Żołnierze spod Salaminy Javier Cercas 6,9
ocenił(a) na 934 tyg. temu Wybitnie empatyczna opowieść z najstraszliwszą z możliwych wojen, bo domową, w tle. Teoretycznie o pewnym hiszpańskim faszyście, ale faktycznie o tych wszystkich prawdziwie nieznanych żołnierzach (mniejsza nawet, z której strony barykady),potrafiących w czasach nienawiści ocalić człowieczeństwo - i swoje, i Innego....
Taki jak tu obraz wojny, z żołnierskich dołów, a nie perspektywy zawsze dzielnych, bohaterskich i odznaczanych dowódców, widziany, bardzo mi odpowiada. Książka to „kompletna i prawdziwa” – nie da się zaprzeczyć tym słowom Autora (bo to także książka w książce).
To także moja kolejna ważka rzecz o pamięci i historii oraz pułapkach w nich się kryjących, a także o niemożliwości ich poznania. „I teraz nie wiem, co było prawdziwe” - pisał Poeta w jednym z najwspanialszych swych wierszy. Prawdy możemy się u Cercasa tylko domyślać, a „jedyną odpowiedzią jest brak odpowiedzi; jedyną odpowiedzią jest jakaś tajemna i bezmierna radość ”….
Za nieporozumienie uznaję opinie, jakby to była rzecz o faszyście Sanchezie Mazasie (a może i jego apologia) - cudem ocalałym spod ognia republikańskiego plutonu egzekucyjnego, którego zaraz potem jeden ze ścigających żołnierzy mógł zabić, ale tego nie uczynił. Czy wraz z narratorem dowiemy się dlaczego?
Tymczasem postać czołowego falangisty wydaje mi się raczej przedmiotem, a nie podmiotem tej opowieści jako całości, choć ilościowo faktycznie o nim sporo. Ale według mnie to raczej zwodniczy, a przemyślany zamiar Autora, który w drugiej części koncentruje się na kimś ze strony republikańskiej.
Wydaje się nawet, że Cercas od początku zmierza tylko do tego, aby w końcu zacząć opowieść o swym prawdziwym bohaterze – Miralllesie; „o tych niepojętych chwilach, w których cała cywilizacja zależy od jednego człowieka”.
O ile wcześniej bywa różnie, to ta część wciąga bez reszty i pozostawia czytelnika w osłupiającym podziwie… Chodzi bowiem o „mięso armatnie”, czyli szeregowych, nikomu nie znanych ludzi. „Żadna ulica w żadnym żałosnym miasteczku żadnego gównianego kraju nie będzie nigdy nazwana imieniem żadnego z nich” – słyszymy prostą, a wieczną prawdę o wojennym rzemiośle.
Tak, tacy od zawsze aż po kres ludzkości są i pozostaną „mierzwą dziejów”. Ot, pionki na potwornej szachownicy w rozgrywce wielkich kosztem maluczkich - czym wszak jest każda wojna. Ale pionki z olbrzymią władzą: odbierania życia innym – ale też i ich ocalania. A nie chodzi wszak o kolegów z oddziału, tylko o wrogów – kimkolwiek by byli…. I czy była w ogóle kiedykolwiek taka przedziwna wojna, w której nie zabijano by bezbronnych…?
„Te historie nikogo już nie obchodzą, nawet nas, którzyśmy je przeżyli. Był czas, kiedy obchodziły, ale teraz już nie. Ktoś zdecydował, że należy o tym zapomnieć, i coś panu powiem: ten ktoś chyba miał rację. Poza tym połowa tych historii to niezamierzone kłamstwa, a druga połowa to kłamstwa zamierzone”.
To zdanie dedykuje swym rodakom – nie tylko w kontekście nadchodzących wyborów….
I jeszcze inny cytat, jakże zawsze i wszędzie prawdziwy: „Jedynym wspólnym, łączącym ich elementem, była według mnie, ich kondycja ludzi, którzy przeżyli, czyli ta zwodnicza przewaga, którą bohaterowie dnia dzisiejszego, zawsze zwyczajnego, nijakiego i pozbawionego chwały, przyznają bohaterom dnia wczorajszego, przeszłość bowiem – poznawana przez filtr pamięci – zawsze jest wyjątkowa, burzliwa i bohaterska”.
Albo taki, wart zadedykowania ajpienowi: " Bohaterowie są bohaterami tylko wtedy, kiedy umierają albo ktoś ich zabija. Prawdziwi bohaterowie rodzą się tylko na wojnie i umierają na wojnie. Nie ma żywych bohaterów (…). Są tylko umarli".
Podczas lektury wielokrotnie przychodziła mi na myśl inna rzecz o „statystach historii”, czyli skandalicznie zapomniane arcydzieło „Sól ziemi” Józefa Wittlina. Piotr Niewiadomski to jeszcze bardziej „nikt” niż Mirallles, a przecież jak najsłuszniej tytułowy bohater….
Miałem też skojarzenia z niemniej empatycznym obrazem zwykłego, może nawet i tchórzliwego (czyli pragnącego po prostu przeżyć),żołnierza z wybitnego - o dziwo! - „Trenu” Bohdana Czeszki, postaci niewartej pamiętania – w przeciwieństwie do tej jego noweli.
Bo jak czytamy u Cercasa, „można być dobrym pisarzem, będąc jednocześnie strasznym skurwysynem”…
PS Czy Autor nie rzuca aby wyzwania - nam, Polakom? „Ze wszystkich historii w Historii najsmutniejsza jest niewątpliwie historia Hiszpanii, ponieważ kończy się źle”.
Jeszcze nieco cytatów…
Zastanawiałem się, czy te relacje będą odpowiadać rzeczywistym faktom, czy też, w nieunikniony pewnie sposób, przykryła je patyna półprawd i zmyśleń, jaka zwykle dodaje splendoru zdarzeniu dawnemu i dla jego uczestników niemal legendarnemu. Czyli to, co mi opowiedzą, będzie nie tym, co wydarzyło się naprawdę, ani nawet nie tym, co pamiętają, że się wydarzyło, lecz tylko tym, co pamiętają, że opowiedzieli już przy innych okazjach.
Dla Aguirre, podobnie jak dla wszystkich, pisanie do prasy nie jest pisaniem.
Nie potrafiła uniknąć pułapek, jakie w trakcie opowiadania zastawiała na nią nostalgia.
Uważał ją za jedyną prawdziwą przygodę swego życia, a przynajmniej jedyną, którą mógł się szczycić bez obawy demistyfikacji.
Kraj cywilizowany to taki, w którym ludzie nie muszą tracić czasu na politykę.
Rzeczywistość zawsze nas zdradza. Najlepiej więc nie dać jej na to czasu i zdradzić ją wcześniej.
Nie pisze się zazwyczaj o tym, o czym chce się pisać, ale o tym, o czym się pisać potrafi.
Co się tyczy ojczyzny, no cóż, nie wiadomo, czym jest ojczyzna, może po prostu usprawiedliwieniem dla świństwa albo lenistwa.
Gorliwe podkreślanie lojalności często maskuje zdradę.
Możliwe, że w głębi duszy przez całe życie w nic nie wierzył, a już najmniej w to, co głosił i czego bronił.
„Jeżeli za coś nienawidzę komunistów ekscelencjo, to za to, że zmusili mnie, abym został falangistą”.