Snajper. Opowieść komandosa SEAL Team Six Howard E. Wasdin 7,2
Zabicie najbardziej znanego terrorysty świata Osamy Bin Ladena przez amerykańskich żołnierzy obiegło niedawno triumfalnie świat medialną falą, a wraz z nią nazwa ich jednostki, którą usłyszałam po raz pierwszy – SEAL Team Six. Miałam prawo nie wiedzieć, bo to elita wśród elit amerykańskich jednostek wojskowych szybkiego reagowania do zadań specjalnych posługująca się niekonwencjonalnymi metodami w operacjach przeprowadzanych "na morzu (SEa),w powietrzu (Air) i na lądzie (Land) – w skrócie SEAL", której powierzone misje snajperskie pozostają tajne "dla ogółu społeczeństwa, dla rodzin snajperów, a nawet dla innych SEAL-sów". O stopniu tajności jednostki Team Six w strukturach wojskowych SEAL niech świadczy fakt, że bohater wspomnień tej książki dowiedział się o jej istnieniu dopiero w momencie przynależności do SEAL-sów. To dlatego też nie zdawałam sobie sprawy, że niedawno oglądany przeze mnie świetny film "Helikopter w ogniu" w reżyserii Ridleya Scotta, będący ekranizacją akcji próby pojmania Aidida w somalijskim Mogadiszu, był militarną opowieścią również o SEAL-sach. Nie przypuszczałam wtedy, że będę mogła o tej trzymającej w napięciu akcji usłyszeć bezpośrednio, w szczegółowej i dramatycznej relacji dzień po dniu, od uczestnika tych wydarzeń – Howarda Wasdina. Autora tej książki i jednocześnie jednego z najlepszych snajperów SEAL Team Six, napisanej piórem Stephena Templina, który „wojskowym” językiem, suchym, konkretnym, faktograficznym, w opisach misji pozbawionym emocji, bez wnikania w szczegóły niemające wpływu na przebieg wydarzeń, bez ubarwień, bez zbędnych ozdobników językowych, niczym karabin maszynowy wyrzucający krótkie zdania opisujące sceny akcji przyjemnie podnoszące mi adrenalinę, opowiedział, kim są tajemniczy SEAL-si, jaką drogę musiał pokonać, by stać się operatorem jednostki elitarnej, jak pogodził pracę w niej ze światopoglądem człowieka wierzącego, dlaczego jego małżeństwo nie wytrzymało konkurencji z wykonywanym przez siebie zawodem i dlaczego wymuszony powrót do cywila (trzykrotny postrzał w nogi) doprowadził go do depresji.
Nie ukrywam, że snajper zawsze kojarzył mi się z zaprogramowaną maszyną do zabijania i wykonywania z góry wydanych rozkazów, bez możliwości ich osobistych, subiektywnych osądów. Autor miał świadomość, że takich ludzi jak ja, jest większość, a książka stanowi okazję do obalenia mitu o ślepym instynkcie zabijania i do pokazania osobowości snajpera szkolonego według zasady – najbardziej udana akcja to ta zakończona sukcesem i brakiem trupów. I żeby nie być gołosłownym, dokładnie opisuje długoletni system morderczych, skrajnie wyczerpujących (to nie jest określenie na wyrost) szkoleń, podczas których niejeden kandydat tracił zdrowie, a nawet życie, kierujących się zasadą – im więcej potu na treningach, tym mniej krwi w boju, działających jak ostre, bezwzględne, bezduszne sito w myśl kolejnej zasady – "Orłów przeszkalamy, resztę wypieprzamy".
Autor w momencie zakwalifikowania się do SEAL-sów miał 30 lat!
Był wśród najlepszych, dla których team był rodziną, misje pasją, wojsko powołaniem, ostracyzm ze strony kolegów z grupy karą gorszą niż ból fizyczny, a życie wartością bez oporu oddawaną za powierzoną sprawę i ojczyznę. Ukochaną Amerykę i jego przywódcę, który niestety potrafił być nielojalny i zawieść zaufanie w imię poprawności politycznej lub populizmu wyborczego, dla którego "popularność polityczna jest ważniejsza niż życie Amerykanów". To ostre oskarżenie z ust SEAL-sa pod adresem polityki prowadzonej przez Bila Clintona, ale to także jeden z mniej przyjemnych aspektów pracy operatora, z którym musiał się pogodzić. Jak i z tym że media nieraz krzywdząco oskarżały ich o morderstwa, opierając się na błędnych przesłankach i niedostatecznej wiedzy wojskowej. A także pogodzenie się z faktem, że w większości wypadków ich oddanie, poświęcenie i patriotyzm nadal będą pozostawać w ukryciu. Może dlatego miejscami tę opowieść odbierałam jako mniej lub bardziej dyskretne dowartościowywanie się w moich oczach, mocno widoczne zwłaszcza w bezpośrednich zdaniach – "Możecie nam przez cały rok codziennie stawiać piwo, frajerzy. Zobaczcie, czym zajmowali się prawdziwi mężczyźni, kiedy wy zostaliście w domu robić prawko". Nooo, męska część czytelników może czuć się lekko poirytowana takimi uwagami, ale ja, słaba płeć, jestem do tego przyzwyczajona i nie widziałam w tym nic z pychy. Po pierwsze mężczyźni tak mają, a po drugie TACY MĘŻCZYŹNI mają za sobą czyny, w pełni i jak najbardziej słusznie dające im prawo do takiego zachowania. Dla mnie to był krystaliczny testosteron wyciśnięty z krwią, potem i łzami z męskiego ciała i umysłu. W przeciwieństwie do wymyślonych superbohaterów z filmów akcji czy sensacyjnych powieści realnie istniejących. I tylko żal, że tak rzadko mam okazję być w umysłach takich ludzi, mogąc poznać tajniki i obszary ich działania, z ich komentarzami i mając jednocześnie świadomość, że autor ujawnił niewielki procent posiadanej wiedzy. Tyle jak dalece zgodził się Departament Obrony USA. To widać nawet po publikowanych w książce fotografiach, na których twarze większości osób są zasłonięte czarnym kwadratem i niewielkiej ilości, ograniczonej do najbardziej znanych opinii publicznej, opisów akcji. Resztę chowa mrok tajemnicy. Tak ma być i niech tak zostanie. Dla skuteczności działań jednostek elitarnych i bezpieczeństwa wielu ludzi.
Najlepsza książka-afrodyzjak w moim czytelniczym życiu.
naostrzuksiazki.pl