-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1190
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
2024-05-23
2024-03-09
2018
2023-05-09
2012
2017-06-23
Opinia w całości do przeczytania tu: http://kaginbooks.blogspot.com/2017/07/125-chopcy-z-ulic-miasta-halina-gorska.html
Lwów lat trzydziestych ubiegłego wieku, tuż na ostatnie lata beztroski przed wybuchem wojny. Dzieciaki, w zasadzie chłopcy z biednych rodzin, którzy śnią o lepszych latach, a pracują jako gazeciarze - i widzą, jak bardzo życie jest ciężkie. Jednak los się do nich uśmiecha - znajdują życzliwych i łagodnych ludzi ze świetlicy miejskiej i powoli odzyskują swe dzieciństwo.
Ale czy na pewno? A może dorastają i przekonują się, jak okrutne może być jednak życie...?
[...]
Opinia w całości do przeczytania tu: http://kaginbooks.blogspot.com/2017/07/125-chopcy-z-ulic-miasta-halina-gorska.html
Opinia w całości do przeczytania tu: http://kaginbooks.blogspot.com/2017/07/125-chopcy-z-ulic-miasta-halina-gorska.html
Lwów lat trzydziestych ubiegłego wieku, tuż na ostatnie lata beztroski przed wybuchem wojny. Dzieciaki, w zasadzie chłopcy z biednych rodzin, którzy śnią o lepszych latach, a pracują jako gazeciarze - i widzą, jak bardzo życie jest ciężkie. Jednak los się...
2016-08-23
Oto przykład, jak NIE tłumaczyć książki, albo jak ZROBIĆ ZŁO i tak złej książce.
Ben-Hura czytałam lata temu, jako gówniarz w zasadzie, bo jeszcze w okolicach, gdy "naście lat" miałam. Czyli jak jeszcze dinozaury po świecie maszerowały całkiem dziarsko ;) Z tamtego czytania zapamiętałam tylko wyścig rydwanów między głównym bohaterem i rzymianinem. Błogo nieświadoma zatem tego, na co się skazuję, a skuszona nową, filmową adaptacją postanowiłam... tak, mając w pamięci klasykę filmową z lat, bodajże 60tych, odświeżyć sobie powieść.
Strzał w stopę, dziękuję, przepraszam, obiecuję więcej nie powielać błędu rzucania się "na hurra, bo trzeba przed filmem poczytać, poza tym, to przecież klasyka, to każdy choć raz winien w życiu świadomie i z pełnią zaangażowania ją przeczytać", czyż nie tak? No właśnie... Tedy, wyciągam sobie włócznię ze stopy, bandażuję ranę i...
Zacznijmy od wątku... ummm... historyczności. Albo jej zdecydowanego braku. Ja rozumiem, autor to amerykanin, który żył w XIX (głównie) wieku. Uczestnik wojny meksykańskiej i secesyjnej, gubernator stanu Nowy Meksyk, minister pełnomocny USA w Turcji na dworze sułtana Abdula Hanimdea II... Ja to rozumiem. I zerżnęłam z okładki opis. Jednak... na litość bosko! Historycznie ta opowieść leży i kwiczy. Wyobrażenia XIX-wiecznego pisarza o tamtych czasach są wręcz bolesne. A kto choć odrobinę słuchał o historii czasów Cesarstwa Rzymskiego i jego działaniu nie tylko na półwyspie Apenińskim... może robić taaakie oczy, czytając te... no bzdury. Pomijając już opisy galer, mieszanek wystrojów i w ogóle, wszystkiego. Dramat drobny przeżywałam, gdy były opisy. Ale jeszcze większym dramatem dla mnie było, niemal co strona, wypominanie, że "jedyny jest Bóg i wszechmocny i kocha nas i w ogóle, och ach" - no chrześcijańska ideologia pełną, za przeproszeniem, gębą. Co bardzo mi przeszkadzało w odbiorze lektury. Jeszcze bardziej przeszkadzało mi to, że autor ze ślepą wiara przytaczał dosłownie wydarzenia z Nowego Testamentu. Dosłownie opisał narodziny Jezuska, trzech mędrców, anioły... wisienką na torcie było to, że WSZYSCY (wszyscy, serio serio) Żydzi w powieści byli święcie przekonani, że "oto narodził się król, który ich wybawi". Albo mi się coś majaczy, albo to jest kompletną bzdurą. Bardzo męczący i specyficzny temat, którego nie zamierzam rozgrzebywać - zainteresowanych odsyłam do internetów ;) no, mniejsza z tym. Dość, że za wiele tego było, za bardzo wałkowane i zbyt dosłownie przyjęte. Zarówno narodziny, mędrcy ze wschodu, cuda obowiązkowe, i w ogóle... no nie. Nie kupuję tego, jak nie kupuję szkolnych jasełek i obowiązkowej nauki religii. Nie i basta. Zresztą... to drażniąca kwestia, mniejsza z tym. Na swój sposób ta książka ośmiesza wręcz chrześcijaństwo teraz, ale obawiam się, że nie taki był zamysł autora...
A ostatnią kwestią byli sami bohaterowie. Mówiąc uczciwie... zupełnie nie umiem ich scharakteryzować! Nic, null, zero. Kompletnie nie wiem, co i jak. Choć... dobrze, sam Ben Hur mnie drażnił swoją iście plastyczną dwulicowością. Jako galernik przyjmuje pomoc i adopcję rzymianina, ale potem przyznaje się, że jest Żydem, i przypomina, że był adoptowany tylko wówczas, jak mu wygodnie. Nie mówiąc o wielu innych, iście absurdalnych przykładach braku myślenia, lenistwie... I choć wielu uważa, że jest to postać idealna, to jednak ja go nie kupuję. Widać w tym zresztą logikę czasów, w których powieśc powstawała: autor kierował się własnymi zasadami moralnymi i wcyhowaniem, oraz subiektywnością, nie licząc się z niczym i nikim. Postacie drugoplanowe też nie są wiele lepsze. Wszystkie starają się albo Ben Hurowi zaszkodzić albo pomóc. I stereotypowo w przypadku żydów: zbijać na tym majątek. W przypadku arabów: też. W przypadku rzymian: zabić. Niewolnictwo też potraktowane jest w tej książce po macoszemu, kompletnie bez zastanowienia: ja jestem niewolnikiem, ale zostanę uratowany i adoptowany, ty jesteś niewolnikiem, to twoje dzieci też są niewolnikami i tyle. A kobiety zaś mają tylko "pięknie wyglądać i służyć mężczyźnie" bez dodatków. No cholera, już Łęcka była bardziej... naturalnie żywa!
A ogólnie? Pomijając już przekład, w mojej książce bazujący na pierwszym przekładzie z 1901 roku, gdzie poprawiono co najwyżej nieco błędy stylistyczne, ortograficzne i nieco poprawiono język... co samo w sobie jest iście piekielne, to styl autora jest bardzo męczący, wtórny. Nie wnosi nic, nie skłania do refleksji, po prostu czyta się dla czytania, i śmiało można pomijać spore akapity, mówiące o bogu albo o "suny Hura". I nie, nie wiem, dlaczego uważa się tą właśnie powieść za coś w rodzaju "amerykańskiego Quo Vadis". Ni jedno ni drugie nie są czymś, co mnie porusza, wzrusza czy nawraca - wręcz przeciwnie nudziło mnie, dłużyło się, a postaci praktycznie nie pamiętam żadnych już w 10 minut po zamknięciu książki. jasne, coś z pewnością znajdzie się w tej książce mądrego, jednak... Nie. Za wiele chrześcijaństwa, za wiele zbyt naleciałości z XIX wieku... i jak nie mam nic przeciwko książkom z tego okresu, tak tu...
Nie, nie polubiliśmy się z Ben Hurem. I niech każdy poczyta i oceni podle własnego gustu, dla mnie po prostu to książka słaba. Liczę, że filmowa wersja, ta nowa - dorówna starej. Wycięte wiele niepotrzebnych scen nadawało lekkości adaptacji filmowej. A tu... spokojnie połowę by można było również wyciąć, zrobić z tego lżejszą nowelkę... i byłoby dobrze. I miast opierać się mocno na przekładzie Karola Miarki, sięgnąć po oryginał i na nowo go przetłumaczyć - choć w latach 70tych i 80tych mogło nastręczać to pewnych problemów. Jasne. Ale... dałoby pewnie radę. A tak jest ciężko i bardzo niestrawnie.
Zmarudziłam. Bardzo zmarudziłam, dlatego koniec. O!
//Opinia do przeczytania również tu: http://kaginbox.blox.pl/2016/08/Ben-Hur.html
Oto przykład, jak NIE tłumaczyć książki, albo jak ZROBIĆ ZŁO i tak złej książce.
Ben-Hura czytałam lata temu, jako gówniarz w zasadzie, bo jeszcze w okolicach, gdy "naście lat" miałam. Czyli jak jeszcze dinozaury po świecie maszerowały całkiem dziarsko ;) Z tamtego czytania zapamiętałam tylko wyścig rydwanów między głównym bohaterem i rzymianinem. Błogo nieświadoma zatem...
2016-09-05
Czyli: "Drogi panie Darcy..."
Ojej. Trafiło i mnie, wyzwanie książkowe, w którym miałam przeczytać KLASYKĘ. oczywiście, nikt nie uściślił, co pod tym słowem się czai, tedy, gdy tylko w dłonie wpadła mi nagroda książkowa w konkursie, czyli właśnie "Duma i uprzedzenie", decyzja padła do strzału i nieodwracalnie.
Więc... "Szanowny panie Darcy..."
Spokojnie, zachwyt nad panem Darcy dopiero będzie. Póki co, zacznijmy od początku. Jane Austen doskonale rozprawiła się ze swymi czasami. Genialnie! I nader... przewrotnie. Wykazała się wspaniałą znajomością analizy i obserwacji ludzi wokół siebie, przedstawiła ich na kartach powieści w sposób iście... uniwersalny. Temat z pozoru banalny: o tym, jak wyjść za mąż stosunkowo szybko, dobrze i bogato - szybko okazuje swoje drugie dno. Co gorsza - porywa już od pierwszego zdania... książka w sensie. I choć wydaje się być pozbawiona akcji, szalonych pościgów i cudów-wianków, do jakich zdołano przywyknąć we współczesnych opowieściach, jej spokojny rytm, opisy spotkań towarzyskich... to wszystko porywa i uwodzi. I to zdecydowanie bardziej, niż niejeden romans czy ksiązka kryminalna, o sensacyjnych nie wspominając!
A co takiego dostajemy? Dostajemy opis przygód rodzeństwa pięciu panien Bennet, niezbyt majętnych ale uroczych, które stają przed nie lada dylematem: muszą zostać wydane za mąż. Sprawa komplikuje się o tyle bardziej, kiedy w okolicy pojawia się przystojny i bogaty młody człowiek, któremu towarzyszy pewien specyficzny przyjaciel...
I tu zaczynają się schody. Wspaniałe opisy zachowań tamtych czasów, początku XIX wieku, strojów, wychowania i zachowania, kontrastuje z nieco naiwnymi postaciami niektórych bohaterów, jednak w całokształcie... to dobrze. Austen bezlitośnie obnaża zakłamanie i fałsz tamtych czasów. Obrazuje, jak wiele można było zrobić, by tylko zyskać upragnioną pozycję w świecie, ale i jak szybko można było ją stracić. A może, albo i przede wszystkim, obrazuje, jak wówczas wyglądała pozycja kobiet w społeczeństwie... i mówiąc szczerze, w pewnych wypadkach nie zmieniła się wiele... ;) Znajdziemy tu wszystko: styl, wyrachowanie, kulturę - iście w angielskim stylu klasy średniej i wyższej, oraz humor. Zobaczymy też, jak szybko można człowieka obnażyć, pokazać jego mądrość lub głupotę kilkoma prostymi zdaniami. Tak, zdecydowanie, to powieść lekka, interesująca i wciągająca. Nie ujmująca niczego, a tylko zachwycająca lekkością. Pozornie banalne wydarzania i zwykły, nudny sposób życia tamtych czasów został przedstawiony z lekkością i cudownością, której daleko szukać w naszych rodzimych powieściach (choćby w "Panu Tadeuszu"...)
A bohaterowie? Bohaterów mamy absolutnie skrajnych: od rozkosznie słodkich i naiwnych, przez zwykłych i prawie nie rzucających się w pamięć, do tych wyniosłych i pamiętanych na długo po tym, gdy zakończymy ostatnią stronę. To mi się właśnie podobało: to zróżnicowanie, zestawienie różnych charakterów, które na dodatku są ściśnięte ówczesnym gorsetem zachowań. Wiadomo, w swym otoczeniu ten gorset był poluźniony nieco, jednak... nie do końca. Mistrzostwem było też podejście do pana Darcy - całe towarzystwo niemal z miejsca go znielubiło, a ja... wręcz przeciwnie. Ciągnęło mnie do niego przez jego zachowanie. i to on absolutnie wygrał tą książkę swoją postawą i działaniami ;) A tak ogólnie? tak ogólnie, cięzko mi się do czegokolwiek w tej pozycji doczepić. To rozkosznie przyjemna lektura, zmuszająca do refleksji. pozornie romans, pozornie obyczajówka, ale tak po prawdzie, to świetna, wciągająca pozycja skłaniająca do refleksji nad życiem, zachowaniem i tym, co uznaje się za "obyczajne zachowanie". lekki styl, świetna obserwacja otoczenia, dyskretny, ale przyjemny humor... to zdecydowanie cechy książek, jakie się szuka i uważa za "odpowiednie". I takie, do których się wraca chętnie i z przyjemnością.
//Opinia do przeczytania również na: http://kaginbox.blox.pl/2016/09/Duma-i-uprzedzenie.html
Czyli: "Drogi panie Darcy..."
Ojej. Trafiło i mnie, wyzwanie książkowe, w którym miałam przeczytać KLASYKĘ. oczywiście, nikt nie uściślił, co pod tym słowem się czai, tedy, gdy tylko w dłonie wpadła mi nagroda książkowa w konkursie, czyli właśnie "Duma i uprzedzenie", decyzja padła do strzału i nieodwracalnie.
Więc... "Szanowny panie Darcy..."
Spokojnie, zachwyt nad panem...
2014-11-04
O książce słyszałam wiele, tak dobrego, jak złego. Gdy w końcu udało mi się dorwać wersję papierową... byłam zaskoczona zawartością. Stosunkowo mało stron, duża czcionka... uczciwie mówiąc, posądzałam wydawcę o to, że za 8 złotych... dał bubel. Bo promocja w jednym z marketów to była.
Na szczęście, rozczarowanie było miłe. Książka sentymentalna, interesująca, wciągająca. Faktycznie, nie trzeba znać dokładnie poprzednich części, by poznać bohaterów. Zamknięta część w cyklu, choć wypomina to, co działo się wcześniej (lub dziać się będzie później), jest to jednak ujęte lekko i przyjemnie. Czyta się też dobrze, choć nie miałam najmniejszego problemu z oderwaniem się od lektury, by zająć się czymś innym.
Ogólnie, na plus.
O książce słyszałam wiele, tak dobrego, jak złego. Gdy w końcu udało mi się dorwać wersję papierową... byłam zaskoczona zawartością. Stosunkowo mało stron, duża czcionka... uczciwie mówiąc, posądzałam wydawcę o to, że za 8 złotych... dał bubel. Bo promocja w jednym z marketów to była.
Na szczęście, rozczarowanie było miłe. Książka sentymentalna, interesująca, wciągająca....
2014-11-10
Bezzmienna nieodmienne zachwyca. Alexia (już nie stara panna, jest dla mnie nadzieja! Tarabotti) lady Woosley, po raz kolejny wpada... w tarapaty. No a jak by inaczej. Oczywiście, przyczyną jest w pewien sposób jej uroczy, znany z poprzedniej części, wilkołak, Connal Maccon. który wyrusza w paskudne, mokre i szare tereny szkockie. Co gorsza, w Londynie zaczyna się robić niebezpiecznie - wilkołaki, wampiry i duchy tracą swoje nadwyżki duszy! Trauma na całego, której nie uratuje filiżanka herbaty...
No nic. Z dzielną Alexią ruszamy śladami męża. Wyruszą z nami... urocza pokojówka z manierą nie mówienia "r" oraz nieco ekscentryczną damą-wynalazcą. Co więcej, z nami ruszy Ivy (oraz jej paskudne kapelusze) i - co chyba najgorsze - Felicity, siostra biednej pani hrabiny. A to dopiero początek tarapatów...
W książce mniej jest już zacięcia stricte komediowego. Owszem, co kilka stron idzie się ze śmiechu popłakać, a kursywujący wampirzy ewenement wciąż podbija moje serce, jednak akcja przyśpiesza znacząco, bohaterowie rozwijają się wspaniale, dają się poznawać, a sama fabuła obfituje w kilka nieoczekiwanych zwrotów akcji, z czego zakończenie... wbija w fotel. Tyle mogę zdradzić!
Druga część cyklu doskonale wpadła w manierę "wiktoriańskiej, steampunkowej Anglii z nutą paranormal romance", trzyma dzielnie kurs na wygraną i podbija serca czytelników. Czego chcieć więcej? Tylko kubka wybornej herbaty.
Ot, co!
Bezzmienna nieodmienne zachwyca. Alexia (już nie stara panna, jest dla mnie nadzieja! Tarabotti) lady Woosley, po raz kolejny wpada... w tarapaty. No a jak by inaczej. Oczywiście, przyczyną jest w pewien sposób jej uroczy, znany z poprzedniej części, wilkołak, Connal Maccon. który wyrusza w paskudne, mokre i szare tereny szkockie. Co gorsza, w Londynie zaczyna się robić...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-11-12
Cóż można powiedzieć o "Brzgrzesznej", nie rozpływając się w zachwytach? Oj, wiele! Wiele... dobrego.
Do rzeczy.
Trzecia część "protektoratu..." jest mniej romansowa, a bardziej steamowa. I to olbrzymi plus. Autorka wydobywa ze steampunku to, co najlepsze. Mamy więc masę poruszających się wynalazków, kolejki górskie, silniki parowe i mechaniczne biedronki. Mamy szalonego, niemieckiego doktorka, opętanego wizjami... nie do końca miłymi, którego idiotyczne zachowanie podkreśla mop - czy tam, miotełka do kurzu, która rzuca się na wszystko i wciąż, niemiłosniernie, szczeka. Tak, jakiś york, czy inny szczuropodobny psowaty.
Ale... do rzeczy. Mamy szalony rajd przez Francję (gdzie Alexia pokazuje Paryżowi swe pantalony!) do Włoszech, gdzie trafia w łapska... wyszywających czerwone krzyże osobników. Którzy dodatkowo - ale to chyba oczywiste, podobnie jak u wampirów, chcą Alexię zabić. A przynajmniej unieszkodliwić. A o co poszło? O pamiętne zakończenie z drugiego tomu, w którym małżonek Lady Maccon wywala ją za próg, święcie wierząc, że Alexia zaszła w ciążę z kimś innym. Tak, wilkołaki i ich poczucie dumy... Eh. Na szczęście Alexia nie traci ironicznego poczucia humoru, co jest niewątpliwie świetnym elementem serii, a dzieciofeler, jak nazywa swą ciążę, dodaje dodatkowych smaczków.Jakby tego było mało, akcja gwałtownie przyśpiesza, a mój ulubieniec, lord Alkedama - znika. Po prostu.
Między szaloną wyprawę Alexii autorce świetnie udało się wpleść losy bety watachy Woosley, który musi radzić sobie z alfą, nabzdryngolonym w trzy du...sze formaliną "wraz z chrupką przekąską" - czyli okazami, które beta cierpliwie konserwował w formalince. A jakby tego było mało, pojedynki, pościgi i nurkowanie w Tamizie!
Dzieje się, oj, dzieje dużo w tej części.
Namieszałam wam w głowach? I bardzo dobrze, bo zapewniam wam, że nie oderwiecie się od tej części Protektoratu, poznacie Floote z zupełnie innej strony, i docenicie mechaniczne biedronki... ;)
Cóż można powiedzieć o "Brzgrzesznej", nie rozpływając się w zachwytach? Oj, wiele! Wiele... dobrego.
Do rzeczy.
Trzecia część "protektoratu..." jest mniej romansowa, a bardziej steamowa. I to olbrzymi plus. Autorka wydobywa ze steampunku to, co najlepsze. Mamy więc masę poruszających się wynalazków, kolejki górskie, silniki parowe i mechaniczne biedronki. Mamy szalonego,...
2014-11-14
Zaskoczyła mnie ta książka. Bardzo, bardzo pozytywnie.
Spodziewałam się klasycznego romansu: bogaty mężczyzna daje anons, że poszukuje żony... a tu niespodzianka. To nie romans, to... sama nie wiem, jak zdefiniować treść tej pozycji. Postacie są wyraźnie nakreślone, realne, mają swe przywary, które z rozwojem akcji pojawiają sie i znikają, pulsują. Nic nie jest takie, jakim powinno się wydawać, decyzje są brane przez zaskoczenie, a losy splatają się w miłośnie-tragicznym trójkącie.
Pozycja zdecydowanie niesztampowa, urokliwa i urzekająca. Fascynująca klimatami Ameryki bardzo wczesnego XX wieku. Dramat, zemsta, trucizna, odkupienie, nadzieja. Wiele się w tym tygle "Żony godnej zaufania" miesza. Czy tytułowa żona jest godna zaufania... to pozostaje w ocenie czytelnika. Z zapartym tchem śledziłam intrygę, doszukując się w niej wyjaśnień - wiele, ale jednak niewiele. Co strona pojawiało się nowe pytanie, a mało odpowiedzi...
Aż do samego końca. Dopiero finał, jakim raczy czytelnika autor, odsłania rabek tajemnic, jakie mnożą się w trakcie lektury.
Czy polecam tą książkę? Zdecydowanie tak. Wszystkim. Doskonały suspens, wciągający romans, a wszystko okraszone surową zimą, nutą europejskich luksusów i Ameryką sprzed krachu....
Zaskoczyła mnie ta książka. Bardzo, bardzo pozytywnie.
Spodziewałam się klasycznego romansu: bogaty mężczyzna daje anons, że poszukuje żony... a tu niespodzianka. To nie romans, to... sama nie wiem, jak zdefiniować treść tej pozycji. Postacie są wyraźnie nakreślone, realne, mają swe przywary, które z rozwojem akcji pojawiają sie i znikają, pulsują. Nic nie jest takie,...
2014-11-25
Oto ostatni, wydany w Polsce tom "Protektoratu Parasola" przynosi masę zaskakujących rozwiązań, zwrotów akcji i sytuacji, przy których ciężko się nie roześmiać.
Alexia Maccon, lady na dodatek, jest w ciąży. Tuż przed porodem. Co nie zwalnia jej z obowiązku ubóstwiania ciasta z kajmakiem, herbaty z mlekiem, oraz wprowadzenia małego zamętu na londyńskich ulicach. Do tego wszystkiego dochodzi niezrównany lord Akeldama, biedny Biffy i imbryki. Czy tam ośmiornice. Jak kto woli i ma zapotrzebowanie. Śmiechu jest co nie miara, Floote okazuje się dystyngowany bardziej, niż można by przypuszczać, a problemy piętrzą się jak zaczarowane - oczywiście, wszystko spada na głowę biednej Alexii, która musi sobie z tym wszystkim poradzić. Wraz z nieodłącznym dla siebie pragmatyzmem.
Spisek - jest.
Wataha? Jest!
Wampiry z ich knuciem - odnotowane.
Więc... pozostaje nam nic innego, jak przygotować imbryczek herbaty, zasiąść w fotelu... i modlić się, by nasze turniury nie uległy tak drastycznym przygodom, jak te w książce. A nade wszystko - świetnie się bawić!
Oto ostatni, wydany w Polsce tom "Protektoratu Parasola" przynosi masę zaskakujących rozwiązań, zwrotów akcji i sytuacji, przy których ciężko się nie roześmiać.
Alexia Maccon, lady na dodatek, jest w ciąży. Tuż przed porodem. Co nie zwalnia jej z obowiązku ubóstwiania ciasta z kajmakiem, herbaty z mlekiem, oraz wprowadzenia małego zamętu na londyńskich ulicach. Do tego...
2014-12-09
Niezwykła.
Poruszająca.
Wzruszająca.
Zmuszająca do myślenia.
Akcja powieści dzieje się u schyłku niewolnictwa, w Ameryce Północnej, w świecie, gdzie czarne kobiety wykorzystywane są przez białych panów, gdzie coś takiego jak godność nie istnieje. Wykorzystuje się je do cna, bez litości, nie licząc się z niczym. Ważny jest zysk i rozwój plantacji.
Cztery kobiety, cztery bohaterki, cztery murzynki o różnej historii. Jedna z nich, Lizzie, jest główną bohaterką powieści. matka dwójki dzieci, zdaje się być zakochana w swym panu, Drayle'u. jednak "wakacje" spędzane w ośrodku wczasowym gdzieś w Ohio sprawiają, że zaczyna zauważać pewne rzeczy, dostrzegać, uczyć się... mieć świadomość własnej wartości.
Pozycja jest niezwykle wzruszająca, poruszająca i skłaniająca do myślenia. Pokazująca, jak szybko można stracić swą godność i jak wiele wyrzeczeń wymaga od nas odbudowanie jej na nowo. Seksualne wykorzystywanie jest tu tylko dodatkiem, pogłębiającym poczucie bezwartościowości jednostki.
Doskonały debiut literacki, niezwykła książka. I niezwykłe kobiety, które, za przykładem Lizzie, w ten czy inny sposób próbowały walczyć o swą wolność i godność, nie miały jednak siły i argumentów, by wygrać. A wszystko to u progu wojny secesyjnej i kresu niewolnictwa....
Niezwykła.
Poruszająca.
Wzruszająca.
Zmuszająca do myślenia.
Akcja powieści dzieje się u schyłku niewolnictwa, w Ameryce Północnej, w świecie, gdzie czarne kobiety wykorzystywane są przez białych panów, gdzie coś takiego jak godność nie istnieje. Wykorzystuje się je do cna, bez litości, nie licząc się z niczym. Ważny jest zysk i rozwój plantacji.
Cztery kobiety, cztery...
2013-02-23
"Oparta na faktach" książka "autora bestsellerów". Następnym razem zapamiętam, żeby uważać, gdy te dwa słowa opisują książkę "historyczną"...
Chwilowo jestem w połowie. Dobrnę do końca. Ale już stwierdzam, że ta "oparta na faktach" fikcja literacka nie umywa się ni w części do "Włada Palownika". Tu mamy kartki z pamiętnika, wyrwane, zmieszane ze współczesnymi faktami i nazwami. Autor żongluje opisami i słownictwem jak kiepski clown żartami, tworząc kogel-mogel, w którym miast cukru jest sól. Na prawdę, ciężki to kawałek lektury. Z jednej strony - to historia jednego z najbardziej fascynujących władców Europy - Włada Draculi, Syna Smoka, zwanego Palownikiem. Z drugiej - kawałek schabowczaka z pleśnią, odgrzewany i opanierowany, podrzucony psu, co by zrobił z nim co chce. A potem poddany ponownie obróbce i zaserwowany w intrygującej okładce.
Nie wiem, co o tym myśleć. Być może, popełniłam ten błąd, że sięgam pamięcią do wspomnianej wcześniej pozycji, wnikliwie obrazującej życie i psychikę Palownika? I przez pryzmat tamtej lektury widzę stek dziwnie dobranych słów, okraszonych współczesnym wyjaśnieniem strojów, broni i krajów, które wówczas nie istniały specjalnie? Nie wiem. Wiem za to, ze autor potraktował czytelnika jak dziecko, któremu należy wszystko wyjaśniać, krasząc historię `sensacją` wziętą w zasadzie z zadka. Dosłownie.Boli mnie to nader, ponieważ historia Palownika sama w sobie jest fascynująca - a zachowanie klimatu tamtego okresu, bez współczesnych słów obrazujących miasta, broń czy strój (halka miast giezła? Litości! A Serbia? Mołdawia? To w tamtym okresie były już tak doskonale znane nazwy? Srsly? O_o`) stanowiłoby świetny smaczek.
Tak? Tak mamy 'sensacyjny' stek, napisany wielką czcionką, który czyta się niczym krew z nosa. Po kilku stronach mam już dość i robię sobie przerwę.
Zobaczymy, co przyniesie zakończenie, póki co, podbijanie Wołoszczyzny (wraz z wyjaśnieniem, rzecz jasna, współczesnym wielu spraw), mnie zwyczajnie... nudzi.
A recenzja PO przeczytaniu? Nie jest lepsza od tej, jaką wydałam, będąc w połowie. Zlepek mitów, legend i "zachowanych dokumentacji" sprawiło mi nie tyle zaskoczenie, co zostawiło swoisty niesmak. Autor chciał dobrze, ale... porwał się z motyką na słońce, wyraźnie pokazując, że nie przygotował się odpowiednio porządnie do tego typu książki.
Sensacyjna to ona tez nie była. Spodziewałam się pościgów, opisów krwawych bitw i nabijania na pal (było nie było, sugestywna okładka i kilka wspomnień o palach), morderstw i w ogóle, całej otoczki "sensacji", a dostałam... W sumie, to i dzieciak, który nie gustuje w tego typu powieściach, bo woli bajki obrazkowe, nie będzie miał potem koszmarów. Żadnych. Zero sensacji, sugestywności i efektowności z XV wieku. Raczej nudne i oklepane próby przekazania współczesnym tego, co było, zachowując jak najwięcej ze współczesności, by czytelnika "nie wprowadzać w błąd" nazwami historycznymi. A szkoda.
Dobry kawałek literatury broni się z trudem.
A! Zakończenie... Ta, zakończenie wbiło mnie w fotel i sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, ile filiżanek kawy biedny autor wypił, nim wpadł na taki pomysł... albo czy własnie nie skończył czytania "Draculi" Stokera, czy coś... Zamrugałam kilka razy z wrażenia.
Ogólnie, wnioski? Mieszanie mitów, legend, "dokumentów historycznych" i kilku innych elementów w "sesnsacyjnej powieści autora bestsellerów" - nie wyszło na zdrowie. Poczytać poczytam. Ale nic poza to.
"Oparta na faktach" książka "autora bestsellerów". Następnym razem zapamiętam, żeby uważać, gdy te dwa słowa opisują książkę "historyczną"...
Chwilowo jestem w połowie. Dobrnę do końca. Ale już stwierdzam, że ta "oparta na faktach" fikcja literacka nie umywa się ni w części do "Włada Palownika". Tu mamy kartki z pamiętnika, wyrwane, zmieszane ze współczesnymi faktami i...
Zmęczyłam - i nie boję się tego słowa, bo zmęczyłam, tak, jak ta książka zmęczyła mnie - "Biedne istoty" i sama czuję się biednie. Tak trudnej i dziwnej pozycji nie pamiętam, kiedy czytałam... Nie mniej, chętnie przyszłościowo znów po nią sięgnę. Zdecydowanie.
Chcecie wiedzieć więcej? Zapraszam!
https://kaginbooks.blogspot.com/2024/03/182024-238-alasdair-gray-biedne-istoty.html
Zmęczyłam - i nie boję się tego słowa, bo zmęczyłam, tak, jak ta książka zmęczyła mnie - "Biedne istoty" i sama czuję się biednie. Tak trudnej i dziwnej pozycji nie pamiętam, kiedy czytałam... Nie mniej, chętnie przyszłościowo znów po nią sięgnę. Zdecydowanie.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toChcecie wiedzieć więcej?...