Urodzona o północy C.C. Hunter 7,7
Ach wracanie do starych historii to zawsze miłe uczucie, jakbyś spotykał starego przyjaciela, z którym mimo upływu lat chętnie wydajesz się w rozmowę tak jakby minął zaledwie dzień od waszego ostatniego spotkania. Taka jest dla mnie seria wodospady cienia, znowu mam możliwość spotkania Kylie, dziewczyny o nieznanym pochodzeniu, zmuszona do mierzenia się ze zmianami na które nie jest gotowa, a także z widzeniem duchów. Holiday elfki, a także przemiłej komendantki o wielkim sercu, oraz jej cieniu w postaniu Burneta wampira o trudnym podejściu, lecz tylko na pierwszy rzut oka. Deli i Mirandy, ognia i wody, czyli współlokatorek Kyli, które wiecznie grożą, że się pozabiją, a przy okazji były również jednymi z pierwszych poznanych przez Kylie istot nadnaturalnych. No i jeszcze oni Derek i Lucas, zabić i przyklepać łopata, jak nie wkurzają obecnością, to wkurzają brakiem. Relacja hate-love to ja mam z nimi, a nie główna bohaterka.
Przechodząc jednak to treści książka porusza w sposób suptelny i delikatny problemy odmienności nastolatków, problemów z rodzicami, odkrywania własnego ja. Pod płaszczem fantasy można dostrzec jak autorka przemyciła zwykle problemy młodych ludzi, zmieniając je tak, aby dostosować formę do czegoś niezwykłego, jednak problemy takie jak rozwód i uczucie porzucenia przez dziecko, trudność w okazywaniu uczuć przez rodzica, nieprzepracowana trauma to wszystko jest w tej książce i gra nie mniej ważne skrzypce, niż próba zrozumienia kim się jest, nie tylko pod względem nadnaturalnym, bo czy nie większość jeśli nie każdy młody czy stary szuka odpowiedzi na to pytanie? Czy nie próbujemy zrozumieć siebie przez całe życie? Zaakceptować swoje zalety jak i wady? Książka mimo wydawajacej się banalnej oprawy, od romans dla młodych skrywa głębię, wystarczy tylko się ,,otworzyć".