cytaty z książek autora "Agnieszka Miela"
- Mężczyźni nie krwawią, nie słabną co miesiąc i nie muszą rodzić synów. Nikt nie narzuca im małżeństw. Nie każe im się milczeć i wychodzić podczas narad. Bycie mężczyzną oznacza siłę!
- Często bezmyślną(...)
- Siła to siła.
Przecież to człowiek! Oni nie należą do nikogo, sami decydują o swoim losie.
Jesteś wolna tak długo, jak długo nie ustajesz w walce. Mogą ci odebrać imię, mogą cię zniewalać, niszczyć i pozbawiać marzeń, ale dopóki walczysz, zawsze jesteś zwycięzcą.
Co powinien odpowiedzieć? Że nie jest już pewny, w co dokładnie wierzy? Że bóg, którego wielkość starano mu się ukazać od pierwszych lat jego życia, najpewniej nie jest godzien nadanego mu tytułu? Że obdarza łaską ludzi, którzy zupełnie na to nie zasługują? Że zawiódł go zbyt wiele razy (...)
A jednak Robert wciąż mu służył. Potrzebował tej wiary, by nie zatracić się w otaczającym go od wielu miesięcy szaleństwie.
– Mój bóg nie ma imienia – przemówił cicho, świadom kary, jaka groziła mu za głoszenie tej herezji – a jeśli jest mu nadane, to sam jeszcze go nie poznałem. Jest dobrym bogiem, sprawiedliwym i pełnym litości. Takim właśnie chcę go pamiętać.
– Bogowie muszą mieć imiona!
– Imiona są rzeczą ludzką – oznajmił Robert, gdy, nie wiedząc kiedy, znalazł się przy klęczącej za studnią postaci.
Nieważne, jaką drogę wybierzesz, ważne, żeby dotrzeć do celu.
Wy, ludzie, nigdy nie potrafiliście znieść istnienia tego, co zostało przed wami ukryte. Zawsze pragnęliście absolutnej wiedzy, od samego początku istnienia. Ten , kto ją posiada, ma też władzę.
Trudno bronić się przed czymś, co stało się częścią twojej duszy.
Śmierć bliskich nigdy nie jest taka, jakiej byśmy oczekiwali i nigdy nie nadchodzi wtedy, gry jesteśmy przekonani, że już widzimy zarys jej sylwetki.
Świat nie był sprawiedliwy, opierał się w dużej mierze na okrucieństwie zamieszkujących go ludzi.
Nigdy nie wiemy, czy ten, kogo spotkamy na naszej drodze, nie zostanie nam oddanym towarzyszem.
– Palin, na Bogów, nic z tego nie rozumiem! – krzyknął młodzieniec, a dziewczyna skrzywiła się nieprzyjemnie na dźwięk tych słów.
– Bogowie? Oni w niczym ci nie pomogą. Sami błądzą, nie wiedzą, czego chcą. Czy chcą trwać, czy odejść? Walczyć czy kazać walczyć innym? A może zniknąć? Są zagubieni, Urdo. Są zagubieni i nigdy się nie odnajdą.
– Nie odchodzę na zawsze, Urdo – odezwała się Palin, a młodzieniec mógłby przysiąc, że jej usta drgnęły w słabym, uspokajającym uśmiechu. – Nigdy nie odchodzimy na zawsze. Czasem jednak powrót zajmuje nam więcej czasu, niż byśmy tego pragnęli. Czasem jest boleśniejszy niż samo zniknięcie. Nie mogę ci też obiecać, że gdy to nastąpi, znów będzie dane nam się spotkać, bo nikt z nas nie wie, jaką formę przyjmiemy, gdy odrodzimy się po raz kolejny.
Nie można zmienić tego, co już się zaczęło, córko Lisa” – tłumaczył spokojnie, gdy łzy i krzyki bezsilności w końcu pozbawiły ją głosu. – „Nawet bogowie nie mają takiej mocy. Można nauczyć się, jak odczytywać znaki przyszłości, zrozumieć czas, ale nie da się wystąpić przeciw niemu. Jego wyroki są nieuniknione i pewne jak śmierć. A każdy kiedyś umrze, córko Lisa. Nawet bóg”.
– Nikt nie ma władzy nad czasem, córko Lisa, i nie można cofnąć tego, co już się zaczęło. – Głos Fednicka znów przybrał tę tajemniczą barwę, dowodzącą dwoistości jego natury. Należał jednocześnie do dorosłego i dziecka; docierał do Aine z zewnątrz i oblepiał ją od środka, nie pozwalał jej się przed sobą obronić. – Mamy jednak wolną wolę. Mamy wybór. To nie bogowie wpływają na przyszłość ludzi, tylko wy sami. To wy decydujecie o swoim losie i o losie innych.
Czasami słowa nie są w ogóle potrzebne. Milczenie potrafi być równie wymowne. Cisza potrafi napełniać serca własnym szeptem.
– Sporo się dzieje w tym waszym świętym mieście – sarknęła Syntis.
Vifrid zacisnęła pięści.
– Kapłani lubią plotkować. Większość z nich nie ma zbyt wiele do roboty.
– Poza mordowaniem wieśniaków, kiedy zabraknie im papieru do wypisania listu z pogróżkami? A podobno to ja nie jestem subtelna.
– Co cię tak bawi? – warknęła, na co chłopiec uśmiechnął się, odsłaniając zęby.
– Wybacz, córko Lisa. Po prostu to takie ludzkie, brać na siebie winy za to, na co nie miało się wpływu. Lubujecie się w tym od czasu swojego stworzenia. To moja wina… To przeze mnie… Tak bardzo skupiacie się na swoim ja, że nie zwracacie uwagi na to, co naprawdę powinno się liczyć.
– Ja żyję, moja rodzina nie. Co jest ważniejsze od tego?
Chłopiec wymownie poruszył brwiami.
– Nadal to robisz. Nadal skupiasz się na sobie.
– Historia, którą widzą bogowie, nie ma czasu i miejsca. Jeśli coś ma się stać, stanie się, ale to wy nadajecie wydarzeniom rytm. Jutro, za dekadę, za sto lat? Gdy trwa się dostatecznie długo, zatraca się ludzkie postrzeganie czasu.
– To kolejna z waszych ludzkich cech – odezwał się Fednick, gdy wreszcie się z nim zrównała. Gdy kobieta dała się porwać swoim własnym myślom, chłopiec zdążył już przekroczyć próg domu. – Nie pozwalacie im po prostu odejść. Macie dziesiątki pytań, na które tak naprawdę nie chcecie poznawać odpowiedzi, ale łatwiej jest wam żywić pretensje do zmarłych, że zamilkli, zamiast zdradzić to, co i tak najczęściej tylko by was skrzywdziło.
– Świat nie stoi w miejscu, córko Lisa. Nie jest namalowanym pospiesznie obrazem. Wcześniej o tym mówiłem. Istnieje wiele wersji wydarzeń, wiele nowych początków.
– I wiele zakończeń?
Chłopiec wyszczerzył się do niej w szerokim uśmiechu.
– Tak bardzo chcesz w to wierzyć?
– Dlaczego mi o tym mówisz? – powtórzył swoje wcześniejsze pytanie Armin, tym razem z naciskiem, nie chcąc odejść bez odpowiedzi.
Siwowłosy uśmiechnął się słabo. Nawet na niego nie spojrzał. Rytm jego ciężkich stóp odmierzał pozostały im obu czas.
– Bo wierzę w powrót dawnych czasów. W Adamów, którzy będą pierwszymi ludźmi, a nie ostatnimi zdrajcami, i w pola, które obrodzą, chociaż nie będzie ich użyźniać krew dzieci. I w odkupienie. – Zamilkł na chwilę, wyraźnie zamyślony. – Tak, wierzę, że mogę go jeszcze doświadczyć. Nawet jeśli nie w Cuthach, nie na ojcowskiej ziemi.
– Uciekajcie stąd, na Bogów! – zwróciła się do mężczyzn, gdy Śpiący znów zatrzepał łbem i wysunął naprzód kolejne ramię. – Spróbuję go jakoś zatrzymać.
– Jak?
– Cholerną siłą przyjaźni… – Szybko chwyciła za osadzone na lewym biodrze ostrze i przerzuciła je do prawej dłoni. – Do diabła, Dwan, odpuść durne pytania i bierz dupę w troki! – warknęła na niego, ważąc broń w ręce. – Nie znam się na demonach. Będę improwizować!
Wszyscy mamy swoje demony, ale nie każdemu z nas dane jest się z nimi zmierzyć… Albo lepiej je poznać.
– Cokolwiek byś nie wyczytała z tej przepowiedni, finał jest taki, że Żyjący w Przejściu umiera, tak samo jak Ziarna, a skoro ja mam zająć miejsce Żyjącego…
– Masz jakiś kompleks zbawcy świata? – przerwała mu niecierpliwie. – Ktoś cię nominował czy jak?
Nie możesz zabrać wojownikowi jego śmierci, zwłaszcza wtedy, gdy ta idzie już u jego boku i od dawna szepcze jego imię. Nawet Bogowie nie są tak okrutni.
To najwyższy rodzaj poświęcenia: dla dobra innych zatracić samego siebie.
– To nie powinno tak wyglądać.
– Nie powinno – zgodził się Wart, przesunąwszy kciukiem po jego drżących, zakrwawionych wargach. – Ale świat potrzebuje śmierci równie mocno, jak życia. Ktoś umiera, by ktoś inny poczuł celowość swoich poczynań. Ludzie rodzą się i umierają, tu i w innych światach, żeby wprawiać je w ruch. By tworzyć historię.
– Popełniłem błąd… – szepnął, pozwalając, by noc otuliła go chłodem swych ramion, a ciemność, mniej straszna niż to, co przyniosły mu ostatnie dni jego życia, zesłała na niego wieczny spokój.
– To nie błędy, tylko najlepsze decyzje, jakie można było wtedy podjąć. Nie zrobiłeś nic, za co można by cię winić – zwróciła się do niego kobieta, jednak Bertram był już za daleko, aby ją usłyszeć.
– Masz rację, nie jesteś jak on – zwróciła się do niego niskim, przypominającym łagodny pomruk głosem. – Potrzeba wiele charyzmy, żeby zjednoczyć wokół siebie ludzi, ale jeszcze więcej serca, aby ich przy sobie zatrzymać.
Nie możesz się teraz poddać. Za późno na wątpliwości. Kiedy zaczynasz walkę z przeznaczeniem, nie możesz się cofnąć.