Przedostatnie marzenie Ángela Becerra 7,6
ocenił(a) na 54 lata temu "Magia, czułość i namiętność" – kusił napis na książce.
Obiecanki, cacanki, a czytelnikowi radość! – odpowiadam. A zaczęło się tak tajemniczo i zachęcająco. Zaryzykowałabym nawet określenie romantycznie i arcyciekawie, o ile scena podwójnego samobójstwa sędziwych kochanków splecionych w miłosnych objęciach i z wyrazami szczęścia na twarzy , w strojach weselnych, gdzie welon panny już nie takiej młodej ścielił się po wszystkich pomieszczeniach mieszkania, od razu na pierwszej stronie może taką być. Raczej przyczyny i dochodzenie do nich, "zbadanie, co tak bardzo łączyło dwoje starych ludzi, że zdobyli się na taki krok.(…) Jaki rodzaj miłości można przeżywać w wieku osiemdziesięciu lat, żeby tak umrzeć?" Razem z inspektorem Ulladą uwielbiającym oglądać i płakać na filmie Co się zdarzyło w Madison County i szukać romantyzmu w protokole sekcji zwłok (tutaj zapaliła mi się pierwsza lampka ostrzegawcza!),zaczęłam grzebać w przeszłości kochanków. Węszyłam jak pies tropiący, śledziłam losy głównych bohaterów, aż zgubiłam ślad i inspektora, zatrzymując się myślami w lodówce i przegrzebując jej zawartość w poszukiwaniu dobrego żarełka, dopóki słowo „ślub” nie ściągnęło mnie z powrotem do Barcelony, miejsca akcji. Ślub? Jaki? Gdzie?! Przecież było samobójstwo, prawie seryjne! I co ja robię na 10. stronie? Zaczęłam czytać jeszcze raz. Jednak ślub. W trumnach! Może jakiś hardcorowy, oryginalny – pomyślałam tolerancyjnie – państwo młodzi w trumnach, a weselnicy w strojach żałobnych? Czytam jeszcze raz. Nie. Najprawdziwszy, poważny ślub nekrofilski. Nieboszczycy (wspomniani wcześniej samobójcy) w trumnach, a welon „panny młodej” tym razem ścielił się przez cały kościół. Brwi uniosły mi się w zadziwieniu pod nasadę grzywki i gdyby nie włosy, zjechałyby mi na potylicę. A potem czytam, że po ceremonii ślubnej odbył się pogrzeb tego wesela! Szybko zamknęłam książkę, bojąc się, że brwi zostaną mi z tyłu na wieczność, nie mogąc w zadziwieniu znaleźć drogi powrotnej nad oczy i będę napięta jak po liftingu. Odłożyłam przestraszona książkę, przez cały dzień tłumacząc sobie, że może powinnam dać się powoli wprowadzić w treść, w atmosferę, przyzwyczaić do stylu (egzaltowanego!),języka (elfów!),do wyobraźni pisarki. Zwłaszcza wyobraźni – skwapliwie skwitowało to ostatnie moje drugie, sceptyczne i zniechęcone ja. Uzbroiłam się więc w cierpliwość, stoicki spokój i opanowanie. Zwiększyłam sobie pojemność wyobraźni wirtualnej (realnej mi zabrakło) i zajrzałam ponownie do książki, która zdążyła po 10 stronach stać się moim prywatnym wyzwaniem czytelniczym.
Nic z tego!
Już po chwili w zaskoczeniu lewa brew uniosła mi się ku górze, że ta wielka, ponadczasowa, obiecywana miłość to zadurzenie czternastolatki i dwa lata starszego od niej chłopca. Prawy kącik ust uniósł mi się w półuśmiechu, kiedy zapewniana magia była objawieniami ukochanej pod postacią Matki Boskiej sunącej w powietrzu, utkanej z powietrza. Chłopak daaaawno musiał nie być u okulisty. W sceptycznym grymasie rozjechały mi się zaciśnięte usta, kiedy czytałam o namiętności jednego pocałunku przez całą noc, rozkrwawiającego wargi kochanków. Nie wiem czy to ostatnie słowo nie jest nadużyciem sądząc po ich miłosnych dokonaniach.
Skrajności w opisywaniu skali zdarzeń i cech bohaterów w tym dwutorowo rozgrywającym się czasie powieści (współcześnie oraz w latach 30. i późniejszych) były zawsze rażąco kontrastowe. Nic nie było dobre, piękne czy znane, ale najlepsze, najpiękniejsze i najsłynniejsze. Przedrostek „naj” robił w powieści oszałamiającą, cudowną, najwspanialszą i niespotykaną w całym wszechświecie karierę, używając ulubionych określeń narratora. Kontrast między dobrem a złem był porażający, abym przez przypadek nie pomyliła jednego z drugim. Prawdopodobieństwo zdarzeń i zachowań bohaterów niemożliwa do zaistnienia lub spełnienia. Moja wyobraźnia nie dorównywała autorce, chociaż bardzo się starałam zobaczyć napiętą i młodą skórę na szyi osiemdziesięcioletniej staruszki, akt miłosny w pozycji leżącej na klawiszach fortepianu wygrywający muzykę (może jakaś niestandardowa szerokość klawiszy?),serdeczną sól na policzkach, dozgonną miłość barwiącą siatkówkę oczu, trzydziestodwuletniego prawie chłopaka (nie mężczyznę),samostrojący się fortepian czy wskrzeszenie umarłego w śpiączce człowieka. Naprawdę bardzo się starałam, ale przy natłoku takich scen, dalsze napinanie mózgu groziło udarem. Czytanie powieści przeszło w czytanie bajki.
Pożyczyłam tę książkę od mojej zaprzyjaźnionej młodzieży, która opowiadała mi o niej ze wzruszeniem w głosie i łzami w oczach. To mój drugi romans w ostatnim roku. O pierwszym napisałam frapująco, jak określiła to bsmietanka, a drugi sarkastycznie, jak sama to określam. Muszę prawdzie spojrzeć w oczy i wysnuć bolesny wniosek – wapnieję! Postarałam się więc wyłuskać chociaż jedną myśl godną zapamiętania i znalazłam ją: "Czas jest jak sęp, który wydziobuje nam życie." Ale zaraz odezwało się we mnie to drugie, złośliwe ja i sparafrazowało: Są książki jak sępy, które wydziobują mi czas. Potrzebuję romansu-antidotum na potwierdzenie, że nadal żyje we mnie dusza romantyczna. Jest taki, który przywróci mi tę pewność?
http://naostrzuksiazki.pl/