Bo to jest w miłości najstraszniejsze Nicole Müller 6,4
ocenił(a) na 312 lata temu Są takie książki, przy których czytelnik zastanawia się, po co właściwie to zostało napisane. I niestety, książka Muller zalicza się do takich, ba, plasuje przynajmniej w mojej pierwszej dziesiątce. Że przetłumaczona na kilka języków? To tym gorzej świadczy o wydawcach i ich wrażliwości.
Ona zakochuje się w mężatce z dwójką dzieci. Zakochuje się gorąco, bez pamięci i namiętnie. Mężatka składa pozew o rozwód, po czym na dziesięć dni przed rozprawą wraca do męża. Porzucona kochanka pisze książkę. Niestety. Tak, czasem na kanwie podobnie banalnych historii powstają arcydzieła, ale trudno określić takim mianem chaotyczny zlepek urywków, fragmentów, luźnych myśli, z których nic nie wynika, i mało odkrywczych refleksji. Próżno szukać tu śladów miłości i namiętności - raczej egocentryzmu autorki (głównej bohaterki),bez cienia litości przypominającej wszystkie świadectwa małostkowości, próżności i emocjonalnej niedojrzałości ukochanej, przy jednoczesnym zapewnianiu o swojej stałej, nieustającej i niezmiennej tęsknocie, miłości i oddaniu. Szkoda, że z treści wynika coś zupełnie przeciwnego. Do tego nachalne, stale powracające fragmenty mówiące o niezrozumieniu, rzecz jasna autorki przez ukochaną, jakkolwiek nie wydaje mi się, żeby porzucona i cierpiąca Muller była czymś więcej niż kompletnie tuzinkową i przeciętną kobietką, która swoje marnej jakości pisanie traktuje jak ósmy cud świata. Ironia? Nigdzie. Subtelność? W sam raz z romansu. Fatalizm, namiętność? Raczej obsesja kobiety na tyle niesamodzielnej, że po latach dzielenia swojej dziewczyny z jej mężem zachowuje się jak nastolatka i jak nastolatka pisze - pseudointelektualnie, z głębokim przeświadczeniem o niezwykłej wadze, jaką ma jej biedniutka proza.
Żeby jeszcze, zgodnie ze słowami autorki, cokolwiek ukrywało się między wierszami. Cokolwiek godnego uwagi. Cokolwiek poza neurozami, egoizmem i banałem.
Absolutnie odradzam.