-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1156
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać409
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2024-05-31
2024-05-30
Przy okazji poprzedniego tomu chwaliłem jedną bardziej oryginalną opowieść. W tomie czternastym są już dwie historie osadzone poza główną linią fabularną. Czy wpłyną one pozytywnie na ostateczną ocenę tomu?
Tom otwiera "Tuptusiowy Pingwinówek". Głównym wątkiem jest tu pościg za Aralką. Gag polega na tym, że liczba ścigających coraz bardziej zwiększa się. Niestety dowcip szybko robi się męczący, a puenta jest oczywista.
Następna opowieść czyli "Prehisteryjka" przedstawia prehistoryczne wersje bohaterów. Jest tu dużo humoru w stylu Flintstonów łącznie z pomysłowymi prehistorycznymi odpowiednikami współczesnych elementów. Wyszło bardzo zabawnie. Historia ta też jest dokładnej narysowane iż reszta tomu.
Druga alternatywna wersja to "Mjuzikal p.t. "Kapciuszek”" czyli Kopciuszek z postaciami z "Dr. Slumpa". Początkowo bawi dosyć nieoczekiwane obsadzenie ról. Jednakże historia kończy się w momencie, w którym robi się najciekawiej, na co nawet bohaterowie zwracają uwagę. Uważam też, że niepotrzebne są tu wstawki muzyczne - nie ma tu żadnej istniejącej melodii, przez co czytelnik czyta jedynie wierszyk. Niewykorzystany potencjał.
Z kolei "Dziab dziab chu chu" to kolejna niema opowieść w serii. Tutaj głównym motywem jest obsesja Aralki na punkcie przebijania kulistych przedmiotów patyczkami. Historyjka za pierwszym razem była dla mnie bardzo chaotyczna, ale za drugim razem doceniłem ją pomimo pewnej prostoty. Prawdopodobnie gdyby były w niej normalne dialogi, to szybko stałaby się irytująca.
Dwuczęściowa opowieść "Wielka Zawierucha" przywodzi na myśl film "Fantastyczna podróż" z 1966 r. Bohaterowie muszą zmniejszyć się do miniaturowych rozmiarów, aby wejść do wnętrza ciała panny Zawieruchy i uratować jej życie. Gra toczy się o zaskakująco dużą stawkę jak na tę serię. Szkoda więc, że nie udaje się zbyt długo utrzymać dramatyzmu i całość szybko zamienia się w typowy festiwal gagów. Dosyć irytujący był też dla mnie rosyjski żargon lekarza.
Ostatnia historia czyli "Czy jam jest silny jak wół?" to kolejne starcie Aralki z nową postacią. Tym razem jest to małomówny samuraj. Doceniam, że przynajmniej tym razem nie ośmieszono go zupełnie.
W ramach dodatków w tomie zamieszczony jest quiz na temat serii. Pytanie są pogrupowane według poziomu trudności. Niektóre są rzeczywiście bardzo szczegółowe.
Podobnie jak ostatni tym razem też najlepszym elementem jest historia osadzona poza główną linią fabularną. Na szczęście jest też trochę mniej powtarzalności niż ostatnio, więc stąd też ocena o jeden punkt wyższa.
Przy okazji poprzedniego tomu chwaliłem jedną bardziej oryginalną opowieść. W tomie czternastym są już dwie historie osadzone poza główną linią fabularną. Czy wpłyną one pozytywnie na ostateczną ocenę tomu?
Tom otwiera "Tuptusiowy Pingwinówek". Głównym wątkiem jest tu pościg za Aralką. Gag polega na tym, że liczba ścigających coraz bardziej zwiększa się. Niestety dowcip...
2024-05-26
2024-05-27
2024-05-23
2024-05-20
2024-05-22
Często poszczególne historie w serii „Dr. Slump” mają całkiem niezły pomysł wyjściowy, ale brakuje sensownego rozwinięcia. Czy tom 13 też cierpi na tę przypadłość?
Tom otwiera historia „Diablica wcielona całkiem zakręcona”, w której debiutuje postać starszej siostry Diabełka. Najlepiej w tej opowieści wypada pewien niesmaczny dowcip, który jest jednak szokująco zabawny. Nowa bohaterka jest tutaj pretekstem do zawstydzenia doktora Spadkowskiego, co prowadzi do niezbyt pomysłowej puenty.
Bardziej oryginalna jest opowieść „Ło rany ni mo papiru” czyli osadzona poza główną linią fabularną historia o tym jak wieśniak Jerzy przypominający doktora Spadkowskiego udaje się na misję zakupu papieru toaletowego. Historia przypomina parodię baśni, co podkreślone jest przez narrację ciągnącą się cały czas. Fabuła nie jest zbyt oryginalna, ale różni się od innych opowieści z serii. Rysunki są tu bardziej dopracowane niż w reszcie tomu. Chyba najlepsza historia w tomie.
W „Wujek Kopiujek” powraca klasyczny motyw nowego wynalazku doktora Spadkowskiego. Tym razem doktor usiłuje znaleźć sposób, żeby się dosłownie rozdwoić. Niestety jest to bardzo schematyczna historia, która szybko nudzi.
Równie schematyczny okazuje się „Zasysacz ‘82”. Tym razem jest to motyw starcia Aralki z nową postacią. Jeśli ktoś pamięta pierwszą historię o Kwaskomanie, to jest to bardzo podobna opowieść, tyle że tym razem mniej pomysłowa.
Motyw nowych wynalazków zostaje też wykorzystany w „Jeśtem Juleciek”. Głównym wątkiem jest tu eliksir odmładzający, który doktor Spadkowski testuje na sobie. Jest tu trochę bardziej oryginalnie niż w innej historii z tego tomu, ale niestety bardzo interesujący pomysł nie zostaje w pełni wykorzystany.
Bardzo obiecująca była dwuczęściowa „Największa siema końca świata”, w której to bohaterowie muszą się zmierzyć z przybyszami z kosmosu. Zostaje tutaj zastosowany kontrast graficznym – przybysze z kosmosu są narysowani w realistyczny sposób, podczas kiedy wszystkie inne postacie są bardzo karykaturalne. Niestety pod względem fabularnym jest bardzo schematycznie.
Tom cierpi na wszystkie dotychczasowe bolączki tej serii. Jedynie „Ło rany ni mo papiru” jest trochę ciekawsze. Jeśli komuś nie przeszkadza schematyczność, to można się zapoznać.
Często poszczególne historie w serii „Dr. Slump” mają całkiem niezły pomysł wyjściowy, ale brakuje sensownego rozwinięcia. Czy tom 13 też cierpi na tę przypadłość?
Tom otwiera historia „Diablica wcielona całkiem zakręcona”, w której debiutuje postać starszej siostry Diabełka. Najlepiej w tej opowieści wypada pewien niesmaczny dowcip, który jest jednak szokująco zabawny....
2024-05-20
Poprzedni tom zostawił otwartym wątek niebezpiecznego złoczyńcy o pseudonimie "Wilk". Okładka tomu dziesiątego sugeruje kontynuację tego motywu. Czy udaje się w satysfakcjonujący sposób zamknąć ten wątek?
Małe miasteczko w południowozachodniej części USA zostaje zmiecione z powierzchni ziemi w wyniku ataku terrorystycznego. Stoi za tym "Wilk", który planuje kolejne podobne ataki. Do sprawy zostaje zaangażowany Alex Cross.
Początkowo byłem pod dużym wrażeniem "Wilka". Powiększyła się skala jego działań, a także angażuje jednego z dawnych przeciwników Alexa Crossa do pomocy. Podobnie jak ostatnio z łatwością wodzi policję za nos. Niestety w pewnym momencie ciągłe odkrywanie fałszywych tożsamości "Wilka" robi się nużące. Odniosłem też wrażenie, że autor nie miał tak naprawdę pomysłu na to jak poradzić sobie z tak potężnym przeciwnikiem i dlatego zakończył całość w bardzo banalny i niesatysfakcjonujący sposób.
Zaskakująco bez emocji zostaje też przedstawione prywatne życie Alexa Crossa. Spory potencjał miały rzadkie spotkania bohatera ze swoim najnowszym synem, ale jest tych scen za mało, żeby wywarły na czytelniku większe wrażenie.
Niestety tom ten jest dosyć rozczarowujący. Był pomysł na zarys fabuły, ale zabrakło go na zakończenie. Nie znam jednak fabuły dalszych tomów, więc może koniec wątku „Wilka” to tylko zmyłka.
Poprzedni tom zostawił otwartym wątek niebezpiecznego złoczyńcy o pseudonimie "Wilk". Okładka tomu dziesiątego sugeruje kontynuację tego motywu. Czy udaje się w satysfakcjonujący sposób zamknąć ten wątek?
Małe miasteczko w południowozachodniej części USA zostaje zmiecione z powierzchni ziemi w wyniku ataku terrorystycznego. Stoi za tym "Wilk", który planuje kolejne...
2024-05-19
2024-05-19
Okładka tego tomu stanowi drugą połowę okładki poprzedniego albumu. Sugeruje to, że ten tom będzie stanowił zamknięcie pewnego etapu. Czy rzeczywiście tak jest?
Luffy w końcu dociera do pałacu królewskiego i wdaje się w walkę z Sir Crocodile. W tym samym czasie Miss All Sunday zmusza króla Alabasty do zaprowadzenia jej do „poneglyphu” wskazującego miejsce ukrycia „plutona”.
Mam bardzo mieszane uczucia co do zachowania Sir Crocodile’a w tym tomie. Jego walki zarówno z Luffym, jak z i inną postacią w tym tomie są bardzo spektakularne i pomysłowe, a on sam jest bardzo sprytny. Jednakże jednocześnie zachowuje się bardzo naiwnie w stosunku do swoich największych przeciwników i zdradza im swój plan, co łatwo może doprowadzić do jego upadku – jest to dosyć tani i oklepany zabieg scenariuszowy.
W tym tomie ujawniono więcej informacji na temat Miss All Sunday. Okazuje się, że jest to bardziej rozbudowana i niejednoznaczna postać niż można było sądzić. Zastanawiam się, w jaką stronę zostanie rozwinięty jej wątek.
Dosyć chaotyczny był wątek pozostałych bohaterów. Przekrzykują się i szarpią, a ostatecznie niewiele z tego wynika. Dosyć dziwny zagraniem było też wprowadzenie na tym etapie nowych przeciwników.
Rysunki są bardzo nierówne. Podobała mi się epickość pewnych starć. Niestety nie udaje się uniknąć pewnego chaosu i czasami ciężko zorientować się co się dzieje na danych kadrach.
Ten tom rozwija też poboczną historię „Podwodny spacer Hachyka” opowiadaną na stronach tytułowych poszczególnych rozdziałów. Opowieść dobitnie przypomina, że Hachyk mimo wszystko jest łotrem i gotowy jest poświęcić innych dla własnych korzyści. Być może jednak w kolejnym tomie dojdzie do pewnej zmiany postawy tego bohatera.
Wbrew pozorom ten tom nie kończy starcia Sir Crocodilem i urywa się w kluczowym momencie. Uważam, że trochę niepotrzebnie przeciągany jest wątek, który można już spokojnie zamknąć.
Okładka tego tomu stanowi drugą połowę okładki poprzedniego albumu. Sugeruje to, że ten tom będzie stanowił zamknięcie pewnego etapu. Czy rzeczywiście tak jest?
Luffy w końcu dociera do pałacu królewskiego i wdaje się w walkę z Sir Crocodile. W tym samym czasie Miss All Sunday zmusza króla Alabasty do zaprowadzenia jej do „poneglyphu” wskazującego miejsce ukrycia...
2024-05-18
Na łamach komiksów TM-Semic Spider-Man miał poprzednio do czynienia z Sinister Six w numerze 1/93. Tam jednak było to trochę oszustwo i tak naprawdę pierwsze skrzypce grał doktor Octopus. Jak wypada powrót tego zespołu?
Dawni członkowie Sinister Six chcą zemścić się na doktorze Octopusie za to, że ten ich oszukał. Doktor Octopus jest jednak przygotowany na odwet swoich dawnych towarzyszy i postanawia to wykorzystać na własną korzyść. Pomiędzy złoczyńców trafia Spider-man.
Fabuła nie jest specjalnie skomplikowana – jedni złoczyńcy chcą pobić drugich, a pomiędzy nich trafia superbohater. W pewnym momencie dochodzi do pewnego zwrotu akcji, który jednak zamiast komplikować akcję bardzo ją upraszcza. Na dodatek nowy plan złoczyńców jest o wiele bardziej banalny niż to co było chociażby w numerze 1/93.
W tym numerze jest zaskakująco dużo występów gościnnych. Niestety nie wszystkie są potrzebne. Ghost Rider czy Hulk są tu zupełnie zbędni i jedynie spowalniają akcję. Istotny jest tak naprawdę udział Solo i Deathlocka, którzy odgrywają istotne role w następnym numerze.
Pozytywnie zaskoczyły mnie wątki obyczajowe. Pokazane są problemy małżeńskie Parkerów. Peter nie zgadza się z decyzjami zawodowymi swojej żony, chociaż te są istotne dla jej kariery. Mary Jane musi więc stanąć przed trudnym wyborem.
Za rysunki odpowiada tutaj Erik Larsen znany już z komiksów z tej serii. Muszę przyznać, że są to jedne z jego lepszych prac. Rysunki są bardzo dynamiczne, a poszczególne starcia bardzo spektakularne. Udaje mu się też dobrze oddać emocje bohaterów.
Na stronach klubowych poza listami i zapowiedziami kolejnych numerów jest też biografia doktora Octopusa. Jest to bardzo dobry pomysł biorąc pod uwagę istotną rolę tego złoczyńcy w tym numerze.
Ten numer to bardzo typowa historia superbohaterska i jeśli ktoś szuka czegoś więcej, to może się zawieść. Jednakże jeśli komuś wystarczy wartka akcja i niezłe rysunki, to warto się zapoznać.
Na łamach komiksów TM-Semic Spider-Man miał poprzednio do czynienia z Sinister Six w numerze 1/93. Tam jednak było to trochę oszustwo i tak naprawdę pierwsze skrzypce grał doktor Octopus. Jak wypada powrót tego zespołu?
Dawni członkowie Sinister Six chcą zemścić się na doktorze Octopusie za to, że ten ich oszukał. Doktor Octopus jest jednak przygotowany na odwet swoich...
2024-05-17
Seria „Naruto” pokazała już, że tomy poświęcone niemal wyłącznie walce mogą być interesujące. Skupiano się nie tylko na technikach walki, ale też na charakterach postaci. Jak to wygląda w przypadku tomu 17 serii „Boruto”?
Boruto i Kawaki wdają się w walkę z Codem. Obu bohaterom grozi utrata kontroli na własnym ciałem. Z odsieczą nadchodzi jednak Naruto.
W tym tomie autorzy starali się za wszelką cenę podkreślić potęgę Code’a. Walczą z nim kolejne postacie, ale nie mogą sobie z nim poradzić. Podobało mi się jednak, że pokazano, iż mimo wszystko nie jest to łatwe starcie dla Code’a, a on sam w pewnym momencie musi korzystać ze wsparcia innych
W tomie dochodzi do pewnej przemiany Boruto i Kawakiego. Początkowo liczyłem na to, że będą to trwałe zmiany bohaterów, ale szybko powraca dawny status quo. U Boruto jednak ma to pewną cenę.
Rozczarował mnie udział w tej sprawie dawnych bohaterów. Nie pokazują niczego nowego, a także nie mają specjalnie wiele do powiedzenia. Bardziej przeszkadzają w fabule niż pomagają.
Niestety rysunki są dosyć niestaranne. Udaje się tu czytelnie przedstawić akcję, a niektóre kadry są dosyć spektakularne. Jednakże same postacie wyglądają niechlujnie.
Jeśli komuś zależy tylko na samej walce, to powinien być zadowolony z tomu. Dla mnie zabrakło jednak rozwoju postaci. Przez to ten tom szybko stał się dla mnie nużący.
Seria „Naruto” pokazała już, że tomy poświęcone niemal wyłącznie walce mogą być interesujące. Skupiano się nie tylko na technikach walki, ale też na charakterach postaci. Jak to wygląda w przypadku tomu 17 serii „Boruto”?
Boruto i Kawaki wdają się w walkę z Codem. Obu bohaterom grozi utrata kontroli na własnym ciałem. Z odsieczą nadchodzi jednak Naruto.
W tym tomie...
2024-05-10
Niedawno czytałem autobiograficzną mangę „Dziennik z zaginięcia”, której główny bohater był mangaką. Tam fragmenty dotyczące kariery twórcy mangi wydały mi się najmniej ciekawe z całego tomu. Manga Jiro Taniguchiego też w dużej mierze skupia się na pracy mangaki. Jak to wypada w tym wydaniu?
Hamaguchi to młody chłopak pracujący w zakładzie tekstylnym. Zostaje poproszony o opiekę nad nieposłuszną córkę właściciela. Skutkiem tego zadania będą duże zmiany w życiu bohatera.
Zarówno początek, jak i tytuł mangi są bardzo mylące. Sugerowane jest, że głównym tematem będzie relacja Hamaguchiego z kobietą, której pilnuje. Szybko jednak okazuje się, że to tak naprawdę zmyłka, a fabuła zmierza w zupełnie inną stroną. Początkowo poczułem się trochę oszukany taką zagrywką, ale po chwili namysłu doszedłem do wniosku, że jest to bardzo życiowe przedstawienie sytuacji.
Praca mangaki jest tu przedstawiona w bardzo obyczajowym świetle. Mangacy są zwykłymi ludźmi, którzy nie są w stanie żyć tylko twórczością. Pokazane jest jak muszą odreagować trudy codziennej pracy. Zawód ten często spotyka się z niechęcią ze strony najbliższych, co bardzo dobrze jest przedstawione w świetnym rozdziale o bracie głównego bohatera. Czasami też trzeba zdawać sobie sprawę z własnych ograniczeń i być zadowolonym z tego co się już osiągnęło. Podobało mi się też jak ukazano tutaj motywację bohatera – tutaj głównym motorem twórczości jest jego relacja z pewną dziewczyną. Odniosłem jednak wrażenie, że ten wątek jest niedokończony i tom urywa się przedwcześnie.
Rysunki Jiro Taniguchiego zachwycają swoją dokładnością. Przeszkadzał mi jednak, że bohaterowie mają dosyć ograniczoną mimikę twarzy.
Udało się tutaj uniknąć znużenia czytelnika pracą mangaki przez położenie nacisku na warstwie obyczajowej. Dzięki temu można łatwiej utożsamiać się z bohaterami i przeżywać ich sukcesy oraz porażki.
Niedawno czytałem autobiograficzną mangę „Dziennik z zaginięcia”, której główny bohater był mangaką. Tam fragmenty dotyczące kariery twórcy mangi wydały mi się najmniej ciekawe z całego tomu. Manga Jiro Taniguchiego też w dużej mierze skupia się na pracy mangaki. Jak to wypada w tym wydaniu?
Hamaguchi to młody chłopak pracujący w zakładzie tekstylnym. Zostaje poproszony o...
2024-05-09
Hideo Azuma jest to raczej nieznany w Polsce autor mang. Tworzył komiksy erotyczne, humorystyczne oraz powiązane z szeroko pojmowaną fantastyką. Jedynym jego tytułem jaki ukazał się po polsku jest autobiograficzny "Dziennik z zaginięcia", który po oryginalnej polskiej publikacji w 2009 r. został ponownie wznowiony po 14 latach. Czy jest to dobra pozycja dla osób nieznających twórczości tego autora?
Pierwsza część komiksu czyli "Spacerując nocą" opowiada o tym jak bohater zmęczony codziennością zaczyna wieść żywot bezdomnego. Pokazane jest jak codziennie radzi sobie ze zdobywaniem pożywienia i kawałka miejsca do spania. Osobiście zaskoczyła mnie beztroska tego życia - stosunkowo łatwo udaje mu się znaleźć jedzenie, a pobliski las oferuje miejsce na nocleg. Nikt nie jest nawet specjalnie agresywny wobec niego. Przez to można zrozumieć czemu tak wiele osób decyduje się żyć poza społeczeństwem.
Troszkę inaczej tę sytuację pokazuje "Spacerując po mieście". Tutaj znowu bohater postanawia żyć na ulicy, ale zostaje szybko zaangażowany do pracy w firmie budowlanej. Pokazany tutaj zostaje kontrast między radzeniem sobie samemu, a koniecznością dostosowania się do norm pracy. Paradoksalnie bardziej stabilne i bezstresowe wydaje się tu życie bezdomnego. Historię urozmaica cały szereg oryginalnych postaci pracujących w firmie. Kojarzyło mi się to trochę z komiksem "Śmieci". Uważam, że trochę niepotrzebnie zostaje tu opowiedziana kariera bohatera jako mangaki. Ten fragment szybko staje się nużący i powtarzalny.
Ostatnia część tomu czyli "Odwyk alkoholowy" opowiada o problemach autora z alkoholem. Można się dowiedzieć jak nałóg zaczął mu utrudniać życie, przez co trafił do zakładu psychiatrycznego. Pokazane są japońskie metody leczenia uzależnień, które pod wieloma względami przypominają europejskie sposoby. Tutaj też podobnie jak w historii o firmie budowlanej w pamięć zapadają dosyć ekscentryczni towarzysze niedoli bohatera.
Kreska jest bardzo karykaturalna. Pozwala to dobrze oddać emocje poszczególnych bohaterów. Niestety żeńskie postacie są tu zbyt podobne do siebie.
Pod koniec tomu umieszczone są wywiady z twórcą mangi. Dzięki temu można się trochę więcej dowiedzieć o kulisach powstawania poszczególnych opowieści i w jakim stopniu odzwierciedlają rzeczywistość.
Manga jest bardzo interesująca. Daje czytelnikowi dokładniejszy wgląd na takie zjawiska jak bezdomność, praca w firmie budowlanej czy alkoholizm. Nie wiem jednak czy chciałbym sięgnąć po inne pozycje tego autora, bo z opowieści jego samego nie brzmią one zbyt ciekawie.
Hideo Azuma jest to raczej nieznany w Polsce autor mang. Tworzył komiksy erotyczne, humorystyczne oraz powiązane z szeroko pojmowaną fantastyką. Jedynym jego tytułem jaki ukazał się po polsku jest autobiograficzny "Dziennik z zaginięcia", który po oryginalnej polskiej publikacji w 2009 r. został ponownie wznowiony po 14 latach. Czy jest to dobra pozycja dla osób...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-06
2024-05-06
2024-05-03
2024-05-08
„Dzienniki gwiazdowe” autorstwa Stanisława Lema są jedną z moich ulubionych książek. Każdy rozdział stanowił zamkniętą opowieść o przygodach gwiezdnego podróżnika Ijona Tichego. Jednym z najbardziej charakterystycznych rozdziałów jest „Podróż siódma”. Jak ta opowieść przedstawia się w wersji komiksowej?
Ijon Tichy w trakcie lotu statkiem kosmicznym ma wypadek i dochodzi do poważnej awarii. Można ją naprawić tylko z pomocą drugiej osoby, ale gwiezdny obieżyświat akurat leci sam, a w pobliżu nie ma żadnych innych statków. Na dodatek na statku zaczynają występować pętle czasowe.
Pod względem fabularnym jest to kopia tekstu Stanisława Lema. Nie ma tutaj żadnych nowych rozwiązań scenariuszowych. Warto jednak zauważyć, że nie dokonano tutaj żadnych cięć i można w pełni docenić całość tego rozdziału „Dzienników gwiazdowych”. Jest naprawdę zabawnie i pomysłowo. W pewnym momencie jednak można się pogubić w kwestii paradoksów czasowych, co jednak można odczytywać jako celowy zabieg, szczególnie biorąc pod uwagę to co dzieje się pod koniec.
Za rysunki odpowiada tutaj Jon J Muth znany w Polsce z komiksu „Moonshadow”. Jego rysunki przywodzą na myśl akwarele – wszystko jest lekko rozmazane. Nadaje to całości bajkowego klimatu, a także dobrze udaje się tu podkreślić komizm poszczególnych scen.
Całkiem fajne są dodatki. Wstęp informuje, że komiks jest tak naprawdę dziełem… komputera pokładowego. Na dodatek zostaje opisane jak to w przyszłości ceni się bardziej rysunki niż fotografię. Dosyć oryginalny pomysł na wstęp. Poza tym w posłowiu rysownik opowiada o swojej relacji ze Stanisławem Lemem i kulisach powstania komiksu.
Jest to bardzo wierna adaptacja, która jest zgodna z duchem oryginału. Jeśli jednak ktoś szuka czegoś nowego, to może czuć się rozczarowany.
„Dzienniki gwiazdowe” autorstwa Stanisława Lema są jedną z moich ulubionych książek. Każdy rozdział stanowił zamkniętą opowieść o przygodach gwiezdnego podróżnika Ijona Tichego. Jednym z najbardziej charakterystycznych rozdziałów jest „Podróż siódma”. Jak ta opowieść przedstawia się w wersji komiksowej?
Ijon Tichy w trakcie lotu statkiem kosmicznym ma wypadek i dochodzi do...
2024-05-05
Vulture do tej pory był dosyć jednowymiarowym złoczyńcą o prostej motywacji. W numerze 7/93 postanowiono trochę rozbudować psychologicznie tego klasycznego wroga Spider-Mana. Jak to wyszło?
Vulture ma raka i zostało mu zaledwie kilka miesięcy życia. Postanawia więc uporządkować wszystkie niedokończone sprawy. Jedną z nich jest spotkanie z… ciocią May.
Bardzo podobało mi się jak został tu przedstawiony Vulture. Pokazane jest, że ma pewne zasady, których się za wszelką cenę trzyma. Przy tym scenariusz nie usiłuje go usprawiedliwiać – w dalszym ciągu jest niebezpiecznym złoczyńcą zabijającym bez mrugnięcia okiem. Tutaj jednak postawiony jest w nowej sytuacji, w której jest bezsilny. Pod koniec numeru można mu trochę współczuć.
Bardzo dobrze też ukazano tutaj ciocię May. Nie jest tutaj wyłącznie przestraszoną czy zgorzkniałą staruszkę. Zachowuje się w bardzo ludzki sposób, a jej decyzja w finale jest w pełni zrozumiała.
Za rysunki odpowiada znany już z poprzednich numerów Sal Buscema. Tym razem scenariusz pozwala mu wykorzystać wszystkie swoje najmocniejsze strony. Dzięki powtarzającym się podobnym kadrom udaje mu się nadać spokojnym sekwencjom wrażenia filmowej narracji. Z kolei sceny akcji w jego wykonaniu są bardzo dynamiczne i pomysłowe. Niektórym osobom może przeszkadzać zbyt gruba kreska tego artysty, ale jest to celowy zabieg nawiązujący do komiksów z lat 60.
Na stronach klubowych pojawia się biografia Vulture’a. Jest to bardzo dobry pomysł, ale niestety strony zostały zamienione kolejnością, a drugą część biografii ma zbyt małą czcionkę.
Numer ten jest trochę zapomniany na tle innych komiksów z serii. Moim zdaniem naprawdę warto się z nim zapoznać zarówno ze względu na scenariusz, jak i na rysunki. Jest to chyba najlepszy komiks z udziałem Vulture’a, jaki czytałem.
Vulture do tej pory był dosyć jednowymiarowym złoczyńcą o prostej motywacji. W numerze 7/93 postanowiono trochę rozbudować psychologicznie tego klasycznego wroga Spider-Mana. Jak to wyszło?
Vulture ma raka i zostało mu zaledwie kilka miesięcy życia. Postanawia więc uporządkować wszystkie niedokończone sprawy. Jedną z nich jest spotkanie z… ciocią May.
Bardzo podobało mi...
2024-05-04
Jakiś czas temu czytałem dwutomową mangową adaptację noweli „W górach szaleństwa”. Pomimo tego, że była to ta sama historia, to udało się wykrzesać coś nowego z tej klasycznej opowieści. Z zaciekawieniem więc sięgnąłem po polski komiks, w którym autor chciał pokazać zagubienie człowieka w pięknym, lecz niebezpiecznym śnieżnym świecie.
Fabuła jest taka sama jak w literackim oryginale. W trakcie wyprawy na Antartykę w latach 30 XX w. zostają odkryte skamieliny tajemniczych istot. Szybko okazuje się, że lodowa pustkowia kryją jeszcze więcej tajemnic.
Album ma niewielką objętość, więc jest to bardzo skrótowa wersja noweli. Bardzo szybko odhaczane są kolejne wydarzenia i informacje. Nie ma czasu na zbudowanie atmosfery grozy i niesamowitości, przez co w trakcie lektury nie odczuwa się żadnych emocji. Poza tym dialogi mające zastępować narratora z noweli brzmią bardzo nienaturalnie.
Warstwa graficzna bardzo rozczarowuje. W zamierzeniu niesamowita architektura czy fauna narysowana jest bardzo niestarannie, przez co nie wywołuje zamierzonego efektu. Jedynie na paru planszach udaje się oddać piękno śnieżnych krajobrazów.
Niestety jest to słaba adaptacja, która może zniechęcić do literackiego oryginału. Zdecydowanie lepiej sięgnąć po mangę autorstwa Gou Tanabe.
Jakiś czas temu czytałem dwutomową mangową adaptację noweli „W górach szaleństwa”. Pomimo tego, że była to ta sama historia, to udało się wykrzesać coś nowego z tej klasycznej opowieści. Z zaciekawieniem więc sięgnąłem po polski komiks, w którym autor chciał pokazać zagubienie człowieka w pięknym, lecz niebezpiecznym śnieżnym świecie.
Fabuła jest taka sama jak w literackim...
Pojęcie „Final Girl” odnosi się do postaci żeńskich, którym jako jedynym w horrorach typu slasher udaje się przeżyć masakrę z rąk mordercy do końca filmu. W kinie ten motyw był już opracowywany w takich filmach jak „Dom w głębi lasu” czy „Dziewczyny śmierci”. W wersji literackiej tym tematem postanowił zająć się Gary Hendrix
Lynette Tarkington jest jedną z kobiet biorących udział w spotkaniach grupy wsparcia dla Ostatnich Ocalałych – kobiet, które przetrwały starcia z seryjnymi mordercami. Od pewnego czasu kolejne członkinie grupy zaczynają spotykać różne nieszczęścia. Lynette podejrzewa, że ktoś wziął sobie za cel Ostatnie Ocalałe.
Miłośnicy horroru mogą być zadowoleni znajdując w książce wiele nawiązań do filmów grozy. Zarówno w bohaterkach, jak i ich przeciwnikach można rozpoznać filmowe postacie. Przy czym jednak dochodzi tutaj do pewnej dekonstrukcji – część wydarzeń pozbawionych zostaje elementów fantastycznych, a spektakularne dzieła morderców okazują się dosyć przyziemne.
Dodatkowym smaczkiem jest to, że w świecie przedstawionym też funkcjonują serie filmowych slasherów. Są one oparte na autentycznych przeżyciach Ostatnich Ocalałych. Czasami pojawia się też opisy losów kolejnych odsłon filmowych serii, które idą w równie absurdalną stronę jak ich odpowiedniki w naszym świecie.
Poruszany tu problem przemocy wobec nie jest specjalnie oryginalny. Jednakże w dalszym ciągu warto zwracać uwagę na to, że w zbyt wielu dziełach kultury krzywda dzieje się głównie kobietom, nawet jeśli tak jak tutaj są one Ostatnimi Ocalałymi czyli bohaterkami, które wyszły zwycięsko ze starcia z mordercą.
Samo rozwiązanie fabuły trochę mnie rozczarowało. Widać tutaj silne inspirację serią „Krzyk” i tamtą dekonstrukcją zasad gatunku. Tutaj jednak wypada to trochę niezgrabnie i bez polotu.
Jeśli ktoś jest miłośnikiem horroru, to może się dobrze bawić szukając różnych nawiązań. Dla pozostałych czytelników może to być przede wszystkim smutna historia o losie kobiet we współczesnym świecie.
Pojęcie „Final Girl” odnosi się do postaci żeńskich, którym jako jedynym w horrorach typu slasher udaje się przeżyć masakrę z rąk mordercy do końca filmu. W kinie ten motyw był już opracowywany w takich filmach jak „Dom w głębi lasu” czy „Dziewczyny śmierci”. W wersji literackiej tym tematem postanowił zająć się Gary Hendrix
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toLynette Tarkington jest jedną z kobiet biorących...