rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Czytałam tę książkę na plaży, choć zupełnie nie była to lekka, plażowa lektura.

To historia o przemocy domowej, do której dochodzi w przykładnej, wydawałoby się, czeskiej rodzinie. Rodzice i dwie córki. Szkoła, praca, wywiadówki i wizyty u lekarza. O tym, co dzieje się za zamkniętymi drzwiamy dowiadujemy się dzięki dwóm  przeplatającycym się narracjom - narracji wchodzącej w okres dojrzewania córki (tej gorszej córki, na której koncentruje się cała agresja rodziców) oraz jej sfrustrowanej, toksycznej matki.

Przysięgam, że jeszcze nigdy żaden bohater książki nie wkurzał mnie tak, jak właśnie ta matka. Nie mogłam pojąć, jak można w taki sposób traktować własne córki - jedną gloryfikować, a drugą gardzić. Jak można pozwolić, żeby kumulowana latami żółć wylewała się przy byle błahostce (nieumyte naczynia, nieposprzątany pokój) i zatruwała życie całej rodziny.

Na niewielu stronach i przy użyciu prostego języka Petra Dvořáková zamknęła historię o ogromnym ładunku emocjonalnym. A przy okazji stworzyła poradnik pt. "Jakim rodzicem nie być".

Czytałam tę książkę na plaży, choć zupełnie nie była to lekka, plażowa lektura.

To historia o przemocy domowej, do której dochodzi w przykładnej, wydawałoby się, czeskiej rodzinie. Rodzice i dwie córki. Szkoła, praca, wywiadówki i wizyty u lekarza. O tym, co dzieje się za zamkniętymi drzwiamy dowiadujemy się dzięki dwóm  przeplatającycym się narracjom - narracji...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mam wrażenie, ze jest to książka, ktora angażuje czytelnika już od pierwszych stron. Wielowymiarowi bohaterowie, zmieniające się perspektywy i świetnie wykreowana atmosfera miejsc, w których dzieje się akcja (najpierw duszne Mallard, do reszty owładnięte obsesją kolorem skóry, później anonimowe New Orleans i snobistyczne Los Angeles). Do tego walka bohaterów o własną tożsamość i rodzące się w czytelniku pytanie, czy tożsamość można sobie wymyślić i zakładać jak maskę. Pewnie mogłabym narzekać, że Brit Bennett nie uniknęła kilku dosyć banalnie brzmiących zdań, albo że niektóre zbiegi okoliczności wydaly mi się dosyć naciągane, tylko po co, skoro całość podobała mi się szalenie!

Zapraszam na mój instagramowy profil: https://instagram.com/zakladka.angielski?utm_medium=copy_link

Mam wrażenie, ze jest to książka, ktora angażuje czytelnika już od pierwszych stron. Wielowymiarowi bohaterowie, zmieniające się perspektywy i świetnie wykreowana atmosfera miejsc, w których dzieje się akcja (najpierw duszne Mallard, do reszty owładnięte obsesją kolorem skóry, później anonimowe New Orleans i snobistyczne Los Angeles). Do tego walka bohaterów o własną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nina Lykke stworzyła bohaterkę, która już po pięćdziesiątce orientuje się, że od lat tkwi w rolach, które zostały jej kiedyś narzucone (albo sama je na siebie narzuciła) i w których wcale nie czuje się dobrze. W roli zapracowanej żony i głównej organizatorki życia rodzinnego ("Na takich żyliśmy warunkach. Aksel robił to, czym był zainteresowany, ja zaś robilam wszystko inne.") W roli przyjaznej gospodyni, która zaprasza sąsiadów na miłe przyjęcia w ogrodzie. A wreszcie w roli lekarki rodzinnej, która profesjonalnym uśmiechem odpowiada na skargi i żądania pacjetów. Pewne przypadkowe wydarzenie sprawia, że Elin mówi: DOŚĆ.

Towarzyszymy jej więc w gabinecie lekarskim, gdzie pozwala sobie na kąśliwe uwagi pod adresem pacjentów. Jesteśmy z nią w mieszkaniu jej matki, gdzie zdradza swojego męża. Przyglądamy się jej, gdy  siedzi na wygodnej kanapie w równie wygodnym norweskim domu i otwiera kolejny karton wina. Może nas irytować, możemy jej nie lubić (choć ja akurat bardzo ją polubiłam), ale na pewno nie przejdziemy obok niej obojętnie.

Jej spostrzeżenia dotyczące relacji i życia w społeczeństwie są niezwykle trafne, chociaż z reguły dosyć gorzkie i zakrapiane czarnym humorem. Świetnie zostały też oddane przez tłumaczkę, Karolinę Drozdowską. To taka powieść, przez którą się płynie, która czyta się sama. Czytajcie!

Zapraszam na mój profil na Instagramie: @zakladka.angielski

https://instagram.com/zakladka.angielski?utm_medium=copy_link

Nina Lykke stworzyła bohaterkę, która już po pięćdziesiątce orientuje się, że od lat tkwi w rolach, które zostały jej kiedyś narzucone (albo sama je na siebie narzuciła) i w których wcale nie czuje się dobrze. W roli zapracowanej żony i głównej organizatorki życia rodzinnego ("Na takich żyliśmy warunkach. Aksel robił to, czym był zainteresowany, ja zaś robilam wszystko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jechałam do pracy, ale myślami wracałam do tych kobiet. Gotowałam obiad, ale myślami wracałam do tych kobiet. Szłam na spacer, a w myślach znów te kobiety - matki, babcie, żony, imigrantki, lesbijki, artystki, sprzątaczki, nauczycielki. Szukające swojej tożsamości, seksualności, swojego miejsca w społeczeństwie.

Bernardine Evaristo napisała książkę nieodkładalną. Każda z dwunastu historii wciągnęła mnie bez reszty i na zmianę zachwycała swoją szczerością, dosadnoscią, ciepłem lub dowcipem.

Muszę się Wam jednak do czegoś przyznać. Sięgając po nią wiedziałam, że została nagrodzona Bookerem oraz że autorka zdecydowała się na niestandardową formę (prawie całkowity brak wielkich liter i kropek) i z tego powodu... choć szykowałam się na literacką ucztę, z tyłu głowy błąkała mi się gdzieś myśl, że nie będzie to lektura łatwa. Że może wprost przeciwnie, okaże się bardzo wymagająca i po całym dniu pracy niespecjalnie będę potrafiła się na niej skupić. Jakże miło się zaskoczyłam! Ta książka pozwoliła mi poczuć czystą przyjemność płynącą z czytania. A tłumaczce, Adze Zano, należą się oklaski. Na stojąco!

PS: Zapraszam na swój instagram: @zakladka.angielski

Jechałam do pracy, ale myślami wracałam do tych kobiet. Gotowałam obiad, ale myślami wracałam do tych kobiet. Szłam na spacer, a w myślach znów te kobiety - matki, babcie, żony, imigrantki, lesbijki, artystki, sprzątaczki, nauczycielki. Szukające swojej tożsamości, seksualności, swojego miejsca w społeczeństwie.

Bernardine Evaristo napisała książkę nieodkładalną. Każda z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Oj tam, odparła. Miała nowy siniak na ramieniu. Masz, odnieś je do chaty, dodała, może uda nam się usiąść, zanim trzeba będzie kłaść się do łóżek. Mama często mówiła o tym, że chciałaby usiąść, jakby to było jej celem, nagrodą za harówkę, która jednak trafiała się tak rzadko, że nie rozumiałam, co w niej takiego atrakcyjnego."

Zaznaczyłam sobie ten fragment, bo jest dla mnie kwintesencją tego, jak pisze Sarah Moss. Z codziennych sytuacji, z jednego krótkiego zdania wtrąconego niby mimochodem ("Miała nowy siniak na ramieniu") wyłania nam się obraz rodziny, której życiem zawładnął przemocowy ojciec. To on decyduje o tym, kiedy jego żona i córka mogą odpocząć (nigdy), co mają ubierać i jak spędzać wakacje. Jest fanatykiem historii, więc pewnego dnia wywozi je na obóz antropologiczny, na którym mają odtwarzać codzienne życie ludzi z epoki żelaza. Tam, jakby usprawiedliwony okolicznościami (przeciez tak się kiedyś żyło! taka była rola kobiet!) daje ostateczny pokaz swojej siły i bezwzględności.

Zapraszam na mój profil na instagramie: @zakladka.angielski

Oj tam, odparła. Miała nowy siniak na ramieniu. Masz, odnieś je do chaty, dodała, może uda nam się usiąść, zanim trzeba będzie kłaść się do łóżek. Mama często mówiła o tym, że chciałaby usiąść, jakby to było jej celem, nagrodą za harówkę, która jednak trafiała się tak rzadko, że nie rozumiałam, co w niej takiego atrakcyjnego."

Zaznaczyłam sobie ten fragment, bo jest dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„O pięknie” to powieść z bardzo przewrotnym tytułem. Z powodzeniem obnaża słabości akademickiego półświatka, w którym toczą się wzniosłe dyskusje o sztuce, jednak trudno doszukiwać się tam podstawowych wartości moralnych. Weźmy chociażby profesora Monty’ego Kippsa, który dba o swoją reputację znawcy sztuki, wiernego chrześcijanina a także obrońcy wartości konserwatywnych. Kipps otwarcie sprzeciwia się praktyce przyjmowania na zajęcia młodych, często utalentowanych ludzi, którym sytuacja finansowa nie pozwala na studiowanie. W rzeczywistości jednak sypia z czarnoskórą dziewczyną, która jest wolną słuchaczką na jego seminarium. W jednym z kulminacyjnych momentów powieści okazuje się także, że niewiele wie o własnej żonie, choć w oczach innych chce być widziany jako oddany mąż i ojciec.

To także historia rozpadu rodziny Belseyów żyjącej w pięknym, wiktoriańskim domu – opowieść o konsekwencjach zdrady i niełatwym procesie godzenia się z nową rzeczywistością. Zadie Smith świetnie pisze kobiety i postać Kiki jest tego najlepszym przykładem – jest nieoczywista, z jednej strony pewna siebie, z drugiej strony zagubiona. Wykazuje się dużą mądrością życiową, choć daleko jej do intelektualistki. Przekroczyła już pięćdziesiątkę, jej ciało zmieniło się na przestrzeni lat – czego nie omieszka wypomnieć jej niewierny mąż – a jednak pozostaje sensualna i świetnie daje sobie sprawę z tego, jak wciąż może oddziaływać na mężczyzn.

Dużym wyzwaniem dla tłumacza musiał być język powieści, który zmienia się w zależności od postaci. Społeczność uniwersytetu w Wellington używa górnolotnych wyrażeń i waży słowa, mowa Kiki jest emocjonalna i spontaniczna, z kolei jej syn Levi wraz z kolegami używają slangu. Czytając polskie tłumaczenie widziałam, że Zbigniew Batko także starał się zróżnicować styl, jakim posługują się postaci. W mojej ocenie nie najlepiej poradził sobie jednak ze wszystkimi fragmentami, w którym przeważa język potoczny lub młodzieżowy. Szesnastoletni Levi mówi na przykład do napotkanej na ulicy kobiety: „No dobra… okej, ja już muszę iść… mam robotę… Tego. Niech pani nie wstaje, siostro, bo się pani przewróci… Zmykam.” (str. 118). W pewnym momencie zaczęłam podkreślać wszystkie fragmenty, w których tłumacz użył słowa „tego”, aby pokazać, że ktoś gubi wątek lub nie wie co powiedzieć. Pojawiło się naprawdę wiele razy i kłuło w oczy swoją nienaturalnością. Niezgrabne, wymuszone określenia slangowe („Pewnie poszła gdzieś na dyma albo coś podobnego.” str. 147) skutecznie wybijały mnie z rytmu czytania i myślę, że negatywnie wpłynęły też na odbiór całej powieści. Po kolejną książkę Zadie Smith sięgnę na pewno, ale już w oryginale.

„O pięknie” to powieść z bardzo przewrotnym tytułem. Z powodzeniem obnaża słabości akademickiego półświatka, w którym toczą się wzniosłe dyskusje o sztuce, jednak trudno doszukiwać się tam podstawowych wartości moralnych. Weźmy chociażby profesora Monty’ego Kippsa, który dba o swoją reputację znawcy sztuki, wiernego chrześcijanina a także obrońcy wartości konserwatywnych....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy brałam tę książkę do ręki myślałam, że dostanę opowieść o silnej, lecz trudnej matczynej miłości. Mam jednak wrażenie, że to nie relacja z dzieckiem wysuwa się tu na pierwszy plan i że jest to raczej opowieść o samotności, o kłamstwach i przemilczeniach, o funkcjonowaniu naszej pamięci i wypieraniu rzeczywistości.

Ida Linde kreśli portret kobiety wycofanej i niezauważanej. Henrietta uczestniczy w życiach swoich sąsiadów, podglądanych co wieczór z okna w kuchni, ale w swoim własnym życiu wydaje się być nieobecna. Widzimy jej rutynowe czynności, przyglądamy się jej gdy po raz kolejny kroi warzywa do zupy czy rozkłada kanapę do snu, czasem też śledzimy jej drogę do pracy (o której zresztą niewiele wiemy). Powtarzalność wszystkich tych wydarzeń buduje napięcie i rodzi w czytelniku przekonanie, że oto zaraz wydarzy się coś, co zaburzy porządek. I tak się faktycznie dzieje. W życiu Henrietty pojawia się nowa osoba i pożądanie, a w głowach czytelników rodzą się kolejne pytania, które Ida Linde pozostawia bez odpowiedzi.

Przedziwna, niepokojąca i mroczna historia.

Kiedy brałam tę książkę do ręki myślałam, że dostanę opowieść o silnej, lecz trudnej matczynej miłości. Mam jednak wrażenie, że to nie relacja z dzieckiem wysuwa się tu na pierwszy plan i że jest to raczej opowieść o samotności, o kłamstwach i przemilczeniach, o funkcjonowaniu naszej pamięci i wypieraniu rzeczywistości.

Ida Linde kreśli portret kobiety wycofanej i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niesamowita proza. Jakby na przekór wielkim i tragicznym wydarzeniom, które budują kontekst, pozostaje ciepła i intymna. Skupiamy się na losach jednej żydowskiej rodziny z Tarnowa, a zmieniające się w społeczeństwie nastroje śledzimy za pośrednictwem symboli (np. kawiarnianej naklejki „Psom i żydom wstęp wzbroniony”) czy strzępków rozmów, zasłyszanych plotek. Napięcie jest wyczuwalne, ale nie przysłania indywidualnych historii bohaterów. Mamy więc antysemickie przyśpiewki i łzy dzieci zaczepianych przez szkolnych kolegów, ale mamy też prywatne dramaty najmłodszego brata, którego zawsze „wszystko omija” czy zdradzanej żony i jej córeczki, która zatrzymuje ojca przed ucieczką do swojej „blond kurewki”. Śmiech miesza się ze łzami, a atmosfera powieści zmienia się wraz z upływem lat bohaterów.

Najciekawszą postacią pozostaje dla mnie Rywka, czyli wyrozumiała żona porywczego Nathana i mądra, kochająca matka sześciorga. Myślę, że to jej zawdzięczamy ciepło wyczuwalne w powieści. Rywka z poświęceniem i bez słowa sprzeciwu wypełnia swoje obowiązki, martwiąc się po kolei o wszystkie dzieci, a później i wnuki. Przez te zmartwienia niewiele zostaje jej przestrzeni, żeby pomyśleć o sobie samej, o tym czego potrzebuje i gdzie czułaby się szczęśliwsza. Ostatecznie dochodzi jednak do wniosku, że „Włosy wszędzie siwieją tak samo” (str. 193).

Justyna Sobolewska napisała, że „Łozińskiemu udało się napisać powieść, której nie chcemy kończyć”. W pełni się zgadzam. Tym bardziej, że wiemy, co może oznaczać koniec.

Niesamowita proza. Jakby na przekór wielkim i tragicznym wydarzeniom, które budują kontekst, pozostaje ciepła i intymna. Skupiamy się na losach jednej żydowskiej rodziny z Tarnowa, a zmieniające się w społeczeństwie nastroje śledzimy za pośrednictwem symboli (np. kawiarnianej naklejki „Psom i żydom wstęp wzbroniony”) czy strzępków rozmów, zasłyszanych plotek. Napięcie jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wydawałoby się, że o drugiej wojnie napisano już wszystko. Tymczasem wciąż jest pełno luk, nieopowiedzianych historii, zapomnianych nazwisk. Roman Hrabar. Muszę przyznać, że pierwszy raz spotkałam się z tym nazwiskiem dopiero w "Brunatnej kołysance". Podobnie było z prawdziwym obliczem Lebensbornu - dopiero ten reportaż otworzył mi oczy na jego zbrodniczą działaność. Ale to nie wszystko. Książka jest też świeta warsztatowo, czyta się ją rewelacyjnie, mimo ze nie jest to przecież lektura łatwa. Przykrością napawa myśl, że materiału wystarczyłoby pewnie i na dwa kolejne tomy, bo tak wielu było ludzi, którzy podczas wojny zatracili swoją tożsamość.

Wydawałoby się, że o drugiej wojnie napisano już wszystko. Tymczasem wciąż jest pełno luk, nieopowiedzianych historii, zapomnianych nazwisk. Roman Hrabar. Muszę przyznać, że pierwszy raz spotkałam się z tym nazwiskiem dopiero w "Brunatnej kołysance". Podobnie było z prawdziwym obliczem Lebensbornu - dopiero ten reportaż otworzył mi oczy na jego zbrodniczą działaność. Ale to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przejmujący los kobiet, które nie miały prawa do własnego życia, rodziny, własnego łóżka i regularnej kąpieli. Które nazywano Kasiami i Marysiami, bez względu na to jak naprawdę miały na imię. Które można było bić i poniżać, łatwo było oszukać i wykorzystać - także seksualnie.

Temat na książkę bardzo ciekawy i ważny. Liczba źródeł, na które powołuje się autorka jest naprawdę imponująca i wskazuje na jej dużą wiedzę i rozeznanie. Wydaje mi się jednak, że zabrakło refleksji nad formą. Czytelnik dostaje mnówstwo informacji o życiu codziennym i problemach różnych służących, wymienionych z imienia i nazwiska, ale żadnej historii autorka nie poświęciła więcej niż parę stron, a najczęściej tylko killka akapitów. Wiele z tych historii, chociaż przejmujących, jest w gruncie rzeczy bardzo do siebie podobnych. Przez to lektura staje się momentami nużąca, a emocje opadają. Chociaż książka podzielona jest na rozdziały, niejednokrotnie ma się wrażenie, że podobną historię czytało się już parenaście stron wcześniej. Oczywiście są wyjątki - rozdział o nieślubnych dzieciach, o przestępstwach, których ofiarami były służące, albo takich, które one same popełniały, czy wreszczie o kwestii żydowskiej - to rozdziały, które wydały mi się najbardziej przemyślane i które zapamiętam najdłużej.

Bez wątpienia jest to dobra pozycja, chociaż byłaby jeszcze lepsza, gdyby autorka dokonała bardziej rygorystycznego wyboru historii, które powinny zostać opisane. Czasem mniej, znaczy więcej.

Przejmujący los kobiet, które nie miały prawa do własnego życia, rodziny, własnego łóżka i regularnej kąpieli. Które nazywano Kasiami i Marysiami, bez względu na to jak naprawdę miały na imię. Które można było bić i poniżać, łatwo było oszukać i wykorzystać - także seksualnie.

Temat na książkę bardzo ciekawy i ważny. Liczba źródeł, na które powołuje się autorka jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Szum" to bardzo osobista książka. Podobne wrażenie odniosłam czytając "Włoskie szpilki", ale moje doświadczenie czytelnicze było całkiem inne. Wtedy byłam zachwycona - zarówno obrazami, jak i językiem. Tym razem czegoś zabrakło. To dobra pozycja, ale jeśli miałabym komukolwiek coś polecać, to właśnie "Włoskie szpilki".

"Szum" to bardzo osobista książka. Podobne wrażenie odniosłam czytając "Włoskie szpilki", ale moje doświadczenie czytelnicze było całkiem inne. Wtedy byłam zachwycona - zarówno obrazami, jak i językiem. Tym razem czegoś zabrakło. To dobra pozycja, ale jeśli miałabym komukolwiek coś polecać, to właśnie "Włoskie szpilki".

Pokaż mimo to


Na półkach:

Na spotkaniu autorskim w Krakowie nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wszytko, co mówi Mariusz Szczygieł nosi znamiona anegdoty. Słuchało się tego rewelacyjnie, a że rozmawialiśmy o "Nie ma", to zapragnęłam tę książkę jak najprędzej przeczytać.

Jestem już po lekturze i muszę przyznać, że w mojej ocenie jest ona bardzo nierówna. Momentami zachwyca językiem i formą, a chwilę później nuży i drażni.

Jednak czy warto przeczytać? Zdecydowanie tak, bo to reportaże w zupełnie nowej odsłonie i jestem pewna, że niektóre z nich zapamiętam na długo.

Na spotkaniu autorskim w Krakowie nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wszytko, co mówi Mariusz Szczygieł nosi znamiona anegdoty. Słuchało się tego rewelacyjnie, a że rozmawialiśmy o "Nie ma", to zapragnęłam tę książkę jak najprędzej przeczytać.

Jestem już po lekturze i muszę przyznać, że w mojej ocenie jest ona bardzo nierówna. Momentami zachwyca językiem i formą, a chwilę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To jedna z tych książek, których ocenianie przychodzi mi z ogromnym trudem - nie mówiąc już o polecaniu. Bo jak polecać historie o najokropniejszych zbrodniach, które miały miejsce w szpitalu psychiatrycznym w Starogardzie Gdańskim, w ośrodku sióstr boromeuszek w Zabrzu czy w płockim więzieniu? W jakiej skali oceniać ludzkie cierpienie?

A jednak się na to decyduję, bo rzetelna praca Justyny Kopinskiej zasługuje na najwyższe oceny. Jej reportaże szokują i przygnębiają, ale przede wszystkim otwierają oczy na to, co dzieje się tak blisko nas, a czego nie dostrzegamy albo nie chcemy widzieć. Poruszane tematy bez wątpienia są niewygodne dla wielu. No bo jak można zarzucać coś cenionej w społeczeństwie siostrze zakonnej? Jak można podważać wyroki sądu i kwestionować pracę policji czy prokuratury? Przecież wszyscy chcielibyśmy wierzyć, że następstwem każdej zbrodni jest kara, a wymiar sprawiedliwosci tej sprawiedliwości faktycznie pilnuje.

Niezwykle cenię sobie autorkę za to, że pozostawiła te opowieści w takiej formie, w jakiej zostały jej przedstawione - bez komentarzy, bez oceny. To skłania do własnych rozważań i sprawia, że o książce myśli się jeszcze wiele godzin po odłożeniu jej na półkę.

Ja do teraz zastanawiam się jak to możliwe, że wiele kobiet w Polsce było tak zafascynowanych mężczyzną, który czterokrotnie zabił, że wysyłały mu listy z propozycjami matrymonialnymi? Jak to możliwe, że człowiekowi niestabilnemu, z problemami z agresją dano do ręki karabin i pozwolono na pracę strażnika więziennego? Te i wiele innych pytań pozostaje jednak bez odpowiedzi. Ale dobrze, że je postawiono.

To jedna z tych książek, których ocenianie przychodzi mi z ogromnym trudem - nie mówiąc już o polecaniu. Bo jak polecać historie o najokropniejszych zbrodniach, które miały miejsce w szpitalu psychiatrycznym w Starogardzie Gdańskim, w ośrodku sióstr boromeuszek w Zabrzu czy w płockim więzieniu? W jakiej skali oceniać ludzkie cierpienie?

A jednak się na to decyduję, bo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Pypcie na języku" to taka książka, przy której warto sięgać po ołówek. Fragmentów do zaznaczania na pewno nie zabraknie! Rusinek jest bacznym obserwatorem języka, albo raczej - użytkowników języka - a swoje wnioski i przemyślenia potrafi przedstawić w sposób barwny i naprawdę dowcipny. Uśmiecham się na myśl o stwierdzeniu, że "Polak, aby czuć się bezpiecznie musi mieć w lodówce tzw. szyneczkę" lub na przygotowaną, lecz nigdy niewypowiedzianą ripostę autora, że jego finalną destynacją jest "najprawdopodobniej cmentarz Rakowicki" (a nie miasto, do ktorego można dolecieć).
Choć niektore felietony lub poruszane w nich zagadnienia były mi już wcześniej znane, to książkę zaliczam do bardzo przyjemnych i z pewnością będę wracać. Jedyne co może drażnić, to widoczna momentami pyszałkowatość autora.

"Pypcie na języku" to taka książka, przy której warto sięgać po ołówek. Fragmentów do zaznaczania na pewno nie zabraknie! Rusinek jest bacznym obserwatorem języka, albo raczej - użytkowników języka - a swoje wnioski i przemyślenia potrafi przedstawić w sposób barwny i naprawdę dowcipny. Uśmiecham się na myśl o stwierdzeniu, że "Polak, aby czuć się bezpiecznie musi mieć w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy byłam zainteresowana tematem Czech zanim sięgnęłam po tę książkę? Niespecjalnie. Ale jestem zainteresowana wszystkim, co wyszło spod ręki Szczygła. I tym razem się nie zawiodłam.

Niesamowicie jest odkryć, że naród, który z nami sąsiaduje i mówi podobnym do naszego językiem tak bardzo się od nas różni. Szczególnie pasjonowały mnie fragmenty o sztuce, humorze, czeskiej "niewierze" i podejściu do śmierci. Niby miałam o tym wszystkim jakieś mgliste pojęcie, ale bez tak barwnych przykładów, jakimi obdarzył nas Szczygieł.

Czy byłam zainteresowana tematem Czech zanim sięgnęłam po tę książkę? Niespecjalnie. Ale jestem zainteresowana wszystkim, co wyszło spod ręki Szczygła. I tym razem się nie zawiodłam.

Niesamowicie jest odkryć, że naród, który z nami sąsiaduje i mówi podobnym do naszego językiem tak bardzo się od nas różni. Szczególnie pasjonowały mnie fragmenty o sztuce, humorze, czeskiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka Wojciecha Kuczoka kilkakrotnie przywołała mi na myśl "Pianistkę" Jellinek. Po pierwsze ze względu na język, bo on w obu powieściach staje się pełnoprawnym bohaterem i momentami gra nawet pierwsze skrzypce. A po drugie ze względu na przedstawienie postaci, do których ciężko zapałać sympatią, a czasem nawet ciężko zdobyć się na współczucie, chociaż są to postaci zmagające się z uczuciami niespełniania i niezrozumienia, i tkwiące w niepoprawnych, toksycznych relacjach (w szczególności na linii rodzic-dziecko, ale nie tylko).

Inne są natomiast realia, bo akcja "Czarnej" nie toczy się w Wiedniu, a w tytułowej niewielkiej miejscowości, w której o sąsiedzie wie się niekiedy więcej niż o sobie samym i w której bezsprzecznie należy przyjąć komunię na święta, aby innym oszczędzić gadania.

Było to moje pierwsze spotkanie z tym autorem, ale myślę, że nie ostatnie.

Książka Wojciecha Kuczoka kilkakrotnie przywołała mi na myśl "Pianistkę" Jellinek. Po pierwsze ze względu na język, bo on w obu powieściach staje się pełnoprawnym bohaterem i momentami gra nawet pierwsze skrzypce. A po drugie ze względu na przedstawienie postaci, do których ciężko zapałać sympatią, a czasem nawet ciężko zdobyć się na współczucie, chociaż są to postaci...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Błyskotliwości z pewnością nie można Mariuszowi Szczygłowi odmówić. I choć niektóre historie bardziej przypadły mi do gustu, a inne mniej, to każda z nich została opowiedziana w taki sposób, że naprawdę chciało się czytać - a w moim przypadku słuchać. Bardzo polecam tę książkę w wersji audiobooka, z samym autorem w roli lektora.

Błyskotliwości z pewnością nie można Mariuszowi Szczygłowi odmówić. I choć niektóre historie bardziej przypadły mi do gustu, a inne mniej, to każda z nich została opowiedziana w taki sposób, że naprawdę chciało się czytać - a w moim przypadku słuchać. Bardzo polecam tę książkę w wersji audiobooka, z samym autorem w roli lektora.

Pokaż mimo to


Na półkach:

A ja żem jej powiedziała, Kaśka... to jest naprawdę świetnie napisane!

Nie od dziś wiedziałam, że Nosowska genialnie operuje słowem. Teksty jej piosenek są na to najlepszym przykładem. Teraz okazało się jeszcze, że w równie błyskotliwy sposób potrafi skomentować rzeczywistość i zamknąć ją w zbiorze felietonów.

Zgodzę się z tym, że spostrzeżenia nie są jakieś specjalnie odkrywcze. Że momentami ma się wrażenie, że to się już czytało... kilkanaście stron wcześniej. Nie odbiera to jednak przyjemności lekturze. Bo Nosowską czyta się po prostu dobrze! I czasem naprawdę ciężko powstrzymać (u)śmiech.

A ja żem jej powiedziała, Kaśka... to jest naprawdę świetnie napisane!

Nie od dziś wiedziałam, że Nosowska genialnie operuje słowem. Teksty jej piosenek są na to najlepszym przykładem. Teraz okazało się jeszcze, że w równie błyskotliwy sposób potrafi skomentować rzeczywistość i zamknąć ją w zbiorze felietonów.

Zgodzę się z tym, że spostrzeżenia nie są jakieś specjalnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ile tak naprawdę wiemy o tym, co wydarzyło się w Bośni? Mnie książka Tochmana pokazała, że wiem zaskakująco niewiele. Zaskakująco dlatego, że wszystko działo się niemalże na naszych oczach – w środku Europy, zaledwie dwadzieścia parę lat temu… W świecie, który niewiele różnił się od dzisiejszego. To właśnie ten element podobieństwa sprawia, że nasze doświadczenie czytelnicze staje się silniejsze.

W jednym z fragmentów czytamy, że archeolog Ewa Klonowski, podczas ekshumacji kości złożonych w masowych mogiłach, natrafiła na dziecięce kosteczki i zakopaną razem z nimi... figurkę Supermana. Nie mogłam przejść obok tej figurki obojętnie. Odłożyłam na moment książkę. Potrzebowałam ochłonąć. Nie przestawałam myśleć o tym, ilu takich Supermanów znajdziemy dziś w pokojach polskich dzieci – i nie tylko polskich. Jak bliskie są nam te realia…

Tym, co wyróżnia Tochmana jest wielki szacunek do bohaterów. Dowiadujemy się o nich dokładnie tyle, ile sami chcą (lub są w stanie) o sobie opowiedzieć. Autor nie stara się przekraczać pewnych granic i wyciągać szczegółów, dzięki którym opowieść stałaby się pełniejsza. W mojej ocenie to niezaprzeczalny atut, bo niedopowiedzenia niejednokrotnie mają znacznie większą siłę.

Książkę warto przeczytać jeszcze z jednego powodu – jej bohaterami nie są osoby czynnie uczestniczące w walkach, ale kobiety. Pozornie niebiorące w wojnie udziału, bezsilne, przestraszone, głodne, bezrobotne… Kobiety, które straciły swoich synów i mężów, które były gwałcone lub patrzyły na to, jak gwałcą ich córki. Kobiety, dla których wojna nie zakończyła się z momentem podpisania układu w Dayton.

Dokładnie 133 strony, a zawierają więcej treści, niż wiele znacznie bardziej opasłych książek.

Ile tak naprawdę wiemy o tym, co wydarzyło się w Bośni? Mnie książka Tochmana pokazała, że wiem zaskakująco niewiele. Zaskakująco dlatego, że wszystko działo się niemalże na naszych oczach – w środku Europy, zaledwie dwadzieścia parę lat temu… W świecie, który niewiele różnił się od dzisiejszego. To właśnie ten element podobieństwa sprawia, że nasze doświadczenie...

więcej Pokaż mimo to