-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1190
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
2024-05-31
2024-05-30
Fantastyka w starym wydaniu - pogodna, z eksploracją kosmosu prowadzoną z jakąś taką wewnętrzną radością, z założeniem, że ewentualni obcy będą przyjaźnie nastawieni do Ziemian, a technologia będzie wciąż szła do przodu, pomagając ludzkości w uczynieniu kroku w głębszy kosmos. Żadnej broni, wojen, katastrof pochłaniających setki ofiar, braknie nawet pośpiechu.
Dziś czyta się to lekko i z pewną nutką nostalgii za czasami, w których powieść mogła zmieścić się w dwustu stronach, a autorzy świetnie się obchodzili bez dopisywania kolejnych części historii...
Fantastyka w starym wydaniu - pogodna, z eksploracją kosmosu prowadzoną z jakąś taką wewnętrzną radością, z założeniem, że ewentualni obcy będą przyjaźnie nastawieni do Ziemian, a technologia będzie wciąż szła do przodu, pomagając ludzkości w uczynieniu kroku w głębszy kosmos. Żadnej broni, wojen, katastrof pochłaniających setki ofiar, braknie nawet pośpiechu.
Dziś czyta...
2024-05-28
O-jej. Propagitka pod tezę o pożądanym komunistycznym porządku świata, z chwaleniem sowieckiego ładu i ganieniem chciwości Zachodu, dostarczającego stal i paliwo swoim własnym wrogom (kontakty handlowe z Japonią Stany Zjednoczone zaczęły wygaszać dopiero w 1940 roku). Wells proponuje m.in. światową kontrolę nad transportem międzynarodowym, nad bogactwami naturalnymi i poddanie państw ogólnemu, podstawowemu prawu. Przy czym nie wyklucza wprowadzania tych zmian drogą rewolucji. Czyli wszystkim po równo.
Dziś ta broszura to już wyłącznie zabytek, aczkolwiek nie da się ukryć, że echa przekonań Wellsa wciąż gdzieś tam pobrzmiewają...
W związku z doznaną konsternacją - nie jestem w stanie wystawić książce żadnej konkretnej oceny.
O-jej. Propagitka pod tezę o pożądanym komunistycznym porządku świata, z chwaleniem sowieckiego ładu i ganieniem chciwości Zachodu, dostarczającego stal i paliwo swoim własnym wrogom (kontakty handlowe z Japonią Stany Zjednoczone zaczęły wygaszać dopiero w 1940 roku). Wells proponuje m.in. światową kontrolę nad transportem międzynarodowym, nad bogactwami naturalnymi i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-28
"Ostatni eksperyment" to dziwna powieść. W teorii jej akcja rozgrywa się na obcej planecie, zwanej Ziemią Beta, ale jest to rodzaj zabiegu literackiego, bo głównie chodzi o przedstawienie świata, w którym ludzie pozbawieni są uczuć. Autorka jednak nie tyle wymyśliła sobie taki świat od podstaw, ile raczej próbowała ekstrapolować pewne zaobserwowane za oknem trendy - coraz wyraźniejsze izolowanie się ludzi od bujniejszego życia towarzyskiego, pogrążanie się w rozrywkach niewymagających interakcji, zanikanie wśród bliźnich empatii i współczucia. Zapewne Iwanowa byłaby przerażona, gdyby wiedziała, że w przyszłości proces ten mocno przyspieszy dzięki choćby komputerom, telewizji kablowej i smartfonom.
Kłopot w tym, że Ziemia Beta nie jest udaną kreacją. Za brak uczuć odpowiada tam konkretna cząsteczka w atmosferze. Poza tym glob nie różni się niczym od naszego. A mimo to WSZYSCY, którzy na niego trafią, z miejsca są nim zachwyceni i uważają go za najprawdziwszy raj. Dlaczego? Tak naprawdę niezbyt wiadomo. Na Becie powstaje cywilizacja stworzona przez przybyszów z naszej Ziemi - taka sama, jak nasza, z tą samą technologią i rozrywkami, ale znów: nie za bardzo wiadomo, dlaczego, skoro nie ma tam uczuć i pewne rzeczy raczej nie mogłyby zaistnieć w przedstawionej sytuacji. Nie wiadomo też, jakim sposobem tamtejsi ludzie się rozmnażają, bo niby po co mieliby to robić, skoro mają roboty, a długość życia sięga 130 lat? Po co szarpać się z rodzeniem i wychowywaniem dzieci? Równie dziwna sprawa jest z ogólnym funkcjonowaniem cywilizacji - jest tam bowiem obowiązek pracy, przestrzegany przez służby bezpieczeństwa. Dlaczego? Tego już autorka nie wyjaśniła, choć ten akurat brak może wynikać z obawy przed sowiecką cenzurą.
Sama fabuła jest bardzo kobieca w formie i koncentruje się na próbach - w sumie nieudanych - wyobrażenia sobie świata, w którym jednostki żyją w swoim własnym świecie i w najmniejszym stopniu nie obchodzi ich, co robi krewniak czy sąsiad. Bohaterką opowieści jest sędziwa właścicielka salonu eutanazji, która - korzystając z okazji - w ramach (tytułowego) eksperymentu przerzuca swoją osobowość w ciało 19-latki mającej dość życia. I próbuje przejąć jej życie, nic w sumie o nim nie wiedząc. Tyle że w pewnym momencie orientuje się, że dziewczyna mimo wszystko miała problemy zdrowotne. Otóż w wyniku splotu okoliczności zaczęły się w niej wytwarzać uczucia. Jak do tego doszło - to już warto przekonać się samemu.
Powieść jest krótka i czyta się szybko, proponuje też nietuzinkowe zakończenie, aczkolwiek posiada słabo nakreślony świat, nieprzekonująco zarysowane społeczeństwo bez uczuć, a akcja biegnie jednotorowo, bez najmniejszego pobocznego wątku. Mimo to lekturę można zaliczyć do doświadczeń pozytywnych, zwłaszcza na tle ówczesnej produkcji polskich autorów sf (za wykluczeniem dwóch czy trzech wyjątków).
"Ostatni eksperyment" to dziwna powieść. W teorii jej akcja rozgrywa się na obcej planecie, zwanej Ziemią Beta, ale jest to rodzaj zabiegu literackiego, bo głównie chodzi o przedstawienie świata, w którym ludzie pozbawieni są uczuć. Autorka jednak nie tyle wymyśliła sobie taki świat od podstaw, ile raczej próbowała ekstrapolować pewne zaobserwowane za oknem trendy - coraz...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-27
O ile P.G. Wodehouse mnie rozczarował, to Richard Gordon bez problemu poprawił humor. Owszem, nie jest to powieść, przy której można się zaśmiewać do rozpuku, ale nie stanowi to żadnego problemu. Historia jest napisana ciepło, z objawiającym się tu czy ówdzie pazurem humoru, opisywane sytuacje bywają rozczulająco absurdalne, a finał faktycznie wieńczy dzieło. I nawet jeśli nie jest to dzieło wybitne czy niezapomniane, jego lektura z łatwością jest w stanie zapewnić kilka chwil przyjemnego odprężenia.
Zaś co do zawartości - ot, kapitan pływający przez wiele lat na rozpadającym się drobnicowcu zostaje niespodziewanie postawiony za sterem dużego statku pasażerskiego. I nie dość, że ma sobie poradzić z załogą przyzwyczajoną do poprzednika, to jeszcze jego zadaniem jest błyszczenie na salonach i zabawianie pasażerów. Co z tego wychodzi - można się domyślić.
O ile P.G. Wodehouse mnie rozczarował, to Richard Gordon bez problemu poprawił humor. Owszem, nie jest to powieść, przy której można się zaśmiewać do rozpuku, ale nie stanowi to żadnego problemu. Historia jest napisana ciepło, z objawiającym się tu czy ówdzie pazurem humoru, opisywane sytuacje bywają rozczulająco absurdalne, a finał faktycznie wieńczy dzieło. I nawet jeśli...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-24
Książka zaledwie poprawna, w której z dziesięciu tekstów do czegokolwiek nadają się może ze cztery. Wynika to stąd, że tak naprawdę jest to antologia wprawek literackich popełnionych przez autorów, którzy później na stałe związali się ze światem Dragonlance'a i co jakiś czas dostarczali pełnoprawne powieści, zresztą wydawane też i u nas. Na osłodę dorzucono najstarszy tekst literacki z Dragonlance'a, czyli "Próbę bliźniaków" Margaret Weis, a także coś, co wydawca humorystycznie nazwał powieścią (też na okładce!), czyli niespełna 90-stronicowe opowiadanie Weis i Hickmana - tym razem z Próbą (nazywaną w tekście jednak Testem) syna Caramona.
Najjaśniejszą stroną książki są "Odnaleźć wiarę" Marty Kirchoff o wyprawie po smoczą kulę, "Żniwa" Nancy Varian Berberick z Tanisem i Flintem udzielającymi pomocy zagubionemu w lesie dziewczęciu, wspomniana "Próba bliźniaków" oraz słaba literacko, ale nawet zabawna "Miłość i piwo" Nicka O'Donohoe, przedstawiająca czytelnikowi efekty zetknięcia się kendera z kadzią piwa. Od biedy ujdzie też ta nieszczęsna "powieść", czyli "Dziedzictwo", aczkolwiek jest ona przegadana i marna pod względem psychologii postaci.
O pozostałych pięciu tekstach, z których cztery - jak na złość - zostały umieszczone z przodu antologii, nie będę pisał, bo są zupełnie jałowe, a jeden z nich to w ogóle krótki poemat wierszem.
Książka zaledwie poprawna, w której z dziesięciu tekstów do czegokolwiek nadają się może ze cztery. Wynika to stąd, że tak naprawdę jest to antologia wprawek literackich popełnionych przez autorów, którzy później na stałe związali się ze światem Dragonlance'a i co jakiś czas dostarczali pełnoprawne powieści, zresztą wydawane też i u nas. Na osłodę dorzucono najstarszy tekst...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-20
Istna skarbnica wiedzy dla tego, kto interesuje się Warszawą i zachodzącymi w niej zmianami. Co ciekawe, mieszkaniówki jest tu bardzo niewiele, ledwie kilka sztuk - reszta to biurowce, hotele, ale przede wszystkim pomniki, tablice pamiątkowe, murale (te oficjalne, z aprobatą Magistratu) i różne instytucje i placówki kulturalne. Z takim przewodnikiem łatwo trzymać rękę na pulsie miasta...
Istna skarbnica wiedzy dla tego, kto interesuje się Warszawą i zachodzącymi w niej zmianami. Co ciekawe, mieszkaniówki jest tu bardzo niewiele, ledwie kilka sztuk - reszta to biurowce, hotele, ale przede wszystkim pomniki, tablice pamiątkowe, murale (te oficjalne, z aprobatą Magistratu) i różne instytucje i placówki kulturalne. Z takim przewodnikiem łatwo trzymać rękę na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-14
Swego rodzaju nieporozumienie. Może 20% książki to faktycznie historia samurajów, na ogół zassana z kilku starszych książek (i to tych wydanych po polsku jeszcze za czasów PRL-u), a także pobieżne informacje o twórcach mieczy i samym uzbrojeniu. Cała reszta to... obrazki. I nie, nie mieczy czy samurajów (tzn. takie też są, ale dosłownie z tuzin, jako wkładka na końcu). To po prostu ryciny z pozami przybieranymi przez samurajów podczas walki pojedynczo, we dwóch, w tym stylu, czy tamtym.
Książka być może będzie więc przydatna dla kogoś, kto chciałby mieczem walczyć, ale o samych samurajach warto szukać wiedzy w innych publikacjach, bo tutaj nie dowiemy się zbyt wiele.
Swego rodzaju nieporozumienie. Może 20% książki to faktycznie historia samurajów, na ogół zassana z kilku starszych książek (i to tych wydanych po polsku jeszcze za czasów PRL-u), a także pobieżne informacje o twórcach mieczy i samym uzbrojeniu. Cała reszta to... obrazki. I nie, nie mieczy czy samurajów (tzn. takie też są, ale dosłownie z tuzin, jako wkładka na końcu). To...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-13
Specyficzna powieść. Owszem, jest dobrze napisana (i przetłumaczona), ma przyjemnie skomplikowaną intrygę, wartką akcję i wyrazistych bohaterów, ma też całkiem przyzwoite dialogi i odpowiednią dawkę humoru. Tyle że wygląda to zupełnie tak, jakby autorka wyszykowała bohaterów na osoby dorosłe, po czym stwierdziła, że jednak zarobi więcej oferując powieść młodzieży i obniżyła wiek głównych postaci, resztę otoczki pozostawiając bez zmian.
W efekcie mamy twardych, zaprawionych życiowo 16- i 17-latków, dysponujących ogromnym bagażem życiowym, pakietem doświadczeń i szeroką pulą umiejętności, których zdobycie w normalnych warunkach zajęłoby najmarniej dekadę ciężkiej pracy. Taki na przykład Kaz, słynący w mieście z bezwzględności, jest bezlitosnym zabójcą, wirtuozem wytrychów (zdołał wyuczyć sztuki włamań - i to mając wówczas 15 lat - swoją podwładną, Inej), wirtuozem karcianych (i ogólnie magicznych) sztuczek, do tego zbudował cały gang, osobiście prowadząc rekrutację osób, w co wchodziło m.in. własnoręczne ich wyciąganie z innych gangów, wykupił i przeprowadził remont oraz ocieplenie kamienicy będącej siedzibą Wron, a także wybudował praktycznie od nowa całe portowe nabrzeże, ściągając do niego mnóstwo statków i rozkręcając w nim handel. Do tego chodzi odziany w garnitur. Ile ma lat? No przecież oczywiście, że 17.
Jego prawa ręka, czyli 16-letnia Inej, też jest zabójczynią i włamywaczką, a do tego akrobatką (profesjonalną), bezszelestnym szpiegiem oraz doświadczoną prostytutką (bo coś koło roku spędziła w burdelu). Do tego dochodzi Nina, 17-latka ze zdolnościami magicznymi (uczyła się użycia mocy przez pół roku - wobec wymaganych dwóch lat - i to jedynie w kwestii zabijania, ale nie przeszkadza jej to doskonale leczyć, mimo że to inna para kaloszy), również mająca za sobą życie w burdelu, także zabójczyni, mówiąca płynnie przynajmniej sześcioma językami, dogłębnie zaznajomiona z fjerdańską kulturą, już w wieku 15 lat dysponująca daleko posuniętym poczuciem przyzwoitości i objawiająca wręcz dworskie maniery, w co wchodzi prowadzenie dystyngowanych konwersacji.
Książkę czytało mi się więc lekko schizofrenicznie, bo co jakiś czas autorka niestrudzenie przypominała w części narracyjnej bądź w którymś z dialogów, że w grę wchodzą nastolatkowie, po czym nadal opisywała ludzi zachowujących się jak starzy wyjadacze - bezbłędni, doświadczeni niemal w każdej dziedzinie, nieprzejawiający za grosz infantylnych zachowań czy młodzieńczych wyskoków. Nie kupuję takiego melanżu, i na pewno nie sięgnę po drugi tom opowieści, zwłaszcza że ponoć jest sporo słabszy od części pierwszej.
Specyficzna powieść. Owszem, jest dobrze napisana (i przetłumaczona), ma przyjemnie skomplikowaną intrygę, wartką akcję i wyrazistych bohaterów, ma też całkiem przyzwoite dialogi i odpowiednią dawkę humoru. Tyle że wygląda to zupełnie tak, jakby autorka wyszykowała bohaterów na osoby dorosłe, po czym stwierdziła, że jednak zarobi więcej oferując powieść młodzieży i obniżyła...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-20
Mocno przeciętna bajka, w której z fantastyczności jest tylko podrzucenie bohatera na zaczarowanym koniu (scena jest wyjątkowo absurdalna). Reszta to romans w kostiumie z grubsza arabskim. Z grubsza, bo bohater pochodzi z gruzińskiego Tyflisu (Tbilisi), a udaje się do niesprecyzowanego miasta Chałaf, którego nigdzie w sieci nie sposób znaleźć (być może chodzi o jakąś miejscowość w Iranie, ale trudno zyskać pewność).
Ani tu więc uroku, ani wdzięku, na dokładkę zaś rzecz jest już dziś wątpliwa moralnie (skoro bohater weźmie sobie za żonę upatrzoną kobietę, to rywal do jej ręki otrzyma za żonę siostrę bohatera - niezależnie od jej zdania na ten temat).
Lektura do zapomnienia.
Mocno przeciętna bajka, w której z fantastyczności jest tylko podrzucenie bohatera na zaczarowanym koniu (scena jest wyjątkowo absurdalna). Reszta to romans w kostiumie z grubsza arabskim. Z grubsza, bo bohater pochodzi z gruzińskiego Tyflisu (Tbilisi), a udaje się do niesprecyzowanego miasta Chałaf, którego nigdzie w sieci nie sposób znaleźć (być może chodzi o jakąś...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-19
Ocena może trochę awansem (bo w sumie to takie 7,5/10), ale książkę czytało mi się zaskakująco dobrze. Główna postać, czyli mordbot (ochroniarski android), jest świetnie skrojona, tym bardziej, że trapią ją wyjątkowo ludzkie problemy osobowościowe, na czele z trudnościami w dostosowaniu się do społecznych oczekiwań i niechęcią do interakcji z ludźmi. Intryga w obu nowelach jest zbudowana piętrowo i urozmaicona masą istotnych drobiazgów, bardzo ładnie rozbudowujących przedstawiony świat. Całość uzupełnia plejada wyrazistych postaci, wliczając w to SI uniwersyteckiego statku, będącą kolejną świetną kreacją w tej niegrubej przecież książce. A jak by tego było mało, jest tutaj mnóstwo nieco wisielczego humoru, dzięki któremu historia - wcale nie taka grzeczna - uzyskuje swego rodzaju lekkość.
Przy czym warto zauważyć, że zastosowany przez tłumacza zabieg z używaniem przez mordbota form w rodzaju "poszłom" czy "zrobiłom" wcale nie daje w kość podczas lektury. Owszem, przez kilka pierwszych stron książki pcha się ta maniera przed oczy, ale dość szybko zapomina się o całej tej odmienności. Inna sprawa, że po angielsku wygląda to inaczej i tam praktycznie nie zwraca się na to uwagi, język polski rządzi się jednak odmiennymi prawami i nie za bardzo dało się ten problem obejść w inny sposób.
Jest jednak w tym wszystkim łyżeczka dziegciu. Mianowicie pobieżna redakcja. Przez nią niektóre sztuczne inteligencje niespodziewanie mają płeć (np. SI statku to "on"), a niektóre w sposób nieuprawniony płci tej nie mają (np. żeńskie seksboty). Gorzej, że trafiają się zupełnie kuriozalne kwiatki - w rodzaju: "Dwaj pozostali ludzie byli dużymi mężczyznami, a jeden z nich wyciągnął nogi, by dotrzeć do stołu".
Warto jednak przymknąć oko na te mankamenty, bo książka jest mimo wszystko warta przeczytania.
Ocena może trochę awansem (bo w sumie to takie 7,5/10), ale książkę czytało mi się zaskakująco dobrze. Główna postać, czyli mordbot (ochroniarski android), jest świetnie skrojona, tym bardziej, że trapią ją wyjątkowo ludzkie problemy osobowościowe, na czele z trudnościami w dostosowaniu się do społecznych oczekiwań i niechęcią do interakcji z ludźmi. Intryga w obu nowelach...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-04
Drobny przeciek z przepastnych archiwów Polskiej Agencji Prasowej (18 milionów zdjęć!), pokazujący życie codzienne warszawiaków zaraz po zakończeniu wojny - w morzu ruin, wśród rozpadających się domów, ale i w nowej, socjalistycznej rzeczywistości, w której wykluwają się nowe dzielnice i specyficzny etos pracy.
Pouczający album, przypominający, z czym zmagali się nasi rodzice i dziadkowie, i uświadamiający, jak dalece zmieniło się przez ten czas miasto.
Drobny przeciek z przepastnych archiwów Polskiej Agencji Prasowej (18 milionów zdjęć!), pokazujący życie codzienne warszawiaków zaraz po zakończeniu wojny - w morzu ruin, wśród rozpadających się domów, ale i w nowej, socjalistycznej rzeczywistości, w której wykluwają się nowe dzielnice i specyficzny etos pracy.
Pouczający album, przypominający, z czym zmagali się nasi...
2024-05-03
Skromna, ale bogata w wiedzę broszura o warszawskim kościele Wszystkich Świętych. Świątyni ogromnej, budowanej przez ponad 30 lat i doposażanej przez dodatkową dekadę - zgodnie z życzeniem donatorki parceli, która lokalizację i przeskalowane rozmiary świątyni "motywowała koniecznością wprowadzenia nowego ducha w okolice zapełnione żydowskimi szynkami, kramami i warsztatami". I faktycznie, powstała budowla ogromna, będąca w stanie pomieścić 5 tysięcy wiernych w głównym kościele, i dodatkowe 2 tysiące w dolnym, ale sam charakter placu Grzybowskiego - poza pojawieniem się potężnej dominanty - zmienili dopiero Niemcy podczas okupacji, zmazując z powierzchni Ziemi praktycznie całą żydowską społeczność Warszawy.
Autor podał do kompletu m.in. listę firm budujących kościół, kalendarium powstawania gmachu, a także podał skrótowo dzieje odbudowy świątyni, mocno zniszczonej w czasie września 1939, jak rówież w trakcie Powstania. Mimo skromnej objętości znalazły się tu chyba wszystkie najważniejsze informacje, jakie były możliwe do znalezienia przed epoką skanowania XIX-wiecznej prasy.
Całość uzupełniają mało znane zdjęcia z epoki oraz garść ilustracji powojennych.
Skromna, ale bogata w wiedzę broszura o warszawskim kościele Wszystkich Świętych. Świątyni ogromnej, budowanej przez ponad 30 lat i doposażanej przez dodatkową dekadę - zgodnie z życzeniem donatorki parceli, która lokalizację i przeskalowane rozmiary świątyni "motywowała koniecznością wprowadzenia nowego ducha w okolice zapełnione żydowskimi szynkami, kramami i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-01
Album w pewnym sensie chybiony, choć mimo wszystko przyjemny wizualnie. Chybiony, bowiem tak naprawdę nie do końca jest to książka o ulicy Chłodnej. To bardziej reklamówka rewitalizacji otoczenia kościoła św. Karola Boromeusza, do której - dla swoiście pojętej przyzwoitości - dołączono kilka akapitów o historii ulicy i jej zabudowy, wrzucono stary plan miasta wraz z kilkunastoma starszymi zdjęciami przypadkowych budynków i miejsc (choć ta przypadkowość wynikała prawdopodobnie stąd, że wydawca postanowił wziąć materiał ilustracyjny z jednego tylko źródła: z Muzeum Warszawy), całość zaś uzupełniono kilkoma wyimkami ze wspomnień przedwojennych mieszkańców Chłodnej. Reszta to panoramy zrewitalizowanego odcinka ulicy oraz ujęcia odświeżonego bruku.
Jeśli więc ktoś szuka historii ulicy Chłodnej, to zdecydowanie nie tutaj. Ta książka jest po prostu kolorowym patrzydełkiem ku pamięci wypięknienia Chłodnej na przełomie 2010 i 2011 roku.
Album w pewnym sensie chybiony, choć mimo wszystko przyjemny wizualnie. Chybiony, bowiem tak naprawdę nie do końca jest to książka o ulicy Chłodnej. To bardziej reklamówka rewitalizacji otoczenia kościoła św. Karola Boromeusza, do której - dla swoiście pojętej przyzwoitości - dołączono kilka akapitów o historii ulicy i jej zabudowy, wrzucono stary plan miasta wraz z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-29
Książka wyczuwalnie stara, niedoredagowana, na obecne czasy pełna banałów i frazesów. Dziś już raczej wstyd ją wznawiać.
Oryginalnie opracowanie wyszło drukiem w roku 1970. Wtedy być może miało sens, bo wiedza na temat średniowiecza była raczej skąpa i każda nowa książka mocno ją poszerzała. Od tego czasu - a minęło już przecież ponad pół wieku - sytuacja zmieniła się diametralnie i mamy zarówno nieporównanie lepszy dostęp do źródeł, jak i możemy przebierać w dość bogatej literaturze przedmiotu. Książka Samsonowicza, żeby dotrzymać kroku poszerzającemu się zasobowi wiedzy, musiałaby być zmodernizowana, a zawarte w niej źródła solidnie przejrzane i zaktualizowane. Wydawca ograniczył się jednak tylko do dorzucenia malutkiego rozdzialiku z tytułami opracowań "z ostatnich trzydziestu lat", pisanego gdzieś pod koniec lat 90., więc w roku 2017 - kiedy światło dzienne ujrzało piąte już wydanie książki - też już nieaktualnego.
Ktoś mógłby spytać - ale w czym problem? No na przykład w tym, że gros źródeł drukowanych mimo wszystko pochodzi sprzed 1965 roku, a wiele z nich w ogóle sprzed wojny. Że podawane w przypisach sygnatury źródeł archiwalnych najpewniej nie zostały zweryfikowane i mogą już być nieaktualne, bo przez ostatnie półwiecze sporo archiwów przewróciło do góry nogami numeracje swoich zasobów. Że - skoro jest to już piąte wydanie, i skoro uwspółcześniano niektóre zasady pisowni (tworząc przy okazji różne niezręczności, jak np. "dzień patrona wybierano nieprzypadkowo, ale w związku z mającymi nadejść wydarzeniami"; pierwotnie było tam "nie przypadkowo") - można było usunąć różne błędy językowe, przez które chwilami tekst jest zwyczajnie niezrozumiały (przygotowywanie się do zawodu "od lat dziennych"). I można było zadbać o to, żeby nie kłuł w oczy kompromitująco nieaktualny kawałek w brzmieniu "obecny plac Dzierżyńskiego", sam jeden świadczący o leciwości opracowania (dla niezorientowanych - plac ów zwie się Bankowym już od 35 lat).
Owszem, niektóre drobiazgi są umiarkowanie ciekawe, jak choćby kwestia małżeństw i liczby dzieci, a także długości czasu pracy, ale są to rzadkie rodzynki wciśnięte w nieciekawy, chaotycznie poprowadzony tekst, skaczący raz po Europie, raz po Polsce, bez jakiegoś konkretnego schematu. Lekturę urozmaicają obrazki z epoki - nie wiem, czy dorzucone dopiero w tym wydaniu, czy już wcześniej - ale i z nimi nie wszystko jest w porządku, bo np. jeden z nich, przedstawiający bawiącą się młodzież, został opisany jako "średniowieczni hipsterzy". Co jest bardziej żenujące niż dowcipne.
Uchybień i niedoróbek jest w książce zresztą znacznie więcej (np. nie wszystkie miasta są podawane w formie spolszczonej; autor nie zauważył też, że szybkie znajdowanie mężów przez wdowy po majstrach nie wynikało z atrakcyjności ich majątku, a z przepisów cechowych), co w powiązaniu z kiepską narracją i mnóstwem ogólników powoduje, że książkę odkłada się z poczuciem straconego czasu.
Książka wyczuwalnie stara, niedoredagowana, na obecne czasy pełna banałów i frazesów. Dziś już raczej wstyd ją wznawiać.
Oryginalnie opracowanie wyszło drukiem w roku 1970. Wtedy być może miało sens, bo wiedza na temat średniowiecza była raczej skąpa i każda nowa książka mocno ją poszerzała. Od tego czasu - a minęło już przecież ponad pół wieku - sytuacja zmieniła się...
2024-04-17
"Kraina Dymów" to powieść sędziwa - ma na swoim karku już prawie sto lat. I to się czuje, choć może nie aż tak mocno, jak można by się spodziewać.
Jest to swego rodzaju mieszanka westernu, powieści awanturniczej i lost race fiction, jako tako zadowalająca jednak tylko w części awanturniczej. Westernu - a przynajmniej jego klimatu, tak bliskiego Faustowi, piszącemu taśmowo powieści tego gatunku pod pseudonimami Max Brand i George Owen Baxter - jest tu tylko troszkę na początku, gdy kowboj zostaje wyrwany ze swego rancza i rusza na pomoc przyjacielowi-naukowcowi. Znacznie więcej daje się tu odczuć lost race fiction, ale jak na powieść, która miała grać tajemniczą społecznością, szykującą się do podboju całego świata, temat jest potraktowany rozczarowująco pobieżnie i po łebkach.
Bohater - ów kowboj - gdy w końcu po rozmaitych przygodach dociera do tytułowej krainy, ma styczność z niedużą grupką mieszkańców, a później z jeszcze jedną, po czym szykuje ucieczkę. I już. To wszystko. O mieszkańcach dowiadujemy się tyle, że są krzyżówką Eskimosów z Anglikami. O technice - że mają coś w rodzaju odrzutowych samolotów. O ich wierzeniach - że mają jakąś enigmatyczną boginię, która działa poprzez kapłankę. O ile można nazwać to działaniem, bo interwencji boskich żadnych nie ma ze względów wyjaśnionych w dalszej części fabuły.
Nie wiemy więc, jak duża jest kraina. Ilu ma mieszkańców. Na czym polega ich technologiczne zaawansowanie, bo poza samolotami, specyficznymi bombami i bronią paraliżującą w sumie nie ma śladu po czymkolwiek bardziej wymyślnym niż łuk, halabarda i koronkowe kołnierze. Ach, byłbym zapomniał - oraz giętkie, metalowe noże i drewniane pancerze, utwardzone do absurdalnego poziomu. Jedzenie? No jest, w obfitości. Ubrania? Tak, aczkolwiek chyba można wybierać jedynie między ascetycznymi futrami bądź sukniami a dworskimi ciuchami, pełnymi koronek, złota i drogich kamieni. Całej tej Krainy Dymów nie ma jak poczuć, jest gdzieś tam maźnięta w tle i autora obchodzi tyle, co zeszłoroczne dmuchawce. Poza samolotami, bo te są elementem wątku awanturniczego i - wraz z wynalezionym przez przyjaciela bohatera energetycznym działem - stanowią jedyny element faktycznie science fiction w całej tej opowieści.
Szczęście w nieszczęściu, że książka ma niedużą objętość i czyta się ją szybko i w miarę gładko. W miarę, bo ewidentnie szwankuje tu tłumaczenie i/lub redakcja. Denerwuje przetłumaczone imię bohatera (Smoky na Dymek - no przepraszam, ale brzmi to po polsku infantylnie), irytuje niekonsekwencja w terminologii (raz są kilometry na godzinę, a raz mile; są funty, ale i kilogramy), trafiają się też - na szczęście z rzadka - rozmaite drobne niezręczności ("w misich brzuchach", "dwa i pół, może trochę więcej metra") czy powtórzenia. Ogólnie jednak - przy braku innych sensownych lektur - można po "Krainę Dymów" sięgnąć. Jest wiele, wiele znacznie gorszych książek.
"Kraina Dymów" to powieść sędziwa - ma na swoim karku już prawie sto lat. I to się czuje, choć może nie aż tak mocno, jak można by się spodziewać.
Jest to swego rodzaju mieszanka westernu, powieści awanturniczej i lost race fiction, jako tako zadowalająca jednak tylko w części awanturniczej. Westernu - a przynajmniej jego klimatu, tak bliskiego Faustowi, piszącemu taśmowo...
2024-04-08
2024-03-30
UFO zwraca trunkowemu chłopu krowę, wzbogaconą jednak o rozmaite mordercze wyposażenie (m.in. laser). Miała być zgrywa - i niby jest, ale od literatury pięknej, nawet jeśli jest nie do końca piękna i koncentruje się na wyciskaniu z ludzi krwi, odrywaniu kończyn i łbów oraz roztrzaskiwaniu kości, mimo wszystko oczekuję choć minimalnej potoczystości w czytaniu. A tutaj język mocno szwankuje, jest prymitywny i niechlujny, przez co książeczkę czyta się ze swego rodzaju przykrością.
Daję jednak ciut wyższą ocenę za sam pomysł, generalnie nawet dość przyjemnie zwariowany, a także za końcową rzeźnię, rozegraną w mile nietypowym miejscu.
UFO zwraca trunkowemu chłopu krowę, wzbogaconą jednak o rozmaite mordercze wyposażenie (m.in. laser). Miała być zgrywa - i niby jest, ale od literatury pięknej, nawet jeśli jest nie do końca piękna i koncentruje się na wyciskaniu z ludzi krwi, odrywaniu kończyn i łbów oraz roztrzaskiwaniu kości, mimo wszystko oczekuję choć minimalnej potoczystości w czytaniu. A tutaj język...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-14
2024-03-28
Książeczka prymitywna tak treścią, jak i stylem. Treścią, bo głównie chodzi o dręczenie i zabijanie najpierw owadów, potem zwierząt, a w końcu ludzi. Byle jak, byle krwawo. Bez szczególnej oryginalności czy polotu. W ten sposób można pisać dowolne ilości analogicznego chłamu. Stylem, bo całość została napisana na szybko, niechlujnie, językiem dalekim od literackiego, bliższym tego stosowanego w książkach telefonicznych czy podręcznych notatkach. W efekcie czyta się to z dużą przykrością.
Dorzucam jedną gwiazdkę za interesujący światopoglądowo finał. Pierwotnie chciałem dorzucić jeszcze jedną, ale się nie udało ze względu na przejawioną przez autorów nieznajomość topografii Warszawy. Bo jeśli już się umieszcza gdzieś akcję, to wypadałoby sprawdzić, jakiej faktycznie jest szerokości ulica i nie wciskać potem czytelnikom, że jedna z najszerszych arterii miasta jest wąską, niemal wsiową drogą.
Książeczka prymitywna tak treścią, jak i stylem. Treścią, bo głównie chodzi o dręczenie i zabijanie najpierw owadów, potem zwierząt, a w końcu ludzi. Byle jak, byle krwawo. Bez szczególnej oryginalności czy polotu. W ten sposób można pisać dowolne ilości analogicznego chłamu. Stylem, bo całość została napisana na szybko, niechlujnie, językiem dalekim od literackiego,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Ta książka to taki trochę dowcip wycięty przez Strugackich. Z przekory wobec sztampowych kryminałów z galeriami dziwaków zaserwowali jeszcze dziwniejszą obsadę i w ogóle szalone rozwiązanie intrygi, które sympatyków klasycznego kryminału zapewne doprowadzało i wciąż doprowadza do czarnej rozpaczy. Szkoda tylko, że jednocześnie niezadowoleni są też i miłośnicy fantastyki, wsadzonej tu trochę na doczepkę. Jak by jednak nie było, opowieść napisana jest żwawo, i do tego ładnym językiem.
Ta książka to taki trochę dowcip wycięty przez Strugackich. Z przekory wobec sztampowych kryminałów z galeriami dziwaków zaserwowali jeszcze dziwniejszą obsadę i w ogóle szalone rozwiązanie intrygi, które sympatyków klasycznego kryminału zapewne doprowadzało i wciąż doprowadza do czarnej rozpaczy. Szkoda tylko, że jednocześnie niezadowoleni są też i miłośnicy fantastyki,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to