Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Ktoś tam się wniebogłosy drze, próbując śpiewać, a czaszkę rozrywa kac. Kapeć w gębie. Obce miejsce. Iwo Król tak wita dzień w jednym z gruzińskich hosteli. W podobnym stanie są prawdopodobnie inni lokatorzy. Jeśli nie spici, to spaleni. Dla niektórych wiadro to stały element dnia. Innym wystarczają czacza i fajki. Jak to na kacu, po otwarciu oczu zaczyna odmalowywać się urwane gdzieś wcześniej życie. Albo zamazane. Myśli o kobiecie. Myśli o tym, że jest się tu, bo chce się coś poczuć. Znaleźć sens egzystencji. O ile jest coś takiego. Póki co, Iwo trwa w postanowieniu, w którym rzucenie wszystkiego i wyjazd w Bieszczady potraktował całkiem dosłownie – z tym, że zamiast Bieszczad wybrał Tbilisi…

"Georgia" Mateusza Parkasiewicza oscyluje wokół Iwo, który postanowił uciec przed marazmem, bezsensem i społeczną presją [i dorosłością?]. Codzienność, w której funkcjonuje przenikają media społecznościowe i korporacyjne standardy. Wyidealizowane życia innych ludzi, którymi jest zalewany na Instagramie nijak się mają do jego własnego. Wszelkie znajomości przypieczętowuje kliknięciem na Facebooku, a miłość… czym jest miłość? Być może wyjazd coś zmieni – ale co?

Choć przez większość czasu fabuła jest całkiem sensowna [nawet gdy przypomina bad trip], to jednak ma kilka naciąganych momentów. Chodzi mi tu głównie o końcówkę – rozwiązanie problemów na zasadzie deus ex machina, i to jeszcze w nielogiczny sposób.

Odnoszę wrażenie, że "Georgia" to taka powieść, którą doceni się na pewnym etapie życia. To dziwne uczucie, bo mam tak pierwszy raz, ale czuję, że na książkę Parkasiewicza jestem… za stary.

Mam problem z "Georgią". Z jednej strony, na plus zasługują szeroko rozumiane obserwacje społeczne [mam tu na myśli głównie spojrzenie na los imigrantów], a także język powieści. Z drugiej zaś strony, mam wrażenie, że to ten typ książki, który wpadł mi do głowy jednym okiem, by za chwilę wylecieć drugim. Pomimo egzystencjalnego zacięcia, zabrakło mi w książce Parkasiewicza – o dziwo – głębi.

Egzemplarz książki otrzymałem od Instytutu Literatury w ramach współpracy barterowej.

Dłuższa recenzja na mojej stronie - link: https://karols.pl/georgia-mateusz-parkasiewicz-recenzja/

Ktoś tam się wniebogłosy drze, próbując śpiewać, a czaszkę rozrywa kac. Kapeć w gębie. Obce miejsce. Iwo Król tak wita dzień w jednym z gruzińskich hosteli. W podobnym stanie są prawdopodobnie inni lokatorzy. Jeśli nie spici, to spaleni. Dla niektórych wiadro to stały element dnia. Innym wystarczają czacza i fajki. Jak to na kacu, po otwarciu oczu zaczyna odmalowywać się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak sam tytuł „Duchowego przewodnika po Polsce, czyli 101 wycieczek z dreszczykiem” Martyny Skibińskiej wskazuje, jest to przewodnik. Przewodnik, dodam, dość nietypowy, bo oprowadzający Czytelniczki i Czytelników po miejscach niezwykłych: opętanych, nawiedzonych, naznaczonych ektoplazmą czy innymi nadprzyrodzonymi emanacjami. Zawarte w „Duchowym przewodniku po Polsce” treści to kopalnia interesujących historii i ciekawostek. Te odnoszą się nie tylko do elementów nadnaturalnych, ale również do przeszłości konkretnych miejsc, zdarzeń i postaci.

Książka została podzielona ze względu na województwa. To bardzo dobra decyzja, bo znacznie ułatwia planowanie wycieczek. Na plus zasługuje także zamieszczenie na końcu każdej atrakcji namiarów: czy to adresu i danych kontaktowych, czy też współrzędnych geograficznych [gdy mowa o jakimś miejscu położonym np. w szczerym polu czy innej, niedostępnej kniei].

Na uwagę zasługuje przepiękne wydanie, bogato ilustrowane przez Dominikę Czerniak-Chojnacką. Zamieszczone w książce ilustracje zdają się być integralną częścią przewodnika.

Na stronie Dwóch sióstr, widnieje informacja, że za lekturę przewodnika najlepiej zabrać się, gdy ma się przynajmniej dziesięć lat. Młodszym osobom odradzam sięganie po niniejszą pozycję. To o tyle istotne, że zawarte w środku treści [duchy, wampiry czy inne monstra], mogą rzeczywiście napędzić strachu.

I co najważniejsze - można czytać nawet bez planowania wycieczki 😉

Rewelacja, koniecznie przeczytajcie. 👍

Egzemplarz książki do recenzji otrzymałem od Wydawnictwa Dwie Siostry w ramach współpracy barterowej.

Dłuższa recenzja na mojej stronie - link: https://karols.pl/duchowy-przewodnik-po-polsce/

Jak sam tytuł „Duchowego przewodnika po Polsce, czyli 101 wycieczek z dreszczykiem” Martyny Skibińskiej wskazuje, jest to przewodnik. Przewodnik, dodam, dość nietypowy, bo oprowadzający Czytelniczki i Czytelników po miejscach niezwykłych: opętanych, nawiedzonych, naznaczonych ektoplazmą czy innymi nadprzyrodzonymi emanacjami. Zawarte w „Duchowym przewodniku po Polsce”...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

„[…] PRZEWODNIK JEST OSTATECZNY. RZECZYWISTOŚĆ JEST CZĘSTO NIEPRECYZYJNA.” ~ „Restauracja na końcu Wszechświata”, Douglas Adams, tł. Paweł Wieczorek, Zysk i S-ka Wydawnictwo, 2024, s. 57.

Po wydarzeniach rozgrywających się w „Autostopem przez Galaktykę” [i kilku perturbacjach po drodze], przed naszymi bohaterami staje pytanie równie wielkie, co „Wielkie pytanie o życie, wszechświat i całą resztę”: gdzie we wszechświecie można zjeść najlepsze jedzenie?

„Restauracja na końcu Wszechświata” właściwie zaczyna się tam, gdzie kończy część pierwsza. Akcja – jak poprzednio – jest równie zwariowana, wybuchowa i kuriozalna [zwłaszcza, że w ruch ponownie poszedł zainstalowany w Sercu ze Złota napęd nieprawdopodobieństwa]. Ale…

Odnoszę wrażenie, że drugi tom przygód Artura Denta, Forda Prefecta i spółki jest nieco poważniejszy w wymowie. Oczywiście, na pierwszym planie to nadal przede wszystkim kuriozalna komedia, jednakże gdy zastanowić się nad drugim dnem niektórych zdarzeń [a zwłaszcza końcówką], trudno nie wpaść w zadumę. Czy to zasługa jedynie satyrycznego spojrzenia na konkretne zagadnienia [dotyczy to choćby pewnego dania z tytułowej restauracji]? A może za efekt ten odpowiada poważniejsze potraktowanie przez Douglasa Adamsa tematu czasoprzestrzeni? Trudno powiedzieć.

„Restauracja na końcu Wszechświata” to – podobnie jak poprzednia część – niczym nieskrępowany popis humoru i wyobraźni Douglasa Adamsa. I choć postaci mają teraz ważniejsze[?] sprawy na głowie, ich przygody w dalszym ciągu są absurdalnie kuriozalne. Niekontrolowany śmiech gwarantowany. A gdy zrobi się poważniej, pamiętaj o złotej zasadzie z przewodnika Autostopem przez Galaktykę: NIE PANIKUJ.

Jeśli spodobała Wam się część pierwsza, koniecznie przeczytajcie. Świetna lektura.

Egzemplarz książki do recenzji otrzymałem od Wydawcy w ramach współpracy barterowej.

Dłuższa recenzja na mojej stronie - link: https://karols.pl/restauracja-na-koncu-wszechswiata-douglas-adams-recenzja/

„[…] PRZEWODNIK JEST OSTATECZNY. RZECZYWISTOŚĆ JEST CZĘSTO NIEPRECYZYJNA.” ~ „Restauracja na końcu Wszechświata”, Douglas Adams, tł. Paweł Wieczorek, Zysk i S-ka Wydawnictwo, 2024, s. 57.

Po wydarzeniach rozgrywających się w „Autostopem przez Galaktykę” [i kilku perturbacjach po drodze], przed naszymi bohaterami staje pytanie równie wielkie, co „Wielkie pytanie o życie,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Komandor Carlsen nie spodziewał się, że w kosmicznej pustce trafi na coś takiego. Długi na osiemdziesiąt kilometrów, dryfujący wrak statku kosmicznego. „Nieznajomy”, jak później nazwą go media, posiada w środku wymarłe miasto. Ale to nie wszystko – głębiej dochodzi do niezwykłego odkrycia: sarkofagów, w których spoczywają ciała. Ludzkie ciała…

Okazuje się, że tajemniczy pasażerowie „Nieznajomego” nie są martwi. Carlsen zabiera troje z nich na pokład własnego statku. Cel jest prosty: dostarczyć kosmitów na Ziemię, by tam poddać ich dalszym badaniom. Nikt nie przypuszcza, że odkrycie może stanowić zagrożenie dla gatunku ludzkiego…

***

Akcja „Kosmicznych wampirów” rozgrywa się w 2080 roku, a rozpoczyna od przytoczonej powyżej sceny w przestrzeni kosmicznej. Szybko jednak przenosi się na Ziemię i niewiele ma wspólnego z szeroko rozumianym science-fiction. W ramy powieści wkrada się wątek wampiryzmu, pytania o przeszłość, sporo [mocno umotywowanej fabularnie] erotyki, czy wreszcie czegoś, co chyba najłatwiej określić mianem filozofii egzystencjalnej.

Książka Colina Wilsona zdaje się ewoluować i przeistaczać wraz z postępami w narracji. Wstęp, rozwinięcie i zakończenie utrzymane są w zupełnie różnej tonacji. O dziwo, powieść jest przy tym całkiem spójna.

Pomimo roku wydania powieści [1976] i pomimo nadmiernej eksploatacji tematu po premierze "Zmierzchu" Stephenie Meyer, wampiryzm przedstawiony w „Kosmicznych wampirach” wciąż jest czymś świeżym.

Zestarzał się natomiast sposób przedstawiania postaci kobiecych. Te służą tutaj głównie jako narzędzia: czy to do zaspokajania cielesnych uciech, czy do pełnienia konkretnych ról [matka, sekretarka, uczennica, etc.]. Mężczyźni zaś mają swój męski świat, w którym co rusz popija się drinki. Biorąc pod uwagę dzisiejszą wrażliwość, takie podejście może razić, dlatego polecam brać poprawkę na czas publikacji książki – 1976 rok.

„Kosmiczne wampiry” to nietuzinkowa powieść, którą polecam przede wszystkim koneserkom i koneserom literatury science-fiction. 👍

Książkę do recenzji otrzymałem od Wydawnictwa IX w ramach współpracy barterowej.

Dłuższa recenzja na mojej stronie - link: https://karols.pl/kosmiczne-wampiry-colin-wilson-recenzja/

Komandor Carlsen nie spodziewał się, że w kosmicznej pustce trafi na coś takiego. Długi na osiemdziesiąt kilometrów, dryfujący wrak statku kosmicznego. „Nieznajomy”, jak później nazwą go media, posiada w środku wymarłe miasto. Ale to nie wszystko – głębiej dochodzi do niezwykłego odkrycia: sarkofagów, w których spoczywają ciała. Ludzkie ciała…

Okazuje się, że tajemniczy...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

„Wściek” Magdaleny Salik rozgrywa się w wysoce stechnicyzowanej nieodległej przyszłości. Świat stoi na skraju katastrofy klimatycznej. Zjawiska dawniej uznawane za anomalie, stają się normą. Problem zdaje się dostrzegać jedynie garstka ludzi, a jeszcze mniej próbuje mu przeciwdziałać. Pomysły na poprawę kondycji planety są różne. Dagan porzuca karierę glacjologa na rzecz ekoaktywizmu, a jego żona Marie wskrzesza mamuty. Są jednak osoby, które optują za bardziej radykalnymi środkami, z których ogólnoświatowe blackouty to jedne z lżejszych rozwiązań. Gdy dochodzi do morderstwa pewnej wpływowej persony, zmiany akcelerują. Zbieg losu chciał, że w samym ich centrum znaleźli się Marie i Dagan…

Wykreowana przez Salik wizja świata jutra wydaje się wysoce prawdopodobna. Właściwie, to o czym pisze we „Wścieku” Autorka, to przedłużenie dobrze znanej nam rzeczywistości. Jeszcze większe problemy klimatyczne, rozwój AI i genetyki, wszechobecność mediów społecznościowych… A to tylko góra lodowa zagadnień poruszanych w książce. Czytając „Wściek” trudno nie dostrzec porządnego researchu, a przy tym ogromnego zagęszczenia poruszanych tematów. Tak, Magdalena Salik stworzyła dopracowany pod względem naukowym thriller science-fiction.

Poza solidnymi podwalinami naukowymi, udała się także Autorce intryga i ogólnie – cała akcja. Ta wciąga tym bardziej, im bliżej jest się końca [w tej kwestii jednak nie piszę nic więcej, by nie psuć Wam zabawy].

Bardzo spodobał mi się we „Wścieku” także wątek obyczajowy. Dobrze zarysowane postaci oraz łączące je relacje to coś, co śledziłem z równym zaciekawieniem co główny wątek. Mam tylko jedno ale: jedna fatalnie napisana scena seksu [na szczęście krótka].

Magdalena Salik zawiesiła sobie bardzo wysoko poprzeczkę swoim literackim debiutem. Przyznam szczerze: oczekiwania po „Płomieniu” miałem ogromne. Czy „Wściek” je spełnił? Myślę, że tak – poza tą jedną wspomnianą powyżej felerną sceną, podobało mi się wszystko. Tak więc nic dodać, a jedynie to jedno ująć 😉

Serdecznie polecam👍

Książkę do recenzji otrzymałem od Wydawnictwa Powergraph [współpraca barterowa].

Dłuższa recenzja na mojej stronie - link: https://karols.pl/wsciek-magdalena-salik-recenzja/

„Wściek” Magdaleny Salik rozgrywa się w wysoce stechnicyzowanej nieodległej przyszłości. Świat stoi na skraju katastrofy klimatycznej. Zjawiska dawniej uznawane za anomalie, stają się normą. Problem zdaje się dostrzegać jedynie garstka ludzi, a jeszcze mniej próbuje mu przeciwdziałać. Pomysły na poprawę kondycji planety są różne. Dagan porzuca karierę glacjologa na rzecz...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Matka gra z synem w piłkę nożną. Widać, że kobieta stara się jak tylko może – chyba robi to po raz pierwszy, bo nie wie, że na bramkę się „strzela”, a nie „kopie”. Nie przeszkadza jej to jednak być, tu i teraz, być może nie być sobą, a być kimś innym, byle dziecko nie czuło, że czegoś mu brakuje. Albo kogoś. Nie wiadomo bowiem, czy ojca można zastąpić wyłącznie odgrywaniem jego roli…
***
Łukasz, czyli główny bohater dramatu Grzegorza Górnego, zajęty jest poszukiwaniem: zarówno ojca, jak i samego siebie. Gdy w końcu go spotyka, zastaje przykutego do łóżka mężczyznę, którego dodatkowo wymazuje choroba alzheimera. Pan Norbert – bo tak zwie się ojciec Łukasza – doświadcza jeszcze ostatnich przebłysków: swojego ojca, siebie jako ojca i swojego syna, lecz nie Łukasza...

„Ojcze mój” traktuje o kryzysie dwojakim: ojcostwa i męskości. Brak figury ojca-autorytetu okazuje się być wystarczający, by zerwać przekazywany z pokolenia na pokolenie system wartości.

Pozostaje pytanie: czy traumy Łukasza można w jakikolwiek sposób generalizować? A może to jedynie dramat jednostki, która doświadcza tragedii indywidualnie i unikatowo?

Myślę, że część problemów, o których pisze Górny da się rozciągnąć na innych ludzi [w domyśle: innych mężczyzn], jednak postrzegam „Ojcze mój” przede wszystkim jako tragedie konkretnych osób: Łukasza, jego matki i Pana Norberta. To niesłychanie kameralna i intymna historia, w której, pomimo socjologicznego zacięcia, główny nacisk został położony na psychikę postaci [na co wskazywać może choćby sam tytuł; w końcu „ojcze mój”, a nie „ojcze nasz”].

Warto przeczytać i przemyśleć. Polecam. 👍

Egzemplarz książki do recenzji otrzymałem od Wydawcy w ramach współpracy barterowej.

Dłuższa recenzja na mojej stronie - link: https://karols.pl/ojcze-moj-grzegorz-gorny-recenzja/

Matka gra z synem w piłkę nożną. Widać, że kobieta stara się jak tylko może – chyba robi to po raz pierwszy, bo nie wie, że na bramkę się „strzela”, a nie „kopie”. Nie przeszkadza jej to jednak być, tu i teraz, być może nie być sobą, a być kimś innym, byle dziecko nie czuło, że czegoś mu brakuje. Albo kogoś. Nie wiadomo bowiem, czy ojca można zastąpić wyłącznie odgrywaniem...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Trafia się w czytelniczym życiu na takie książki, które również trafiają, ale w nas – całkiem nieoczekiwanie i w nasze najwrażliwsze struny. Poruszają uśpione na co dzień emocje [a czasami i przeżycia], zmuszając je do wyjścia na zewnątrz – często pod postacią wilgotnych oczu. Tak właśnie jest z powieścią Genki Kawamury „Sto kwiatów”.

Ale po kolei:
Zaczyna się jak u Hitchcocka, najpierw jest wstrząs, a później tylko napięcie rośnie. Zostajemy bowiem wrzuceni na głęboką wodę – doświadczamy przebłysków mającej zgasnąć Yuriko. Niby nic takiego się nie dzieje: spodziewa się przyjazdu syna i chce mu przygotować kolację…

Chwilę później rzeczywiście zjawia się oczekiwany syn, Izumi. Matki jednak nie ma w domu. Zastaje on za to nieporządek, chaos i chłód. Coś się nie zgadza….

***
„Sto kwiatów” przeprowadzają – i poniekąd doświadczają – nas, Czytelniczki i Czytelników przez obraz choroby alzheimera. Ta, początkowo jakby umyślnie niezauważona, sączy się powoli. I gdy w końcu symptomy wzbierają już na tyle, że nie sposób ich dłużej negować, dochodzi do ujawnienia – nie tyle diagnozy, co po prostu wyroku.

„Słowo „alzheimer” jakoś nie łączyło mu się z jego matką. Brzmiało jak coś bardzo odległego, nierealnego, istniejącego tylko w świecie mitycznych przypowieści.” ~ „Sto kwiatów,” Genki Kawamura, tł. Wiktor Marczyk, s. 85.

Poza obrazem choroby, Kawamura porusza – często do bólu szczerze – temat rodzicielstwa, czy wchodzenia w nowe role. Poznajemy odczucia i dylematy targające postaciami, którym przychodzi być kimś, kim do tej pory nie byli: ojcem, matką, czy choćby opiekunem.

Przy tym wszystkim, „Sto kwiatów” to powieść niesłychanie lekka stylistycznie: przez nią niemal się płynie, a forma idealnie gra tu z treścią.

Zachwyt.❤ Serdecznie polecam.👍

Egzemplarz książki do recenzji otrzymałem od Wydawcy w ramach współpracy barterowej.

Dłuższa recenzja na mojej stronie - link: https://karols.pl/sto-kwiatow-genki-kawamura-recenzja/

Trafia się w czytelniczym życiu na takie książki, które również trafiają, ale w nas – całkiem nieoczekiwanie i w nasze najwrażliwsze struny. Poruszają uśpione na co dzień emocje [a czasami i przeżycia], zmuszając je do wyjścia na zewnątrz – często pod postacią wilgotnych oczu. Tak właśnie jest z powieścią Genki Kawamury „Sto kwiatów”.

Ale po kolei:
Zaczyna się jak u...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

„Ponad religią. Etyka dla wszystkich” Dalajlamy to ten typ głęboko humanistycznej publikacji, który powinien przeczytać każdy. Mądrego zawsze warto posłuchać, a w tym przypadku – poczytać.

W swojej książce Dalajlama pisze o etyce świeckiej, która rozumiana jest jako coś, co może istnieć obok religii, być jej uzupełnieniem lub zastępstwem [ale nigdy jej nie neguje!]. Tego typu podejście, możliwe jest do zastosowania przez każdego: niezależnie od wyznania, czy jego braku.

Skąd w ogóle pomysł, by ktoś taki jak Dalajlama – człowiek wysoce uduchowiony – napisał książkę o etyce zsekularyzowanej? Pierwszym powodem jest dostrzegana przez Autora rosnąca złożoność przemieszanego kulturowo i religijnie świata, w którym trudno o ustalenie wspólnych standardów etycznych. Takich, w których współczucie, tolerancja i szacunek dla drugiego człowieka są na pierwszym miejscu – nie ze względu na coś, ale bez względu. Drugi powód, być może bardziej prozaiczny, brzmi: "Nie przemawiam tu więc jako nauczyciel ani wyznawca buddyzmu, tylko jeden z ponad siedmiu miliardów ludzi, któremu leży na sercu los ludzkości i chciałby coś dla niej zrobić.” [„Ponad religią. Etyka dla wszystkich”, Dalajlama, tł. Adam Kozieł, Państwowy Instytut Wydawniczy, 2024, s. 31].

„Ponad religią” składa się z dwóch części. Pierwsza z nich to niejako teoria – czym jest etyka świecka, dlaczego warto ją wprowadzić i co może ona przynieść ludzkości. Zmiany jednak zawsze należy dokonywać najpierw w sobie, stąd w drugiej części – stricte „praktycznej” - Dalajlama daje wskazówki dotyczące medytacji i uważności. Samorozwój w tym wydaniu to nie pusty slogan, ale rzeczywisty, czasochłonny, wymagający cierpliwości i regularności proces, dzięki któremu wzmocnimy swoje dobre strony.

Potrzeba takich książek. Gorąco polecam. 👍

Egzemplarz książki do recenzji otrzymałem od Wydawcy w ramach współpracy barterowej.

Dłuższa recenzja na mojej stronie - link: https://karols.pl/ponad-religia-etyka-dla-wszystkich-dalajlama-recenzja/

„Ponad religią. Etyka dla wszystkich” Dalajlamy to ten typ głęboko humanistycznej publikacji, który powinien przeczytać każdy. Mądrego zawsze warto posłuchać, a w tym przypadku – poczytać.

W swojej książce Dalajlama pisze o etyce świeckiej, która rozumiana jest jako coś, co może istnieć obok religii, być jej uzupełnieniem lub zastępstwem [ale nigdy jej nie neguje!]. Tego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Istnieje pewien projekt – zabieg, który może odmienić życie. Zgłasza się do niego [a może zostaje zgłoszony?] Larsen. Cel jest prosty: osiągnięcie spokoju i szeroko rozumianego szczęścia. Operacji[?] ma dokonać Pan Spolik, ktoś w rodzaju doktora [czy tylko naukowca-eksperymentatora?]. Nie wszystko idzie jednak zgodnie z planem [a może właśnie idzie?]…

Jak widzicie choćby po powyższym, lakonicznym wstępie, wiele w „Nowej kolonii” Grzegorza Wróblewskiego niewiadomych. Równie trudno powiedzieć coś o samych postaciach – z dramatu można jedynie wywnioskować ich role społeczne, miejsce w hierarchii i wzajemne relacje interpersonalne czy relacje władzy.

Sprawy nie ułatwiają dialogi, które są bardzo oszczędne [nigdy nie wychodzą poza jeden wers]. Postaci rozmijają się w nich, by tylko od czasu do czasu znaleźć wspólny język. Ktoś coś od kogoś chce, ale czego – tego dokładnie nigdy nie wiadomo.

Bo choć wszyscy tutaj mówią w języku zrozumiałym dla nas i prawdopodobnie dla siebie nawzajem, o tyle zdaje się, jakby słowa posiadały inne znaczenia, a przekaz miejscami mógł być zakodowany. Dochodzi raczej do komunikowania niż do komunikacji.

Gdybym miał powiedzieć o czym „Nowa kolonia” jest, powiedziałbym, że przede wszystkim o władzy rozpatrywanej przez pryzmat instytucji totalnych, a także o goffmanowskim człowieku, któremu nie pozostaje nic innego, jak odgrywać role w teatrze życia codziennego. A może Wróblewski serwuje nam dramat o lobotomii z czasów, gdy uznawano ją za coś dobrego? A być może to wszystko jedynie moje nadinterpretacje i nietrafione przypuszczenia? Nie wiem.

„Nowa kolonia” to niejasny, trudny w odbiorze, ale i bogaty w interpretacje dramat, w którym można doszukiwać się zarówno głębi, jak i całkowicie je przegapić.

Jeśli szukacie czegoś wymagającego i specyficznego, to serdecznie polecam.

Egzemplarz książki do recenzji otrzymałem od Wydawcy w ramach współpracy barterowej.

Dłuższa recenzja - oraz więcej dywagacji - na mojej stronie, link: https://karols.pl/nowa-kolonia-grzegorz-wroblewski-recenzja/

Istnieje pewien projekt – zabieg, który może odmienić życie. Zgłasza się do niego [a może zostaje zgłoszony?] Larsen. Cel jest prosty: osiągnięcie spokoju i szeroko rozumianego szczęścia. Operacji[?] ma dokonać Pan Spolik, ktoś w rodzaju doktora [czy tylko naukowca-eksperymentatora?]. Nie wszystko idzie jednak zgodnie z planem [a może właśnie idzie?]…

Jak widzicie choćby...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Są takie książki, których pisanie może być swego rodzaju eksperymentem. Które, ze względu na swą formę lub odgórne wymogi, nakładają na pisarkę czy pisarza pewne ograniczenia. Tego typu literackie eksperymenty potrafią zapewnić sporą dawkę rozrywki – pytanie tylko, czy dla osoby piszącej, czy dla czytelników?

Takiego eksperymentu literackiego podjął się w "Dziewięćdziesiąt dziewięć" Krzysztof Maciejewski. Stworzył on książkę, na którą składa się sto drabbli. Ku woli ścisłości: drabble to utwór, który ma mieć długość równych stu słów. To właściwie jedyny wymóg – ilość wyrazów. Takie rzeczy jak temat, czy styl są całkowicie dowolne.

Czym więc jest "Dziewięćdziesiąt dziewięć", poza eksperymentem? Gdybym miał określić zbiór Maciejewskiego jednym słowem, powiedziałbym, że to miszmasz.

Jest tutaj [w najróżniejszych odcieniach]: groza, komedia, science-fiction, surowa proza, czy komentarz społeczny.

Ale są też choćby i "teksty poetyckie", które... niemiłosiernie mnie wymęczyły. Właśnie wtedy, gdy się pojawiały, miałem wrażenie przekombinowania. Ograniczenie do stu słów plus ociekające poetyckością zdania w "Dziewięćdziesiąt dziewięć" momentami ocierają się o grafomanię.

Na szczęście, ten zarzut nie dotyczy pozostałych tekstów – pisanych prościej [lub dobitniej]; stawiających sprawę może nie tyle „jasno”, co „jaśniej”. W takim stylu, drabble w wykonaniu Maciejewskiego sprawdzają się najlepiej: rozwijają [na tyle, na ile to możliwe] ciekawe pomysły, zaskakują puentami, czy po prostu oferują masę rozrywki.

"Dziewięćdziesiąt dziewięć" to ciekawy eksperyment literacki, o którym mam mieszane zdanie. Znalazły się tutaj teksty bardzo dobre, obok których pojawiły się utwory po prostu słabe. Miszmasz gatunków, stylów czy pomysłów, to coś orzeźwiającego, jednak mam wrażenie, że bardziej dla Autora niż dla mnie – czytelnika.

Książkę do recenzji otrzymałem od Wydawcy [współpraca barterowa].

Dłuższa recenzja na mojej stronie - link: https://karols.pl/dziewiecdziesiat-dziewiec-krzysztof-maciejewski-recenzja/

Są takie książki, których pisanie może być swego rodzaju eksperymentem. Które, ze względu na swą formę lub odgórne wymogi, nakładają na pisarkę czy pisarza pewne ograniczenia. Tego typu literackie eksperymenty potrafią zapewnić sporą dawkę rozrywki – pytanie tylko, czy dla osoby piszącej, czy dla czytelników?

Takiego eksperymentu literackiego podjął się w "Dziewięćdziesiąt...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest upalny lipiec. Przez otwarte okno, do środka pomieszczenia, a dokładniej do Addie Bundren, nieustannie wdziera się zapach nadgryzionego przez piłę drewna i dźwięk rżniętych desek. W agonii, której doświadcza kobieta, może jeszcze podejmować decyzje: wybierać te odpowiednie deski, z których powstanie trumna. Ostatnie życzenie, którego spełnienie przyobiecał jej mąż, Anse, wypowiedziała już dawno: chce zlec w odległej ziemi; w tej, w której przyszła na świat. Gdy więc konanie przeistacza się w zgon, rodzina Bundrenów wybiera się w podróż do przyrzeczonego zmarłej miejsca…

Śmierć kobiety rozpoczyna podróż – zarówno dosłowną, jak i wewnętrzną. Z tego powodu „Gdy leżę, konając” Williama Faulknera można uznać za powieść drogi; za opis pewnego procesu, który ogarnie każdą postać uwikłaną w agonię i śmierć Addie.

Opowieść rozpisana została na wiele zróżnicowanych psychologiczne i językowo głosów, które wzajemnie się przenikają i uzupełniają dalszą część historii. Ta stopniowo zmienia swój ton: od poważnej i smutnej, aż po… zabawną – groteskową i miejscami makabryczną.

Za nowy przekład odpowiada Jacek Dehnel. Nie mam porównania z poprzednim, ale w tym wydaniu Faulkner brzmi doskonale [np. piła, która podczas cięcia desek „wchrapuje” się w drewno (s. 45)].

„Gdy leżę, konając” odsłoniło przede mną inne oblicze Faulknera, którego znałem do tej pory ze „Wściekłości i wrzasku”, „Światłości w sierpniu” i „Flagi pokrył kurz”. W przeciwieństwie do tych trzech pozycji, „Gdy leżę, konając”, zawiera w sobie mnóstwo groteski i czarnego humoru. Przy tym wszystkim, książka wciąż jest iście „faulknerowska”: mistrzowsko napisana, genialnie poprowadzona i z barwnymi postaciami. Wyśmienita lektura. 👍

Egzemplarz książki do recenzji otrzymałem od Znak Literanova w ramach współpracy barterowej.

Dłuższa recenzja na mojej stronie - link: https://karols.pl/gdy-leze-konajac-william-faulkner-recenzja/

Jest upalny lipiec. Przez otwarte okno, do środka pomieszczenia, a dokładniej do Addie Bundren, nieustannie wdziera się zapach nadgryzionego przez piłę drewna i dźwięk rżniętych desek. W agonii, której doświadcza kobieta, może jeszcze podejmować decyzje: wybierać te odpowiednie deski, z których powstanie trumna. Ostatnie życzenie, którego spełnienie przyobiecał jej mąż,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

„Uświadomiłem sobie, że mam tylko jedno zadanie: czekać i obserwować, bez emocjonalnych komentarzy o tym, co dzieje się wokół mnie i ze mną, tym razem, pierwszy raz w życiu, nie w interesie prawdy, która wypowiedziana przestaje istnieć wraz z mózgiem, lecz w interesie rzeczywistości, która pozostaje rzeczywistością, nawet jeśli nie jesteśmy w stanie zakomunikować jej przekazu.” ~ „Podróż wokół mojej czaszki”, Frigyes Karinthy, tł. Anna Górecka, Państwowy Instytut Wydawniczy, 2024, s. 187.

Zaczyna się niewinnie. Frigyes Karinthy siedzi w restauracji, gdy dochodzą do niego dźwięki przejeżdżającego pociągu. Niby nie ma w tym nic specjalnego – hałas jak każdy inny. Mało to jeździ pociągów po świecie? Szkopuł jednak w tym – co Karinthy zauważa po chwili – że w pobliżu nie ma torów. Co jest źródłem tego omamu słuchowego?

Jak się dość szybko okazuje – nowotwór. Jednak Karinthy nie traci siły do walki z chorobą i zachowuje optymizm. Przy tym wszystkim, pozostaje zdystansowany: zarówno do wyroku [guz mózgu], jak i samego siebie. Dystans ten jest tak wielki, że pozwala Karinthyemu opisać swoje doświadczenia z operacji, którą przeszedł zachowując pełną świadomość[❗️]. Choćby tylko z tego powodu – zabiegu trepanacji czaszki i usunięcia guza mózgu przedstawionego z punktu widzenia pacjenta – warto zapoznać się z „Podróżą wokół mojej czaszki” [operacja została opisana w rozdziale zatytułowanym „Avdelning 13”]. Jest to zdecydowanie wyjątkowa relacja.

„Podróż wokół mojej czaszki” pozwala spojrzeć na nowotwór z unikalnego punktu widzenia. Autor, opisując swoje zmagania, nie sprowadza ich do surowego komentarza: Karinthy pozwala sobie na głębokie refleksje, które służą nie tylko rozważaniom, ale mogą stanowić także przewartościowanie życia: tego, które w obliczu spotkania ze złośliwym nowotworem wisi na włosku.

Warto przeczytać 👍

Egzemplarz książki do recenzji otrzymałem od Wydawcy w ramach współpracy barterowej.

Dłuższa recenzja na mojej stronie - link: https://karols.pl/podroz-wokol-mojej-czaszki-frigyes-karinthy-recenzja/

„Uświadomiłem sobie, że mam tylko jedno zadanie: czekać i obserwować, bez emocjonalnych komentarzy o tym, co dzieje się wokół mnie i ze mną, tym razem, pierwszy raz w życiu, nie w interesie prawdy, która wypowiedziana przestaje istnieć wraz z mózgiem, lecz w interesie rzeczywistości, która pozostaje rzeczywistością, nawet jeśli nie jesteśmy w stanie zakomunikować jej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Ilustrowany słownik terminów literackich. Historia, anegdota, etymologia Zbigniew Kadłubek, Beata Mytych-Forajter, Aleksander Nawarecki
Ocena 7,8
Ilustrowany sł... Zbigniew Kadłubek,&...

Na półkach:

„Abecadło z pieca spadło, / O ziemię się hukło, / Rozsypało się po kątach, / Strasznie się potłukło…” – chyba każdy pamięta te słowa z dzieciństwa, wielu wie, że napisał je Julian Tuwim, ale mało kto jest świadom, że poeta przekornie nawiązuje tu do zapomnianego gatunku, obdarzonego nie tylko długą historią, lecz także filozoficzną niejako osobliwością.” ~ ABECEDARIUSZ [w:] Ilustrowany słownik terminów literackich. Historia, anegdota, etymologia, red. Zbigniew Kadłubek, Beata Mytych-Forajter, Aleksander Nawarecki, Wydawnictwo słowo/obraz terytoria, 2019, s. 29.

Każde ze 133 zamieszczonych w "Ilustrowanym słowniku terminów literackich" haseł to pewna opowieść. W żadnym wypadku leksykon ten nie stanowi suchej, akademickiej rozprawy. Dywagując nad terminem, Autorki i Autorzy słownika odnoszą się do jego historii, wskazują na korzenie, podają anegdoty. Wyjaśnienie pojęcia nie sprowadza się tylko do jego skrótowego omówienia; ideą przyświecającą leksykonowi jest odejście od tradycyjnej formy prezentacji haseł, którą możemy zaobserwować w klasycznym słowniku. Encyklopedyczny, krystaliczny minimalizm zastąpiono potoczystością wywodu. Adresatem jest więc nie tylko osoba chcąca na szybko zapoznać się ze znaczeniem jakiegoś terminu. Docelowym odbiorcą jest raczej ktoś chcących zatracić się w czytelniczej podróży, co zbliża „Ilustrowany słownik” do zbioru esejów czy felietonów na dany temat [podobnie zresztą jak to ma miejsce np. w „Słowniku społecznym” pod redakcją Bogdana Szlachty, „Słowniku symboli” Juana Eduarda Cirlota, czy choćby „Świecie przez słowa” Jerzego Bralczyka].

Lektura „Ilustrowanego słownika terminów literackich” zmusza [choć mimowolnie] do głębszej refleksji nad omawianym słowem, czy – bardziej ogólnie – nad językiem stosowanym w literaturze. Terminy zebrane i opisane w leksykonie nie tylko poszerzają wiedzę, co również rzucają nowe światło na, wydawać by się mogło, skamieniałe i zmechanizowane pojęcia. Autorki i Autorzy dykcjonarza przybliżają terminy, jednocześnie wyczulając na ich rodowody, przemiany czy wreszcie – konotacje z obrazem. Dzięki "Ilustrowanemu słownikowi terminów literackich" pojęcia odzyskują własną pamięć, którą to Twórcy i Twórczynie haseł przywracają i przekazują w ręce Czytelniczek i Czytelników spragnionych umysłowej strawy.

Rewelacyjna książka – serdecznie polecam.👍

Egzemplarz książki do recenzji otrzymałem od Wydawnictwa słowo/obraz terytoria w ramach współpracy barterowej.

Dłuższa recenzja na mojej stronie - link: https://karols.pl/ilustrowany-slownik-terminow-literackich-recenzja/

„Abecadło z pieca spadło, / O ziemię się hukło, / Rozsypało się po kątach, / Strasznie się potłukło…” – chyba każdy pamięta te słowa z dzieciństwa, wielu wie, że napisał je Julian Tuwim, ale mało kto jest świadom, że poeta przekornie nawiązuje tu do zapomnianego gatunku, obdarzonego nie tylko długą historią, lecz także filozoficzną niejako osobliwością.” ~ ABECEDARIUSZ [w:]...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

„Szedłem tuż za nią, kątem oka obserwując te jej nerwowe, drobne kroczki. Wyglądała, jakby grała w kabuki albo jakby robak szaleństwa nie pozwalał jej zwolnić.” ~ „Femme fatale”, Kazimierz Kyrcz Jr, Wydawnictwo FORMA, 2015, s. 111.

„Femme fatale” to zbiór piętnastu opowiadań grozy, które obracają się wokół szeroko rozumianej śmierci. Jej powód może być różny, tak jak i motywacja bohaterek i bohaterów, by do niej kogoś lub siebie doprowadzić. Postaci są na tyle – że tak napiszę – „barwne”, że każda fanka i każdy fan horroru znajdą tu coś dla siebie.

Kazimierz Kyrcz Jr potrafi przyciągnąć uwagę od pierwszych nakreślonych zdań i utrzymać ją do ostatniej kropki. Szokuje dosadnymi, naturalistycznymi obrazami i zdumiewa nagłym odsłonięciem prawdy. Dosłowność dobrze się tutaj sprawdza. Na plus zasługuje także sam nastrój: choć nie posępny [a czasami wręcz groteskowy] może wywoływać niepokój czy poczucie dyskomfortu.

Teraz minusy: w zbiorze znalazły się też opowiadania bardziej liryczne, w nich jednak potrafi panować chaos z powodu zbyt wielu niedopowiedzeń. Tacy „Rozdzieleni” sprawili na mnie wrażenie tekstu wręcz wybrakowanego.

Choć teksty zawarte w zbiorze „Femme fatale” ogólnie mi się podobały, to myślę, że nie zostaną one we mnie na dłużej. Mają charakter wyłącznie rozrywkowy i nie zmuszają do głębszej refleksji. Są dobre „tu i teraz” – po zapoznaniu się z nimi, nie odczuwam potrzeby, by jeszcze kiedyś do nich wracać. Kazimierz Kyrcz Jr potrafi szokować i wprowadzić w odpowiedni nastrój grozy – czy to jednak wystarczający powód, by przeczytać „Femme fatale”? Na to musicie odpowiedzieć sobie sami.

Egzemplarz książki do recenzji otrzymałem od Wydawcy w ramach współpracy barterowej.

Dłuższa recenzja tutaj: https://karols.pl/femme-fatale-kazimierz-kyrcz-jr-recenzja/

„Szedłem tuż za nią, kątem oka obserwując te jej nerwowe, drobne kroczki. Wyglądała, jakby grała w kabuki albo jakby robak szaleństwa nie pozwalał jej zwolnić.” ~ „Femme fatale”, Kazimierz Kyrcz Jr, Wydawnictwo FORMA, 2015, s. 111.

„Femme fatale” to zbiór piętnastu opowiadań grozy, które obracają się wokół szeroko rozumianej śmierci. Jej powód może być różny, tak jak i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Firma zwana przez jej pracowników Hydrą, to korporacja przywodząca na myśl instytucje totalne. Życie osób w niej zatrudnionych podlega całkowitej kontroli, czego skrajnym przykładem są przepustki na wyjście na zewnątrz budynku, czy wyliczony co do sekundy czas potrzebny na czynności fizjologiczne. Zamknięcie, ciągła inwigilacja i wieczna presja nie mogą być obojętne dla ludzkiej psychiki: pewnego dnia SeniorDevGeek wyłamuje się ze sztywnych ram i zasad, zauważając że Hydra to nie wszystko. Że Hydra to system, a jak wiadomo – nie ma czegoś takiego jak system bez luk…

„Hydra” to zwariowana i pełna humoru powieść rozgrywająca się w korpoświecie, na który możemy spojrzeć przez krzywe zwierciadło. Jarosław Księżyk bawi się językiem oddając nim – czasami nawet w jednym słowie – absurd, na który należy zgodzić się, decydując się na pracę w podobnych firmach. „Hydra” bawi i zmusza do refleksji, co docenią zwłaszcza osoby zaznajomione z hermetycznym słownictwem, którym posługuje się Autor. Jeśli bawią Was poniższe fragmenty – czytajcie śmiało 🙂

➡ „Zespół utrzymania klientów kluczowych. Stare dziady z przewodowymi myszkami, grzebiące w archaicznych bazach, kodzie pamiętającym Netscape Navigatora i takie tam. Generalnie informatyczny Biskupin. Nawet Scruma tam nie mają.” ~ „Hydra”, Jarosław Księżyk, Wydawnictwo FORMA, 2023, s. 27.

➡„Zip to u nas pomniejszy boks, nie wiem, jak na to mówią w innych działach. Chyba karcer. W każdym razie, to taki boks, co ledwo mieści biurko z krzesłem. Ni się odwrócić, ni wyprostować nóg. Najgorzej, że monitory też tam mniejsze, max 24 cale. Jakie monitory. Jeden monitor. Nie wyobrażam sobie tego, pracować z jednym ekranem, jak jakieś zwierzę.” ~ „Hydra”, Jarosław Księżyk, Wydawnictwo FORMA, 2023, s. 41-42.

Rewelacyjna książka – serdecznie polecam. 👍

Egzemplarz książki do recenzji otrzymałem od Wydawcy w ramach współpracy barterowej.

Dłuższa recenzja na mojej stronie - link: https://karols.pl/hydra-jaroslaw-ksiezyk-recenzja/

Firma zwana przez jej pracowników Hydrą, to korporacja przywodząca na myśl instytucje totalne. Życie osób w niej zatrudnionych podlega całkowitej kontroli, czego skrajnym przykładem są przepustki na wyjście na zewnątrz budynku, czy wyliczony co do sekundy czas potrzebny na czynności fizjologiczne. Zamknięcie, ciągła inwigilacja i wieczna presja nie mogą być obojętne dla...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

„Koty” Champfleurey’ego skupiają się na opisie historii, zwyczajów, obserwacji i anegdot dotyczących tytułowych zwierząt aż po XIX wiek. Autor rozpoczyna od tego, jak traktowano i jak podchodzono do kotów w starożytnym Egipcie, Grecji i Rzymie, a także na Wschodzie. Dalsze ich losy dotyczą głównie Europy. Ale to nie wszystko: sporo miejsca poświęcone zostało wyłącznie kotom: ich budowie anatomicznej, językowi, dziedziczności cech, amorom, chorobom, itd. Autor czerpie z mnóstwa źródeł, np. literatury, podań ludowych, czy sztuki.

Czuć, że „Koty” to książka pisana przez miłośnika kotów. Champfleury nie zachowuje w niej naukowego obiektywizmu [i dobrze!]. Potępia zachowania, które przynoszą kotom cierpienie. Piętnuje głupie, bezmyślne zwyczaje [jak wrzucanie kotów do ognia w wigilię świętego Jana (s.53)]. Propaguje głęboko humanistyczny stosunek do zwierząt. Jako człowiek pióra, wychodzi poza suchą relację – co rusz wprowadza swój odautorski komentarz, to ganiąc, to chwaląc.

Ponadto, w książce znalazło się sporo ilustracji – niektóre z nich wykonane specjalnie na potrzeby tej publikacji przez Victora Hugo, Eugène Delacroixa, Eugène Violet-le-Duca, Édouarda Maneta czy Prospera Mérimée.

„Koty” to istna gratka dla wszystkich miłośniczek i miłośników tych zwierząt. Champfleury przywołując ich historie, zwyczaje, obserwacje, anegdoty oddaje hołd istotom, które od czasów pierwszej publikacji książki tylko zyskały na popularności [być może jest prawda w stwierdzeniu, że Internet powstał po to, byśmy mogli oglądać koty] – zawarta w „Kotach” treść bawi, uczy i cieszy oko. Serdecznie polecam. 👍

Do zdjęć pozowała kotka z sąsiedztwa 😉

Egzemplarz książki do recenzji otrzymałem od Wydawcy w ramach współpracy barterowej.

Dłuższa recenzja na mojej stronie - link: https://karols.pl/koty-champfleury-recenzja/

„Koty” Champfleurey’ego skupiają się na opisie historii, zwyczajów, obserwacji i anegdot dotyczących tytułowych zwierząt aż po XIX wiek. Autor rozpoczyna od tego, jak traktowano i jak podchodzono do kotów w starożytnym Egipcie, Grecji i Rzymie, a także na Wschodzie. Dalsze ich losy dotyczą głównie Europy. Ale to nie wszystko: sporo miejsca poświęcone zostało wyłącznie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Adrian nie ma lekko. Brak mu śmiałości by zagadać do mieszkającej nieopodal dziewczyny, w której się sekretnie podkochuje. A gdy jakimś cudownym zbiegiem okoliczności w końcu udaje mu się rozmówić z dziewczyną i umówić na randkę, życie chłopaka wywraca się do góry nogami. Dochodzi do wypadku samochodowego, w którym giną jego rodzice oraz młodsza siostra. Świat traci wszelkie barwy, a dalsza egzystencja sens. Z nadzieją przychodzi eksperymentalna terapia, dzięki której chłopak będzie mógł znów spotkać się ze swoimi bliskimi…

„Anomalia” Krzysztofa T. Dąbrowskiego to opowieść, w której wraz z głównym bohaterem przyjdzie nam zastanawiać się nad naturą rzeczywistości: czy to co widzę, jest rzeczywiście tym co widzę? A może jest czymś innym? Jeśli tak, to czym? Myślenie Adriana ma wszystkie cechy charakteryzujące osoby z zaburzeniami obsesyjno-kompulsyjnymi: tryby, które raz poszły w ruch, nie potrafią się zatrzymać, a jedna idea, jeden przebłysk, natrętna myśl, rozbudowują się w cały złożony system, w którym spoiwem są obsesje. System ten tym trudniej rozebrać, czy zanegować, im więcej ma on punktów stycznych z rzeczywistością. A u Adriana ma on ich wiele: w końcu każde jego wytłumaczenie jest możliwe jako to prawdziwe, a poza tym żadne wzajemnie się nie wyklucza. Ten wewnętrzny monolog, roztrząsanie natury rzeczywistości przez Adriana to najmocniejszy punkt „Anomalii”.

W tle unosi się także żałoba i widmo śmierci – nasączając każdą kartkę dojmującym smutkiem.

Gatunkowo „Anomalia” to udany miks powieści obyczajowej, grozy i s-f. Dąbrowski rewelacyjnie poradził sobie z eksploracją trudnych i wymagających tematów. Poza tym, co najważniejsze, czytało mi się wybornie – serdecznie polecam. 👍

Egzemplarz książki do recenzji otrzymałem od Wydawcy w ramach współpracy barterowej.

Dłuższa recenzja na mojej stronie - link: https://karols.pl/anomalia-krzysztof-t-dabrowski-recenzja/

Adrian nie ma lekko. Brak mu śmiałości by zagadać do mieszkającej nieopodal dziewczyny, w której się sekretnie podkochuje. A gdy jakimś cudownym zbiegiem okoliczności w końcu udaje mu się rozmówić z dziewczyną i umówić na randkę, życie chłopaka wywraca się do góry nogami. Dochodzi do wypadku samochodowego, w którym giną jego rodzice oraz młodsza siostra. Świat traci...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

„Zachodni turyści w Japonii, przerażeni brakiem poszanowania dla środowiska i dziedzictwa miast, ciągle zadają pytanie: „Dlaczego Japończycy, modernizując, nie umieją zachować tego, co cenne?”.” ~ „Japonia utracona”, Alex Kerr, tł. Maria Kwiecieńska-Decker, Karakter, 2023, s. 26.

„Japonia utracona” to książka, której nie mógłby napisać rodowity Japończyk. Cudzoziemskość Alexa Kerra czuć na każdym kroku. Z jednej strony, fascynuje go przeszłość Japonii – jej tradycja, obyczaje, kultura, itd. Z drugiej strony – czepia się praktycznie wszystkiego co nowoczesne [a zwłaszcza agresywnej modernizacji]. Dochodzi jednak do tego, iż neguje postęp nawet wtedy, gdy ten rzeczywiście przyczynia się do poprawy życia ludności[!]. Żeby było śmieszniej, nie przeszkadza mu wytykanie „zacofania” np. w podejściu do biznesu, czy w kwestii uczenia się tradycyjnego pisma. To trochę tak, jakby Kerr sam do końca nie wiedział, czego od Japonii oczekuje, poza tym, by była miejscem, w którym to nie Japończycy, ale obcokrajowcy i turyści powinni czuć się dobrze. Mam wrażenie, że Autor chciałby widzieć Japonię jako swego rodzaju żywy skansen, w którym nie zaszła elektryfikacja, ludzie chodzą w ludowych strojach, kultywują jedynie sztukę tradycyjną i mieszkają w chatach krytych strzechą. Nie wiem, czy to dobre porównanie, ale co rusz podczas lektury konfrontowałem wizję zawartą w „Japonii utraconej” z naszą rodzimą chłopomanią.

Narzekam i narzekam, ale pomimo skrajności w opiniach Autora [na które w końcu przymknąłem oko], opisana przez niego Japonia przede wszystkim zachwyca. Kerr, oprowadzając po poszczególnych regionach, podkreśla ich unikalny charakter, odmalowuje zwyczaje, dialekt, styl życia, itd. Fascynują opisy ceremonii picia herbaty, wszelkie wierzenia i świątynie, kaligrafia, teatr czy architektura.

Reasumując: „Japonia utracona” zyskuje, jeśli potraktować ją jako publikację bogatą w informacje, ciekawostki i anegdoty dotyczące przeszłości Kraju Kwitnącej Wiśni. Pod tym względem, to pozycja zdecydowanie warta przeczytania. A, no i jest przepięknie wydana. 😉

Egzemplarz książki do recenzji otrzymałem od Wydawnictwa Karakter w ramach współpracy barterowej.

Dłuższa recenzja na mojej stronie - link: https://karols.pl/japonia-utracona-alex-kerr-recenzja/

„Zachodni turyści w Japonii, przerażeni brakiem poszanowania dla środowiska i dziedzictwa miast, ciągle zadają pytanie: „Dlaczego Japończycy, modernizując, nie umieją zachować tego, co cenne?”.” ~ „Japonia utracona”, Alex Kerr, tł. Maria Kwiecieńska-Decker, Karakter, 2023, s. 26.

„Japonia utracona” to książka, której nie mógłby napisać rodowity Japończyk. Cudzoziemskość...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

„Mam nadzieję, że prezenty nie będą śmierdzieć goblinami. Wszystkie starannie przewietrzyliśmy.” ~ „Listy Świętego Mikołaja”, J. R. R. Tolkien, tł. Paulina Braiter, Zysk i S-ka Wydawnictwo, 2023, s. 107.

„Listy Świętego Mikołaja” to zbiór korespondencji Świętego Mikołaja zaadresowanych do dzieci J. R. R. Tolkiena. Pierwszy list został napisany w 1920 roku, ostatni – w 1943.

Mowa o Tolkienie, więc „Listy” nie mogły być zwyczajną korespondencją. Z każdą kolejną wiadomością uniwersum kreowane przez Autora staje się coraz bardziej złożone. Poznajemy – poza Mikołajem – Niedźwiedzia Polarnego, czy elfa Ilberetha [którzy wtrącają się do listów, przekomarzają i dopisują sporo od siebie]. Ich przygody przede wszystkim bawią, choć z czasem stają się coraz bardziej „epickie” – dochodzi nawet do bitwy z goblinami, przeciwko którym występują Mikołaj wraz z sojusznikami: gnomami, bałwankami oraz innymi pomocnymi stworzeniami.

W przypadku „Listów” zwraca uwagę wydanie. W środku znalazły się przedruki całej korespondencji, wszystkich ilustracji i kopert. Przyglądając się im, dostrzeżemy różne charaktery pisma, a także poznamy alfabet goblinów, czy rysunki naskalne.

„Listy Świętego Mikołaja” to przepięknie wydana książka i kolejny wciągający świat wykreowany przez J. R. R. Tolkiena, w którym poznajemy przygody Świętego Mikołaja i spółki. Ich przygody powinny przypaść do gustu nie tylko najmłodszym, lecz także i wszystkim miłośniczkom i miłośnikom twórczości Tolkiena. Pomimo tematu, „Listy” można czytać o dowolnej porze roku, choć zapewne najlepiej sprawdzą się w grudniu, gdy Święty Mikołaj zajmuje się czytaniem przesłanej mu korespondencji.

Serdecznie polecam 👍

Egzemplarz książki do recenzji otrzymałem od Wydawcy w ramach współpracy barterowej.

Dłuższa recenzja na mojej stronie - link: https://karols.pl/listy-swietego-mikolaja-j-r-r-tolkien-recenzja/

„Mam nadzieję, że prezenty nie będą śmierdzieć goblinami. Wszystkie starannie przewietrzyliśmy.” ~ „Listy Świętego Mikołaja”, J. R. R. Tolkien, tł. Paulina Braiter, Zysk i S-ka Wydawnictwo, 2023, s. 107.

„Listy Świętego Mikołaja” to zbiór korespondencji Świętego Mikołaja zaadresowanych do dzieci J. R. R. Tolkiena. Pierwszy list został napisany w 1920 roku, ostatni – w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Zanim napiszę cokolwiek o „Dziwaczne i osobliwe”, przytoczę ogólne definicje tego czym jest „dziwaczne” i „osobliwe” wg Marka Fishera:
➡️„Kiedy mówimy, że coś jest dziwaczne, na jakie odczucia wskazujemy? Chcę postawić tezę, że dziwaczne to szczególnego rodzaju zakłócenie. Obejmuje poczucie b y c i a n i e w ł a ś c i w y m: wydaje nam się, że dziwaczna istota lub przedmiot nie powinny istnieć albo przynajmniej nie w tym miejscu.” [s. 19]
➡️„Osobliwe zaś konstytuuje się w d e f i c y c i e n i e o b e c n o ś c i albo d e f i c y c i e o b e c n o ś c i. Wrażenie osobliwości pojawia się albo wtedy, kiedy coś jest tam, gdzie nie powinno być niczego, albo kiedy nie ma czegoś tam, gdzie powinno coś być.” [s. 65-66]

Fisher, by poprzeć powyższe teorie, odwołuje się do różnych twórczyń i twórców: mowa więc o H. P. Lovecraftcie, Philipie K. Dicku, H. G. Wellsie, Davidzie Lynchu, Daphne du Maurier, Joan Lindsay, Christopherze Nolanie czy choćby Stanleyu Kubricku.

Czasami wybór niektórych dzieł... dziwi. Brakło mi np. „Incepcji”, czy ważnego dla twórczości i życia Dicka zdarzenia, tj. "różowego promienia".

Na uwagę zasługuje wydanie, a dokładniej – okładka: zawiera ona kilka dziur [czy to nawiązanie do „Inland Empire” Lyncha?]. Podobał mi się też zabieg, gdy w rozdziale o braku i lukach postanowiono pominąć numerację stron [przypuszczam, że to celowe]. Być może to wszystko moja nadinterpretacja, ale bardzo lubię takie edytorskie wybory: jakby zawartość książki przenikała do świata poza tekstem.

Ponadto, w książce jest posłowie tłumaczy Andrzeja Karalusa i Tymona Adamczewskiego – i jest ono dłuższe niż jakikolwiek rozdział Fishera. Autorzy piszą o trudnościach z przekładem niektórych pojęć, a także wyjaśniają – w dość akademicki sposób – z czym właściwie mieliśmy podczas lektury do czynienia.

„Dziwaczne i osobliwe” jest niesłychanie intrygujące, ale – niestety – zbyt krótkie. Szkoda, bo Fisher ma celne obserwacje i przemyślenia. Książka ta stanowić może punt wyjścia do dalszej polemiki – do konfrontacji z własnymi doświadczeniami z zakresu tego, co dziwaczne i osobliwe.

Książkę do recenzji otrzymałem od Wydawcy w ramach współpracy barterowej.

Dłuższa recenzja na mojej stronie - link: https://karols.pl/dziwaczne-i-osobliwe-mark-fisher-recenzja/

Zanim napiszę cokolwiek o „Dziwaczne i osobliwe”, przytoczę ogólne definicje tego czym jest „dziwaczne” i „osobliwe” wg Marka Fishera:
➡️„Kiedy mówimy, że coś jest dziwaczne, na jakie odczucia wskazujemy? Chcę postawić tezę, że dziwaczne to szczególnego rodzaju zakłócenie. Obejmuje poczucie b y c i a n i e w ł a ś c i w y m: wydaje nam się, że dziwaczna istota lub przedmiot...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to