Never King Nikki St. Crowe 5,6
ocenił(a) na 11 tydz. temu Oh... zostałam brutalnie zwiedziona faktem, że jest to retelling Piotrusia Pana... Spodziewałam się czegoś interesującego, z nutą, albo i garścią pikanterii, odwróconym haremem...
Te dwa ostatnie dostałam, oczywiście, ale przyobleczone w tak tragiczną narrację, że często musiałam robić sobie przerwy w lekturze (tak cieniuteńkiej książki!),bo zaczynało mnie od środka skręcać. Nie jestem fanką narracji pierwszoosobowej, ale, jeśli jest ona dobrze i z sensem prowadzona, to przymykam na to oko. Ale narracja prowadzona do tego w czasie teraźniejszym jest dla mnie ogromnym koszmarkiem. Całe szczęście, że książka jest na tyle cienka, że można do niej usiąść na raz...
Jeśli zaś chodzi o bohaterów... no cóż. Są płytcy, nieinteresujący. Nie wiem, czy można cokolwiek dobrego o nich powiedzieć. Winnie, główna bohaterka jest postacią tak irytująca, że w trakcie lektury miałam ochotę ją udusić. Absolutnie nie mam nic przeciwko bohaterom, którzy otwarcie przyznają, że lubią seks, czy też przeklinają. Okej, książka jest z gatunku tych pikantnych, więc erotyzm, mniej, czy bardziej jest elementem konwencji... Ale, na litość wszystkich bogów, niech lubienie seksu nie będzie jedyną cechą charakteru bohatera! Błagam.
Zamysł fabuły z początku wydawał się być dość ciekawy, i gdyby autorka przyłożyła się bardziej do książki, moja ocena z pewnością byłaby wyższa - kobiety z rodu Darling zaraz po ukończeniu 18 roku życia są porywane przez tajemniczego Petera Pana (dobrze, że to zostało w taki sposób spolszczone, nie zaś przetłumaczone na Piotrusia Pana, bo wtedy, w kontekście całej narracji skręcałoby mnie jeszcze mocniej). Niektóre wracają po kilku dniach, lub tygodniach - będąc kompletnie oszalałe i ledwo kontaktujące z rzeczywistością. Winnie uznaje postać Petera Pana za miejską legendę, a słowa matki darzy sporym dystansem. Póki ten się nie zjawia w progu jej pokoju i jej nie porywa. Cel? Winnie ma pomóc słabnącemu władcy odzyskać to, co zostało mu przed laty skradzione przez kobietę z rodu Darling.
(W ogóle cóż za dobór nazwiska...! Z jednej strony Winnie wyzywana jest przez naszych Chłopców od panien lekkich obyczajów, by zaraz ci mówili do niej po nazwisku, które na polski można przetłumaczyć na "kochanie". Ależ to było zmyślne posunięcie...!)
Czy sięgnę po pozostałe części? Jeśli złapie mnie czytelnicza desperacja, lub poziom masochizmu drastycznie wzrośnie. Nie spodziewam się, by te były lepsze...