Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

Trochę ostrożnie podchodziłam do kolejnej książki Lindqvista po tym, jak "Wytępić całe to bydło" okazało się dla mnie mieszanką świetnych i bardzo słabych rozdziałów. W którą stronę pójdzie "Już nie żyjesz"? Na szczęście jest to książka historyczna, a w poprzedniej lekturze to właśnie wątki historyczne były dla mnie najlepsze i "Historię bombardowań" czytało mi się dużo lepiej. Ale... no właśnie, musi być to "ale" ;) Książki nie czyta się po kolei. Składa się ona z prawie 400 podrozdziałów i czyta się je w ustalonej przez autora kolejności, czyli np. 1-2-3-251-362-363-121-122-123-18-19... Numery teraz wymyślam, ale chyba oddaję ideę. Na czytniku klika się w kolejną cyfrę na końcu rozdziału i przenosi nas we właściwe miejsce, ale nie wyobrażam sobie tego kartkowania co i rusz w papierze. A i z czytnikiem nie było tak łatwo, bo nagle dotarłam do końca, nie przeczytawszy połowy. Gdzieś w którymś momencie coś źle kliknęłam, nawet nie zauważyłam, więc potem doczytywałam brakujące rozdziały. I często trafiał mnie przez to szlag - gdyby autor po prostu ułożył te rozdziały w kolejności, w jakiej chciał, by były czytane, lektura byłaby dla mnie dużo przyjemniejsza...
Pominąwszy jednak tę głupią kolejność ;). Lindqvist w "Już nie żyjesz" opowiada historię wojen, odkąd wprowadzono bombardowanie z powietrza - najpierw na terenie kolonii, potem podczas większych wojen, z kumulacją w czasie II wojny światowej, gdy użyto bomb atomowych, aż po Koreę i Wietnam. Sporo tu ciekawostek politycznych i prawniczych, jak państwa próbowały chronić lub wyłączać spod specjalnej ochrony ludność cywilną, a także jak bardzo ataki z powietrza zmieniły kształt współczesnych wojen. Dla mnie ogromnym plusem tej książki jest mnóstwo odniesień do literatury - ile różnych antyutopii, powieści wojennych, a nawet fantastyki powstało w ciągu ostatnich stu kilkudziesięciu lat, książek, gdzie bombardowania, zagłada - choć częściowa - ludzkości stały się motywem przewodnim. Coś czuję, że co najmniej kilka książek wspomnianych tutaj przez Lindqvista trafi na moją półkę ;).
"Już nie żyjesz" to bardzo dobrze napisana książka, świetnie łącząca różne aspekty historii wojennej. Dla mnie całościowo sporo lepsza od "Wytępić całe to bydło", no ale ja też bardzo interesuję się taką tematyką. Dużo się z lektury dowiedziałam, dużo więcej chcę się jeszcze dowiedzieć, a jedyne, czego się tak mocno w tej książce mogę przyczepić, to właśnie ta dziwna kolejność czytania... Irytuje, ale i tak warto przeczytać :).

Trochę ostrożnie podchodziłam do kolejnej książki Lindqvista po tym, jak "Wytępić całe to bydło" okazało się dla mnie mieszanką świetnych i bardzo słabych rozdziałów. W którą stronę pójdzie "Już nie żyjesz"? Na szczęście jest to książka historyczna, a w poprzedniej lekturze to właśnie wątki historyczne były dla mnie najlepsze i "Historię bombardowań" czytało mi się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Massaquoi był synem Niemki oraz Liberyjczyka - pary bardzo niespotykanej w międzywojennych Niemczech. Pierwsze lata życia chłopiec spędzał w bogatym świecie ambasady (jego dziadek był konsulem generalnym Liberii w Niemczech), jednak po wyjeździe Liberyjczyków został w Hamburgu sam z matką, która próbowała związać koniec z końcem. A nie były to łatwe czasy dla takich jak on, kiedy naziści doszli do władzy i rozpoczął się państwowy kult rasy aryjskiej...
Wspomnienia Massaquoi'ego z okresu dziecięcego i nastoletniego spędzonego w III Rzeszy to naprawdę pasjonująca lektura. Autor opowiada o tamtych czasach z perspektywy dorosłego człowieka, rozumiejącego już całe zło, które się wtedy wydarzyło. W umiejętny sposób wraca jednak do swoich dawnych odczuć i myśli, kiedy wielu rzeczy nie rozumiał, a niesprawiedliwe traktowanie bardzo go bolało. Trochę mnie tylko rozczarowały proporcje poruszanych w "Neger, Neger..." tematów - spodziewałam się, że "Opowieść o dorastaniu czarnoskórego chłopca w nazistowskich Niemczech" będzie dokładniej o tym, tymczasem czytając, nagle zdałam sobie sprawę, że wojna się kończy, a ja jestem dopiero w połowie lektury. Potem Massaquoi opowiadał o swoim dalszym życiu - funkcjonowaniu w Hamburgu pod brytyjską okupacją, paru latach spędzonych u ojca i jego rodziny w Liberii, aż w końcu o wymarzonej wyprowadzce do Stanów. Nie zaprzeczę, że dalsze losy autora były ciekawe, dobrze mi się je czytało, ale w pewien sposób przyćmiły dla mnie to dorastanie w III Rzeszy, które miało być myślą przewodnią książki. Zdecydowanie bardziej wolałabym rozwinąć wątki z lat trzydziestych i początku czterdziestych, niż skupiać się na tym, jak Massaquoi próbował sobie układać życie w Liberii - nawet, jeśli też mnie to ciekawiło ;).
"Neger, Neger..." to bardzo wciągająca lektura. Sporo czytałam o wojnie, jednak obserwacja codziennego życia w III Rzeszy z punktu widzenia dziecka w tym kraju niepożądanego oraz jego bliskich, którzy w dużej mierze nie popierali tego, co się działo w państwie, stanowiło dla mnie fascynującą nowość. I dlatego wciąż mnie "boli", że tej tematyki nie było więcej, kosztem opowieści z dorosłego życia poza granicami Niemiec. Książka jest napisana dobrym językiem, pełna trafnych uwag i refleksji - naprawdę warto po nią sięgnąć.

Massaquoi był synem Niemki oraz Liberyjczyka - pary bardzo niespotykanej w międzywojennych Niemczech. Pierwsze lata życia chłopiec spędzał w bogatym świecie ambasady (jego dziadek był konsulem generalnym Liberii w Niemczech), jednak po wyjeździe Liberyjczyków został w Hamburgu sam z matką, która próbowała związać koniec z końcem. A nie były to łatwe czasy dla takich jak on,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z twórczością Murakamiego nie miałam dotąd styczności, kojarzyłam jego nazwisko jednak raczej z powieściami niż z reportażami. Ale że mnie ciągnie do literatury faktu, więc cóż, pierwszą przeczytaną przeze mnie książką Japończyka okazało się "Podziemie" - reportaż o zamachu gazowym w tokijskim metrze z 1995 roku. Już po samym stylu opowiadania, a także zaznaczanej gdzieniegdzie obecności autora, zauważyłam, że Murakami w literaturze faktu się raczej nie specjalizuje. Mimo to jego umiejętność dobierania słów i wybierania opowieści sprawiła, że "Podziemie" czytało mi się dość dobrze - zwłaszcza że moja wiedza o tym zamachu była bardzo ograniczona.
Książka podzielona jest na dwie części - oryginalnie wydane "Podziemie", czyli wywiady z ocalałymi z zamachu oraz bliskimi ofiar. Każdy wywiad poprzedza kilka akapitów napisanych przez Murakamiego o danej osobie, a potem już głos należy do rozmówcy. Lubię taką narrację, a choć nie każda opowieść była równie ciekawa, to całość przypadła mi do gustu. Zmęczyła mnie jednak nieco druga część książki - oryginalnie były to ukazujące się oddzielnie, już po premierze książki, wywiady z członkami odpowiedzialnej za ataki sekty Ōmu. Oczywiście mogłoby to być ciekawe uzupełnienie pierwszej części, tylko tutaj autor dobrał sobie za rozmówców osoby, które z samymi zamachami nie miały do czynienia (w końcu tamte siedziały już niedostępne dla pisarza w więzieniach). Ludzie opowiadali więc o sekcie, ale przede wszystkim o samych sobie, czego brakowało im w życiu, że zdecydowali się wstąpić do Ōmu. Trochę czego innego oczekiwałam po tej książce, więc ta druga część nie do końca spinała mi się z pierwszą. Gdyby "Podziemie" ograniczyło się tylko do tych rozmów z ofiarami, byłaby to dużo ciekawsza i "mocniejsza" lektura. A tak...
Nie czytam dużo literatury japońskiej, ale zdążyłam już zauważyć, że ten język jest dość specyficzny - tłumaczenia czyta się inaczej niż z tak popularnych języków jak angielski czy niemiecki. I lubię tę specyfikę, a w "Podziemiu" mi jej zabrakło. Nic dziwnego, bo wydawnictwo nie zdecydowało się na bezpośrednie tłumaczenie, tylko przekład pośredni z angielskiego - dla mnie to duży minus, może nie odbierający przyjemności z lektury, ale jednak mający na nią wpływ. "Podziemie" to ciekawy reportaż, ma jednak swoje mankamenty. Dużo bardziej by mi się podobało, gdybym ograniczyła się tylko do pierwszej połowy książki - i gdyby nie było to tłumaczenie pośrednie ;).

Z twórczością Murakamiego nie miałam dotąd styczności, kojarzyłam jego nazwisko jednak raczej z powieściami niż z reportażami. Ale że mnie ciągnie do literatury faktu, więc cóż, pierwszą przeczytaną przeze mnie książką Japończyka okazało się "Podziemie" - reportaż o zamachu gazowym w tokijskim metrze z 1995 roku. Już po samym stylu opowiadania, a także zaznaczanej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Miałam co do "Dziur w ziemi" całkiem spore oczekiwania, kiedy w ubiegłym roku, krótko po premierze, zrzuciłam tę książkę na czytnik. Jednak z czasem zaczęłam zauważać dość rozczarowane komentarze, które sprawiały, że sama odkładałam lekturę na później. W końcu postanowiłam jednak książkę przeczytać i wyrobić sobie o niej własne zdanie... i cóż, dołączyłam do grona rozczarowanych ;).
Nie interesuję się zanadto tematem, ale od czasu do czasu zdarza mi się przeczytać jakiś artykuł poświęcony patodeweloperce i problemom polskiego mieszkalnictwa - pomyślałam więc sobie, że fajnie byłoby tę wiedzę zebrać w całość i uzupełnić. Niestety, "Dziury w ziemi" może i zaserwowały mi kilka dodatkowych przykładów (głównie z Warszawy, choć w drugiej połowie książki autor zaczął zauważać też i inne polskie miasta) dziwnych pomysłów deweloperów, ale tak poza tym nie dowiedziałam się z lektury właściwie niczego nowego. Nie trzeba siedzieć w temacie, by na podstawie własnych obserwacji i internetowych informacji samemu dojść do podobnych wniosków. Ponadto jest coś w stylu Drozdy, co mnie niezmiernie irytowało - ciężko było skupić się na czytaniu, książka momentami nudziła mnie i męczyła.
Fajnie, że taka tematyka jest poruszana, trzeba o tym mówić, trzeba o tym pisać. Warto jednak wyjść poza ogólne informacje, zebrać więcej materiałów, ale także częściej dopuszczać do głosu zwykłych ludzi. Brakowało mi też takiego społecznego wymiaru reportażu - "wywiady" Drozdy ograniczały się zazwyczaj tylko do krótkich wypowiedzi jego własnych znajomych... "Dziury w ziemi" to lektura mocno przeciętna - może zainteresować kogoś, kto naprawdę nie ma pojęcia, jak wygląda świat deweloperki w Polsce.

Miałam co do "Dziur w ziemi" całkiem spore oczekiwania, kiedy w ubiegłym roku, krótko po premierze, zrzuciłam tę książkę na czytnik. Jednak z czasem zaczęłam zauważać dość rozczarowane komentarze, które sprawiały, że sama odkładałam lekturę na później. W końcu postanowiłam jednak książkę przeczytać i wyrobić sobie o niej własne zdanie... i cóż, dołączyłam do grona...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Po "Pogo" sięgnęłam z polecenia i muszę przyznać, że bardzo dobrze mi się tę książkę czytało. Jest to coś pomiędzy reportażem z pracy w pogotowiu, a zbiorem wspomnień i refleksji autora dot. tej pracy. Bardzo krótka lektura, można przeczytać właściwie za jednym podejściem, zwłaszcza że wciąga i jest napisana dobrym językiem. Owszem, czasem nieco potocznym, ale przez to czułam się, jakbym słuchała czyjejś opowieści o pracy ratownika medycznego :). Jest to jeden z zawodów, do których mam ogromny szacunek - ratownicy pracują w ogromnym stresie, biorą na siebie wielką odpowiedzialność, a często stykają się z brakiem szacunku i zrozumienia, nieprzyjemnymi i niebezpiecznymi sytuacjami, a wszystko to za zdecydowanie za niskie wynagrodzenie.
Sieczko opowiada, jak niewdzięczna bywa to praca. Człowiek uczy się latami, zdobywa umiejętności ratownicze, by potem jeździć do śpiących na ulicy pijanych ludzi lub staruszków, których największą bolączką jest samotność i brak drugiej osoby do porozmawiania. Z drugiej strony, obok tych często bezpodstawnych wezwań karetki, są też te bardziej niż konieczne - tragedie, którym nie udaje się zapobiec, tym bardziej bolesne, im młodsza okazuje się ofiara. Nawet lata pracy w zawodzie nie potrafią znieczulić człowieka na wszystkie sytuacje, z jakimi spotyka się w ratownictwie. "Pogo" to bardzo konkretna i szczera do bólu książka i jedyne, na co mogłabym tu narzekać, to długość - z chęcią poczytałabym więcej :).

Po "Pogo" sięgnęłam z polecenia i muszę przyznać, że bardzo dobrze mi się tę książkę czytało. Jest to coś pomiędzy reportażem z pracy w pogotowiu, a zbiorem wspomnień i refleksji autora dot. tej pracy. Bardzo krótka lektura, można przeczytać właściwie za jednym podejściem, zwłaszcza że wciąga i jest napisana dobrym językiem. Owszem, czasem nieco potocznym, ale przez to...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zaciekawiła mnie ta powieść, gdy w okolicy jej premiery natrafiłam na sporo pozytywnych recenzji. Zaciekawiła mnie na tyle, że podczas ostatniego pobytu w Polsce zakupiłam wersję papierową i dość szybko usiadłam do lektury :). "Zanim mój mąż zniknie" to opowieść dwuwątkowa, a oba wątki się płynnie przeplatają. W pierwszym narratorka po dziesięciu latach małżeństwa słyszy od męża, że tak właściwie to on zawsze czuł się kobietą i zamierza poddać się korekcji płci. W drugiej historii towarzyszymy Krzysztofowi Kolumbowi w podróży do Indii, która kończy się u wybrzeży Hispanioli, choć sam żeglarz jest przekonany, że dotarł do upragnionego celu.
Wydawać by się mogło, że są to dwie kompletnie niezwiązane ze sobą opowieści, ale Ahava w bardzo ciekawy sposób utworzyła między nimi analogie. Jak to mój mąż, którego znam od lat, taki pełen męskich cech, jest kobietą? Przecież zawsze widziałam w nim mężczyznę - czyżbym nie dostrzegała sygnałów, drugiego dna w jego opowieściach z dzieciństwa? Przecież byłam pewna, że to mężczyzna. Jak to ten ląd, do którego dopłynąłem, nie jest Indiami? Przecież wszystkim powtarzałem, że odkryłem nowy szlak do Indii - czyżbym nie dostrzegał sygnałów, niezgodności w mapach, kompletnie innego krajobrazu od oczekiwanego? Przecież byłem pewny, że to Indie.
"Zanim mój mąż zniknie" to zbiór konkretnych wydarzeń, rozmów, listów, emocji. Krótkich i dobitnych, ukazujących świat tylko z konkretnego punktu widzenia. Niby do narratorki dociera, że jej zachowanie rani męża, skupia się jednak na własnych emocjach, próbuje się odnaleźć w nowej sytuacji. Były momenty, gdy książka wydawała mi się trochę płytka, jednak szybko znów wciągałam się w lekturę i muszę przyznać, że czułam się nią poruszona. Aż szkoda, że książka jest taka krótka, z przyjemnością przeczytałabym rozwinięcie niektórych wątków - choć z drugiej strony podobało mi się, że nic tu nie zostało niepotrzebnie rozwleczone, a Ahava cały czas gra na emocjach czytelników.

Zaciekawiła mnie ta powieść, gdy w okolicy jej premiery natrafiłam na sporo pozytywnych recenzji. Zaciekawiła mnie na tyle, że podczas ostatniego pobytu w Polsce zakupiłam wersję papierową i dość szybko usiadłam do lektury :). "Zanim mój mąż zniknie" to opowieść dwuwątkowa, a oba wątki się płynnie przeplatają. W pierwszym narratorka po dziesięciu latach małżeństwa słyszy od...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mam nauczkę, by doczytać coś więcej o autorze przed sięgnięciem po książkę... Dawno już nie czytałam nic historycznego, a "1913. Rok przed burzą" zapowiadał się bardzo ciekawie - w końcu tyle się w 1913 roku działo, fajnie byłoby dostać podsumowanie najważniejszych wydarzeń światowych prowadzących do wybuchu I wojny światowej. No, fajnie by było... Illies okazał się jednak niemieckim historykiem sztuki, dla którego najważniejszymi wydarzeniami 1913 roku były romanse Kokoschki, listy Kafki, wystawy Picassa czy długi na dom Manna, a świat mógłby się ograniczać do Niemiec i Austro-Węgier... gdyby tylko Picasso chciał mieszkać w jednym z tych państw. Istotnych wydarzeń niezwiązanych ze sztuką jest tu jak na lekarstwo, tak samo jak historii spoza kręgu kulturowego autora. Malarstwem się nie interesuję, życiem prywatnym malarzy czy pisarzy jeszcze mniej i te wątki męczyły mnie strasznie. A stanowiły zdecydowaną większość książki... Do tego mnóstwo cytatów, komentarzy i uwag Illiesa, które chyba miały być zabawne, ale rzadko to mu wychodziło, styl pisarza też do mnie nie trafia. Rozdział rozdziałowi nierówny, bo niektóre opowieści wloką się na kilka stron, inne zajmują jedno-dwa zdania. Na plus - znajdziemy tu trochę ciekawostek, które wciągną nawet nieinteresującego się tematem czytelnika. Całościowo jednak "1913. Rok przed burzą" do tej "burzy" prawie nie nawiązuje, historia jest głównie historią sztuki i czuję się bardzo rozczarowana lekturą, która okazała się czymś kompletnie niezgodnym z moimi oczekiwaniami.

Mam nauczkę, by doczytać coś więcej o autorze przed sięgnięciem po książkę... Dawno już nie czytałam nic historycznego, a "1913. Rok przed burzą" zapowiadał się bardzo ciekawie - w końcu tyle się w 1913 roku działo, fajnie byłoby dostać podsumowanie najważniejszych wydarzeń światowych prowadzących do wybuchu I wojny światowej. No, fajnie by było... Illies okazał się jednak...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Asiejew to ukraiński dziennikarz, który nawet po utworzeniu Donieckiej Republiki Ludowej nie zdecydował się na wyjazd i zaprzestanie pracy z Doniecka. No i w pewnym momencie "zniknął", trafiając do tzw. Izolacji - donieckiego więzienia, które więźniowie porównywali wręcz do obozu koncentracyjnego. Tortury, głód, niepewność własnego losu, wieczna obserwacja, bo w XXI wieku nie tak trudno zainstalować przecież kamery w celach... Tak, takie miejsca wciąż istnieją we współczesnym świecie i, niestety, wcale mnie to nie zdziwiło. Asiejewowi się udało, bo mimo 15-letniego wyroku, po 2,5 roku więzienia "załapał się" na wymianę więźniów pomiędzy Rosją i Ukrainą - wyszedł na wolność, ale nie ukrywa, że w pewnym stopniu Izolacja zniszczyła go psychicznie.
"Świetlana droga" to zbiór wspomnień z tego więzienia, różnych przemyśleń na temat życia, wolności, wiary (autor z wykształcenia jest religioznawcą), no i nieuchronnie: polityki. Bo do Izolacji trafiali zarówno Ukraińcy sprzeciwiający się DRL, jak i ją popierający - ba, trafił tam nawet jeden z więziennych dowódców i sadystów, który nagle miał okazję zobaczyć Izolację z drugiej strony... Książka Asiejewa jest rzetelną relacją z tego miejsca, choć osobiście nie zgadzam się z komentarzami, że jest bardzo poruszająca czy szczegółowa. Może czytałam już za dużo literatury obozowej czy wojennej, ale w porównaniu z wieloma znanymi mi książkami "Świetlana droga" wiele tematów porusza w sposób dość ogólny. Autor nie chce opisywać szczegółowo brutalności, wielu tematów woli unikać - czasem też ze względu na dobro współwięźniów. Wciąż jednak jest to bardzo ciekawa lektura i myślę, że warto po nią sięgnąć, by zrozumieć, co się dzieje na okupowanych przez Rosję ukraińskich terenach...

Asiejew to ukraiński dziennikarz, który nawet po utworzeniu Donieckiej Republiki Ludowej nie zdecydował się na wyjazd i zaprzestanie pracy z Doniecka. No i w pewnym momencie "zniknął", trafiając do tzw. Izolacji - donieckiego więzienia, które więźniowie porównywali wręcz do obozu koncentracyjnego. Tortury, głód, niepewność własnego losu, wieczna obserwacja, bo w XXI wieku...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Uwielbiam to uczucie, gdy sięgam po kontynuację dobrej książki i ta okazuje się jeszcze lepsza ;) Tak właśnie było z "Archiwum burzowego światła" - "Droga królów" wciągnęła mnie niesamowicie, a "Słowa światłości" zachwyciły mnie jeszcze bardziej. Znałam już świat przedstawiony, wiedziałam, kto jest kim, jak działa burzowe światło... a teraz dowiadywałam się jeszcze więcej, zarówno o dawnych losach bohaterów, jak i o ich nowych zdolnościach.
W pierwszym tomie wciągnęły mnie losy Kaladina i rodziny Dalinara, momentami jednak dłużyły mi się przygody Jasnah i Shallan. W "Słowach światłości" nie było już miejsca na takie dłużyzny - co aż dziwne, bo książka ma z dobry tysiąc stron i ani przez chwilę nie miałam poczucia, że Sanderson rozwleka jakikolwiek wątek. Kaladin się dalej rozwija i dowiadujemy się więcej o jego relacji z Syl, Dalinar przygotowuje się do ostatecznego starcia z Parshendi, Adolin pojedynkuje się z każdym, kto się na to zgodzi... A Shallan w końcu dotarła na Strzaskane Równiny i z nudnej uczennicy staje się coraz ciekawszą bohaterką :). Świetliści Rycerze powrócili, a ich zdolności zadziwią niejednego. Nadchodzą jednak ciężkie czasy... i już nie mogę się doczekać, aż sięgnę po kolejny tom, by poznać dalsze losy postaci, które tak szybko polubiłam.
Lubię styl Sandersona, jego lekkość pióra, umiejętne prowadzenie akcji, fajnie wplecione elementy humorystyczne, a zarazem dość szczegółowe przedstawienie postaci - nie miałam poczucia, że bohaterowie są płytcy czy przewidywalni. Za każdym razem miałam podejście "jeszcze jeden rozdział" - najchętniej bym usiadła i czytała bez przerwy, ale to nieco trudne przy lekturze, która zajęła mi łącznie prawie 16 godzin... ;) Wciąż nie wierzę, że tak późno zabrałam się za tę serię i pozostaje mi mieć nadzieję, że "Dawca przysięgi" utrzyma poziom dwóch pierwszych części.

Uwielbiam to uczucie, gdy sięgam po kontynuację dobrej książki i ta okazuje się jeszcze lepsza ;) Tak właśnie było z "Archiwum burzowego światła" - "Droga królów" wciągnęła mnie niesamowicie, a "Słowa światłości" zachwyciły mnie jeszcze bardziej. Znałam już świat przedstawiony, wiedziałam, kto jest kim, jak działa burzowe światło... a teraz dowiadywałam się jeszcze więcej,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

To moje drugie w krótkim czasie spotkanie z afrykańskimi reportażami Piskały i muszę przyznać, że "Dryland" trafił do mnie bardziej niż "Trzymaj się z dala, kochanie". To, co mnie najbardziej irytowało w tamtej książce, jest wciąż zauważalne w "Dryland", ale w mniejszym stopniu - bardzo wyraźna obecność autora. Piskała podróżuje bowiem po Afryce i choć większość reportażu to głosy Somalijczyków, wątków osobistych autor też nie unika. Sama książka jest jednak bardzo ciekawa i mocno przybliża czytelnikowi obraz Somalii - trochę historii, przyczyny konfliktów, upadek państwa oraz jego obecna sytuacja polityczna. A wszystko to postrzegane oczami Somalijczyków - zarówno mieszkańców kraju (z oddzielnym przedstawieniem Somalilandu), jak i emigrantów. Nie każda historia wciągnęła mnie równie mocno, ale naprawdę sporo się z tego reportażu dowiedziałam - powiedzmy sobie szczerze, Somalia nie jest najczęściej odwiedzanym przez dziennikarzy krajem i niewiele się o niej mówi ;)
"Dryland" zaczyna się od prób Piskały dostania się w niebezpieczne rejony i te osobiste wątki trochę mnie wymęczyły - na szczęście reportaż szybko się rozkręca i potem jest tylko coraz lepiej. Ponadto w książce znajdziemy dużo ciekawych zdjęć, pozwalających czytelnikowi lepiej sobie wyobrazić codzienne życie Somalijczyków. Warto sięgnąć po ten reportaż :).

To moje drugie w krótkim czasie spotkanie z afrykańskimi reportażami Piskały i muszę przyznać, że "Dryland" trafił do mnie bardziej niż "Trzymaj się z dala, kochanie". To, co mnie najbardziej irytowało w tamtej książce, jest wciąż zauważalne w "Dryland", ale w mniejszym stopniu - bardzo wyraźna obecność autora. Piskała podróżuje bowiem po Afryce i choć większość reportażu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Lubię serię "Kwiatu paproci" Miszczuk, więc musiałam sięgnąć i po kolejny tom, kiedy się w końcu ukazał ;). Już od jakiegoś czasu myślę, że bardziej mnie wciągały przygody Gosi niż Jagi i, niestety, "Mszczuj" to tylko potwierdza. Pominąwszy już nawet niezbyt adekwatny tytuł, bo książka wciąg opowiada o przygodach Jarogniewy, a Mszczuj jest tu postacią zdecydowanie drugoplanową.
Autorka znów zabrała czytelnika do Bielin, jednak historia zawarta w tej książce wydała mi się opowieścią bardzo poboczną. W żaden sposób nie rozwija znanych już bohaterów, właściwie prawie nic nowego się o nich nie dowiadujemy - ot, pojawia się wątek, że Jaga dowiaduje się, że jest w ciąży, co - znając poprzednie tomy - czytelniczka zauważa dużo szybciej od samej bohaterki. A poza tym dziwna historia z Dziadem Mrozem nawiedzającym Bieliny... Owszem, czytało się szybko, nieraz się uśmiechnęłam, ale spodziewałam się tutaj czegoś więcej. Była to przyjemna lektura, fajnie było wrócić do serii, którą polubiłam, jednak "Mszczuj" jest dla mnie zdecydowanie najsłabszą częścią cyklu. Obawiam się, że zanim Miszczuk napisze kolejny tom, o treści tego zdążę już zapomnieć.

Lubię serię "Kwiatu paproci" Miszczuk, więc musiałam sięgnąć i po kolejny tom, kiedy się w końcu ukazał ;). Już od jakiegoś czasu myślę, że bardziej mnie wciągały przygody Gosi niż Jagi i, niestety, "Mszczuj" to tylko potwierdza. Pominąwszy już nawet niezbyt adekwatny tytuł, bo książka wciąg opowiada o przygodach Jarogniewy, a Mszczuj jest tu postacią zdecydowanie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Nadchodząca fala. Sztuczna inteligencja, władza i najważniejszy dylemat ludzkości w XXI wieku Michael Bhaskar, Mustafa Suleyman
Ocena 6,6
Nadchodząca fa... Michael Bhaskar, Mu...

Na półkach: , ,

Sztuczna inteligencja to temat fascynujący mnie od dłuższego czasu, więc kiedy w moje ręce trafiła "Nadchodząca fala" autorstwa Mustafy Suleymana - człowieka, który jak mało kto siedzi w tym temacie - nie mogłam się doczekać rozpoczęcia lektury. Wysokie oceny książki też robiły swoje. "Nadchodząca fala" okazała się jednak inną lekturą, niż się tego po niej spodziewałam, mimo to czytało mi się ją dość szybko i znalazłam w niej sporo ciekawostek.
Przede wszystkim warto zaznaczyć, że sztuczna inteligencja to zaledwie jeden z tematów, które porusza w "Nadchodzącej fali" Suleyman. Spodziewając się większego nacisku na tę tematykę, dziwiłam się, gdy po kilkudziesięciu stronach lektury wciąż nie dotarłam do szczegółów związanych z AI. Szybko jednak zrozumiałam, że jest to książka poświęcona technologiom - sztuczna inteligencja jest jedną z nich, ale przed nią ludzkość odkryła wiele innych. I muszę przyznać, że te ciekawostki związane z medycyną, rozwojem przemysłu, władzą, polityką... to wszystko czytało mi się bardzo dobrze. Zwłaszcza środkowe rozdziały naprawdę dają do myślenia, zmuszają do zastanowienia się, w jakim kierunku zmierza świat, co ludzkość osiągnęła dotąd i jak łatwo można te osiągnięcia zaprzepaścić. Sztuczna inteligencja, ale także inne technologie, stwarzają ogrom możliwości, ale równie wiele zagrożeń. Suleyman przedstawia też swoje propozycje, jak można te zagrożenia zminimalizować.
Niestety, w pewnym momencie odniosłam wrażenie, że autor zaczyna się trochę powtarzać. Może nieco innymi słowy, ale opowiada o tym, co już poruszył w poprzednich rozdziałach. W efekcie miałam poczucie, że "Nadchodząca fala" jest też lekturą trochę "przegadaną" - gdyby usunąć te powtórzenia, zostawić samo meritum książki, byłaby to naprawdę bardzo dobra lektura. Sporo się z niej dowiedziałam, dała mi do myślenia i na pewno zostanie w mojej pamięci, ale miałam co do tej książki nieco większe oczekiwania.

Sztuczna inteligencja to temat fascynujący mnie od dłuższego czasu, więc kiedy w moje ręce trafiła "Nadchodząca fala" autorstwa Mustafy Suleymana - człowieka, który jak mało kto siedzi w tym temacie - nie mogłam się doczekać rozpoczęcia lektury. Wysokie oceny książki też robiły swoje. "Nadchodząca fala" okazała się jednak inną lekturą, niż się tego po niej spodziewałam,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Podróż do Albanii mam w głowie już od dłuższego czasu, postanowiłam więc najpierw trochę o tym kraju poczytać. Na pierwszy ogień wybrałam "Albanię" z trzymającej dobry poziom serii podróżniczej Wydawnictwa Poznańskiego, od razu jednak zaznaczając, że szczególną miłośniczką literatury podróżniczej nie jestem ;). Nie lubię, gdy ciekawostki i anegdotki chaotycznie przeplatają się z wyrywkami wiedzy historycznej, ani kiedy autor/ka dzieli się z czytelnikami sporą ilością swoich doświadczeń i przemyśleń - zdecydowanie wolę usłyszeć głos miejscowych. I, niestety, u Nowek było wszystko to, czego w takich książkach nie lubię - nadmierna obecność autorki w opisywanych wydarzeniach, sporo opinii i dość wybiórcze potraktowanie tematyki Albanii. Ale znów: tego się przecież spodziewałam, wiem, że innym się to może podobać, a całościowo nie czytało się przecież tej książki źle.
Na pewno na plus jest tutaj styl pisania Nowek - lekki, przystępny, zdecydowanie nie jest to reportaż, ale bardziej snuta przy kieliszku rakii opowieść o niezwykle ciekawym kraju. Są tu wstawki historyczne, kulturowe, turystyczne - w pewien sposób jest to na pewno lektura zachęcająca do odwiedzenia Albanii, wyrobienia sobie o tym kraju własnej opinii. Dużo tu też ludzi i ich historii - Nowek ma męża Albańczyka i przez część każdego roku mieszka i pracuje jako przewodnik w tym państwie, poznała więc sporo ludzi i pozwoliła im się wypowiedzieć na różne ciekawe tematy: Kanun, związki, relacje rodzinne, polityka... Nie ma co oczekiwać, że "Albania. W szponach czarnego orła" wyczerpie temat, ale może być do niego całkiem ciekawym wprowadzeniem :).

Podróż do Albanii mam w głowie już od dłuższego czasu, postanowiłam więc najpierw trochę o tym kraju poczytać. Na pierwszy ogień wybrałam "Albanię" z trzymającej dobry poziom serii podróżniczej Wydawnictwa Poznańskiego, od razu jednak zaznaczając, że szczególną miłośniczką literatury podróżniczej nie jestem ;). Nie lubię, gdy ciekawostki i anegdotki chaotycznie przeplatają...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czytając opinie o tej książce, spodziewałam się po niej czegoś trochę innego - tymczasem to, co przeczytałam, podobało mi się znacznie bardziej :). "Kolonia" Magee to krótka, ale bardzo dobrze napisana (i równie dobrze przetłumaczona) powieść o niewielkiej irlandzkiej wysepce pod koniec lat siedemdziesiątych. Żyją na niej cztery pokolenia mieszkańców - od najstarszej kobiety, która mówi tylko po irlandzku i nigdy nie opuściła wyspy, po młodego chłopca, swobodnie zmieniającego irlandzki na angielski i marzącego o innym życiu niż to, które znali jego przodkowie. Na wyspę od lat przybywa Francuz Masson, który bada i w swoim własnym rozumieniu stara się chronić język irlandzki. Jednak tego lata jego badania zakłóca przybycie Lloyda - angielskiego malarza, który początkowo chce malować klify, a z czasem zaczyna pracę nad "dziełem życia"...
Tytuł książki można rozumieć na wiele sposobów, a wątków kolonialnych tu nie brakuje. Masson jest pół-Algierczykiem i jego wspomnienia dotyczące trudnej relacji rodziców były dla mnie ciekawe i wciągające. Lloyd jako Anglik na irlandzkiej wyspie wydaje się ze swoim podejściem do świata wręcz obrazkowym przykładem kolonizatora, choć Francuz wcale nie zachowuje się lepiej. Ofiarami ich zachowań padają zaś mieszkańcy - szczególnie młody James; fakt, że zakończenie było przewidywalne, nie sprawił, że było mi go mniej żal. Historie z wysepki są przeplatane opisami terroryzmu, w którym pogrążona była Irlandia w tamtych latach.
"Kolonię" czyta się bardzo szybko - szczególnie fragmenty dotyczące Lloyda i Jamesa: krótkie zdania, myślenie obrazami. Masson i irlandzkie kobiety bardziej zatapiali się w języku, opowieść biegła w formie strumienia świadomości (choć w zdecydowanie bardziej przystępnej formie niż u Joyce'a ;) ). Spodobała mi się ta różnorodność narracji i stylów, przeplatanie wydarzeń na wyspie z wiadomościami z kraju, sposób, w jaki skonstruowane zostały główne postacie. Szczerze polecam :)

Czytając opinie o tej książce, spodziewałam się po niej czegoś trochę innego - tymczasem to, co przeczytałam, podobało mi się znacznie bardziej :). "Kolonia" Magee to krótka, ale bardzo dobrze napisana (i równie dobrze przetłumaczona) powieść o niewielkiej irlandzkiej wysepce pod koniec lat siedemdziesiątych. Żyją na niej cztery pokolenia mieszkańców - od najstarszej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zachęcona bardzo pozytywnymi recenzjami książek Klein, postanowiłam zacząć od "To zmienia wszystko" - lektury poświęconej zmianom klimatycznym. Ciężko mi ocenić tę książkę jednoznacznie, bo znajdziemy tu zarówno bardzo wartościowe treści, jak i sporo przegadanego i męczącego materiału, co czyni "To zmienia wszystko" lekturą dość nieprzystępną w odbiorze. Początkowe rozdziały przybliżają czytelnikowi światową politykę klimatyczną - dużo tu faktów, trochę ciekawostek i kilka godzin czytania z niemałą ilością bardzo potrzebnych przerw ;). Potem jednak przechodzimy do świetnej i niesamowicie wciągającej części o ludach rdzennych (głównie w Kanadzie, ale były też opowieści z innych krajów) i ich walce o czyste środowisko, która staje się przykładem dla całego świata. To był ten moment, kiedy uwierzyłam, że dam tej książce wyższą ocenę, ale… Pełna prywatnych wynurzeń autorki końcówka "To zmienia wszystko" była dla mnie najsłabszą częścią lektury i rozważałam nawet ominięcie podsumowania. Czyli, krótko mówiąc, jest to książka bardzo nierówna.
Nie da się jednak zaprzeczyć, że Klein wykonała tytaniczną pracę, zbierając materiały. Ile przeczytała raportów, z iloma ludźmi rozmawiała, w ilu konferencjach uczestniczyła, ile katastrof przyrodniczych i ich skutków oglądała na własne oczy… tylko ona sama to wie. I to widać w tej książce - ogrom zebranego materiału, szczegółowość analiz, różnorodność punktów widzenia… Jeśli czyjaś pamięć jest w stanie pomieścić choć ułamek zawartych tu informacji, może wdawać się w dyskusje klimatyczne na kompletnie nowym poziomie ;). Myślę, że jest to lektura, po którą warto sięgnąć, nawet jeśli nie będzie się tego najlepiej czytało ;).

Zachęcona bardzo pozytywnymi recenzjami książek Klein, postanowiłam zacząć od "To zmienia wszystko" - lektury poświęconej zmianom klimatycznym. Ciężko mi ocenić tę książkę jednoznacznie, bo znajdziemy tu zarówno bardzo wartościowe treści, jak i sporo przegadanego i męczącego materiału, co czyni "To zmienia wszystko" lekturą dość nieprzystępną w odbiorze. Początkowe...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

To moja druga książka Kamińskiej i - co ciekawe - biografię Simony Kossak, którą się właściwie nie interesowałam, czytało mi się zdecydowanie lepiej niż biografię Wandy Rutkiewicz, gdy himalaizmem interesuję się bardzo ;). Kilka tygodni temu czytałam też "Serce i pazur" Kossak i tak sobie myślę, że gdyby jej biografia trafiła w moje ręce wcześniej, raczej nie sięgałabym po jej twórczość. Simona wyłaniająca się z tej książki to postać ekscentryczna i apodyktyczna, choć widać, że Kamińska starała się zachować bezstronność i dopuszczać do głosu różne osoby, które miały okazję poznać Simonę z różnych stron.
Podobał mi się sposób opowiadania o Kossak - skupienie się na jej dzieciństwie, wpływie wychowania na jej osobowość i późniejsze zachowanie, takie przedstawienie jej relacji z ludźmi, by nie naruszyć zanadto ich ani jej prywatności. Zabrakło mi za to bardziej szczegółowych opisów relacji Simony ze zwierzętami - w końcu stanowiły one bardzo istotną część jej życia. Ze zdjęć czy krótkich komentarzy wynika, że miała sporo oswojonych zwierząt, wiele z nich pojawiało się w jej opowieściach, ale Kamińska niemal zbagatelizowała ten temat - i szkoda.
Jako że przed lekturą moja wiedza o Simonie Kossak była baaardzo niewielka, z książki dowiedziałam się dużo i czytało mi się ją szybko i dobrze. Na pewno nie jest to bardzo szczegółowa i dokładna biografia, jednak w tym przypadku mi to nie przeszkadzało (nie sądzę, bym chciała się aż tak bardzo zgłębiać w życie Simony) i jestem zadowolona z lektury, wzbogaconej zresztą bardzo fajnymi zdjęciami :).

To moja druga książka Kamińskiej i - co ciekawe - biografię Simony Kossak, którą się właściwie nie interesowałam, czytało mi się zdecydowanie lepiej niż biografię Wandy Rutkiewicz, gdy himalaizmem interesuję się bardzo ;). Kilka tygodni temu czytałam też "Serce i pazur" Kossak i tak sobie myślę, że gdyby jej biografia trafiła w moje ręce wcześniej, raczej nie sięgałabym po...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Są książki, po lekturze których ciężko mi ocenić, czy mi się podobały czy nie, i "Czarna owca medycyny" należy do takich właśnie książek. Z jednej strony czytało się to dość lekko jak na lekturę popularnonaukową i faktycznie ułożyłam sobie w głowie historię psychiatrii. Z drugiej jednak jest coś w sposobie pisania Liebermana, co mnie męczyło i czasem nudziło - zwłaszcza że niektóre tematy były omówione aż za bardzo szczegółowo, no i nie ma szans, by mi to wszystko zostało w pamięci :).
Autor sporo uwagi poświęca Freudowi, bo chyba mało który człowiek miał aż taki wpływ na psychiatrię jak ten Austriak. Niestety, jego sposób myślenia na całe dziesięciolecia uwięził psychiatrów w psychoanalizie, zamiast skupiać się na biologii, farmakologii i psychoterapii. Lieberman całkiem ciekawie przedstawiał kolejne odkrycia, zmieniające spojrzenie na choroby psychiczne i ich leczenie - zarówno te dobre, jak i złe (jak chociażby lobotomia). Sporo uwagi w książce poświęcono też tworzeniu "podręczników" do psychiatrii, definiujących różne choroby - dla mnie ten wątek był nadmiernie rozwleczony. W efekcie z książki się całkiem sporo dowiedziałam, ale też cieszyłam się, że w końcu skończyłam lekturę i mogę zabrać się za coś innego ;).

Są książki, po lekturze których ciężko mi ocenić, czy mi się podobały czy nie, i "Czarna owca medycyny" należy do takich właśnie książek. Z jednej strony czytało się to dość lekko jak na lekturę popularnonaukową i faktycznie ułożyłam sobie w głowie historię psychiatrii. Z drugiej jednak jest coś w sposobie pisania Liebermana, co mnie męczyło i czasem nudziło - zwłaszcza że...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Reportaż, który zapowiadał się ciekawie, a wyszło... dość przeciętnie, jakby nie patrzeć. Krajewski postanowił opowiedzieć o seksoholizmie w Polsce - temat tabu, więc można tu było naprawdę ciekawie się rozpisać. Jednak już od samego wstępu nie dało się nie zauważyć, że ten temat samemu autorowi "nie leży". Nie pasuje mu, nie potrafi się powstrzymać od (negatywnego) oceniania swoich rozmówców i wielokrotnie podczas lektury chodziło mi po głowie: "po co w ogóle zabrałeś się za książkę, która tak bardzo jest sprzeczna z Twoim światopoglądem i nie umiesz tego ukryć?"
Dobór rozmówców z jednej strony mi pasował, a z drugiej jednak nie... ;) Faktycznie możemy tu spojrzeć na seksoholizm z punktu widzenia zarówno kobiet, jak i mężczyzn - nie tylko osób chorych, ale też tych, którym ci chorzy zniszczyli życie. Brakowało tu jednak naukowego spojrzenia, wypowiedzi specjalistów - czegoś równoważącego opowieści seksoholików. A same opowieści... owszem, były ciekawe, choć język rozmówców (często wulgarny, bardzo potoczny) nie zawsze do mnie trafiał. Poza tym Krajewski zadawał pytania w sposób tendencyjny i oceniający, co było nieprzyjemne nie tylko dla jego rozmówców, ale i dla późniejszych czytelników.
Ogólnie ujmując: pomysł ciekawy, wykonanie słabe, całość przeciętna - szkoda czasu na lekturę ;).

Reportaż, który zapowiadał się ciekawie, a wyszło... dość przeciętnie, jakby nie patrzeć. Krajewski postanowił opowiedzieć o seksoholizmie w Polsce - temat tabu, więc można tu było naprawdę ciekawie się rozpisać. Jednak już od samego wstępu nie dało się nie zauważyć, że ten temat samemu autorowi "nie leży". Nie pasuje mu, nie potrafi się powstrzymać od (negatywnego)...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To aż zaskakujące, jak dobrze się czasem czyta takie trudne książki. Bo "Chłopiec z Aleppo, który namalował wojnę" jest powieścią trudną i poruszającą, ale na swój sposób piękną, choć pełną okrucieństwa. Odbiór lektury zmienia jednak narracja - opowieść toczy się bowiem z punktu widzenia syryjskiego nastolatka. Adam ma 14 lat i na początku coś mi tu nie grało, bo jego sposób wypowiedzi i postrzegania świata pasowałby do młodszego chłopca. Szybko jednak zauważyłam, że chłopiec cierpi na jakieś zaburzenia - odbiera wszystko dosłownie, nie pojmuje szybko zachodzących w Aleppo zmian i przede wszystkim postrzega świat i ludzi za poprzez kolory. A potem zamyka się w pokoju i próbuje namalować swoje doświadczenia, z obrazów zaś wyłania się wojna.
Akcja powieści rozgrywa się na początku wojny domowej w Syrii - zaczynają się demonstracje, ataki, bombardowania, ludzie znikają i giną, często doświadczając wcześniej niewyobrażalnych tortur. Bliskich Adama też spotyka wiele tragedii, zresztą i sam chłopiec zostaje ranny. Jednak Adam nie do końca rozumie, co się dzieje, to czytelnik dostrzega wszystkie okrucieństwa, które umykają pojmowaniu chorego chłopca. Bardzo spodobała mi się taka narracja, tak samo jak i wątek malowania wojny, zauważania emocji jako kolorów. Całość przeczytałam, wręcz pochłonęłam zaskakująco szybko - aż żałuję, że "Chłopiec z Aleppo..." tyle czasu przeleżał na mojej półce, czekając na swoją kolej :).

To aż zaskakujące, jak dobrze się czasem czyta takie trudne książki. Bo "Chłopiec z Aleppo, który namalował wojnę" jest powieścią trudną i poruszającą, ale na swój sposób piękną, choć pełną okrucieństwa. Odbiór lektury zmienia jednak narracja - opowieść toczy się bowiem z punktu widzenia syryjskiego nastolatka. Adam ma 14 lat i na początku coś mi tu nie grało, bo jego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Obsesja piękna" to książka, po którą sięgnęłam pod wpływem internetowych polecajek i tak sobie myślę, że bardziej trafiłaby do młodszej mnie. Dorosła "ja" ma już nieco zdrowsze podejście do własnego ciała i lepiej rozumie wpływ kultury na postrzeganie samej siebie, co nie znaczy oczywiście, że udało mi się całkowicie uwolnić od tego, jak otoczenie ukształtowało mój światopogląd. Żałuję jednak, że taka książka nie trafiła do dorastającej Gabi. Że nikt rzeczowo i konkretnie nie wytłumaczył mi kiedyś, że ubrania mają być najpierw wygodne i praktyczne, potem dopiero - ewentualnie - ładne. Że ćwiczenia mają sprawić, że moje ciało będzie w stanie wykonywać coraz więcej przydatnych rzeczy, a nie "czy będę dobrze wyglądać w danych ubraniach" i "czy ktoś mnie zechce, jak schudnę". Engeln pokazuje, że niestety, ten drugi tok myślenia jest głęboko zakorzeniony w dziewczęcych i kobiecych głowach. Środowisko i kultura uczą nas, by stawiać "pięknie" przed "zdrowo" i "sprawnie" - tysiące kobiet poświęcających swoje zdrowie w imię piękna jest tego bolesnym przykładem. Zresztą, też chodziłam na zajęcia sportowe, gdzie instruktorki "motywowały" kursantki hasłami w stylu "bikini body" - o ile bardziej by mnie zmotywowało "nadążysz za swoim facetem na szlaku w górach!" ;).
O ile wiele pojawiających się w "Obsesji piękna" tematów było dla mnie oczywistych i dość powtarzalnych - na szczęście żyjemy w czasach, gdy o akceptacji własnego ciała mówi się coraz więcej (a z drugiej strony bombardowani jesteśmy "idealnymi" wizerunkami celebrytek po photoshopie...). Engeln opowiada jednak o wielu badaniach, eksperymentach i statystykach, które mnie zaciekawiły. Przeraża mnie to, ile czasu i pieniędzy poświęcają kobiety dla wyglądu. Przeraża mnie to, jak bardzo na tym wyglądzie skupia się uwaga ogromnej ilości społeczeństwa. Że od kobiet właściwie "wymaga się" wyglądu, ale często zakłada się jednocześnie, że piękna=głupsza. Z kolei, kiedy kobieta zamiast na wyglądzie skupi się na swoich innych zdolnościach, i tak znajdzie się ktoś, kto sprowadzi jej istnienie tylko do tego, jak wygląda...
Myślę, że dla dorosłej, świadomej swojego ciała i swoich możliwości kobiety "Obsesja piękna" nie będzie w żaden sposób odkrywczą lekturą. Jest to jednak ciekawe, oparte o wiele badań podsumowanie, jak bardzo krzywdzone jesteśmy przez ten społeczny "wymóg wyglądania". Od najmłodszych lat, bo już kilkuletnie dziewczynki, mające okazję usłyszeć ich matki mówiące o potrzebie odchudzania, zaczynają nie lubić swoich ciał. I z wiekiem jest tylko gorzej. Pytanie tylko, czy lektura książki może coś faktycznie zmienić w myśleniu młodej osoby, która dookoła słyszy jednak kompletnie inne komunikaty...?

"Obsesja piękna" to książka, po którą sięgnęłam pod wpływem internetowych polecajek i tak sobie myślę, że bardziej trafiłaby do młodszej mnie. Dorosła "ja" ma już nieco zdrowsze podejście do własnego ciała i lepiej rozumie wpływ kultury na postrzeganie samej siebie, co nie znaczy oczywiście, że udało mi się całkowicie uwolnić od tego, jak otoczenie ukształtowało mój...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to