-
ArtykułyNie jestem prorokiem. Rozmowa z Nealem Shustermanem, autorem „Kosiarzy” i „Podzielonych”Magdalena Adamus7
-
ArtykułyEdyta Świętek, „Lato o smaku miłości”: Kocham małomiasteczkowy klimatBarbaraDorosz3
-
ArtykułyWystarczająco szalonychybarecenzent0
-
ArtykułyPyrkon przygotował ogrom atrakcji dla fanów literatury! Co dzieje się w Strefie Literackiej?LubimyCzytać1
Biblioteczka
Z tomu na tom problem z tą historią polega na tym, że o nic w niej nie chodzi, tylko o wyuzdanie i dewiacje.
Z tomu na tom problem z tą historią polega na tym, że o nic w niej nie chodzi, tylko o wyuzdanie i dewiacje.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nie powiem, żebym była czymkolwiek bardzo zaskoczona (może shipowaniem Lukrecji z Giulią, ale to kwestia przyzwyczajeń do ich serialowych wersji), no bo heloł, to Manara. A to mówi samo za siebie XD
Bardzo mrocznie, bardzo brudno, bardzo poryta historia.
Nie powiem, żebym była czymkolwiek bardzo zaskoczona (może shipowaniem Lukrecji z Giulią, ale to kwestia przyzwyczajeń do ich serialowych wersji), no bo heloł, to Manara. A to mówi samo za siebie XD
Bardzo mrocznie, bardzo brudno, bardzo poryta historia.
2024-05-10
I znowu dostałam książkę, w której o nic nie chodzi, za to jedzie na świetnym vibie xP początek był zgoła zachęcający i tak naprawdę mało brakowało, a by mnie ta książka doszczętnie kupiła. To znaczy, właściwie - dużo brakowało. Jakichś 200 stron, tak na oko.
Bo środek to tak naprawdę jest czytanie szkicu fabuły. Marion nagle coś wie, nagle skądś ma przeczucia, ale ja nie wiem skąd, bo nic do tej pory na to nie wskazywało, by otrzymała odpowiednie wskazówki. I tak sobie się nic nie dzieje i nie dzieje, i nie dzieje, i nie dzieje...
I tak o.
Miało być fajnie i krwiście, a wyszło krwiście i średnio.
I znowu dostałam książkę, w której o nic nie chodzi, za to jedzie na świetnym vibie xP początek był zgoła zachęcający i tak naprawdę mało brakowało, a by mnie ta książka doszczętnie kupiła. To znaczy, właściwie - dużo brakowało. Jakichś 200 stron, tak na oko.
Bo środek to tak naprawdę jest czytanie szkicu fabuły. Marion nagle coś wie, nagle skądś ma przeczucia, ale ja nie...
2024-05-04
Każdą książkę o Diunie nie spod pióra Franka Herberta traktuję jako fanficzka. (W zasadzie "Heretyków" oraz "Kapitularz" też traktuję w ten sposób, ale to rozmowa na inną okazję). Dlatego trudno mi zaakceptować pewne wydarzenia, mające tu miejsce i czytam tę książkę bardziej jako wariację o Diunie, na podobnej zasadzie, na jakiej czytam ostatnio tumblrowskie smuty o filmowych wersjach postaci. Dla rozrywki, ale z dozą perspektywy.
Niemniej jednak, przyjemnie było wrócić do tego świata - i to świata jeszcze nieskażonego wielkim obmierzłym czerwiem z ludzką głową.
To druga książka Briana Herberta, którą czytałam (pierwszą był "Ród Atrydów"). Generalnie bardziej mi się podoba od filozofowania jego ojca, bo jednak wolę, kiedy Diuna jest Diuną akcji, a nie Diuną filozofii - wciąż z zachowaniem w pamięci, że to jest tylko fanficzek, a nie "prawdziwa" powieść. Sorry not sorry, ale tak jest. Czy mi to przeszkadza? A skądże znowu. Ja też pisałam fanficzki do Diuny, bo kto mi zabroni.
Czyta się więc spoko, bo szybko i bez filozofowania.
Czytałam głównie dla Irulany, która jest moją ulubioną postacią z całej serii. Ale czytałam również, by poznać losy Marie, czyli córki Feyda-Rauthy Harkonnena (który był moją ulubioną postacią z całej serii jeszcze zanim większa część żeńskiej widowni kin dostała obsesji na punkcie bladego i łysego Austina Butlera - ja też dostałam, więc nie krytykuję) oraz lady Margot Fenring. I generalnie mocno mi się nie podoba, co Brian Herbert zrobił z postacią Marie, ale trochę rozumiem jego koncepcję, ponieważ ani w "Mesjaszu Diuny", ani w "Dzieciach Diuny" postać córki Feyda-Rauthy nie istnieje. Tak po prostu. Co zawsze mnie dziwiło, biorąc pod uwagę, że w "Diunie" jest wspominana kilkakrotnie i jest ważna dla Bene Gesserit i ich planu eugenicznego. Nie chce mi się wierzyć, że Zakon z tysiącletnią obsesją na punkcie prowadzenia sznurka genetycznego ot tak sobie by odpuścił wychowanie dziecka o TAKICH genach i pozwolił na tak duże niebezpieczeństwo jakim jest utrata dziewczynki. Serio, Bene Gesserit trwały przed Muad'Dibem i Bene Gesserit trwają po nim i po rządach obmierzłego czerwia z ludzką głową z jakiegoś powodu. Zatem nie wierzę, by Zakon wypuścił Marie Harkonnen ze swoich rąk i pozwolił zbuntowanej siostrze oraz obłąkanemu asasynowi na szkolenie jej według własnego widzimisię. (Dlatego uważam, że ta książka to wariacja na temat Diuny). Ale rozumiem, że Frank Herbert nie miał na Marie pomysłu i po prostu to zostawił, a jego syn wykorzystał tę szufladkę i stworzył sześcioletnią zabójczynię owładniętą żądzą walki. (Jakieś tam echa cech Feyda-Rauthy tu są, niech będzie). Czy mi się podoba takie rozwiązanie? No nie - i po lekturze tej książki tym bardziej nie, jest mi przykro i w ogóle.
Ale nie zapominam, że to wciąż jest fanficzek. Więc nie biorę za pewnik tego, co się staje ani z Marie, ani z Irulaną, ani w zasadzie z nikim.
Na plus, że pojawia się wątek Wensicji Corrino, jej małżeństwa i jej macierzyństwa, bo Farad'n Corinno jest moją ulubioną postacią z całej serii.
Nie żałuję zatem, że przeczytałam ten fanficzek, lecz to wciąż jest fanficzek, a Marie Harkonnen zasługuje na znacznie więcej niż to, co otrzymała. No sorka.
(Jeśli pojawił się dysonans dotyczący moich ulubionych postaci z całej serii to cóż. Wciąż trudno mi się zdecydować. Shipuję Irulanę z Feydem-Rauthą i chyba shipuję Marie z Farad'nem Corrino - ale to temat na inną rozmowę. Albo na inne fanficzki, niekoniecznie autorstwa Briana Herberta... if you know what I mean).
Każdą książkę o Diunie nie spod pióra Franka Herberta traktuję jako fanficzka. (W zasadzie "Heretyków" oraz "Kapitularz" też traktuję w ten sposób, ale to rozmowa na inną okazję). Dlatego trudno mi zaakceptować pewne wydarzenia, mające tu miejsce i czytam tę książkę bardziej jako wariację o Diunie, na podobnej zasadzie, na jakiej czytam ostatnio tumblrowskie smuty o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-24
2024-04-05
Najwyżej dostanę bana, co mi tam, ale...
okrutnie wkurwia mnie ten soczysty stek stylu.
Serio, takie pisanie nie jest innowacyjne. Wszystkie książki "tego typu" są pisane w ten sposób. Tak naprawdę jest to dość wtórne, a jak się posiedzi w "tym typie" literatury, to samemu można zacząć się tak ęą wysławiać. No i co z tego.
Ale przynajmniej padło "ślimaczy ślad śluzu", śśś, fajnie.
Najwyżej dostanę bana, co mi tam, ale...
okrutnie wkurwia mnie ten soczysty stek stylu.
Serio, takie pisanie nie jest innowacyjne. Wszystkie książki "tego typu" są pisane w ten sposób. Tak naprawdę jest to dość wtórne, a jak się posiedzi w "tym typie" literatury, to samemu można zacząć się tak ęą wysławiać. No i co z tego.
Ale przynajmniej padło "ślimaczy ślad śluzu",...
2024-04-05
Póki nie przeczytałam tej historii, byłam pewna, że retro kryminały to nie jest moja rzecz. Szczęśliwie przekonałam się, że nie jest to prawda. A na pewno nie w przypadku "Szkicu Zbrodni".
Co łączy sztukę i zbrodnię? Odpowiedzi może być mnóstwo, jak się tak głęboko zastanowić. W tym przypadku coś je łączy. Nic więcej nie zdradzę. A jeśli do tego wszystkiego dodamy kradzież rodowych klejnotów, to już w ogóle otrzymamy iście zgrabny miks sztuki, zbrodni i luksusu. Polecam doświadczyć, jak to jest.
Ale wbrew pozorom to nie sztuka i nie luksus są najważniejsze w tej książce. Najważniejsze są bowiem... pszczółki.
Dlaczego i jak - o tym trzeba przekonać się osobiście.
To, co zwróciło moją uwagę, to bardzo przyjemni bohaterowie. Panna Stefania szczęśliwie nie jest kolejną buntowniczką w krynolinie, tylko bardzo rozsądną, spokojną i sympatyczną panną z dobrego domu, mającą swoje pasje i swoje marzenia. Z kolei pan Grabiański to postać, którą polubiłam od pierwszych stron. W trakcie czytania złapałam się na tym, jak rzadko napotykam w powieściach na głównego bohatera w starszym wieku. Pewnie dlatego, że starość jest dla nas zaprzeczeniem aktywności i fascynujących wydarzeń. Jak mawia klasyk, nic bardziej mylnego. Jeśli pan Grabiański jest sztampowym przykładem emeryta, to ja chyba chcę już tą emeryturę :D Przyznam szczerze, że w pewnym momencie uważniej śledziłam jego wątek (oraz relację z Pewną Panią, nic więcej nie powiem, ale no kurde no, shipowałam jak głupia, a tu... tak wyszło, jak wyszło. Ech.). Kuzyn Stefanii skradł moje serduszko, ale to pewnie dlatego, że ja mam wrodzoną słabość do takich bad boyów o aroganckim uśmiechu.
Jak kryminał to kryminał - w przypadku "Szkicu Zbrodni" zagadka jest w stylu opowieści Agathy Christie. I to jest dobre porównanie spod moich palców, bo ja Christie bardzo lubię i szanuję, mam z nią jeden problem (tak samo jak z tą książką). Na ogół nie potrafię domyślić się rozwiązania. :D W "Szkicu Zbrodni" moje przypuszczenia spaliły na panewce, ale nawet nie wstydzę się tego przyznać, bo moim zdaniem to atut tej powieści. Zagadka jest równie misterna co koronka. I bardzo dobrze. A chcę nadmienić, że mamy tu do czynienia trochę z wersją kryminału "grupa ludzi zamknięta w małej przestrzeni - jedno z nich zabiło". Uwielbiam ten motyw i uważam, że w tej książce został ciekawie rozegrany. Miałam kilka poszlak, bo też okruszki są fajnie porozrzucane, a mnie podobało się bycie kaczką i dziobanie ich z zapartym tchem.
Jeśli dorzucimy do tego niesamowitą wręcz zdolność Autorki do tworzenia opisów - namacalne upalne lato w podkrakowskim majątku, czego pragnąć więcej - to otrzymujemy powieść: piękną niczym obraz, tajemniczą co zbrodnia i elegancką w swojej formie jak rodowa biżuteria.
(I dodatkowa gwiazdka za obecność pszczółek!).
I jeszcze ta okładka. Kupiła mnie ta okładka, co tu dużo mówić. Świetna jest. <3
Póki nie przeczytałam tej historii, byłam pewna, że retro kryminały to nie jest moja rzecz. Szczęśliwie przekonałam się, że nie jest to prawda. A na pewno nie w przypadku "Szkicu Zbrodni".
Co łączy sztukę i zbrodnię? Odpowiedzi może być mnóstwo, jak się tak głęboko zastanowić. W tym przypadku coś je łączy. Nic więcej nie zdradzę. A jeśli do tego wszystkiego dodamy kradzież...
2024-03-24
Urocze, ale ja kiedyś (bardzo kiedyś) czytałam taką książkę "Wiek Luksusu" i wiem, że to wszystko kiedyś było - tylko bez problemów rasowych.
Urocze, ale ja kiedyś (bardzo kiedyś) czytałam taką książkę "Wiek Luksusu" i wiem, że to wszystko kiedyś było - tylko bez problemów rasowych.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-24
Ja nie wiem, chyba muszę zrobić sobie trochę przerwy od Sagera, bo z każdym kolejnym tytułem czuję się coraz bardziej rozczarowana.
Wiem, że to debiut, ale mimo wszystko. Albo "właśnie dlatego".
Ja nie wiem, chyba muszę zrobić sobie trochę przerwy od Sagera, bo z każdym kolejnym tytułem czuję się coraz bardziej rozczarowana.
Wiem, że to debiut, ale mimo wszystko. Albo "właśnie dlatego".
Mam problem z komiksami Manary, bo to jest kolejny, który zaczynał się spoko, a kończy się mega słabo. Najbardziej szkoda mi potencjału, bo ród Borgiów ma go całe mnóstwo - i o wiele więcej do zaoferowania, aniżeli tylko plotki o kazirodztwie.
Mam problem z komiksami Manary, bo to jest kolejny, który zaczynał się spoko, a kończy się mega słabo. Najbardziej szkoda mi potencjału, bo ród Borgiów ma go całe mnóstwo - i o wiele więcej do zaoferowania, aniżeli tylko plotki o kazirodztwie.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to