-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1190
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
2024-04-10
2023-10-23
Lubię Serię Amerykańską Czarnego, to reportaże na dobrym poziomie i "Brudne lata trzydzieste" nie wyłamują się z tego trendu. Owszem, chwilę mi zajęło, zanim wkręciłam się w tę książkę i właśnie te słabsze początkowe rozdziały są dla mnie największą wadą lektury. Jednak im dalej, tym lepiej mi się czytało i naprawdę sporo z książki Egana się dowiedziałam. Zresztą nie da się ukryć, że temat "dust bowl" i ogromnych burz pyłowych, które przetoczyły się przez amerykańskie Wielkie Równiny w latach trzydziestych był mi dotąd kompletnie obcy. Nie miałam pojęcia, że ogromna migracja, hodowla bydła i nieprzemyślane rolnictwo na masową skalę zaledwie w kilka lat doprowadziły do jednej z największych katastrof wywołanych ręką człowieka w Ameryce Północnej. Pozytywnym zaskoczeniem okazało się też dla mnie podejście do problemu prezydenta Roosevelta i próby podejmowania akcji, nawet jeśli szanse na sukces były niemal zerowe. "Brudne lata trzydzieste" to szczegółowy reportaż skupiający się głównie na kilku miasteczkach z Wielkich Równin i życiu wybranych osób, które wielkie burze pyłowe przeżyły, patrząc na zniszczenie, śmierć, utratę majątków. Całość przeplatana historią i działaniami władz, brakowało mi jedynie dobrego podsumowania tego, co się działo z Równinami, gdy susze lat trzydziestych dobiegły końca. Polecam nie tylko zainteresowanym historią Stanów, ale też każdemu, komu szkodliwa działalność człowieka na przyrodę nie jest obojętna - dla mnie wiele fragmentów tego reportażu było wręcz przerażających i szokujących.
Lubię Serię Amerykańską Czarnego, to reportaże na dobrym poziomie i "Brudne lata trzydzieste" nie wyłamują się z tego trendu. Owszem, chwilę mi zajęło, zanim wkręciłam się w tę książkę i właśnie te słabsze początkowe rozdziały są dla mnie największą wadą lektury. Jednak im dalej, tym lepiej mi się czytało i naprawdę sporo z książki Egana się dowiedziałam. Zresztą nie da się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-12-15
Ciekawy reportaż, ale czegoś mi tu jednak brakuje... "Biedni w bogatym kraju" opowiada o politycznych zmianach w USA, które doprowadziły do potężnego rozwarstwienia społeczeństwa - w potęgę urośli bogacze, którzy stali się jeszcze bogatsi niż dawniej, a część dawnej klasy średniej popadła w nędzę. Do tego doszedł coraz gorszy dostęp do edukacji i opieki zdrowotnej, za to zdecydowanie łatwiejszy dostęp do narkotyków i zaostrzone kary zamiast programów pomocowych. Kristof i WuDunn opowiadają o miejscowości, w której dorastał pierwszy z tej dwójki, o ludziach, których pamięta z dzieciństwa. Większość z nich zmarła przedwcześnie, popadła w kłopoty z prawem, choć zapowiadało się, że w takim państwie jak Stany Zjednoczone powinna czekać ich lepsza przyszłość. I choć nie da się zaprzeczyć, że polityka stanowa i państwowa niejednokrotnie zawaliła sprawę, to jednak autorzy za bardzo idą w tę stronę. Wydawać by się mogło, że niemal całkowicie zdejmują odpowiedzialność z jednostki, a za wszystkie problemy obwiniają brak zorganizowanej pomocy. Mam wrażenie, że wstawki ze wspomnieniami, osobistymi komentarzami i opiniami Kristofa są najbardziej męczącą częścią reportażu. Gdyby tego było mniej, gdyby mocniej skupić się na faktycznych działaniach władz (albo ich braku), podać więcej przykładowych historii, to z tego naprawdę wyszedłby fajny reportaż. Zresztą i ten, który przeczytałam, zły nie jest, ale pozostawił po sobie trochę poczucie niedosytu - a z drugiej strony zmęczenia lekturą.
Ciekawy reportaż, ale czegoś mi tu jednak brakuje... "Biedni w bogatym kraju" opowiada o politycznych zmianach w USA, które doprowadziły do potężnego rozwarstwienia społeczeństwa - w potęgę urośli bogacze, którzy stali się jeszcze bogatsi niż dawniej, a część dawnej klasy średniej popadła w nędzę. Do tego doszedł coraz gorszy dostęp do edukacji i opieki zdrowotnej, za to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-07-01
Kolejny bardzo dobry reportaż z Serii Amerykańskiej Wydawnictwa Czarnego. Tym razem przyszło mi się zmierzyć z historią dwudziestowiecznych badań nad schizofrenią oraz życiem jednej z najtragiczniejszych rodzin, o jakich miałam okazję czytać. Galvinowie mieli dwanaścioro dzieci: dziesięciu synów, z których sześciu zachorowało na choroby psychiczne (w owych czasach diagnozowane jako schizofrenię) oraz dwie córki, gnębione i molestowane seksualnie przez starszych braci. Kolker przedstawia historię Galvinów, jak z marzeń o dużej rodzinie została jedynie tragedia, przemoc i choroby psychiczne, wszystko za zasłoną milczenia. Jednak to, co było koszmarem dla członków rodziny, stało się ogromną ciekawostką naukową dla badaczy zastanawiających się, czy schizofrenię wywołują geny czy środowisko. Zachorowała połowa dzieci - czy to kwestia dziedziczności schizofrenii czy też może niewłaściwe podejście rodziców do wychowania? Ale w takim razie jak wytłumaczyć fakt, że druga szóstka nie miała schizofrenii?
Książka jest świetnie napisana, z mnóstwem szczegółów, ale nie męczą one czytelnika. Rozdziały z życia Galvinów zgrabnie przeplatają się z konferencjami naukowymi i wynikami najnowszych badań odnośnie schizofrenii. Nieuchronnie też pada pytanie, czy w dzisiejszych czasach chorzy mężczyźni mogliby liczyć na lepszą opiekę lekarską? Choć choroby psychiczne stanowią główny wątek "W ciemnej dolinie", to nie da się jednak ukryć, że historia Galvinów porusza wiele innych problemów. Przemoc, molestowanie seksualne, podyktowana religią chęć posiadania większej rodziny, niż człowiek jest w stanie wychować... Nic dziwnego, że nawet niechorujące na schizofrenię córki Galvinów potrzebowały lat terapii, by otrząsnąć się po dzieciństwie w takim domu. Reportaż Kolkera to bardzo emocjonalna książka, poruszająca czytelnika do głębi. Bardzo polecam tym, którym niestraszne są trudne tematy.
Kolejny bardzo dobry reportaż z Serii Amerykańskiej Wydawnictwa Czarnego. Tym razem przyszło mi się zmierzyć z historią dwudziestowiecznych badań nad schizofrenią oraz życiem jednej z najtragiczniejszych rodzin, o jakich miałam okazję czytać. Galvinowie mieli dwanaścioro dzieci: dziesięciu synów, z których sześciu zachorowało na choroby psychiczne (w owych czasach...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-03-16
Kolejny bardzo dobry reportaż Wrighta, choć w przypadku tej książki musiałam przebrnąć przez nieco męczący początek, by z zaciekawieniem czytać dalsze rozdziały. Autor opisuje tutaj sprawę, którą pod koniec lat osiemdziesiątych żyła cała Ameryka, ja jednak dotąd o niej nie słyszałam, więc z tym większą ciekawością zgłębiałam kolejne wątki. Paul Ingram - zastępca szeryfa w jednym z amerykańskich miasteczek zostaje oskarżony przez swoje córki o molestowanie seksualne. Jakby tego było mało, dalsze śledztwo ujawnia też uczestnictwo w rytuałach satanistycznych, tylko że... z tym śledztwem od początku było coś nie tak, jak ujawniają rozmówcy Wrighta. Pojawia się coraz więcej pytań, coraz więcej oskarżeń, a wszystko zaczyna wyglądać coraz bardziej nierealnie...
Choć Wright sam nie wydaje wyroku, to z jego komentarzy można wywnioskować, że wątpi w sprawiedliwość wyroku sądowego. Trudno mu się dziwić po zapoznaniu się z treścią śledztwa, zeznaniami ofiar i oskarżonych. Nic tu się nie trzyma kupy, a jedyne, co można powiedzieć na pewno, to to, że sprawa Ingrama zniszczyła życie wielu osobom. Do tego jeszcze bardziej rozkręciła już i tak szalejącą w Stanach nagonkę na "satanistów", a niebezpiecznie łatwo było zostać zaliczonym do tego grona. Oskarżano co i rusz różne osoby, brakowało jakoś tylko dowodów i świadków - i nagle wydawać by się mogło, że sprawa Ingrama jest pierwszą, w której są i dowody, i świadkowie. Czy na pewno?
Podszedł mi styl pisania Wrighta, jego dogłębne analizy i śledztwa dziennikarskie. To już trzeci reportaż jego autorstwa, który miałam okazję przeczytać. Jest najkrótszy i choć trochę słabszy od dwóch pozostałych, to wciąż bardzo dobry reportaż. Seria Amerykańska Wydawnictwa Czarnego pozwala mi poznawać Stany Zjednoczone z kompletnie innej strony i lektury te okazują się zadziwiająco wciągające :).
Kolejny bardzo dobry reportaż Wrighta, choć w przypadku tej książki musiałam przebrnąć przez nieco męczący początek, by z zaciekawieniem czytać dalsze rozdziały. Autor opisuje tutaj sprawę, którą pod koniec lat osiemdziesiątych żyła cała Ameryka, ja jednak dotąd o niej nie słyszałam, więc z tym większą ciekawością zgłębiałam kolejne wątki. Paul Ingram - zastępca szeryfa w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-10-19
To już kolejny reportaż Winnickiej, który przeczytałam i myślę, że na pewno nie ostatni ;). Dotąd rozczarowałam się jedynie "Angolami" i trochę się obawiałam, że "Greenpoint" będzie w podobnej stylistyce. W końcu znowu mamy tu historie polskich emigrantów, tym razem jednak w Staniach a nie w Wielkiej Brytanii. A przecież ja się zachwycałam reportażami śledczymi Winnickiej, nie emigranckimi wspominkami. Dałam jednak szansę i "Greenpointowi", no i szybko kompletnie się wciągnęłam.
Przede wszystkim te "Kroniki Małej Polski" to nie tylko wspomnienia emigrantów, ale też historia samego Greenpointu - dzielnicy znajdującej się na obrzeżach nowojorskiego Brooklynu, tuż naprzeciwko Manhattanu. To tu od dawna osiedlali się przybywający do NY Polacy - jeszcze za czasów, gdy Polski nie było, byli tylko uciekinierzy z biednych zaborów. Potem była pierwsza wojna, druga, komunizm, do Ameryki przyjeżdżały kolejne setki tysięcy emigrantów, których jedynym językiem był polski. Winnicka przeplata ich historie z historią samej dzielnicy, tworząc bardzo spójny i fascynujący obraz. Autorka cytuje dawne listy, artykuły z gazet, wspomnienia tych, którzy do Greenpointu przybyli dawno temu - reportaż to nie tylko współczesne wypowiedzi. Dla mnie właśnie cała ta historyczna otoczka sprawia, że "Greenpoint" bije na głowę "Angoli" i sprawia, że książkę czyta się po prostu świetnie.
Same historie Polaków w Stanach są różnorodne - niektórym się udało odnieść pewien sukces, zarobić spore pieniądze, ułożyć sobie życie wśród Norojorczyków. Dziś kolejne pokolenia tej Polonii uważają się już za Amerykanów. Było jednak też mnóstwo ludzi, dla których amerykański sen pozostał jedynie snem. W najlepszym przypadku latami pozostawali w Stanach nielegalnie, nie mogąc nawet odwiedzić Polski, bo nie wpuszczono by ich z powrotem do USA, gdzie mieli już jakoś ułożone życie. W najgorszym emigracja kończyła się nieleczoną depresją, alkoholizmem, samobójstwem. Znaczące jest, ile osób podkreślało (zarówno w historycznych listach, jak i we współczesnych wspomnieniach) brak solidarności wśród Polaków. Wszystkie narody sobie pomagają, a podejście, że "jeśli Polak na emigracji ci nie zaszkodził, to już ci pomógł" najwidoczniej było znane w narodzie od stuleci... Niektóre wypowiedzi aż mnie irytowały, jak chociażby emigrantka narzekająca na... innych emigrantów, których się powinno wyrzucić ze Stanów. Ale jej nie, bo przecież jest biała, lepsza. Albo wypowiedź kobiety, która emigrując, zostawiła w Polsce małe dzieci - zobaczyła je ponownie, gdy były dorosłe i była na nie oburzona za brak więzi. Winnicka zebrała tu mnóstwo różnorodnych historii, a każda z nich wywołuje w czytelniku różne emocje.
Współcześnie Greenpoint się zmienia. Położona tuż obok Manhattanu dzielnica przyciąga bogatszych mieszkańców niż polscy imigranci, którzy muszą sobie znaleźć tańsze okolice. Zresztą i tych imigrantów jest już mniej - przystąpienie Polski do UE otworzyło przed Polakami mnóstwo innych możliwości emigracji. "Greenpoint" Winnickiej pokazuje, czym jest emigracja zarówno od najlepszej, jak i najgorszej strony. Myślę, że to mogłaby być też ciekawa lektura dla wszystkich, którzy narzekają na "tłumy nielegalnych imigrantów", przyjeżdżających bez pieniędzy, znajomości języka i miejscowej kultury, bez przydatnych dla rynku umiejętności... Taka była przez dziesięciolecia polska emigracja. Ale, jak to zacytowano w książce, byli i tacy Amerykanie, co wierzyli, że ci Polacy może zaczną się asymilować, może nawet zaczną się regularnie myć! Niektórym się udało - zasymilować, bo o myciu Winnicka nic nie wspomniała ;).
To już kolejny reportaż Winnickiej, który przeczytałam i myślę, że na pewno nie ostatni ;). Dotąd rozczarowałam się jedynie "Angolami" i trochę się obawiałam, że "Greenpoint" będzie w podobnej stylistyce. W końcu znowu mamy tu historie polskich emigrantów, tym razem jednak w Staniach a nie w Wielkiej Brytanii. A przecież ja się zachwycałam reportażami śledczymi Winnickiej,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-11-10
Chicago niejednemu kojarzy się z przemocą i zbrodnią i nie jest tajemnicą, że znajdują się tam dzielnice, do których lepiej się nie zapuszczać. Kotlowitz postanowił wybrać do swojego reportażu zaledwie krótki odcinek czasu - lato 2013 roku. Więcej nie potrzebował, już podczas tych kilku miesięcy na ulicach Chicago stało się tyle złego, że mieszkającemu w spokojnej Europie czytelnikowi aż ciężko w to uwierzyć. Dziennikarz rozmawiał z bliskimi zamordowanych, z mordercami oraz z tymi, którym cudem udało się przeżyć. Z reportażu wyłania się obraz dzielnic, w których nie ma innej przyszłości niż przynależność do gangu, gdzie życie nie ma wielkiej wartości, a wykrywalność zabójstw jest na nierealnie niskim poziomie. Dlatego też lepiej nie współpracować z policją, bo prędzej zginie ktoś jeszcze niż aresztuje się mordercę...
Kotlowitz podzielił swój reportaż na wiele krótszych rozdziałów, ułożonych chronologicznie, zgodnie z kolejnością ataków. Jednak bohaterowie często nawiązują też do zdarzeń z przeszłości - wielu z nich widziało śmierć i przemoc niejednokrotnie. Niektóre fragmenty czyta się lepiej, inne gorzej, ale całościowo patrząc "Amerykańskie lato" to bardzo dobry reportaż poruszający istotny problem, ale niedający żadnego rozwiązania. Autor po prostu opisuje poszczególne sytuacje w sposób, który czytelnikowi daje do myślenia. Reportaż nie jest długi, to dwa-trzy wieczory lektury, ale zapewniam, że bardzo wciągającej, choć nienapawającej optymizmem...
Chicago niejednemu kojarzy się z przemocą i zbrodnią i nie jest tajemnicą, że znajdują się tam dzielnice, do których lepiej się nie zapuszczać. Kotlowitz postanowił wybrać do swojego reportażu zaledwie krótki odcinek czasu - lato 2013 roku. Więcej nie potrzebował, już podczas tych kilku miesięcy na ulicach Chicago stało się tyle złego, że mieszkającemu w spokojnej Europie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-07-16
Zachęcona pozytywnymi recenzjami oraz nagrodą Kapuścińskiego za reportaż roku 2020, sięgnęłam po "Nomadland" Bruder. Sięgnęłam i utknęłam, bo pierwsze rozdziały czytało mi się dość ciężko i nie rozumiałam zachwytów. Autorka próbowała zbliżyć się do amerykańskich "nomadów", ludzi, którzy z powodu swojej sytuacji finansowej mieszkają w autach, przyczepach, kamperach i jeżdżą za sezonową pracą tam, gdzie się ona znajdzie. Te podchody Bruder do tych ludzi były dla mnie na początku męczące, ale sama nie zauważyłam, kiedy wszystko stało się jakoś bardziej naturalne. Autorka czuła się wśród nomadów coraz spokojniej, zawarła bliższe znajomości, a te osoby zaczęły opowiadać swoje historie. I te historie naprawdę mnie wciągnęły, każdy kolejny rozdział czytało mi się coraz lepiej. "Nomadland" udowadnia, że przy obecnej sytuacji w USA (nieproporcjonalnie wysoki koszt mieszkań do zarobków, plus akademickie długi na starcie dla wielu młodych ludzi) "American Dream" już dawno przeszedł do lamusa. Można mieć wykształcenie, dobrą pracę, lata doświadczenia, oszczędności i nagle z dnia na dzień zostać z niczym, bo choroba, rozwód, załamanie rynku finansowego. I gdy pieniędzy przestaje starczać na wszystko, niektórym najłatwiej zrezygnować z dachu nad głową... A w domu na kółkach można zatrzymać się wszędzie i złapać każdą pracę - magazyny Amazona przyjmą takich pracowników z otwartymi ramionami.
"Nomadland" to smutny reportaż, choć wyłania się też z niego obraz człowieka, który jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego. Jak doświadcza tego sama Bruder, to początki są najtrudniejsze. W książce przeplatają się własne wspomnienia autorki ze spotkań z nomadami, ich mniej lub bardziej szczegółowe opowieści plus trochę uzupełniających historię danych. Po przebrnięciu przez nieco słabszy początek, dalsza część "Nomadlandu" jest ciekawa i wciągająca, kończy się wręcz za szybko. Nie daje też odpowiedzi na pytanie, jak pomóc bohaterom reportażu, bo wydaje się, że w obecnych warunkach amerykańskich pomóc im się nie da. Więc nomadzi próbują polubić to życie na kółkach, tymczasowe prace, nowe wyzwania i znajomości. Chyba z ciekawości poszukam jeszcze informacji, czy książka Bruder wpłynęła jakoś na postrzeganie nomadów w amerykańskim społeczeństwie, było o niej w końcu głośno ;).
Zachęcona pozytywnymi recenzjami oraz nagrodą Kapuścińskiego za reportaż roku 2020, sięgnęłam po "Nomadland" Bruder. Sięgnęłam i utknęłam, bo pierwsze rozdziały czytało mi się dość ciężko i nie rozumiałam zachwytów. Autorka próbowała zbliżyć się do amerykańskich "nomadów", ludzi, którzy z powodu swojej sytuacji finansowej mieszkają w autach, przyczepach, kamperach i jeżdżą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-12-13
Seria Amerykańska Wydawnictwa Czarnego to jedno z moich największych odkryć czytelniczych, choć przeczytałam dotąd zaledwie dwie książki i trzecia czeka w kolejce :). Gdy odkładałam na półkę "Króla darknetu", nie chciało mi się wierzyć, że to już koniec lektury - czytało mi się naprawdę świetnie. I choć od początku było wiadomo, jak cała historia się skończy ("Król darknetu" opowiada prawdziwą historię, którą kilka lat temu żyły wszystkie media na świecie), to i tak większość szczegółów była dla mnie nowością.
Nick Bilton podzielił książkę na wiele krótkich rozdziałów, opisujących wydarzenia z punktu widzenia różnych bohaterów. Zatem mamy tytułowego "króla", czyli Rossa Ulbrichta - założyciela "Silk Road", strony służącej do internetowego handlu narkotykami. Poznajemy jego dziewczynę, przyjaciół, wspólników prowadzących stronę, a także agentów amerykańskich próbujących przez długi czas bezskutecznie dowiedzieć się, kim jest człowiek ukrywający się pod pseudonimem Straszny Pirat Roberts. "Król darknetu" to reportaż, ale napisany w formie powieści - ciekawe dialogi i zwroty akcji sprawiają, że czytelnik zapomina, że wszystkie te wydarzenia miały miejsce w rzeczywistości. A przynajmniej tak można założyć, bo Bilton napisał książkę w oparciu o mnóstwo materiałów źródłowych, jednak nie udało mu się porozmawiać z samym Ulbrichtem i usłyszał opinie, że jego książka jest stronnicza. Ale trudno nie być stronniczym, gdy w grę chodzi handel narkotykami na masową skalę... ;)
Lubię dobrze napisane reportaże, a Bilton "odwalił" tu naprawdę kawał dobrej roboty. Poprzebierał najistotniejsze materiały, zebrał je w całość, oddał jak mógł najlepiej charaktery głównych bohaterów. Czytając "Króla darknetu", miałam wrażenie, że niemalże uczestniczę w tych wydarzeniach, przejmuję się losami bohaterów, chcę już-teraz wiedzieć, co będzie dalej. Lektura wciągnęła mnie od pierwszej strony aż do samego końca - jak najwięcej takich książek :)
Seria Amerykańska Wydawnictwa Czarnego to jedno z moich największych odkryć czytelniczych, choć przeczytałam dotąd zaledwie dwie książki i trzecia czeka w kolejce :). Gdy odkładałam na półkę "Króla darknetu", nie chciało mi się wierzyć, że to już koniec lektury - czytało mi się naprawdę świetnie. I choć od początku było wiadomo, jak cała historia się skończy ("Król...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-10-19
"Seria Amerykańska" Wydawnictwa Czarnego znów niesamowicie wciąga, choć tytuł książki Polman nie do końca oddaje jej treść. Tytułowym "laleczkom skazańców", jak same nazywają siebie kobiety zakochane w więźniach z cel śmierci, autorka poświęciła zaledwie kilka pierwszych rozdziałów. Trochę szkoda, bo była to zdecydowanie najciekawsza część lektury. Potem jednak Polman płynnie przeszła do matek, żon i dzieci skazańców (mam tu na myśli małżeństwa zawarte, zanim mężczyzna trafił do więzienia, bo "laleczki" - nawet jeśli też poślubiają skazańców - poznają ich już jako więźniów), sporo uwagi poświęca również samej karze śmierci w USA. Wszystkie poruszane w książce tematy są niezwykle ciekawe z punktu widzenia czytelnika, dla którego kara śmierci to coś abstrakcyjnego, dlatego nie przeszkadzało mi za bardzo to, że tytuł nie odzwierciedla w pełni treści lektury.
Polman podróżowała ze swej ojczystej Holandii do Stanów, skupiając się głównie na Teksasie, gdzie wyroki śmierci wciąż wykonuje się regularnie, a społeczeństwo je popiera. Analizowała, jak zmieniało się wykonanie wyroków na przestrzeni lat, rozmawiała z przedstawicielami organizacji humanitarnych sprzeciwiających się zabijaniu więźniów, udowadniała słabość systemu prawnego, gdzie wyrok zależy głównie od majątku skazanego. No i oczywiście rozmawiała z kobietami, najczęściej Europejkami, które od organizacji humanitarnych dostały adresy więźniów skazanych na śmierć, zaczęły z nimi korespondować i niespodziewanie ich życie zaczęło się kręcić wokół skazańców. Kontaktowały się z adwokatami, zbierały środki na kolejne apelacje, niektóre nawet porzucały dotychczasowych partnerów, by związać się z mężczyznami, których mogły widywać tylko sporadycznie przez szybę w sali odwiedzin? Dlaczego się decydowały na coś tak szalonego?
"Laleczki skazańców" to bardzo dobrze napisany i wciągający reportaż o karze śmierci i skazanych na nią więźniach w Ameryce. Kobiety są tylko jego częścią, więc jeśli ktoś spodziewa się książki tylko na ten temat, może poczuć się rozczarowany. Myślę jednak, że to naprawdę dobra lektura wprowadzająca do problemu kary śmierci w Stanach - wprowadzająca, bo Polman zdecydowanie nie wyczerpała tematu.
"Seria Amerykańska" Wydawnictwa Czarnego znów niesamowicie wciąga, choć tytuł książki Polman nie do końca oddaje jej treść. Tytułowym "laleczkom skazańców", jak same nazywają siebie kobiety zakochane w więźniach z cel śmierci, autorka poświęciła zaledwie kilka pierwszych rozdziałów. Trochę szkoda, bo była to zdecydowanie najciekawsza część lektury. Potem jednak Polman...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-07-29
Naprawdę świetny reportaż! Już w trakcie lektury zdałam sobie sprawę, jaką ignorantką w tej tematyce byłam. Jasne, że słyszałam o Al-Kaidzie, pamiętam przerażenie, z jakim oglądało się w telewizji walące się wieże, wiedziałam, że Bin Laden był swego czasu najbardziej poszukiwanym człowiekiem na świecie... Ale z każdą kolejną stroną "Wyniosłych wież" coraz wyraźniej widziałam, że nie wiem prawie nic.
Dla mnie, jak i dla wielu innych zapewne, atak z 11.09 był początkiem innego świata, można by powiedzieć, że od tego ataku wszystko się zaczęło - światowa walka z terroryzmem, ogólne poczucie zagrożenia, niechęć do muzułmanów... Lawrence Wright opowiada jednak historię z kompletnie innej strony - 11.09 zdecydowanie nie był początkiem! Co więcej, potężna, kilkusetstronicowa książka na ataku z 11.09 się kończy. "Wyniosłe wieże" to fascynująca opowieść o narodzinach Al Kaidy, o życiu jej przywódców, a także o amerykańskich służbach (CIA, FBI), które uparcie ignorowały zagrożenie i nie potrafiły ze sobą współpracować. I nie jest to tylko historia z kilku ostatnich lat przed zamachem - Wright cofa się w przeszłość o kilkadziesiąt lat, by czytelnik mógł dobrze zrozumieć podstawy organizacji. Poznajemy więc Bractwo Muzułmańskie w Egipcie, walkę miejscowych władz z ekstremizmem, przyczyny i skutki zamachów na turystów. Przenosimy się do Arabii Saudyjskiej, która z biegnego, pustynnego kraju zamienia się w potęgę naftową - przy nieocenionej pomocy migranta z Jemenu, który szybko dorabia się saudyjskiego obywatelstwa, fortuny oraz gromady dzieci. Jedno z nich po latach zostanie najbardziej poszukiwanym człowiekiem na świecie, a Arabia odbierze Bin Ladenowi cały majątek i obywatelstwo. Trafiamy na wojnę w Afganistanie, która staje się początkiem Al Kaidy - to tu Bin Laden gromadzi pierwszych sojuszników i zaczyna wierzyć, że skoro dało się pokonać Rosjan, da się też pokonać Amerykę.
Może się na początku wydawać, że niektóre historie są niezwiązane z tematem, opowiadają o innych ludziach, organizacjach... ale wszystko to się potem łączy w całość. I wydaje się to wtedy tak oczywiste, że człowiek nie może uwierzyć, ile czytelnych znaków zostało zignorowanych. Wright jednak nie krytykuje i nie ocenia. Po prostu opowiada swoją historię, w której na pierwszym miejscu są ludzie. Nie spodziewałam się, że największych terrorystów da się przedstawić w tak ludzki sposób... Jedna z najlepszych książek, które przeczytałam w tym roku - gorąco polecam!
Naprawdę świetny reportaż! Już w trakcie lektury zdałam sobie sprawę, jaką ignorantką w tej tematyce byłam. Jasne, że słyszałam o Al-Kaidzie, pamiętam przerażenie, z jakim oglądało się w telewizji walące się wieże, wiedziałam, że Bin Laden był swego czasu najbardziej poszukiwanym człowiekiem na świecie... Ale z każdą kolejną stroną "Wyniosłych wież" coraz wyraźniej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-02-03
Krakauera polubiłam, odkąd tylko trafiła w moje ręce jego fascynująca książka "Wszystko za Everest". Świetne pióro, trzymająca w napięciu akcja (a przecież to wszystko literatura faktu) - wiedziałam, że nie było to moje ostatnie spotkanie z twórczością Krakauera. "Missoula" zaciekawiła mnie od razu - nie dość, że lubiany przeze mnie autor, to jeszcze Seria Amerykańska Wydawnictwa Czarnego, seria, którą uważam za prawdziwą perełkę.
Już od pierwszych rozdziałów wiedziałam, że Krakauer trzyma wysoki poziom. "Missoula" opowiada o kilku przypadkach gwałtów towarzyskich dokonanych w miasteczku akademickim - tłem są jednak dziesiątki podobnych wydarzeń, w większości albo niezgłaszanych policji, albo nieprzekazanych potem do sądu. Ze względu na opieszałość służb Missoula trafiła na czołówki amerykańskich gazet, ale Krakauer podkreśla, że problem dotyczy znacznie większej ilości miejsc w Ameryce. A problemem tym są nie tylko same gwałty (choć wiadomo, że to najgorsza tragedia), ale też potężna nagonka na ofiary przez społeczeństwo, brak wsparcia ze strony służb mundurowych oraz poniżające procedury. Jeśli ktoś naiwnie wierzy, że w Stanach Zjednoczonych jest pod tym względem lepiej niż w Polsce, to "Missoula" szybko pozbawi go złudzeń.
Choć autor dość szeroko zarysowuje całe tło zdarzeń, w swoim reportażu skupia się głównie na wybranych przypadkach, żeby czytelnik mógł zapoznać się z różnymi przykładami działania służb. Mamy więc przypadek, gdy sprawa nie trafia do sądu, a ofierze zostaje jedynie walka o wyrzucenie gwałciciela z uczelni przed władzami uniwersyteckimi. Jest przypadek, gdy gwałciciel się przyznał do winy, a zadaniem sądu jest jedynie ustalenie kary. Albo sytuacja, gdy ofiara i rzekomy gwałciciel twierdzą zupełnie co innego, a rada przysięgłych musi zdecydować, czy gwałt faktycznie miał miejsce. Sporo tu fragmentów mów wygłoszonych w sądach, artykułów prasowych, wypowiedzi służb i pracowników sądów... Taka forma reportażu sprawia, że rozdział po rozdziale czyta się bardzo szybko, a czytelnik mocno wczuwa się w sytuację bohaterów.
Pojawia się jednak jakieś "ale", mały zgrzyt, którego nie potrafię zignorować po skończonej lekturze. Krakauer przedstawia każdą historię tak, żeby czytelnik współczuł ofierze i by sylwetka sprawcy wzbudzała z nim złość. Jestem w stanie to zrozumieć, w końcu dobra lektura powinna wywoływać emocje. Ale nie wszystkie sprawy są oczywiste. Czasem to tylko słowo przeciwko słowu, a sąd uznaje, że do gwałtu nie doszło - w końcu (nawet jeśli zdarza się to rzadko) bywają sytuacje, gdy kobieta z różnych powodów oskarża kogoś bliskiego o coś, co się nie wydarzyło. Czy tak było w przypadkach opisywanych przez Krakauera? Nie wiadomo. Sąd jednak orzekł tak a nie inaczej, a z lektury można wnioskować, że autor się z tym wyrokiem nie zgadza. Oczywiście ma do tego prawo, ale przez takie podejście do opisywanej historii Krakauer wydaje się zanadto stronniczy, a i czytelnik ma wrażenie, że coś jest nie tak. Ale nawet i ten rozdział czytało się bardzo dobrze, bo pokazano w nim, jak mógł się bronić w sądzie (słusznie lub nie) oskarżony mężczyzna.
Reportaż bardzo polecam, nie tylko fanom Krakauera. To ciekawa opowieść o problemach ze ściganiem przestępców seksualnych w Stanach Zjednoczonych, dobrze napisana, trzymająca w napięciu i dająca do myślenia.
Krakauera polubiłam, odkąd tylko trafiła w moje ręce jego fascynująca książka "Wszystko za Everest". Świetne pióro, trzymająca w napięciu akcja (a przecież to wszystko literatura faktu) - wiedziałam, że nie było to moje ostatnie spotkanie z twórczością Krakauera. "Missoula" zaciekawiła mnie od razu - nie dość, że lubiany przeze mnie autor, to jeszcze Seria Amerykańska...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-10-10
Książka zaciekawiła mnie jeszcze przed premierą, ze względu na poruszaną tematykę, jednak trochę to zajęło, zanim trafiła w moje ręce. I wciągnęła mnie od pierwszej strony, a kiedy dotarłam do ostatniej, byłam wręcz rozczarowana, że to już koniec ;). Jakoś przed rozpoczęciem lektury umknęło mi, że książka skupia się na XX wieku, choć właściwie "złoty" wiek piractwa powietrznego to głównie lata siedemdziesiąte. Historia urywa się na przełomie wieków, a wielka szkoda, bo przecież zaraz potem był atak na WTC, który całkowicie zmienił sposób postrzegania branży lotniczej. Współcześnie, w erze miliona kontroli na lotniskach, aż ciężko sobie wyobrazić, że kiedyś linie lotnicze nie chciały wprowadzać jakichkolwiek kontroli, żeby nie urazić pasażerów. Że zdarzało się, iż porywano nawet dwa samoloty w tym samym czasie. A zwłaszcza, że porywacze nieraz wiedli potem spokojne życie w Europie, co więcej, czasem nawet zostawali "celebrytami"...
Autor zgrabnie przeplata historię piractwa powietrznego, głównie w Stanach Zjednoczonych, z opowieścią o życiu dwójki porywaczy. Choć akurat niektóre z tych fragmentów nieco się dłużą, zwłaszcza te o późniejszym życiu, kiedy porwanie przeszło już do zapomnianej historii. Jednak mimo tych dłużyzn, książkę się czyta bardzo dobrze i naprawdę bym się nie obraziła, gdyby gdzieś potem ukazała się kontynuacja poświęcona tej tematyce już po WTC.
Książka zaciekawiła mnie jeszcze przed premierą, ze względu na poruszaną tematykę, jednak trochę to zajęło, zanim trafiła w moje ręce. I wciągnęła mnie od pierwszej strony, a kiedy dotarłam do ostatniej, byłam wręcz rozczarowana, że to już koniec ;). Jakoś przed rozpoczęciem lektury umknęło mi, że książka skupia się na XX wieku, choć właściwie "złoty" wiek...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-03-15
Znów przekonuję się, że połączenie twórczości Krakauera oraz Serii Amerykańskiej Wyd. Czarnego to przepis idealny na świetny reportaż. Styl autora bardzo lubię i jeszcze nie trafiła w moje ręce jego książka, która by mi się nie spodobała. A "Pod sztandarem nieba" spodobała mi się nawet bardzo :)
Myślę, że niemały wpływ na to miał fakt, że bardzo niewiele wiedziałam dotąd o mormonach. Dlatego też cała historia powstawania tej religii, rozłamów w niej, podejścia społeczeństwa amerykańskiego do nowych wspólnot... Wszystko to bardzo mnie wciągało, wszystko było nowe i interesujące. Ponadto Krakauer przeplata w reportażu dwie opowieści - pierwsza to już wspomniana historia mormonizmu w Stanach Zjednoczonych, a druga to zbrodnia dokonana przez braci Lafferty na żonie i córce ich brata. Zbrodnia dokonana pod wpływem "objawienia" przez ludzi wierzących, że to Bóg kazał im zabić. Oba wątki są bardzo ciekawe, choć w wielu miejscach aż przerażające, nawet jeśli człowiek jest świadomy, ile zła może wyrządzić fanatyzm religijny.
Krakauera ciągnęło do napisania reportażu o religii, ale nie chciał sięgać po wielkie wyznania, które rozwijały się przez wieki i ciężko badać ich początki. Zwłaszcza dziennikarzowi, który pracuje na dostępnych materiałach historycznych i rozmowach z ludźmi ;). Mormonizm okazał się strzałem w dziesiątek - powstał dopiero w XIX wieku, więc większość wydarzeń została dobrze udokumentowana, nawet jeśli kościół stara się ukrywać niewygodne fakty historyczne. Krakauer wyciąga na wierzch wiele z tych "brudów" i próbuje zrozumieć, dlaczego - mimo tego wszystkiego - ludzie wciąż tak głęboko wierzą.
Szczerze polecam. Mimo dużej ilości faktów, czyta się szybko, jak dobrą powieść. W moim przypadku sprawdziło się też, że im mniej wiemy o tym wyznaniu, tym bardziej książka wciąga, bo wiele faktów jest zaskakujących. A do tego to zawsze dobra okazja, by nauczyć się czegoś nowego... :)
Znów przekonuję się, że połączenie twórczości Krakauera oraz Serii Amerykańskiej Wyd. Czarnego to przepis idealny na świetny reportaż. Styl autora bardzo lubię i jeszcze nie trafiła w moje ręce jego książka, która by mi się nie spodobała. A "Pod sztandarem nieba" spodobała mi się nawet bardzo :)
Myślę, że niemały wpływ na to miał fakt, że bardzo niewiele wiedziałam dotąd o...
2022-03-07
Miałam przeczucie, że ta książka mi się spodoba :). Moje pierwsze spotkanie z twórczością Wrighta to były "Wyniosłe wieże", naprawdę świetny reportaż, zasłużenie nagrodzony Pulitzerem (i innymi nagrodami). Do tego całkiem niedawno czytałam "Pod sztandarem nieba" Krakauera o początkach mormonizmu w Stanach i również byłam zachwycona. Zatem połączenie stylu Wrighta i tematyki nowych amerykańskich wyznań brzmiało jak coś, co przypadnie mi do gustu. I może te wysokie oczekiwania sprawiły, że gdy zaczęłam czytać "Drogę do wyzwolenia", przebijać się przez początki scjentologii i życiorys Hubbarda, te szczegółowe opisy jakoś do mnie nie trafiały, męczyły mnie. Zdążyłam już zapomnieć, że to akurat typowe dla Wrighta - dogłębna analiza, szczegóły historii, żeby zrozumieć, jak doszło do tego, że Kościół Scjentologiczny uzyskał swoje niemałe wpływy w Ameryce. Bardzo szybko przeszłam z poczucia, że ten reportaż mnie męczy, do kompletnego wciągnięcia się w lekturę i pochłaniania rozdziału za rozdziałem. Musiałam ułożyć sobie w głowie powiązania pomiędzy najważniejszymi scjentologami, a kiedy to stało się dla mnie jasne, "Droga do wyzwolenia" okazała się naprawdę świetnym reportażem o początkach religii, którą wielu bardziej uważa za biznes a nie religię...
Wright bardzo szczegółowo przedstawił życie Hubbarda, założyciela kościoła oraz (już nieco mniej szczegółowo ;) ) Davida Miscavige - jego obecnego przywódcy. Z reportażu dowiadujemy się, jak scjentologia rosła w siłę, co przyciągało do niej zwykłych ludzi oraz gwiazdy Hollywood (najwięcej uwagi poświęcono tu Johnowi Travolcie, Tomowi Cruise'owi i Paulowi Haggisowi), a także dlaczego niektórzy zdecydowali się odejść z kościoła i jak trudne to było wyzwanie. Chyba w dzisiejszych czasach dla nikogo nie jest tajemnicą, że Kościół Scjentologiczny działa wręcz jak sekta, specjalizuje się w praniu mózgów swoich wyznawców, a takie rzeczy jak praca niewolnicza (zarówno dorosłych, jak i dzieci), zmuszanie ludzi do zrywania więzi z bliskimi oraz przemoc fizyczna są tam na porządku dziennym. Mimo wszystko byłam wręcz przerażona skalą problemu, jaki wyłaniał się z wypowiedzi i wspomnień byłych scjentologów. Jakim cudem scjentologia tak bardzo urosła w siłę, gdy w taki sposób traktowano jej wyznawców...?
Wright wykonał gigantyczną pracę, zbierając materiały, rozmawiając zarówno z byłymi, jak i obecnymi scjentologami - interesował go punkt widzenia różnych stron. A potem, jak na światowej klasy dziennikarza przystało, weryfikował otrzymane dokumenty, usłyszane wypowiedzi i podkreślał, kiedy informacje okazywały się sprzeczne. W efekcie stawiało to Kościół Scjentologiczny jeszcze w gorszym świetle, bo "dziwnym zbiegiem okoliczności" większość kłamstw wygłaszali jego przedstawiciele. Ja po lekturze odniosłam wrażenie, że Hubbard był pisarzem science-fiction, którego "poniosło", a skutki jego fantazji do dziś odbijają się na życiu wielu zwykłych ludzi. Polecam "Drogę do wyzwolenia" wszystkim, których wiedza o scjentologii ogranicza się do "jest taki ruch religijny w Stanach i zachwala go Tom Cruise"... ;)
Miałam przeczucie, że ta książka mi się spodoba :). Moje pierwsze spotkanie z twórczością Wrighta to były "Wyniosłe wieże", naprawdę świetny reportaż, zasłużenie nagrodzony Pulitzerem (i innymi nagrodami). Do tego całkiem niedawno czytałam "Pod sztandarem nieba" Krakauera o początkach mormonizmu w Stanach i również byłam zachwycona. Zatem połączenie stylu Wrighta i tematyki...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Snyder, amerykańska dziennikarka, po latach spędzonych jako korespondentka zagraniczna postanowiła zbadać temat przemocy domowej we własnym kraju. Im bardziej zgłębiała temat, tym bardziej przerażona była - trudno jest było uwierzyć, jak źle wygląda sytuacja w kraju, który uważała za dużo bardziej "cywilizowany" od tych, w których dotąd pracowała. Po latach współpracy z organizacjami i osobami pomagającymi ofiarom, po wielu rozmowach - zarówno z ofiarami, ich bliskimi, jak i oprawcami - swoje doświadczenia i wnioski zebrała w reportażu "Śladów pobicia brak".
Autorka opowiada o kilku przypadkach przemocy z różnych stanów, razem z przedstawicielami władz i organizacji pomocowych analizuje, co, gdzie i jak zawiodło, że kobieta nie otrzymała pomocy na czas. Dlaczego wracała do bijącego ją partnera, mimo że groził, że ją zabije - i dlaczego policja, wiedząc o tych groźbach, nie aresztowała go? Zaciekawiły mnie programy mające zmniejszyć ryzyko zabójstwa, przeprowadzane analizy zagrożenia w odniesieniu do już dokonanych zbrodni. Nieco mniej zaś trafiły do mnie rozmowy z oprawcami i programy służące wyprowadzeniu ich na prostą, choć niewątpliwie jest to też ważna rzecz.
"Śladów pobicia brak" to ważny i poruszający reportaż, choć nie wszystkie rozdziały potrafiły mnie jednakowo zaciekawić. Jest tu też sporo amerykańskiej specyfiki - chociażby ten niesamowicie łatwy dostęp do broni palnej czy widoczny wśród władz rasizm wobec przestępców - która sprawia, że czasem trudno się odnieść do "naszego podwórka". Nie da się jednak ukryć, że przemoc domowa istnieje wszędzie, a niektóre zachowania ofiar i oprawców podążają za schematami niezależnie od kraju. Warto przeczytać.
Snyder, amerykańska dziennikarka, po latach spędzonych jako korespondentka zagraniczna postanowiła zbadać temat przemocy domowej we własnym kraju. Im bardziej zgłębiała temat, tym bardziej przerażona była - trudno jest było uwierzyć, jak źle wygląda sytuacja w kraju, który uważała za dużo bardziej "cywilizowany" od tych, w których dotąd pracowała. Po latach współpracy z...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to