, radzili sobie jak mogli najlepiej, a Marii, żony, zazdrościli Josefowi wszyscy mężczyźni ze wsi i okolic. Tyle, że jej uroda była jak przeklęta, bo jak mówi wioskowy ksiądz: „Kto uwierzy, że to Pan Bóg stworzył tę twarz? Kto uwierzy, że był taki niesprawiedliwy?” Prowokowała całe mnóstwo trudnych do ominięcia pułapek, od grzesznego poczucia próżności po uleganie pokusom.
Wspomnienia rodzinne, szczególnie tak misternie składane z kawałeczków prawdy doprawionych niezłą szczyptą zmyślenia, no, powiedzmy to ładniej, wyobraźni, to pasjonująca lektura. Te, snute tutaj, rozpoczynają się wraz z wybuchem Wielkiej Wojny w 1914 roku. Wtedy to dziadek naszej narratorki zostawia żonę z czwórką dzieci samą na gospodarstwie i wyrusza na front. Pół wsi cieszy się z powołania Josefa do wojska, to oczywiście mężczyźni, którzy zaczynają hodować w sobie nadzieję, że może im się przydarzy miłe sam na sam z wartą grzechu Marią. Druga połowa wsi, kobiety, wyklinają ją z zazdrości od czci i wiary. Widać więc, że jak było zawsze, tak i pozostało – winą za wszystko zawsze obarcza się kobietę.
Czy był w tej rodzinie ktoś nudny, przeciętny? Absolutnie nie i w dodatku autorka – narratorka potrafi tę jednostkową wyjątkowość doskonale oddać w kreślonych delikatną ręką portretach. Każdy z nich to wiele mocniejszych i ledwie muśniętych linii, z zaznaczeniem tych najbardziej charakterystycznych, a także tych powielanych w kolejnych pokoleniach. To proza na poły autobiograficzna, ubarwiona dialogami i opisami rzeczywistości minionej, świata, w którym nic nie było po prostu dane, a wszystko trzeba było z mozołem zdobywać, w którym dzieci szybko stawały się ponad wiek dojrzałe, by móc dźwignąć ciężar obowiązków, zdjąć ich część z barków zmęczonych rodziców. Żyją sobie wszyscy Moosbruggerowie na swoim wzgórzu, we własnym Macondo, i dzieją się tam historie w części nie do końca realne, jakby przywoływali oni do siebie pewien nadmiar zdarzeń, generowali ich siłę, prowokowali los.
W naszej palecie barw mamy też mocne maźnięcia pędzlem, nakładaną grubo czerwień i czerń, kolory emocji, wyraziste, szczególnie pasujące do Marii. Zapewne nie odważyłaby się ona łatwo na przywdzianie sukienki w kolorze gorącej krwi, wieś mogłaby tego nie przeżyć. Ale właśnie tę barwę miała w sercu i rozświetlonych pożądaniem źrenicach. Ledwie widoczne, delikatne nałożenie pastelowej szarości roztopionej bielą to lękliwa, niekochana Margaret, dla nikogo poza matką niewidoczna, zbędna i kłopotliwa. A wokół „prawie wyłącznie pochodne brązu. Ochry. Ciepłe barwy pomieszczeń dla krów, ich kolor jest brązowy. Łagodny. Albo zmarznięta ziemia, zimna jak lód i twarda jak żelazo, pokryta szarym nalotem.” Nic dziwnego, że na tle tej monochromatycznej monotonii nie da się nie zachwycić eksplozywnością Marii i nie zauważyć jej oryginalnej rodziny.
Autorka jakimś szóstym zmysłem wyczuwa nawet drobne zmiany w emocjach bohaterów, a wręcz ledwie gotowość na nie. Większość z nich to reakcja na drugiego człowieka, zauroczenie nim, tęsknota, gwałtowne przyciąganie wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi. Miłość czyni nas bezradnymi, podatnymi na ciosy, nieostrożnymi. Maria, Josef, ich dzieci i wnuki, początek wieku czy jego końcówka, nic się nie zmienia, ludzie i ich uczucia pozostają tacy sami, a ich reakcje podobnie nieprzewidywalne. W bohaterach „Hałastry” rozpoznamy po części siebie i jest to jeden z powodów hipnotycznego oddziaływania powieści. Mimo jej oszczędnego stylu, powściągliwej ekspozycji, czuje się szczerość i taką próbę samopoznania, rozłożenia na drobniejsze elementy tych skomplikowanych wzruszeń, będących zapętleniem obsesji, wstydliwości, chęci zawłaszczenia i lęku przed rozczarowaniem. W końcu jednak zwycięża lot prosto ku płomieniowi, któremu nie sposób się oprzeć. Sporo tu emocji ekstremalnych, takie potrafi krzesać tylko miłość i wojna.
„Hałastra” jest idealnym przykładem, jak można, pisząc w sposób dość lakoniczny, trochę jakby relacjonując spoza kadru, zmieścić w tym minimalizmie całą gamę przeżyć, nastrojów, historię trzech pokoleń, namiętność, zazdrość, wielką rodzinną więź, wojnę, która sprawia, że żołnierz z niej powracający jest już zupełnie innym człowiekiem niż ten, który na nią jechał, plotkę i wstrętną obmowę, która boli jeszcze w trzecim pokoleniu i śmierć, traktującą na równi hałastrę i całą resztę, nie czyniącą dla nikogo wyjątku.
Książkę przeczytałam dzięki portalowi: https://sztukater.pl/