-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1184
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać433
Biblioteczka
2024-03-15
2024-04-18
Szacowna Pani Eliza, pozytywistka i zaangażowana specjalistka od spraw feminizmu, popełniła najrasowszy thriller z metodycznie rozpisaną anatomią morderstwa i psychologicznym uzasadnieniem całej sprawy. Miejsce akcji – wioska gdzieś na Kresach, ofiara – młoda kobieta imieniem Pietrusia, sprawcy – czterej mężczyźni z rodziny Dziurdziów, występujący niejako w imieniu całej społeczności.
Wszystko zaczyna się w momencie kiedy krowy przestają dawać mleko, a Pietrusia przypadkiem pokazuje się tam, gdzie wszyscy oczekiwali objawienia się wiedźmy odpowiedzialnej za nieszczęścia wioski. Potem, przez wiele miesięcy napięcie narasta – przez plotki, pomówienia, intrygi, podejrzenia o czary i pakt z diabłem, aż do tragicznego finału.
Ofiara miała na sumieniu mnóstwo przewin – była obca we wiosce, biedna jak mysz kościelna i za jedyne towarzystwo mająca ślepą babkę. Była niezwykle ładna, pięknie śpiewała, robota paliła jej się w rękach, zawsze umiała pomóc, podleczyć ziołami chorych, doskonale gotowała, a pieczone przez nią chleby nie miały sobie równych. Wielu smaliło do niej cholewki, ośmieliła się wzgardzić ponurym gwałtownikiem – Stefanem Dziurdzią i na dodatek wyszła za mąż za najfajniejszego chłopaka ze wsi, który świata poza nią nie widział. Stworzyła ciepły dom pełen zdrowych, uśmiechniętych dzieciaków, po którym chodziła „w kupnych perkalach i jadła jajecznicę ze słoniną” (a chwilę później Jagnę namawiano do ślubu z Boryną mówiąc, że „będzie masło łyżkom jadła i śmietanom popijała” – ot, marzenia ludu polskiego!). Jednym słowem – przybłęda znikąd zawarła układ z nieczystym, dlatego wiedzie jej się dobrze a na innych sprowadza nieszczęście.
Jednak nie jest to prosta bajka kontrastująca dobrą, cierpiącą ofiarę i podłych oprawców. Chłopi, chociaż niepiśmienni nie wydają się wcale głupi i ciemni. Gospodarzą racjonalnie, mają plany, troszczą się nie tylko o swoje zagrody ale i o wioskę. Na co dzień bardzo religijni ale żyją w harmonijnej równowadze między wiarą chrześcijańską a prastarymi zabobonami z ciemnych wieków. Piotr Dziurdzia to szanowany, bogaty gospodarz i przywódca całej gromady. Gorzej z pielęgnującym urazę Stefanem i jego kłótliwą żoną, która pełni rolę rozsiewającego plotki i podjudzającego do zła Jagona. Z tej nieszczęśliwej w pożyciu pary, obdarzonej podłymi charakterami i popędliwością, emanują wszystkie nieszczęścia i podłość.
Mimo grozy położenia Pietrusi i zapalczywości mieszkańców wioski, w jej opisach przebija arkadyjski spokój, piękno i sielskość wprost z „Nad Niemnem”. Orzeszkowa nie pozwala nam zapominać, że kiedyś serce Polski biło na Wschodzie. Wieś sprawia wrażenie ucieleśnienia tęsknoty za prostym życiem, bogactwem natury i nieskażoną troskami codziennością.
Jednak natura ludzka jest zawsze taka sama. Dziś jesteśmy oświeceni, wykształceni, racjonalni i bardzo dalecy od polowań na czarownice – czyżby? Mało kto zadałby sobie dziś trud linczowania nielubianej osoby, jednak szeroko zakrojone kampanie nienawiści, festiwale pomówień, obarczanie przeciwników najgorszymi cechami aż po odmawianie im cech ludzkich, dyskutowanie „per onucam”, „per złodziejam”, „per szmatam”, fajerwerki ośmiu gwiazdek, którymi upajają się damy, starcy i młodzież – czy na pewno są to dowody ludzkiego współczesnego wysublimowania? Może jednak wszyscy bywamy Dziurdziami?
Szacowna Pani Eliza, pozytywistka i zaangażowana specjalistka od spraw feminizmu, popełniła najrasowszy thriller z metodycznie rozpisaną anatomią morderstwa i psychologicznym uzasadnieniem całej sprawy. Miejsce akcji – wioska gdzieś na Kresach, ofiara – młoda kobieta imieniem Pietrusia, sprawcy – czterej mężczyźni z rodziny Dziurdziów, występujący niejako w imieniu całej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-29
Starsi panowie rodem z Kresów zrobili dla naszej kultury tak wiele, że w ogóle nie muszą się wysilać by mnie uwieść, Pan Melaś również. W tej książce poznajemy: trzy zabory, czterech mężczyzn i czterech polskich Jeźdźców Apokalipsy – galicyjską nędzę z głodem, zaciekłe antypolskie represje zaborców, przymusową brankę do obcego wojska i zbójeckie początki ruchów robotniczych w zbójeckim kapitalizmie. To był na początku XX wieku bat wypędzający ludzi z Polski do kanadyjskiej Ziemi Obiecanej za chlebem. Na podstawie losów czwórki bohaterów i ich rodzin poznajemy pionierskie czasy polskich osadników w Kanadzie oraz fantastyczną całościową analizę przyczyn, dla których ludzie decydowali się opuścić swoje gniazdo. Dzięki takim reportażom, pamiętane mętnie ze szkoły hasła: strajk dzieci polskich we Wrześni, wóz Drzymały czy chaotyczne narodziny państwa polskiego po I wojnie światowej, nabierają krwi, ciała i życia.
Kanada kusiła dolarami, złotem, cennymi futrami i przede wszystkim – ziemią. A polski chłop, zwłaszcza ten komornik bez skrawka własnego gruntu, miał nieopanowany i potężny głód ziemi we krwi i mógł go zaspokoić tyko na obczyźnie. Ówczesne kanadyjskie władze gotowe były nieba uchylać emigrantom, niezliczone morgi żyznego gruntu tylko czekały na pracowite ręce, pot i morderczą pracę – często zbyt ciężką jak na jedną rodzinę ale dającą błogosławione spełnienie i najpierwotniejszą satysfakcję z wysiłku własnych rąk. Jak zawsze w pionierskich czasach przetrwać można było wyłącznie dzięki ciężkiej nieustannej robocie, wierze w postęp i nadziei na lepsze jutro. I rzeczywiście, nowa ziemia dawała swoim mieszkańcom więcej, niż mogliby oczekiwać przez całe swoje życie od starej Ojczyzny. Szkoda, bo widać, ze od wielu, wielu lat całe masy wytrwałych, zdolnych ludzi osiągają sukces nie na własnym terenie...
Pięknie napisana opowieść, pełna prawdy, rozsądku, współczucia, zrozumienia dla dziejowych zjawisk i podziwu dla tych twardzieli, którzy potrafili zaryzykować wszystko w imię lepszego jutra. Gdyby Pani Kuciel-Frydryszak zapoznała się bliżej z tym utworem, może podniosłaby swoje „Chłopki” na wyższy poziom prawdy, kosztem spuszczenia z modnych tonów ideologicznych.
Starsi panowie rodem z Kresów zrobili dla naszej kultury tak wiele, że w ogóle nie muszą się wysilać by mnie uwieść, Pan Melaś również. W tej książce poznajemy: trzy zabory, czterech mężczyzn i czterech polskich Jeźdźców Apokalipsy – galicyjską nędzę z głodem, zaciekłe antypolskie represje zaborców, przymusową brankę do obcego wojska i zbójeckie początki ruchów robotniczych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jest: zapomniany przez Boga i ludzi mająteczek Bohiń na dalekich Kresach, zgorzkniała panna nie pierwszej młodości, zakazany romans, zbrodnie i skrywane tajemnice, pamięć powstań i przygniatająca gorycz porażki.
Mie ma: bursztynowego świerzopa, łąk szeroko rozciągnionych, chmur szerokich, rozdartych, cudownych, wspominania niegdysiejszej sielanki, śpiewnych wieczorów na gankach porośniętych winem i wszystkiego tego, co każe tęsknić za utraconym rajem.
Dodatkowy "bonus" to: znużenie, zniechęcenie, poczucie zmarnowanych dni, cisza przed burzą, gnicie, rozpad, upadek, beznadzieja bytowania, pustka, nuda i zaścianek.
Konwicki, oprócz tego, ze należy do moich ukochanych reżyserów i nie do końca zbadanych twórców, któremu według mnie najbliżej do realizmu magicznego w polskim wydaniu, jest też przedstawicielem szczególnego pokolenia. Ludzi, którzy urodziwszy się gdzieś nad Wilią, Pełtwią, Niemnem czy Issą, nagle dowiedzieli się, że te miejsca już nie są ich Ojczyzną, a ich nowa Ojczyzna wcale nie życzy sobie wspominania tej starej - uczucie, którego pokolenia urodzone po 1945 roku nie są w stanie zrozumieć...
Rzecz dzieje się kilkanaście lat po Powstaniu Styczniowym, autor "wymyśla" sobie losy swojej babki - Heleny, której nigdy nie poznał a dodatkowo wplata w fabułę kilka postaci, które w niedługiej przyszłości okażą się kluczowe w dziejach Polski. Helena bytuje jakby pogrzebana za życia, odcięta od nowin, nowych znajomości, za otoczenie mająca walący się dom, zdziwaczałego ojca i nieciekawą perspektywę związku z rozsądku lub samotnego dożycia końca swych dni. Nic nie ożywia szarej codzienności, wszystko dogorywa w mdlącym kurzu, upale i przeczuciu nadchodzącej jesieni, snu, śmierci. Cisza przed burzą nie może jednak trwać wiecznie i wreszcie nadchodzi wicher przynoszący zmiany...
Ciekawa jestem, czy Konwicki, jeszcze nie do końca otrząśnięty z etapu "pryszczatości", poprzez losy Heleny chciał nam powiedzieć, że jedyną ucieczką od butwienia i nieuniknionej zgnilizny starych polskich czasów była rewolucja i nowy pojałtański porządek? Mam nadzieję, że moje galopady wyobraźni poszły za daleko. Ale książka bez wątpienia niedoceniana i warta przemyślenia.
Jest: zapomniany przez Boga i ludzi mająteczek Bohiń na dalekich Kresach, zgorzkniała panna nie pierwszej młodości, zakazany romans, zbrodnie i skrywane tajemnice, pamięć powstań i przygniatająca gorycz porażki.
Mie ma: bursztynowego świerzopa, łąk szeroko rozciągnionych, chmur szerokich, rozdartych, cudownych, wspominania niegdysiejszej sielanki, śpiewnych wieczorów na...
2024-04-16
Rozpieszczone, roszczeniowe gówniarstwo to ponadczasowa i międzynarodowa kasta. Ludzie, którzy uważają, że pieniądze biorą się od rodziców albo z bankomatu, że nauczyciele złośliwie nie doceniają ich talentów, a oni sami urodzili się do znacznie wyższych celów niż nudne bytowanie w biedzie i skromności. Taki jest też i Pendennis, zwany pieszczotliwie Penem, kiedy poznajemy go na początku opowieści jako ukochanego jedynaka, najsłodszą pociechę bałwochwalczo zakochanej w synku wdowy i średnio rokującego na przyszłość młodzieńca. Ojciec Pena własną ciężką pracą i sprytem doszedł do skromnego majątku i co najważniejsze – wyrobił sobie odpowiedni status towarzyski (swoją drogą – jak bardzo nie doceniano niegdyś kupców, aptekarzy i medyków!). Mały z kolei jakby w ogóle nie zauważa swoich ograniczeń i nosi się z dumą lorda oraz szasta pieniędzmi z wielkopańskim gestem. W szkołach idzie mu raczej słabo, do pracy garnie się dopiero, gdy grozi mu autentyczny głód – i o dziwo okazuje się być obdarzony literackim talentem, który nie tylko nie pozwala mu stoczyć się na dno społecznej drabiny ale też daje mu podziw i szacunek otoczenia. Obok swych licznych słabostek jest też Pen absolutnym bęcwałem jeśli idzie o kobiety. Jego serce zawsze płonie ku czci nieodpowiedniej wybranki. Na szczęście nad bratankiem czuwa stryj – dobra dusza, człowiek światowy , mądry i pragmatyczny, choć również nie pozbawiony kabotyńskich póz, wielkopańskich fum, megalomanii i wygórowanych aspiracji. Stryj gasi pożary, pośredniczy w kłopotach, łagodzi spory, doradza, za plecami młodego mości mu wygody tak, że wierzymy, że naszemu nadętemu pychą głuptasowi nic złego nie może się stać pod takimi opiekuńczymi skrzydłami.
Thackeray, podobnie jak w swej powieści o „Ostrej” Becky, pokazuje nam pyszną panoramę dziewiętnastowiecznej angielskiej prowincji i tętniącego życiem Londynu. Zaciekawiła mnie postać kapitana Stronga, obieżyświata i awanturnika, który chwalił się Orderem Orła Białego otrzymanym od generała Skrzyneckiego po bitwie pod Ostrołęką – co robił Anglik w przesiąkniętym miłością do Napoleona polskim wojsku – historia raczy milczeć…. Ale i bez Stronga mamy się komu przyglądać – prawnikom, dziennikarzom, służącym, drobnym właścicielom ziemskim, niektórym arystokratom z urodzenia i tym z awansu, studentom, literatom, emerytowanym wojskowym, darmozjadom i pracusiom. I widzimy jak Autor podśmiewa się z nich a często śmieje w głos z ich charakterków, słabostek i obyczajowych skandalików. A że ponoć ta powieść ma sporo elementów autobiograficznych – śmieje się również i z samego siebie! I za ten uśmiech i satyryczne zacięcie tak miło się czyta Thackeraya!
Rozpieszczone, roszczeniowe gówniarstwo to ponadczasowa i międzynarodowa kasta. Ludzie, którzy uważają, że pieniądze biorą się od rodziców albo z bankomatu, że nauczyciele złośliwie nie doceniają ich talentów, a oni sami urodzili się do znacznie wyższych celów niż nudne bytowanie w biedzie i skromności. Taki jest też i Pendennis, zwany pieszczotliwie Penem, kiedy poznajemy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-04
Ostatni tom serii Malraux stara się pokazać, jak nadprzyrodzone przechodzi w nierzeczywiste, a to w ponadczasowe, czyli sztuka najpierw wyzwala się do Boga, potem od realności, wreszcie od czasu. A jest to, według Autora efektem przemian społecznych w Europie, i co za tym idzie – radykalnych zmian w sposobie myślenia ludzi. Po licznych wojnach, rewolucjach i wiosnach ludów do głosu dochodzą szersze warstwy społeczne niż tylko monarchowie i arystokraci. I zaczynają dyktować gusta. Nie wiemy, jakie potrzeby artystyczne mieli szaraczkowie z czasów feudalizmu lub monarchii. Wiadomo natomiast, że dawne sztuki były niemal w całości religijne i tworzone w społeczeństwie niemal w całości złożonym z analfabetów. Po wieku XVIII dostęp do wiedzy ogólnej a w tym i sztuki powszechnieje. Panuje ogólna moda – na realizm, dosłowność i wiarygodność przedstawienia - piękne widoczki, dekoracyjność, ozdobność, wylizanie, akademizm , co nie musi być złe artystycznie ale jest wtórne. Tymczasem realizm nie oznacza odzwierciedlenia i kopii rzeczywistości.
I niektórzy artyści się buntują! Chcą uczynić ze sztuki autonomiczną dziedzinę, gdzie będzie liczyć się nie szeroki gust ale fakt malarski, poszukiwania formalne, kolor, plama, światło, prawda malarska przedmiotów . Sztuka staje się bezczelna, autonomiczna, zapatrzona w samą siebie. Akademicka o tyle, że nie potrzebuje odbiorcy, tylko dyskusji we własnym gronie twórców. Artysta zrywa ze społeczeństwem i znajduje sobie równych tylko wśród artystów.
Niezależni nie szanują już iluzji, nie trzymają się perspektywy. Artyści wiedzą, że „rozumiemy świat piękności, nieco mniej świat piękna, prawie wcale świat malarstwa” i zadają ważne pytania – po co „układać farby w odpowiednim porządku”? I dochodzą do wniosku, że lepiej malować dla wieczności niż swoich współczesnych. Malraux zauważa nieco z przymrużeniem oka ucieczkę pięknych kobiet z obrazów. A to dlatego, że „artysta zbuntowany nie ma smaku”. Stąd „Olimpia” Maneta jest zwyczajną, średnio ładną, bezczelną prostytutką a nie boską Wenus. Obraz nie jest już ani bóstwem, ani fetyszem, ani nie przedstawia bogini, ani nie uwzniośla człowieka, jest OBRAZEM. A łatwiej zgodzić się co do urody kobiety niż piękna obrazu, stąd w dzisiejszych galeriach rzadko spotkamy oblicza godne portretów Tycjana…
Dzieje się w sztuce dużo i szybko – powstaje wiele wielkich muzeów, co zapewnia dostęp do wielu różnorodnych dzieł sztuki i dla publiczności i dla samych artystów. Rodzajem rewolucji był rozwój sztuk audiowizualnych. Fotografia, technika reprodukcji, kino, telewizja, dzięki kadrowaniu, powiększeniu, ruchowi kamery – widzimy to, czego nie byliśmy w stanie zobaczyć a tylko przeczuwaliśmy.
No i w końcu ogromne triumfy święcą sztuki Azji, Afryki, Ameryki Środkowej, sztuka ulotna tworzona przez ludy pierwotne, dzieci, osoby chore psychicznie. Nie byłoby impresjonizmu bez twórczego zinterpretowania sztuki Japonii, nie zaistniałby kubizm, gdyby pewien genialny malarz nie zafascynowałby się afrykańskimi maskami i rzeźbami.
Esej Malraux kończy się w latach siedemdziesiątych XX wieku, dalsze dzieje sztuki toczą się na naszych oczach. Czekam tęsknie na ciekawe opracowanie całego tego wariactwa, które tętni w pracowniach, muzeach i galeriach sztuki współczesnej.
Ostatni tom serii Malraux stara się pokazać, jak nadprzyrodzone przechodzi w nierzeczywiste, a to w ponadczasowe, czyli sztuka najpierw wyzwala się do Boga, potem od realności, wreszcie od czasu. A jest to, według Autora efektem przemian społecznych w Europie, i co za tym idzie – radykalnych zmian w sposobie myślenia ludzi. Po licznych wojnach, rewolucjach i wiosnach ludów...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-26
Pierwsze, co przyszło mi na myśl przy lekturze Makuszyńskiego nie dla młodzieży, to skojarzenie, że mógłby być naszym polskim lekko przesłodzonym Markiem Twainem. Z drugiej strony, ze względu na tradycje galicyjskie i przynależność do Monarchii Austro-Węgierskiej, bliżej Mu do Jarosława Haska. Ale też ten niepowtarzalny humor z łezką w oku, liryzm i nutka nostalgii czynią Makuszyńskiego po prostu samym sobą!
Książeczka zawiera dwie opowieści – jedną króciutką o Perłach, która uczy, że nie należy uganiać się za cudzym bogactwem, bo trafi się szybko na wielką biedę, i drugą, bardziej złożoną – o Wieprzach. Bohaterem tej drugiej jest biedny jak mysz kościelna malarz o nazwisku Chrząszcz, zamieszkujący ze znajomym poetą klitkę na najwyższym piętrze kamienicy czynszowej, niczym studenci u Pani Dulskiej. Artyście wiele brakuje do ideału, ma ułańską fantazję, nieopanowany apetyt na alkohol i szelmostwa - i garną się do niego same nicponie i obwiesie. Pierwsza część, o tym jak Chrząszcz znieważył małżeństwo – bardzo dowcipna i brawurowa, druga zaś o tym, jak małżeństwo dopada Chrząszcza, raczej naiwna i szyta grubym szpagatem. Zakończenie z kolei to wspaniały hymn o przyjaźni aż po grób, z którego wynika, że najwięcej dają ci, którzy nie mają nic - i to jest piękne!
Szalenie nostalgiczny ten Kornel, przywodzi pamięć o szaleństwach krakowskiej bohemy, kiedy Przybyszewski walił po pijaku w fortepian, Witkacy w narkotycznym widzie zborsuczał kolejne damy a Zbyszko Dulski lampartował się jak tylko mógł za pieniądze mamci. Ech, kiedyś to było… teraz już nie ma…
Pierwsze, co przyszło mi na myśl przy lekturze Makuszyńskiego nie dla młodzieży, to skojarzenie, że mógłby być naszym polskim lekko przesłodzonym Markiem Twainem. Z drugiej strony, ze względu na tradycje galicyjskie i przynależność do Monarchii Austro-Węgierskiej, bliżej Mu do Jarosława Haska. Ale też ten niepowtarzalny humor z łezką w oku, liryzm i nutka nostalgii czynią...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-25
W drugim tomie „Przemian” (równie intrygującym jak poprzedni) wędrujemy powoli przez wiek XV, obserwujemy powolne odchodzenie od słodyczy Gotyku w stronę bardziej surowego stylu toskańskiego, zahaczamy o niezrównane malarstwo flamandzkie, pomieszkujemy we Florencji, Rzymie i Wenecji, żeby dotrzeć do Amsterdamu z jego genialnym mieszkańcem – Rembrandtem.
A mowa jest o bardzo zmieniającym się świecie, w którym cywilizacja duszy przekształca się w cywilizację umysłu. Inaczej rozumie się i wyraża religijność, co ma odzwierciedlenie w sztuce. Feudalizm się chwieje, chrześcijańskie rycerstwo ustępuje pola najemnym kondotierom, człowiek i jego dusza stają się miarą wszechrzeczy. Posągi usamodzielniają się i opuszczają mury świątyń. Postacie odrywają się od miejsca kultu i zyskują niezależność. Wchodzą do fikcji malarskiej, a wraz z nimi – ludzie. Artyści starają się nam powiedzieć, że duszą świata jest tajemnica a nie objawienie i sztuka tę tajemnicę ukazuje ale nie odkrywa.
Do tematów sztuki wkraczają wątki mitologiczne. To co duchowe staje się irrealne, artysta już nie przywołuje bóstw ale trochę „ubóstwia” człowieka i wprowadza go do irrealnego świata sztuki. Nie znaczy to, że zarzucono sztukę sakralną, jednak duchowość i wiara ukazywane są w zupełnie nowy sposób.
Oczywiście ten tom nie byłby pełny, gdyby nieśmiertelny duch Vasariego nie unosił się majestatycznie nad nieokiełznanymi wodami swady i aluzji Malraux. Autor ewokuje tak odważne światy, że często można w nich pobłądzić. Malraux ma skłonność do tworzenia piętrowych porównań (w tym tomie zmienił się tłumacz, lecz specyficzny język pozostał…). Tworzy zdania typu: „A jest nie bardziej podobne do B niż C nie przypomina D, chociaż jest pokrewne A”. I weź tu Czytelniku zgadnij, kto do kogo jest a kto nie jest podobny ! Jeśli sam tego nie poczujesz, Malraux Ci tego nie powie. Ale poszukiwać warto…
W drugim tomie „Przemian” (równie intrygującym jak poprzedni) wędrujemy powoli przez wiek XV, obserwujemy powolne odchodzenie od słodyczy Gotyku w stronę bardziej surowego stylu toskańskiego, zahaczamy o niezrównane malarstwo flamandzkie, pomieszkujemy we Florencji, Rzymie i Wenecji, żeby dotrzeć do Amsterdamu z jego genialnym mieszkańcem – Rembrandtem.
A mowa jest o...
2024-03-21
Kojarzyłam George Sand jako pewną siebie, pryncypialną brzydulę w męskim surducie z fajeczką lub cygarem, organizatorkę salonów i uczestniczkę wielu artystycznych ruchów XIX wieku. I niewiele się pomyliłam, z wyjątkiem tego, że jak widać z portretów, za młodu była wcale wcale. Książka obejmuje 8 znamiennych lat z życia GS, w czasie których rozpoczyna swą karierę literacką, rozwodzi się z mężem i namiętnie romansuje, między innymi z Alfredem de Mussetem i Fryderykiem Szopenem. A ówczesny Paryż targany jest powstaniem republikanów, epidemią cholery i konfliktami politycznymi. Młodą Aurorę dzieli „tylko” lub „aż” 60 lat do czasów kiedy inna genialna kobieta – Maria Skłodowska zaczyna studia na Sorbonie. Ale na razie czasy są takie, że samodzielna, inteligentna dama nie za bardzo może rozwinąć skrzydła i żyć na własny rachunek. Aurora jednak jest w stanie oszukać system i w męskim stroju, pod męskim pseudonimem jak taran przetacza się przez francuskie salony, pognębiając niekochanego męża, odzyskując prawo do opieki nad dziećmi i rodzinny majątek, zdobywając przy tym własną renomę jako najlepiej sprzedająca się i najpłodniejsza francuska pisarka swoich czasów. Ile z tej sławy było wynikiem pogoni za tanią sensacją („baba w spodniach!”), a ile faktycznego talentu, trudno dziś powiedzieć. Być może w rodzimej Francji jest nadal czytana. A patrząc na Jej współczesnych i siłę ich literatury dziś – Balzaka, który w 1832 zmagał się z Komedią ludzką, Stendhala już po opublikowaniu Czerwonego i Czarnego, Heinego, którego wiersze czyta do dziś cały świat, Aleksandra Dumasa – już znanego ze znakomitych dramatów, Victora Hugo i jego monumentalnych Nędzników – to jakoś bardzo mało tej George Sand w druku...Czyżby brzydko się zestarzała? Mam w swojej biblioteczce jedynie Jej „Mówiący dąb”, który nie przemówił do mnie ze szczególną siłą.
Nie zestarzała się na pewno pamięć o wszystkich damsko-męskich (i nie tylko – czy faktycznie była biseksualna?) szaleństwach pisarki, licznych romansach, toksycznej relacji z de Mussetem i tej nieco bardziej romantycznej z Szopenem, niebanalnym trybie życia, licznych przyjaźniach z malarzami i muzykami. Zdaje się, że została wydana za mąż za brutala prędzej niż zdążyła dojrzeć i dorosnąć. Za to później, wybierała mężczyzn delikatnych i młodszych od siebie, którym mogła matkować. Ciekawe, jaką miała metodę na unikanie niechcianej ciąży? W niedobranym małżeństwie zawsze można się schronić w osobnej sypialni, przy płomiennych romansach taka metoda raczej nie wchodzi w grę…
Biograficzna powieść to trudny gatunek, bo pisarz musi schować się w cieniu bohatera książki i jemu dać mówić. Za to powinien dobrze pokazać koloryt epoki, atmosferę czasów i okoliczności, ludzi bliskich bohaterowi. Przyznam szczerze, że pod tym względem powieść mnie nie ujęła. Trochę liczyłam na więcej Szopena, zwłaszcza po naszej takiej sobie beletryzowanej biografii Broszkiewicza „Kształt miłości”- przeliczyłam się; opis rozkwitu romansu pary zajął parę linijek, za to opis przyrody na Majorce – całe stronice. Sama postać pisarki wydaje się potraktowana schematycznie, nie czuję Jej prawdziwego charakteru i duszy. W miarę posuwania się akcji, jest oczywiście słusznie oburzona męską dominacją, zatroskana o stan rodzinnych finansów, zapracowana, bo pod presją wymagającego wydawcy, wszystko jednak jakoś tak papierowo i sztucznie. Odebrałam tę powieść jako zbiór wiadomości o George Sand, jednak bez George Sand.
Kojarzyłam George Sand jako pewną siebie, pryncypialną brzydulę w męskim surducie z fajeczką lub cygarem, organizatorkę salonów i uczestniczkę wielu artystycznych ruchów XIX wieku. I niewiele się pomyliłam, z wyjątkiem tego, że jak widać z portretów, za młodu była wcale wcale. Książka obejmuje 8 znamiennych lat z życia GS, w czasie których rozpoczyna swą karierę literacką,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-13
Króciutki i dowcipny samouczek dla niezdecydowanych. Przypomina troszkę tegoż autora „Vademecum dla snobki i snoba”. Doradza jak, z użyciem maksimum tupetu oraz minimum hasłowej i krzyżówkowej wiedzy, zabłysnąć w towarzystwie i dać się poznać jako wytrawny miłośnik i znawca … czegokolwiek, byle to coś było elitarne i byle nikt inny się na tym nie znał. Autor robi kpiarskie oko do współczesnej sobie śmietanki towarzyskiej w „warszawce” i podsuwa pomysły na pozowanie na osobę oczytaną, oblataną w świecie, obkutą w sztukach pięknych, artystycznym kinie i literaturze wysokich lotów (choćby hasło: Dixieland - perełka!).
Czym są dla mnie te wszystkie wittlinowskie Vademeca? Czarującym wspomnieniem czasów, kiedy ludziom chciało się jeszcze snobować na inteligentów. A takich było znacznie więcej niż inteligentów w ogóle, żeby nie wspominać, co wojna i komuna porobiły z większością prawdziwej , dawniejszej inteligencji… Wittlin reprezentuje uszczypliwe poczucie humoru i przedwojenny sznyt, mimo swej całkiem powojennej i przynoszącej tłuściutkie nagrody lojalności wobec PZPR. Humorek z tych Vademeców kojarzy mi się troszkę z Kabaretem Starszych Panów, chociaż jest dość mocno podszyty sarkazmem i kąśliwą ironią. Doskonały relaks w stylu retro-soc. Swoją drogą, dla oczytanych i próbujących pisać coś własnego, aż strach zajrzeć do „Vademecum grafomana”!
Króciutki i dowcipny samouczek dla niezdecydowanych. Przypomina troszkę tegoż autora „Vademecum dla snobki i snoba”. Doradza jak, z użyciem maksimum tupetu oraz minimum hasłowej i krzyżówkowej wiedzy, zabłysnąć w towarzystwie i dać się poznać jako wytrawny miłośnik i znawca … czegokolwiek, byle to coś było elitarne i byle nikt inny się na tym nie znał. Autor robi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023
Taki sobie trącący myszką reportaż z Watykańskiej siedziby. Z jednej strony dowiadujemy się arcyciekawych rzeczy – jak zorganizowane jest Państwo Kościelne, co właściwie robi Papież całymi dniami, skąd się biorą kardynałowie i dlaczego głosują „pod kluczem”, czym jest dyplomacja kościelna, prawo kanoniczne i skąd Watykan bierze pieniądze na swoje funkcjonowanie. No i dlaczego co najmniej połowa Rzymu pędzi na zakupy do watykańskich spożywczaków! Dla znawców tematu to pewnie za mało ale całkiem wystarczy żeby nieco zorientować się w światku za Spiżową Bramą. Inna strona to kompletnie przestarzałe dywagacje na temat stosunków Stolicy Apostolskiej z blokiem krajów socjalistycznych. Pan Morawski zapewne należał do osób dość zaangażowanych i oddanych PRL-owskiej polityce, bo inaczej nie byłby w tym Watykanie i ta książka też by nie powstała. Rozczulające były te triumfy – jak to w czasie beatyfikacji Maksymiliana Kolbego, jakoby szczególnie doceniono władze socjalistycznej Polski a zlekceważono delegaturę naszego rządu na uchodźctwie. Tak, tak - taki mieliśmy dobrobyt, że nawet Papieże łapali się za swoje piuski… O pontyfikacie JP II w ogóle niewiele, bo książka praktycznie kończy się na przełomie 1978 i 1979 roku. Ciąg dalszy trzeba sobie samemu przypomnieć!
Taki sobie trącący myszką reportaż z Watykańskiej siedziby. Z jednej strony dowiadujemy się arcyciekawych rzeczy – jak zorganizowane jest Państwo Kościelne, co właściwie robi Papież całymi dniami, skąd się biorą kardynałowie i dlaczego głosują „pod kluczem”, czym jest dyplomacja kościelna, prawo kanoniczne i skąd Watykan bierze pieniądze na swoje funkcjonowanie. No i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023
Bardzo fajny wybór wielu starożytnych tekstów, krótkich - żeby nie zmęczyć laika, treściwych - żeby zainteresować laika, dość znanych - żeby dać laikowi szanse na pogłębienie wiedzy bez szperania po niszowych księgozbiorach. Wiele z tych czytanek brzmi nader współcześnie, co potwierdza moje przekonanie, że ludzka natura jest zawsze taka sama a zmieniają się jedynie okoliczności.
Szkoda, że Pani Profesor zdecydowała nie dawać żadnego komentarza do poszczególnych części, licząc, że Starożytni najlepiej powiedzą wszystko o sobie. Szkoda, że wydawca nie pomyślał o datowaniu każdego z cytowanych utworów, ułatwiłoby to trochę nawigację w czasie. Każdy rozdział to sieczka między Arystotelesem, Hezjodem, Plutarchem, Tacytem i Herodotem - a tych panów dzieli czasem cholernie wiele lat! Dla porównania - nikt nie potraktuje pism Diderota (dwieście parę temu) Balzaka (sto kilkadziesiąt lat temu) czy Alberta Camus (kilkadziesiąt lat temu) jako monolitu. A w tej publikacji - wszystko starożytność! No trudno, i tak wszyscy świadkowie epoki już nie żyją...
Bardzo fajny wybór wielu starożytnych tekstów, krótkich - żeby nie zmęczyć laika, treściwych - żeby zainteresować laika, dość znanych - żeby dać laikowi szanse na pogłębienie wiedzy bez szperania po niszowych księgozbiorach. Wiele z tych czytanek brzmi nader współcześnie, co potwierdza moje przekonanie, że ludzka natura jest zawsze taka sama a zmieniają się jedynie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023
2023
Buddenbrookowie, Lalka, Połanieccy – trzy dziewiętnastowieczne powieści , w których głównym bohaterem jest kupiec i trzy różne interpretacje stanu kupieckiego. U Manna właściciel firmy handlowej jest przytłoczony brzemieniem odpowiedzialności, zestresowany, nieszczęśliwy, bez przerwy ukrywający swoje słabości i przejęty swą misją do tego stopnia, że cały ten ciężar go zabija (bo przecież nie ząb sam w sobie..)
Prus stworzył Wokulskiego na kształt beznamiętnego i skutecznego drapieżnika – rekina biznesu. Nawet jeśli interesy pochłaniają większość jego czasu , to nie stanowią treści jego życia a jedynie środek do zdobycia dużego majątku i wyrobienia sobie w społeczeństwie godnego miejsca, łącznie z niełatwą walką o względy panny Łęckiej.
Połaniecki z kolei to chłopak energiczny, rzutki, pełen pomysłów i jeden z tych, co dopisuje im szczęście w interesach. Praca absolutnie nie stanowi treści jego życia; zdarza mu się znikać w biurze na długie godziny lecz tylko wtedy gdy chce zapomnieć o osobistych niepowodzeniach. Połaniecki pływa w interesach jak rybka w wodzie. Jednak Sienkiewicz zdecydował się nie eksponować szczególnie tego aspektu życia Stacha.
Mam wrażenie, że „rodzina Połanieckich” miała być silną odpowiedzią Sienkiewicza na „Lalkę”. Podobieństwa są uderzające. Już nie mówię, że obaj bohaterowie są kupcami i noszą imię Stanisław. Obie powieści dzieją się w Warszawie. Obaj bohaterowie przyjaźnią się z anielsko pięknymi i dobrymi samotnymi damami – mamami ślicznych córeczek. W obu przypadkach odnosiłam wrażenie, że te damy byłyby najodpowiedniejszymi żonami dla Panów Stachów.
Dalej losy bohaterów nieco się rozjeżdżają. I odbiór obu powieści również. Podczas gdy „Lalka” nieustająco zachwyca i jest lekturą obowiązkową i dla miłośników romansów i warsawianistów i historyków, tak „Połanieccy” trącą myszką i nudzą.
Sienkiewiczowskie kobiety są przeważnie piękne, uczciwe, kochają Ojczyznę i mają obowiązkowo dobre serduszko. Właściwie poza rozbrykanym „Hajduczkiem” i mocarną, wesołą Jagienką, żadna z nich nie istnieje sama w sobie. Trzeba je ratować z opresji, odbijać wrogom, czcić, ochraniać i podziwiać ich urodę. I taka też jest Marynia – dobra, śliczna i kompletnie zlana z tłem. Ojciec kręci nią jak chce, niechciany narzeczony napiera i kusi (swoją drogą Scarlett O’Hara nie wahałaby się wyjść za mąż nawet za diabła żeby odzyskać ukochaną ziemię), wreszcie rozlazły Stach i jego rozterki!
I w ogóle co to za romans, który zakwitł zaledwie po jednym wspólnie spędzonym popołudniu! Niby miłość potrafi porazić jak grom z jasnego nieba, jednak późniejsze tempo tej relacji leniwieje i zastyga w nieustający ciąg ploteczek, liścików i towarzyskich konwencjonalnych gestów. Pan Stach sam w sobie jest jednym z najbardziej irytujących męskich bohaterów (przepraszam aktora Maya, ale też nie byłam w stanie na niego patrzeć w serialu!). Sam nie wie czego chce od kobiet, najprawdopodobniej żeby tych kobiet było zawsze dużo i żeby były zawsze chętne! I w ogóle odnoszę wrażenie, że prócz dobrych manier i zamiłowania do płci pięknej, nie ma nic w tym człowieku. A te pretensje do Maszkowej i złość na nią - co, o własne zachcianki? Szkoda, że nie dostał od Maszki porządnego oklepu po pysku.
Jedyna interesująca i ponadczasowa wartość tej powieści polega według mnie na tym, że Sienkiewicz odważył się pójść dalej niż „po ślubie żyli długo i szczęśliwie”, pokazał ewolucję uczuć małżeńskich i udowodnił, że literatura obyczajowa nie jest bajką i potrafi pokazać również tę mniej atrakcyjną stronę w długotrwałym związku kobiety i mężczyzny.
Buddenbrookowie, Lalka, Połanieccy – trzy dziewiętnastowieczne powieści , w których głównym bohaterem jest kupiec i trzy różne interpretacje stanu kupieckiego. U Manna właściciel firmy handlowej jest przytłoczony brzemieniem odpowiedzialności, zestresowany, nieszczęśliwy, bez przerwy ukrywający swoje słabości i przejęty swą misją do tego stopnia, że cały ten ciężar go...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023
Dawno nie czytałam niczego bardziej lapidarnego. Fantastyczna opowieść o wędrówce czterech baśniowych postaci to jakby komiks - według mnie piękniej ilustrowany niż napisany. Byłoby rozkoszą bibliofila obejrzeć te przepiękne ryciny w mniej siermiężnej formie niż bieda-wydanie tej książeczki. Celem wędrówki opisywanej gromady jest zdobycie ksiąg buddyjskich w Indiach. Największą przeszkodą w podróży okazuje się demon, który przybrał postać Małpy Prawdziwego i czynił różne złe rzeczy, jak to demony mają w zwyczaju. Żadna z boskich postaci napotkanych po drodze nie jest w stanie odróżnić obu Małp. Dopiero buddyjski mnich bez trudu demaskuje demona. Może przesłaniem opowieści jest fakt, że w to właśnie buddyzmie tkwi prawda i mądrość i siła? W przedmowie piszą, że Małpa jest niezwykle cenioną w Chinach postacią (nie, nie kulinarnie) jako bohater ludowy łączący w sobie ducha twórczego buntu i rozumu. Jestem Małpą według chińskiego horoskopu i czasem czuję jak walczą we mnie demon i mnich. Ale jestem też dzieckiem kultury śródziemnomorskiej i chyba dlatego wolę myśleć o swych wewnętrznych konfliktach w kategoriach biblijno-mitologicznych niż dalekowschodnich. Jeśli wędrować – to tylko z Odyseuszem. A Małpa, Nefrytowy Cesarz, Bogini Łaski i inne Wieprzki to smakowity kęs egzotyki, który raczej nie wywołał u mnie chęci poznania innych chińskich eposów.
Dawno nie czytałam niczego bardziej lapidarnego. Fantastyczna opowieść o wędrówce czterech baśniowych postaci to jakby komiks - według mnie piękniej ilustrowany niż napisany. Byłoby rozkoszą bibliofila obejrzeć te przepiękne ryciny w mniej siermiężnej formie niż bieda-wydanie tej książeczki. Celem wędrówki opisywanej gromady jest zdobycie ksiąg buddyjskich w Indiach....
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to