-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać2
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński25
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Biblioteczka
Czytam i to dość kompulsywnie. Coraz częściej szkoda mi czasu na niedobre książki. Ta mnie poraziła. To jakby dostać obuchem w łeb. Wszystkie nabyte mądrości i czytelniczy dystans zeszły na boczny plan.
To wspomnienia wiejskiego chłopca, a raczej dorosłego narratora, który przez niego przemawia. Wspomnienia przeraźliwie smutne – o burczącym brzuchu, bo w domu nie było ani kawałka chleba, o wyzwiskach i policzkach ze strony wioskowej dzieciarni, o pani nauczycielce, która tak brzydziła się chłopskich dzieci, że nawet linijką biła je z daleka, o śmierci braciszka, którego nie wyleczył rosół z gołębia, którego własnoręcznie ubił kilkuletni bohater. Ale to także zasłyszane od innych członków wieloetnicznej rodziny historie o deportacji wioskowych Żydów i conocnym szabrowaniu ich majątku, o przymusowym włączeniu prawosławnych Rumunów do Kościoła unickiego, kolektywizacji węgierskiej wsi i tępieniu kułaków, o zamarzających na froncie kończynach i brutalnych odwetach na Ukraińcach w czasie wojny.
W hierarchii wsi rodzina bohatera zajmuje miejsce na samym dole. Za nimi są już tylko Romowie z wyszydzanym i opluwanym przez wszystkich Mesyjaszem, dobrodusznym, naiwnie łagodnym Cyganem, którego wieśniacy najmują do opróżniania wychodków. I od czasu do czasu opluwają w poczuciu wyższości.
Ale trafiają się w tej książce także fragmenty bardzo subtelne i piękne, choć zawsze wstrzemięźliwe i notowane jakby ukradkiem. Na przykład maleńkie hołdy wobec matki: „Mama opowiada nam bajkę. Siostra już przysypia. Braciszek cichutko kwili. W izbie unosi się zapach mleka. Zapach kupy. Zapach biedy. Tylko mamą pachnie za mało. Za mało jest mamy. Nie starcza jej dla nikogo. Nie można jej podzielić na troje. Bo trzy nie dzieli się przez nic, tylko przez siebie.”
Czytam i to dość kompulsywnie. Coraz częściej szkoda mi czasu na niedobre książki. Ta mnie poraziła. To jakby dostać obuchem w łeb. Wszystkie nabyte mądrości i czytelniczy dystans zeszły na boczny plan.
To wspomnienia wiejskiego chłopca, a raczej dorosłego narratora, który przez niego przemawia. Wspomnienia przeraźliwie smutne – o burczącym brzuchu, bo w domu nie było ani...
Sprawa prosta jak drut: jak ktoś zanadto zadziera nosa, może ów nos łatwo zgubić. A wtedy lawinowo traci wszystko – pozycję społeczną, powodzenie u kobiet, nie może nawet poniuchać z innymi tabaki (nici z networkingu). A wszystko to w Petersburgu, mieście, o którym Józef Brodski pisał, że oszałamia nowo przybyłych i prześladuje mieszkańców. Gogol także – trochę z kpiną, trochę z fascynacją – pisze o fantastycznym zdarzeniu w widmowym mieście, żeby trochę z kpiną, a trochę z fascynacją przyjrzeć się hierarchicznemu, sztywnemu światu rosyjskich urzędników.
A może to wszystko sen? Wystarczy zmienić kalendarz, a wszystko zamyka się w ciągu jednego dnia i jednej nocy. Takie Gogolowskie żarty!
Sprawa prosta jak drut: jak ktoś zanadto zadziera nosa, może ów nos łatwo zgubić. A wtedy lawinowo traci wszystko – pozycję społeczną, powodzenie u kobiet, nie może nawet poniuchać z innymi tabaki (nici z networkingu). A wszystko to w Petersburgu, mieście, o którym Józef Brodski pisał, że oszałamia nowo przybyłych i prześladuje mieszkańców. Gogol także – trochę z kpiną,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kafka nie bawi się w zbędne wstępy i zaczyna opowiadanie od mocnego uderzenia: Gregor Samsa pewnego ranka budzi się jako owad (Nabokov stawia na chrząszcza i ja mu wierzę), dziś pewnie wszyscy złożyliby to na karb szczepionki na odrę z czasów dzieciństwa, ale na początku XX wieku ludzie nie mieli aż tak wybujałej fantazji medycznej, zresztą szczepień też nie – przez co padali jak muchy (albo inne owady).
Drastyczna przemiana Gregora ogranicza się do jego powierzchowności, nie dotyka – przynajmniej początkowo – stanu jego umysłu i uczuć. Chyba tylko pisarz o wielkim talencie potrafi sprawić, że mimo naturalistycznych opisów owadziego ciała (dużo tu o odnóżach i bezzębnym otworze gębowym) czuje się do tego robaka szczerą sympatię. Ba, z czasem większą ohydą przejmują nas ci bohaterowie, których ziemska powłoka wcale wstrętna się nie wydaje. Można to opowiadanie czytać po freudowsku, można po marksistowsku. A można po ludzku – niewiele trzeba, żeby człowieka odrzeć z jego człowieczeństwa, a gdy granica w tym względzie zostanie już przekroczona, zbrodnia wydaje się nieunikniona.
Kafka nie bawi się w zbędne wstępy i zaczyna opowiadanie od mocnego uderzenia: Gregor Samsa pewnego ranka budzi się jako owad (Nabokov stawia na chrząszcza i ja mu wierzę), dziś pewnie wszyscy złożyliby to na karb szczepionki na odrę z czasów dzieciństwa, ale na początku XX wieku ludzie nie mieli aż tak wybujałej fantazji medycznej, zresztą szczepień też nie – przez co...
więcej mniej Pokaż mimo toMam wrażenie, że książka ta zbyt mocno przypisana jest do horyzontu epoki, w której powstała, żeby przetrwać próbę czasu. Wszystkie obrazki z życia na paryskim bruku, ezoteryczne peregrynacje, przeorientowanie się świata sztuki ze znajomości materii i opanowania rzemiosła na manifesty indydualizmu i performance obyczajowy, protesty społeczne. I tylko bystre spojrzenie narratorki, śmiałej uczestniczki i pełnej zarówno determinacji, jak i wątpliwości doktorantki, wciąż budzą u czytelnika sympatię i zainteresowanie.
Mam wrażenie, że książka ta zbyt mocno przypisana jest do horyzontu epoki, w której powstała, żeby przetrwać próbę czasu. Wszystkie obrazki z życia na paryskim bruku, ezoteryczne peregrynacje, przeorientowanie się świata sztuki ze znajomości materii i opanowania rzemiosła na manifesty indydualizmu i performance obyczajowy, protesty społeczne. I tylko bystre spojrzenie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czy w świecie pozbawionym Boga życie ludzkie ma sens?
Czy świętość jest możliwa?
Czy szczęście ziemskie może wynagrodzić utratę szczęścia wiecznego?
Czy miłość może uratowac od samotności?
Iwaszkiewicz mnoży wątpliwości, żadnej nie rozstrzyga jednoznacznie.
Jednakże czytelnik pozostaje z wielkim poczwórnym "NIE" w głowie i jakimś niepokojem w sercu.
Czy w świecie pozbawionym Boga życie ludzkie ma sens?
Czy świętość jest możliwa?
Czy szczęście ziemskie może wynagrodzić utratę szczęścia wiecznego?
Czy miłość może uratowac od samotności?
Iwaszkiewicz mnoży wątpliwości, żadnej nie rozstrzyga jednoznacznie.
Jednakże czytelnik pozostaje z wielkim poczwórnym "NIE" w głowie i jakimś niepokojem w sercu.
Nie lubię prozy Jacka Dehnela. Mimo że przeczytałam większość jego książek i podzielam jego upodobanie do nietypowych słów i zwrotów. Nie lubię prozy Jacka Dehnela tak samo, jak on nie lubi swoich bohaterów. Każdą powieść odkładałam z uczuciem skrępowania i nieprzyjemności, jakbym właśnie była świadkiem sceny, w której ktoś z wyżyn swojej uczoności wykpiwa – ale naturalnie w białych rękawiczkach – maluczkość maluczkich. Jacek Dehnel w różny sposób nawiązuje do wielkich prozaików literatury europejskiej, ale choć pisarzem jest nadzwyczaj sprawnym, brakuje mu jednej ich cechy – empatii wobec człowieka zwykłego. I mam wątpliwość, czy tego można się nauczyć, nie tylko na poziomie intelektualnej świadomości, lecz także realnego współodczuwania z drugim – choćby i fikcyjnym – człowiekiem. W większości powieści Jacka Dehnela zieje emocjonalna pustka. I to nie kwestia zastosowanych narzędzie narracyjnych.
Nie lubię prozy Jacka Dehnela. Mimo że przeczytałam większość jego książek i podzielam jego upodobanie do nietypowych słów i zwrotów. Nie lubię prozy Jacka Dehnela tak samo, jak on nie lubi swoich bohaterów. Każdą powieść odkładałam z uczuciem skrępowania i nieprzyjemności, jakbym właśnie była świadkiem sceny, w której ktoś z wyżyn swojej uczoności wykpiwa – ale naturalnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTrudno pisać o Indiach bez popadania w sztampę i wyświechtane epitety powtarzane jak (nomen omen) mantrę przez pracowników biur podróży: „magiczne!”, „uduchowione!”, „kolorowe!”. Indie to pułapka dla reportażysty. Bardzo łatwo zaciekawić polskiego czytelnika skrajnie odmienną kulturą indyjską, przez to temat wydaje się łatwy – wystarczy opisać kilka scenek z ulicy, targowisk, świątyni, żeby olśnić go orientem i innością. I w tę pułapkę wpadła Paulina Wilk, bo to nie wystarczy. Reportażystka ślizga się po powierzchni indyjskiej rzeczywistości, zamiast w nią wniknąć, jej obserwacje podzieli każdy w miarę spostrzegawczy turysta, który wybierze się do Indii na trzytygodniową podróż i ma wystarczająco dużo odwagi, żeby nie odwracać wzroku od mniej „magicznych” i „kolorowych” elementów tamtejszej codzienności. Paulina Wilk ma lekkie pióro, więc teksty są napisane zgrabnie, ale bardziej rozeznanych czytelników nużą oczywistością i epatowaniem rażących elementów, zastępujących wejście w bardziej złożone aspekty społeczne, religijne i etniczne. Poza tym machina marketingowa uczyniła krzywdę tej autorce, robiąc z niej ekspertkę od Indii. Bo kiedy na wydaniu książki V. S. Naipaula (wybitnego pisarza i noblisty pochodzenia indyjskiego) widzę papierową nakładkę „Poleca Paulina Wilk”, to mam wrażenie, że pewne proporcje zostały zachwiane.
Trudno pisać o Indiach bez popadania w sztampę i wyświechtane epitety powtarzane jak (nomen omen) mantrę przez pracowników biur podróży: „magiczne!”, „uduchowione!”, „kolorowe!”. Indie to pułapka dla reportażysty. Bardzo łatwo zaciekawić polskiego czytelnika skrajnie odmienną kulturą indyjską, przez to temat wydaje się łatwy – wystarczy opisać kilka scenek z ulicy,...
więcej mniej Pokaż mimo toSeria "Sulina" Wydawnictwa Czarne i Nagroda im. Teresy Torańskiej sugerują, że "Bukareszt. Krewi i kurz" to reportaż. Bynajmniej. (Odkłóżmy tu na bok dyskusję nad definicją reportażu). Książka zachwyca niesztampowymi technikami narracyjnymi, bogactwem środków formalnych, a nawet językiem (choć trącący niekiedy młodopolszczyzną zaśpiew autorki o "rozbebeszonych ruinach", "betonowych skorupach" po jakimś czasie napawa uczuciem przesytu). Ale właściwie niewiele nowego dowiemy się z tej książki ponad to, że nie tak dawno temu za górami, za lasami mieszkał zły pan, N. Ceausescu, który uczynił z życia swoich poddanych piekło. Wyobraźnia i talent pisarski autorki krzewiły się bujnie, ilekroć zabrakło jej wiedzy, determinacji w dociekaniu faktów i docieraniu do dobrze poinformowanych ludzi. Powstały ciekawe formy prozatorskie, ale o stosunkowo niewielkiej wartości poznawczej (zwłaszcza w porównaniu do książek Macieja Kuczewskiego czy Bogumiła Lufta). Bukareszt to coś więcej niż Ceausescu i bezpańskie psy.
Seria "Sulina" Wydawnictwa Czarne i Nagroda im. Teresy Torańskiej sugerują, że "Bukareszt. Krewi i kurz" to reportaż. Bynajmniej. (Odkłóżmy tu na bok dyskusję nad definicją reportażu). Książka zachwyca niesztampowymi technikami narracyjnymi, bogactwem środków formalnych, a nawet językiem (choć trącący niekiedy młodopolszczyzną zaśpiew autorki o "rozbebeszonych...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mówią na mieście, że to skandalizująca książka. Mówią, że romans w purytańskim entourage’u. Że nastrojowość, wichry namiętności, koloryt epoki. Dzięki niech będą niebiosom – nie.
A przynajmniej nie w tym najoczywistszym, kiczowatym wydaniu. Mnie to uradowało, ale miłośnicy opisów iskrzących się od pasji oczu, omdlewających niewiast, których niewzruszoną cnotliwość w końcu zmaga uścisk silnych męskich ramion, słowem: entuzjaści Greyów w przebraniu (sic!) historycznym, mogą poczuć się zawiedzeni. Najbardziej kontrowersyjny i marketingowo chodliwy motyw – cudzołóstwo – w fabule nie występuje. Żadnych momentów, nic, ani jednego. Akcja rozpoczyna się już po tym, jak mleko się wylało, wykipiała kasza, pierogi rozgotowały. W rzeczywistości powieść pokazuje coś dalece bardziej kontrowersyjnego niż pan i pani w niedwuznacznej sytuacji. Autor wykreował bohaterkę, która za jednym zamachem buntuje się przeciwko autorytetowi prawa, religii i tradycji, uosabianemu, jakżeby inaczej, przez grono starców, którzy zawsze mają dużo do powiedzenia na temat obyczajności młodych kobiet. Nie będę zdradzać wiele o przebiegu ich cichej walki, ale powiem, że rozgrywa się ona między arsenałem kar i społecznego ostracyzmu z jednej i z konsekwentnym wykorzystaniem soft power z drugiej strony. Kto ma rację? Ten, kto postępuje według litery prawa, czy ten, który czyni w jego duchu? W tle oczywiście mamy jakiegoś tam niewydarzonego amanta, ale kto by zwracał na niego uwagę przy takich moralnych dylematach!
Mówią na mieście, że to skandalizująca książka. Mówią, że romans w purytańskim entourage’u. Że nastrojowość, wichry namiętności, koloryt epoki. Dzięki niech będą niebiosom – nie.
więcej Pokaż mimo toA przynajmniej nie w tym najoczywistszym, kiczowatym wydaniu. Mnie to uradowało, ale miłośnicy opisów iskrzących się od pasji oczu, omdlewających niewiast, których niewzruszoną cnotliwość w końcu...