Ciemność i partnerzy Sigitas Parulskis 6,6
Taaaa…. Bracia Litwini mają jednak większy problem ze swoją historią w II wojnie niż my. Bo większość z tych, którzy po 1944 r. dzielnie walczyli w partyzantce przeciw Sowietom, w czerwcu 1941 r. - gdy Niemcy weszli na Litwę – równie ochoczo, jeśli nie bardziej, ruszyła do systemowego mordowania Żydów, z niewielką, w zasadzie tylko logistyczną, asystą Panów Niemców.
Informacyjnie to wartość tej książki. Szkoda tylko, że jedyna, bo jednak nie wnosi ona wiele do wiedzy o tamtych wydarzeniach. Z drugiej strony interesująca jest perspektywa narratora - fotografa robiącego zdjęcia tym zbrodniom po lasach dokonywanym, nawet bez zbytniej tajemnicy przed lokalną ludnością. Ale ten potencjał sytuacyjny wzorowo zmarnowany.
Być może nawet rzecz cała powstała z inspiracji autentycznych zdjęć, które można znaleźć w sieci, w tym m.in. z przerażającego pogromu w Kownie z czerwca 1941 r. (porównywalnego do lwowskiego z tego samego czasu). Ich oglądanie odradzam, bo to prawdziwa „pornografia śmierci” i naprawdę nie do od-zobaczenia.
I choć nie mam wątpliwości co do intencji Autora – bo wymowa całości jest jednoznaczna – to jednak nie jestem pewien, czy nie przekracza on jakiejś granicy, opisując to, co opisuje, w taki sposób, w jaki opisuje. Np. „Żołnierski but kopie dziecko, ono leci w powietrzu i krzyczy jak mewa”, by już nie cytować naturalistycznych opisów tego, co zwyrodnialcy robią z młodymi Żydówkami zanim…
Tak, wiem, że trudno wyznaczyć tu jednoznaczne granice, ale trochę jednak wygląda mi to wszystko na epatowanie śmiercią. Jak to ujął poeta warszawskiego getta Władysław Szlengel: „Wasza śmierć — wy twarzą w twarz witacie się w pół drogi, nasza śmierć — to skryta śmierć, kopana w masce trwogi. Wasza śmierć — zwyczajna śmierć, człowiecza i nietrudna, nasza śmierć — śmietnicza śmierć, żydowska i — paskudna”). Ale to żydowski autor, (a zarazem i świadek, i ofiara) ma prawo tak pisać; inni – już nie za bardzo…
Trochę mi się to wszystko niestety kojarzyło z tak obrzydliwymi ”Łaskawymi” (odsyłam do mojej, co tu kryć, dość złośliwej recenzji tego czegoś). O wiele lepiej pod każdym względem, zwłaszcza literackim, lato 1941 opisał zmarły dwa miesiące temu w Izraelu pisarz 94-letni Grigorij Kanowicz, „ostatni litewski Żyd. Jego wszystkie książki polecam, a zwłaszcza ”Świece na wietrze”.
Ponadto denerwującą słabością tej powieści jest usilne silenie się na przesadne filozofowanie. I jeszcze ta sztuczna otoczka kulturowa, m.in. biblijna, która ostro raziła mnie swą oczywistą, a nawet i żenującą, dosłownością . Najbardziej jaskrawy przykład to scena, gdy narrator ogląda miejsce, gdzie dopiero co - niedbale, po pijaku - zakopano zastrzelone ofiary, a jedna z nich, dziewczynka, zdaje się jeszcze poruszać. Co wtedy mówi nasz bohater? Jak to co? „Talitha, kum….”.
Beznadziejna jest także analogia do wątku Judyty i Holofernesa. Parodyjny "taniec siedmiu odsłon"". Równie słabe „ukrzyżowanie” Vincentasa przez jego ojczyma. Zakończenie zaś do bólu nijakie...
No i dość silnie obecny seks, który – niczym właśnie u Littela – zdaje się nierozłącznym towarzyszem śmierci, a jest tu równie ”pornograficzny” jak i ona sama. To także bardzo tani chwyt autorski, który niedwuznacznie wydaje się obliczony na sukces rynkowy, jak i tam. A i najważniejszy tu Niemiec też jakby i z tamtej kliszy, ot typowy dla SS ludobójca-intelektualista….
W sumie jednak odradzam, niemal tak samo, jak cały ten nowomodny „kicz oświęcimski” w tych koszmarnych okładkach.
PS I nawet jednego cytatu godnego przytoczenia nie było....