Odnaleźć Gobi Dion Leonard 7,7
ocenił(a) na 95 lata temu Miłośniczką zwierząt, a szczególnie psów jestem od wczesnego dzieciństwa. Od paru lat też regularnie biegam. Jak zobaczyłam ten cudny pysio na okładce książki, to wiedziałam, że musi być moja. Uczciwie przyznam, że trochę obawiałam się tej historii. Wszelkie dramaty i tragedie z udziałem zwierząt strasznie mnie bolą i denerwują. Miłośnicy zwierzaków na pewno mnie rozumieją. Emocji związanych z lekturą było dużo, ale były to głównie emocje pozytywne. Mamy tu opartą na faktach opowieść o człowieku, który przeszedł niesamowitą transformację oraz o suni, która podbiła serca ludzi na całym świecie. Dion Leonard pochodzi z Australii, ale na stałe mieszka w Szkocji. W książce opisana jest jego walka z otyłością, jego droga od czasu trudnego dzieciństwa w Australii, siedzącego trybu życia do ultramaratończyka biegającego w ekstremalnych warunkach. Jednym z takich biegów, w którym autor wziął udział był ultramaraton na 250km przez pustynię Gobi w Chinach. To właśnie tam spotkał małe cudo na czterech łapach, którego zdjęcie widnieje między innymi na okładce. Malutka sunia najpierw dopominała się jedzenia, a potem przylgnęła do autora i stali się nierozłączni. Wtedy podczas tego morderczego biegu Dion Leonard podjął decyzję, że zaadoptuje sunię, którą nazwał na cześć pustyni. Zamiary i intencje, to jedno, a życie niestety lubi czasem płatać figle. Takim mało przyjemnym figlem, były koszmarne wręcz wymogi związane z wjazdem psa do Wielkiej Brytanii. Poza szczepieniami i badaniami, taki zwierzak musi przejść jeszcze kwarantannę. Rozstanie z malutką Gobi było bolesne, ale Dion Leonard nie miał innego wyjścia. Musiał wrócić do kraju i zacząć załatwiać formalności żeby zabrać psiaka z Chin i przywieźć do domu. I tutaj zaczęły się schody, nie tylko organizacyjne ale i finansowe. Załatwienie wszystkich spraw z urzędami w Wielkiej Brytanii i w Chinach miało kosztować grube tysiące funtów. Dion Leonard oraz jego żona, pracodawca i znajomi zachęcili go do szukania sponsorów w internecie, do założenia strony na temat sytuacji małej Gobi i zbierania funduszy na jej bezpieczny powrót do domu. Odzew był ogromny. Ludzie z dosłownie każdego zakątka Ziemi wpłacali pieniądze i kibicowali suni. Losem Gobi zainteresowały się też media. Muszę przyznać, że wzruszyła mnie ta część opowieści o Gobi i w pewnym stopniu przywróciła moją mocno nadwątloną wiarę w bliźnich. Gdy wydawało się, że wszystko już jest zapięte na ostatni guzik, złośliwy los znowu spłatał psiakowi i jego ludzkiej rodzinie figla. Gobi zniknęła z domu tymczasowych opiekunów w Chinach. Dion Leonard czym prędzej wsiadł w samolot i wyruszył na poszukiwania. Również tam na miejscu w Urumczi autor spotkał się z pozytywnym odzewem i pomocą. Nie będę przytaczać więcej szczegółów tej pięknej historii, bo chciałabym zachęcić inne osoby do odbycia tej literackiej podróży, która zmieniła życie człowieka i psa i która miała niezwykły wręcz wpływ na wiele osób na całym świecie. Historia malutkiej, dzielnej Gobi nadal zachwyca i inspiruje. Oby takich pozytywnych historii było jak najwięcej. Serdecznie polecam!